Kultywowanie tradycji, szczególnie w okresie świąt, jest czymś godnym pochwały. Jednak trzeba pamiętać, że tradycja tradycji nierówna. O tej zasadzie zapomniała opozycja, która zablokowała sejmową mównicę, oraz dyżurny błazen poprzedniej ekipy rządzącej, który nawoływał – przy aplauzie tzw. elit i niektórych dziennikarzy – do wyrzucania polityków obecnego rządu przez okna.
Takie scenki jeszcze niedawno oglądaliśmy w przekazach z obrad koreańskiego parlamentu czy ukraińskiej Werchownej Rady. Nikt jednak nie przypuszczał, że może się to zdarzyć w polskim Sejmie. Choć w przeszłości, czyli w okresie Rzeczypospolitej Obojga Narodów, nie takie ekscesy widziano. A i krew lała się podczas obrad strumieniami. Tradycja sejmowego warcholstwa doprowadziła do tego, że pomiędzy wiekami XVII – XVIII Sejm zrywano 73 razy. Obecnie do tego nie doszło, a podjęte podczas tego posiedzenia ustawy nie zostały unieważnione. Jednak zachowanie polityków opozycji wpisuje się do najlepszych tradycji sejmowego awanturnictwa.
Nie wynika ono z troski o stan demokracji w Polsce. A już na pewno nie z powodu decyzji marszałka Marka Kuchcińskiego, który chce ograniczyć dziennikarzom poruszanie się po Sejmie. Tym bardziej, że politycy opozycji zdają sobie sprawę, a co muszę z przykrością przyznać, iż wykonywany przez nas zawód nie jest szczególnie szanowany w społeczeństwie. Ale na pewno w jego obronie nie będzie „umierać”. Wprost przeciwnie. Wszystkie badania opinii publicznej pokazują, że o ile Polacy najbardziej szanują strażaków, to inaczej ma się sprawa z dziennikarzami. Ci okupują koniec tabeli. Gorzej od nich wypadają – według badań CBOS – jedynie radni, posłowie oraz działacze partii politycznych.
Dlatego, jeżeli ktoś wierzy w przekazy moich kolegów po fachu, że obecna zadyma w Sejmie ma być obroną wolności prasy, to bardzo się myli. Tym bardziej, że obecna opozycja jakoś nie garnęła się do obrony swobód dziennikarskich w czasie swoich rządów. Nie przypominam sobie, aby posłowie Platformy i PSL blokowali mównicę Sejmu na znak protestu, gdy służby na zlecenie ówczesnego rządu najechały redakcję „Wprost”. A najechały – wbrew obowiązującemu prawu – aby skonfiskować, a następnie zniszczyć nagrania kompromitujące ministrów rządu premier Ewy Kopacz.
Obecna zadyma jest po prostu kolejną w łańcuchu trwających od jesieni ubiegłego roku awantur wywoływanych przez poprzednią ekipę, która nie może się pogodzić z utratą władzy. Opozycja liczy, że dzięki nim uda się społeczeństwu zrobić taki mętlik w głowie, że ludzie będą pokornie za nimi szli na własną i Polski zgubę. Ta metoda „tysięcy konfliktów” i atakowania na „wielu frontach” i tworzenia sytuacji zagrożenia i niepewności – nie jest czymś nowym. Opozycja sięgnęła po prostu do najlepszych tradycji komunistycznych służb bezpieczeństwa. A te ową metodę na szeroką skalę stosowały przed wprowadzeniem Stanu Wojennego. Wtedy jakąkolwiek próbę naprawy państwa podejmowaną przez Solidarność przedstawiano jako zło, łamanie demokracji itd.
Obecna opozycja w walce o utracone koryto postanowiła z owej esbeckiej tradycji czerpać garściami.
Jerzy Szostak

Zobacz również: