Nikt nie zostanie ukarany za tragedię na przejeździe kolejowym w Pniewitem (woj. kujawsko-pomorskie), gdzie 3 czerwca 2015 roku  zginęła dwójka dzieci. Do wypadku doszło na drodze, która nie ma właściciela.

W październiku 2016 roku śledczy wycofali zarzuty przeciwko matce. Równocześnie ze śledztwem, które miało ustalić, kto był sprawcą wypadku, toczyło się inne postępowanie. Miało wyjaśnić, kto i dlaczego nie zabezpieczył przejazdu kolejowego. Jednak i je pod koniec listopada 2016 roku umorzono.

W toku śledztwa ustalono, że nie doszło do sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy na przejeździe kolejowym. Nie stwierdzono  znamion czynu zabronionego.

Okazało się też, że droga nie należy ani do państwa, ani do gminy. Według prawa nie istnieje. Nie ma zatem komu postawić zarzutów.

Albo się uda, albo nie

Przejazd przez te tory w Pniewitem był niczym rosyjska ruletka. Albo się uda przejechać, albo nie. Kamili O. nie udało się. W samochodzie, który prowadziła, zginęła dwójka jej dzieci.  Jak się okazuje kolejarze lekceważyli sygnały o braku bezpieczeństwa na tym przejeździe. Raport specjalnej komisji to potwierdza.

– Momentu zderzenia nie pamiętam, ale koła mi buksowały. Bo tam jest górka i szutrowa nawierzchnia – zeznawała Kamila O. To ona w czerwcu ubiegłego roku prowadziła volkswagena sharana, w którym, na przejeździe kolejowym w Pniewitem niedaleko Chełmna, w województwie kujawsko-pomorskim, zginęła dwójka jej dzieci. Gdy czyta się zeznania jej i męża, a także to, co ustaliła Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych, to włos jeży się na głowie. Przejazd przez ten tory w Pniewitem był niczym rosyjska ruletka. Albo się uda, albo nie. Branżowa komisja badająca tę tragedię nie ma wątpliwości, że winę za ten wypadek ponosi wyłącznie kolej.

O tej tragedii pisaliśmy już w „Reporterze”. Przypomnijmy więc, że Kamila, Filip i dwójka ich dzieci wyjechali z domu w środowe czerwcowe popołudnie. Następnego dnia – w czwartek 4 czerwca 2015 roku było Boże Ciało. Pojawiała się więc okazja na krótki wypoczynek. I z niej skorzystali.

Volkswagena sharana prowadziła 31-letni Kamila O. Znała ten przejazd kolejowy, jak własną kieszeń. Przecież mieszka kilkadziesiąt metrów od niego. Obok siedział jej mąż Filip. Ich dzieci: 3-letnia Zosia i i 6-letni Mateusz były w fotelikach na tylnej kanapie. To właśnie w tę część auta uderzył pociąg. Dzieci zginęły. Rodzice przeżyli.

Łopaty w ruch

 Wiadomo, że szynobus jechał z prędkością 96 kilometrów, gdy prowadzący go zaczął hamować. Dopuszczalna prędkość wynosi tam 100 kilometrów. To, zdaniem komisji badającej ten wypadek, znacznie za dużo.

– Od strony mojego domu, zarówno z lewej, jak i z prawej strony przejazdu, widoczność ograniczały zarośla, dodatkowo utrudnienia powodowała zła nawierzchnia szutrowa, stromy podjazd pod górkę, znajdujący się na zakręcie, a poza tym przy zatrzymaniu się przy znaku „Stop”, podczas ruszania koła napędzające auto traciły przyczepność i następowało „buksowanie” – mówiła Kamila O.  w czasie przesłuchania przed komisją badania wypadków kolejowych Jesienią i zimą ruszenie jest jeszcze bardziej utrudnione. W zimie, ruszając sprzed znaku „Stop” od strony domu, mój samochód zatrzymał się na torach i nie mogłam ruszyć z powodu zalegającego śniegu na przejeździe. W ruszeniu pomógł mi wtedy znajomy, który widząc, co się dzieje, przybiegł mi z pomocą i razem próbowaliśmy wypchnąć samochód. Bezskutecznie. Z powodu zawieszenia się nadwozia samochodu na torze kolejowym. Samochód pozostawiliśmy na torze i musieliśmy pobiec do domu po łopaty, aby odkopać i wydostać śnieg spod samochodu, co pomogło nam go wtedy wypchnąć.

Inna sytuacja była związana z pielęgniarką, która jadąc z drugiej strony, aby zaszczepić dzieci, cudem uniknęła kolizji z pociągiem, ponieważ zauważyła go w ostatniej chwili. A sąsiad, który jechał samochodem, zatrzymał się przed znakiem „Stop” i nie mogąc dostrzec pociągu z powodu złej widoczności, ruszył do przodu, rozglądając się. W ostatniej chwili zauważył pociąg i zdołał wyhamować przed nim w odległości  metra od niego.

– Rolnicy, którzy uprawiają ziemię dużymi maszynami, mają bardzo duży problem z pokonaniem przejazdu, ponieważ przewożąc ciężki ładunek, mają problem z ruszeniem spod znaku „Stop”. Niejednokrotnie nie mogące ruszyć pod górkę traktory są holowane drugim traktorem, wtedy lina znajduje się na przejeździe. Duży wpływ na brak odpowiedniej widoczności miała wysoka skarpa z zaroślami i wysokie zboża rosnące na skarpie przy przejeździe. Dodatkowym utrudnieniem, jadąc od strony asfaltu, są drzewa rosnące blisko toru, które zasłaniają zakręt, z którego wyjeżdża pociąg z dużą prędkością – dodaje Kamila O. – W związku z tym wszystkim wystosowaliśmy pismo do kolei, w którym zebraliśmy podpisy od innych użytkowników przejazdu, informujące o zagrożeniu i sytuacjach niebezpiecznych na przejeździe.

W tym liście mieszkańcy Pniewitego i władze samorządowe domagały się między innymi postawienia tam sygnalizacji świetlnej informującej o nadjeżdżającym pociągu.

Odpowiedź, która przyszła, była krótka i stanowcza. Przejazd jest bezpieczny, jeśli kierowcy i piesi stosują się do zasad ruchu drogowego. Stoi przed nim krzyż św. Andrzeja i znak „Stop”. Kierowca musi się przed nim zatrzymać. Sygnalizacji nie będzie, bo nie jest w Pniewitem konieczna. Ruch na przejeździe nie jest zbyt duży.

Pociągu nie widziała

Auto prowadzone przez Kamilę O. też było obciążone. Przecież jechała z mężem i dwójką dzieci na kilka dni wypoczynku, więc bagażnik auta był też pełny. W zeznaniach złożonych przed komisją powiedziała, że miała trudności z podjechaniem pod wzniesienie przed torami.

– Zatrzymałam się przed znakiem „Stop”, rozejrzeliśmy się z mężem, czy nie jedzie pociąg – tak Kamila O. opowiadała o tym tragicznym dniu w czasie przesłuchania przed kolejowa komisją –  Ponieważ nie było widoczności, podjechałam bliżej toru, gdzie widoczność była lepsza i pociągu dalej nie widziałam. Rozglądałam się w prawo i w lewo, mąż również. Nie widzieliśmy zbliżającego się pociągu. Następnie zajęłam się ruszeniem samochodu, który był mocno obciążony, ruszałam pod górkę z pierwszego biegu z buksowaniem kół. Momentu zderzenia nie pamiętam. Ocknęłam się dopiero w szpitalu.

chelmno_wypadek2

Kobieta wyszła z niego dopiero w połowie lipca i wtedy prokuratura postawiła jej zarzut. Uznała, iż 31-letnia Kamila O., która straciła dwójkę dzieci, jest winna spowodowania śmiertelnego wypadku drogowego. Kobieta nie przyznała się do winy i odmówiła składania wyjaśnień.

Postawienie kobiecie zarzutu, za który grozi nawet do 8 lat pozbawienia wolności, wywołało burzę sprzeciwów między innymi w Internecie. Na śledczych z Chełmna posypały się gromy.  Za to, że chcą wsadzić do wiezienia kobietę, która z traumy tej tragedii nie wyzwoli się do końca życia. A przecież winni są kolejarze, którzy lekceważyli sygnały o braku bezpieczeństwa na tym przejeździe. I raport komisji to potwierdza.

„Kierująca pojazdem drogowym, dojeżdżając do przejazdu kolejowo-drogowego zatrzymała samochód przed znakiem STOP około 6 -7 metrów od skrajnej szyny na dużym wzniesieniu wynoszącym ponad 11 stopni i na łuku drogi.”– czytamy w oficjalnym raporcie komisji do spraw badania wypadków kolejowych, który powstał pod koniec grudnia ubiegłego roku – „Następnie upewniła się, że nie nadjeżdża pojazd kolejowy.”

Kobieta niewinna

Zdaniem komisji, od momentu ruszenia spod znaku „Stop” do wjechania na przejazd minęło aż 20 sekund. Było to spowodowane trudnościami z pokonaniem przejazdu. One z kolei brały się stąd, że było tam duże wzniesienie, szutrowa, sypka nawierzchnia drogi i próg, który powstał przy wjeździe na żelbetowe płyty przejazdowe. Doszło więc do buksowania kół volkswagena.

„W chwili ruszenia samochodu sprzed znaku „Stop”, biorąc pod uwagę prędkość rzeczywistą pociągu czyli 96 kilometrów na godzinę, znajdował się on około 500 metrów od przejazdu, a więc nie mógł być widoczny przez kierującą samochodem. Maszyniści prowadzący pojazd kolejowy zauważyli samochód na około 3 sekundy przed najechaniem na pojazd drogowy, co odpowiadało odległości około 75 metrów przed przejazdem kolejowo-drogowym. Uwzględniając bardzo zły stan techniczny przebudowanego przez zarządcę infrastruktury kolejowej i w sposób niezgodny z istniejącymi przepisami dojazdów do przejazdu kolejowo-drogowego wymuszający określone  zachowania kierujących pojazdami drogowymi, zespół nie upatruje przyczyn zaistnienia zdarzenia po stronie kierującej samochodem” – taki jednoznaczny wniosek przedstawiła komisja do spraw badania wypadków kolejowych. A gdzie w takim razie je widzi?

„Powstały przy płytach żelbetowych próg utrudnia wjazd pojazdu drogowego na przejazd” – czytamy w raporcie komisji – „Poza tym drogi gruntowe na przejazdach i dojazdach przejazdów powinny mieć nawierzchnię twardą na długości co najmniej 10 metrów licząc od skrajnej szyny z każdej strony przejazdu. Nawierzchnia drogi z kruszywa łamanego w połączeniu z dużym wzniesieniem dojazdów w stronę przejazdu znacząco utrudniała ruszenie samochodu spod znaku „Stop”. Niedostateczna widoczność czoła zbliżającego się pojazdu kolejowego spowodowana była również ukształtowaniem terenu. Pociągi zasłonięte były wzniesieniem porośniętym w dniu zaistnienia wypadku wysoką roślinnością, a tor przed przejazdem znajduje się w płytkim przekopie. Sytuację pogorszyło pozostawienie na poboczu po prawej stronie toru hałdy ziemnej po robotach rewitalizacyjnych. Ukształtowanie terenu i wysoka roślinność jednocześnie tłumiły sygnały dźwiękowe podawane przez prowadzących pojazdy kolejowe”.

Przejazd do likwidacji

Komisja zaleciła ograniczenie prędkości w tym miejscu dla pociągów do 40 kilometrów na godzinę oraz poprawę procedur zachowania bezpieczeństwa. Chce również, aby przejazd przekształcono wyłącznie w przejście dla pieszych z tak zwanym labiryntem. Natomiast wzdłuż torów ma powstać droga publiczna, która będzie biegła do następnego, znacznie bezpieczniejszego przejazdu. Tam mieszkańcy Pniewitego mogą przekraczać torowisko.

Po takiej, miażdżącej dla kolejarzy, opinii komisji pojawia się jak zwykle to głupie pytanie, czy musiało dojść do takiej tragedii, aby ktoś w końcu zareagował na to, co działo się na tym przejeździe. Komisja przyznała w swoim raporcie, że władze kolejowe ignorowały słuszne sygnały mieszkańców Pniewitego o niebezpieczeństwie, lub zdawkowo je sprawdzały.

Sporządzająca raport komisja nie stawia zarzutów konkretnym osobom. Mogą to zrobić prokuratura i PKP. Spółka wydała po raporcie komisji oświadczenie, w którym czytamy między innymi: „PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. zgodnie z wcześniejszymi informacjami, bezzwłocznie wykonały i wykonują zalecenia zawarte w raporcie. Ponadto będą współpracowały z prokuratorem w toku dalszego postępowania. Spółka konsekwentnie realizuje działania związane z bezpieczeństwem, eliminuje wskazane nieprawidłowości oraz zgodnie z przewidzianą w organizacji procedurą, wyciąga konsekwencje wobec osób odpowiedzialnych za nieprawidłowości w zakresie stosowania obowiązujących przepisów i procedur Systemu Zarządzania Bezpieczeństwem”.

 Waldemar Piórkowski

Fot. Policja

 

Zobacz również: