Opowieść starego organisty

Było to w okresie przedwigilijnym, w czasach, gdy na wiarę przyjmowało się znacznie więcej niż dziś. Grudniowe dni, skurczone i chłodne, przedwcześnie zwieńczone były szarówką i zmierzchem, a dotkliwy chłód pozbawiał wieczory odgłosów życia wszelkiego stworzenia bożego, tak powszechnych i rozmaitych w innych porach roku.
Organista Stanisław Ochalski wyruszał tymi chłodnymi wieczorami z Sochaczewa w codzienną wędrówkę z opłatkiem. Dziś miał zanieść go ludziom w jednej z okolicznych wsi. Śnieg chrzęścił pod stopami a gwiazdy powlekały lekką poświatą jego biel. Gdzieś w oddali błyskały ciepłe plamki światła, rzucane przez lampy naftowe i świece zapalone w izbach domostw. Tam wszędzie czekają ludzie dobrej woli, czekają na ten chleb przaśny, aby podzielić się nim w wieczór wigilijny, i z serca wyrazić życzenia dla swych bliskich i świata.
Od celu wędrówki oddzielał go pas lasu, więc ruszył przecinającą go dróżką między drzewa. W tym miejscu ustępnym mrok zdawał się bardziej łakomie pochłaniać przestrzeń, tylko wąska, biała nitka pokrytej śniegiem ścieżynki wiodła wśród ciemności niemal zupełnej, której nie przenikały ani gwiazdy, ani światła chałup. Organista szedł dalej bez obawy, gdyż wiedział dobrze, że idzie w towarzystwie Pana Boga. A żeby dodać sobie otuchy, odmawiał półgłosem różaniec. Nagle dostrzegł postać jakąś kobiecą, która podeszła do niego pytając grzecznie, czy może dołączyć do modlitwy. Pan Stanisław zgodził się oczywiście, raz, że razem raźniej, a i przecież wspólnego pacierza się bliźniemu nie odmawia. Tak odmawiając wspólnie zdrowaśki doszli do krańca lasku. Kobieta jednak nie wyszła razem z nim spomiędzy drzew, a gdy organista się odwrócił, już jej nie było.
Drugiego dnia ponownie trasa poprowadziła go przez ten sam leśny odcinek do dalszych domów, których już nie zdążył odwiedzić dnia poprzedniego. Historia powtórzyła się, znów tajemnicza kobieta odprowadziła go na kraniec lasu, aby nagle przepaść bez śladu.
Trzeciego dnia, kiedy za pasem lasu czekały już ostatnie najdalsze domy, pan Stanisław był niemal pewien, że ponownie spotka tajemniczą kobietę. Tym razem jednak nie rozpłynęła się bez słowa. Gdy organista wyszedł na otwartą przestrzeń, usłyszał za sobą: – Dziękuję ci, człowieku, że pomogłeś mi w pokucie.
Starszy już wiekiem organista widział w życiu niejedno i nie zwykł dziwić się czemuś, co wydaje się niezwykłe. Tajemnicza postać jednak zaciekawiła go na tyle, że zapytał w jednym z odwiedzanych domostw, cóż to za kobieta późną porą modli się i odprawia pokutę po zmroku sama w lesie.
Gospodarzy stropiło pytanie, a ich zdziwienie wzmogło się, gdy Stanisław opisał swoją towarzyszkę w modlitwie.
Owszem, była taka. Odebrała sobie w tym lesie życie.
Taka powiastka krąży w rodzinie Stanisława Ochalskiego, opowiedział mi ją jego wnuk, pan Wojciech Kraszewski. Czy organista był jej bohaterem, czy tylko opowiadał ją swoim dzieciom? To nieistotne, jej sensem jest przesłanie dla następnych młodszych pokoleń, jak ważna jest modlitwa i właściwe chrześcijańskie postępowanie, a jej następstwem – ukojenie. Przytaczam ją Szanownym Czytelnikom w przedświąteczny czas, życząc, by spokój ducha i wiara, nadzieja i miłość towarzyszyły Wam przez cały następny rok.
Radosław Jarosiński

Zobacz również: