Przez ostatnie kilka dni cały zachodni świat z uwagą śledził dramatyczne losy Alfiego Evansa, 2-letniego pacjenta Alder Hey, dziecięcego szpitala w Liverpoolu. Lekarze oraz brytyjski Sąd Najwyższy zdecydowali – wbrew woli rodziców – o uśmierceniu, rzekomo nieuleczalnie chorego chłopca, poprzez odłączenie aparatury podtrzymującej jego funkcje życiowe. Pogrążony w śpiączce pacjent, nie dość że nie zmarł po wyłączenia respiratora (wedle diagnozy „specjalistów” miało to nastąpić po około 3 minutach), to jeszcze okazał się zdolny oddychać o własnych siłach.

Przypadek Alfiego Evansa, pomijając jego bardzo indywidualny i jednostkowy charakter, stanowi kolejny przykład okrutnej liberalno-lewicowej polityki pragnącej uczynić z eutanazji (o której decyduje już nawet nie rodzina pacjenta ale państwo) narzędzie społecznej selekcji. Prawo do życia, wedle neomarksistowskich ideologów mogą mieć tylko jednostki silne i zdrowe, które nie będą stanowić „balastu” dla nowej, lepszej „laickiej rasy”. Osobniki, które nie staną się obciążeniem nie tylko ekonomicznym, ale również duchowym, swoim kruchym i cierpiącym istnieniem przypominając o permanentnej ułomności wpisanej w naszą ludzką kondycję.

W obliczu tej jawnej, już wręcz systemowej bezduszności, warto po raz kolejny przywołać dyskusję na temat prawnie usankcjonowanego morderstwa zwanego eufemistycznie, w języku poprawności politycznej, eutanazją.

Nieprzystosowani muszą umrzeć

Zasadniczo możemy wyróżnić jej dwie formy – jak ujmuje to profesor Tadeusz Ślipko – eutanazję „wyłącznie legalną” (cudzą) i dobrowolną. W przypadku eutanazji legalnej człowiek jest ubezwłasnowolniony i o jego uśmierceniu ma decydować ktoś drugi, zaś eutanazja dobrowolna oznacza decyzję samego zainteresowanego. Argumentem za moralną dopuszczalnością eutanazji wyłącznie legalnej ma być nieprzydatność społeczna jednostki. Tadeusz Ślipko pisze:

 „W przypadku eutanazji (wyłącznie) legalnej przyjmuje się za podstawę nieprzydatność odnośnych kategorii osób (psychicznie chorzy) do spełniania jakichkolwiek zadań społecznych, obciążenie społeczeństwa bezcelowymi (szczególnie w czasie wojny) świadczeniami, albo też (w stosunku do mongoloidów) niemożność nawiązania z nimi kontaktu społecznego i stosowania względem nich jakiejkolwiek terapii”.

Scharakteryzowane powyżej osoby uważa się za niezdolne do samodecydowania, czyli inaczej to ujmując –  niegodne życia.

Często podnoszonym argumentem, stojącym za tzw. eutanazją wyłącznie legalną, jest chęć ulżenia cierpieniom umierającego. Cóż jednak, tak naprawdę, oznacza ta rzekoma empatia? Nietrudno dostrzec, że eutanazja cudza niebezpiecznie wpisuje się w szerszą koncepcją tworzenia „idealnego” społeczeństwa – z którego eliminujemy zbędny „ciężar”, jakim są osoby wymagające permanentnej opieki. Mamy do czynienia z sytuacją, gdy cierpienie drugiego człowieka traktowane jest jako przeszkoda w urzeczywistnianiu mojej własnej wolności, rozumianej jako niczym nieskrępowany hedonizm (np. w „lewicowy raju” – jak mówi się o Kanadzie, można legalnie uprawiać seks ze zwierzętami – pod warunkiem, że zwierzę wyrazi zgodę na spółkowanie!). Utopijna wizja społeczeństwa – realizowana z powodzeniem chociażby w starożytnej Sparcie i III Rzeszy – w której pozwala się żyć tylko jednostkom rokującym „normalny” rozwój, staje się obowiązującym prawem. Prawem, na mocy którego, jak to miało miejsce w przypadku Alfiego Evansa, państwo może skazać na śmierć niewinne dziecko.

„U podstaw eutanazji legalnej leży przeto totalistyczna zasada całkowitego podporządkowania jednostki celom społeczeństwa” – zauważa prof. Tadeusz Ślipko.

Ponadto eutanazja cudza stwarza możliwość nadużyć na wielką skalę. Decydując o śmierci i życiu „nieprzystosowanych”, można wykorzystać ten „przywilej” zarówno do nowych społecznych celów jak i całkiem partykularnych interesów:

„(…) Pozwalając, by jedni ludzie zabijali innych, uruchomimy proces podobny do staczania się po równi pochyłej, aż w końcu dojdziemy do zabójstw, których nikt sobie nie życzy. Twierdzi się, że gdybyśmy nawet zaczęli od rygorystycznej kontroli (…) skończymy w państwie, gdzie jak w nazistowskich Niemczech, zabija się wszystkich, których uważa się za niegodnych życia” – przestrzega prof. Peter Singer.

Samobójstwo – lek na depresję

W przypadku eutanazji dobrowolnej zasadniczym argumentem jest „idea wolności człowieka i jego prawa do samostanowienia o końcu własnego życia”. Człowiek, według jej zwolenników, ma prawo, w pewnych szczególnych sytuacjach (np. nieuleczalnej choroba, ale również przedłużająca się depresja), jeśli tylko tego zapragnie, popełnić samobójstwo. Zdaniem profesora Bogusława Wolniewicza „Wola eutanazji oznacza w człowieku zwycięstwo jego istoty duchowej nad biologiczną: tego, co dyktuje nam rozum, nad tym, co dyktuje instynkt samozachowawczy. Winna budzić szacunek i podziw”. Dalsze utrzymywanie życia, które w niedługim czasie musi zakończyć się śmiercią nazywa „ponurym nonsensem”, a ludzi wegetujących na skraju życia i śmierci „żywymi trupami”. Konsekwentnie broniąc eutanazji Wolniewicz dopuszcza możliwość samobójstwa w „wyjątkowych okolicznościach”, to znaczy –  gdy chory uzna dalsze życie za bezsensowne (z uwagi na fizyczne cierpienie). Kolejnym argumentem za eutanazją własną jest obok cierpienia fizycznego, udręka psychiczna umierającego:

„Nie chodzi tylko o udrękę fizyczna, choć ona sama stanowi wystarczający powód do legalizacji. Równie ważne jest sponiewieranie moralne umierającego: jego zniedołężnienie, całkowite zdanie na innych, często świadomość, że cuchnie. Pozostaje mu tylko czekać, kiedy się to wreszcie skończy i co jeszcze przedtem przyniesie” – argumentuje filozof.

Wolniewicz upatruje również w eutanazji zakwestionowanie biolatrii, czyli bałwochwalczej apoteozy „życia za wszelką cenę”, obecnej w zachodnioeuropejskiej kulturze. W tym kontekście eutanazja będzie oznaczać pogodzenie się z myślą o możliwej śmierci. „Eutanazja napełnia biolatrów zgrozą (…) oni chcą się czuć tu, na ziemi, nie przechodniami, lecz jej mieszkańcami na stałe. (…) Tymczasem eutanazja to koniec udawania: uznanie, że żyje się na odchodnym”.

Odpowiadając na argumenty zwolenników eutanazji dobrowolnej, w pierwszej kolejności należałoby postawić pytanie, co oznacza być wolnym? Czy rzeczywiście wolność uprawnia nas do całkowitego samodecydowania o własnym bycie, łącznie z jego unicestwieniem? W istnienie człowieka wpisane jest pojęcie godności. To ona, niezależnie od światopoglądu i przynależności wyznaniowej, stanowi dla nas jasny i czytelny punkt odniesienia. Każdy z nas ma obowiązek jej bronić, zarówno w odniesieniu do drugiej osoby, jak i siebie samego.

W tym kontekście, tym bardziej trudno uważać decyzję o dobrowolnej śmierci za akt odwagi. Samobójstwo podobne będzie raczej do tchórzliwej ucieczki (coraz częstszym jego powodem jest depresja). Główną motywacją takiego czynu zdaje się być najczęściej strach przed cierpieniem. Niezrozumienie jego szczególnie istotnej roli i znaczenia w naszym życiu. „Cierpienie autentycznie zrozumiane i przeżyte stanowi czynnik zdolny doskonalić człowieka mimo swego niszczycielskiego charakteru. Eutanazja (…) wynika z niewłaściwie widzianej hierarchii wartości: poświęca moralną wartość ludzkiej egzystencji dla uzyskania psychologicznego pokoju. Dobro natury hedonicznej stawia się wyżej nad dobro moralne” – zauważa prof. Ślipko.

Trudno również zgodzić się ze stwierdzeniem, że eutanazja jest przeciwstawieniem się zachodnioeuropejskiej, bałwochwalczej apoteozie życia i że ma uzmysławiać kruchość ludzkiego istnienia. Empiria wskazuje, że eutanazja jest właśnie konsekwencją tej niepohamowanej niczym adoracji życia doczesnego. Dobrowolna, czy też wspomagana śmierć służy utrzymywaniu mitu, że ludzkie życie powinno definiować się poprzez jego utylitarno-konsumpcyjny charakter. W myśl tej teorii niepełnosprawni, nieuleczalnie chorzy czy nawet pogrążeni w depresji, którzy nie są w stanie „żyć pełnią życia”, zasługują na śmierć. Dlatego promocja konsumpcyjnego modelu życia, jak wskazywał już 1982 roku prof. Tadeusz Ślipko, połączona z legalizacją „prawa do śmierci” musi prowadzić do „atmosfery psychicznego nacisku u chorych osób przymuszając je do eutanazji («mogę, więc powinienem to zrobić, zwłaszcza gdy jestem ciężarem dla innych»)”.  Jednocześnie taka polityka społeczna, jak przewidywał trafnie filozof będzie wzmagać „niehumanitarne tendencje do pozbawiania opieki lekarskiej osób beznadziejnie chorych”, czego przykładem może być casus Alfiego Evansa.

Powyższe refleksje, mimo upływu czasu, nie tracą na aktualności. Wręcz przeciwnie, w obliczu coraz częstszych przypadków „wspomaganej śmierci”, dokonywanej wbrew woli pacjenta (w przypadku chorych na Alzheimera) czy też nawet jego rodziny, stają się szczególnie ważkie. U zarania kolejnego tysiąclecia, gdy śmierć na własne życzenie, zamienia się w morderstwo na zlecenie, zagadnienie eutanazji musi stać się ponownie przedmiotem ożywionej dyskusji. Już nie tylko z uwagi na jej nihilistyczne podłoże, ale też w kontekście rozwiązań prawnych, które pozwalają państwu arbitralnie decydować o życiu i śmierci swojego obywatela.

Mateusz Soliński

Zobacz również: