Spod największej sali Sądu Wojewódzkiego w Kielcach odeszło wielu zawiedzionych, choć na miejsca dla publiczności weszło tylu chętnych, że nie dałoby się wcisnąć tam palca. Za stołem sędziowskim pełny pięcioosobowy skład, jaki rozstrzyga najcięższe zbrodnie. Pośrodku sali kamery telewizyjne, co wówczas – na początku 1971 roku – było wydarzeniem nadzwyczajnym. Władze zdecydowały się na telewizyjny przekaz, gdyż zbrodnią w Rzepinie żył od kilkunastu miesięcy cały  kraj.

Od 4 listopada 1969 roku, gdy „Słowo Ludu” – organ KW PZPR, doniosło o makabrycznym odkryciu w spalonych zabudowaniach, postępy śledztwa śledziły gazety ogólnopolskie i terenowe, radio i telewizja. Wizje lokalne obserwowały setki mieszkańców okolicy, a przejazdu oskarżonych strzegły wzmocnione siły milicyjne, nie tyle w obawie przed ich ucieczką, ile przed samosądem tłumu żądającego śmierci dla zbrodniarzy.

Na ławie oskarżonych trzej mężczyźni. Niewysoki, drobny brunet o twarzy pooranej bruzdami, z wąsikiem a’la Hitler pod nosem, Józef Zakrzewski, lat 66. Obok synowie. 42-letni Czesław w kraciastej koszuli pod ciemną marynarką, ciemnowłosy z zarysowującymi się lekko zakolami. Pełne usta, szczupła twarz,  przenikliwe spojrzenie. Ojciec trojga dzieci. I najmłodszy, zapłakany 24-letni Adam, pracownik starachowickiej fabryki produkującej ciężarówki star. Oskarżeni o zabójstwo 8 osób.

Mordercy nieśli trumny

Około 2. w noc zaduszkową (2/3 listopada) 1969 roku mieszkańców Rzepina-Kolonii, w ówczesnym powiecie iłżeckim (obecnie starachowickim), zbudził trzask pożaru. Palił się budynek mieszkalny sołtysa Mieczysława Lipy. Sąsiedzi ruszyli na pomoc, ale do środka już nie sposób było się dostać. Nie widać było nikogo z rodziny Lipów, podejrzewano więc najgorsze. I rzeczywiście strażacy wydobyli pięć na wpół zwęglonych ciał. Oprócz sołtysa (45 lat) jego  81-letnią matkę Mariannę, 54-letnią bratową Zofię i młode małżeństwo. Władysław, bratanek gospodarza miał 27 lat, jego 18-letnia żona Krystyna była w zaawansowanej ciąży. Z pożaru nie uratowano nikogo i niczego, spaliły się wszystkie budynki gospodarstwa.

Wstrząśnięta okolica żałowała szanowanej rodziny. Mieczysław, gospodarz na 6 hektarach – na biednej Kielecczyźnie to był znaczący kawałek ziemi – został wybrany przez wieś na sołtysa. Bratanek Władysław był przewodniczącym Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej, dopóki nie przeniesiono jej do innej miejscowości. Powszechnie opłakiwano jego młodziutką żonę Krystynę, która spodziewała się dziecka. Potworny pech sprawił, że zginęli w pełni sił. Ale przeprowadzona sekcja zwłok wykazała, że: „na ciele wszystkich denatów wyszczególniono następujące rodzaje ran: rąbane, tłuczone, miażdżone (głowy i twarzy); na zwłokach Władysława dodatkowo 5 ran kłutych klatki piersiowej”. To nie pech, lecz świadoma, zamierzona zbrodnia zakończyła życie rodziny. Do morderstwa użyto siekier, noży i motyki.

W pogrzebie uczestniczyło kilka tysięcy osób. Na cmentarz parafialny w Pawłowie zawieziono trzy ciemne trumny starszych ofiar i dwie białe najmłodszych. Stary Zakrzewski zabrał na swój wóz jedną z trumien, najmłodszy przyznał w sądzie, że pomagał nieść trumny sołtysa i jego matki.

Z agentem w celi

Przy rozwikłaniu zagadek przestępstw, jedno z najważniejszych pytań dotyczy motywu. Łacińska sentencja prawna obowiązująca w nowoczesnych kodeksach poucza, że czynu dokonał ten, kto odniósł korzyść. Kto zyskał na zabójstwie całej rodziny Lipów?

Śledczy przyjęli motyw rabunkowy. W Zaduszki sołtys zebrał od rolników czwartą ratę rocznego podatku gruntowego, około 20 tysięcy złotych. Kilka dni wcześniej podjął z banku 60 tysięcy kredytu. Nawet śladu tych pieniędzy nie znaleziono w resztkach domu pozostałych po pożarze.

Przez dwa pierwsze tygodnie śledztwa przesłuchano około 120 osób. Z ich zeznań oraz dotychczasowej milicyjnej wiedzy, wytypowano 40 nazwisk potencjalnych przestępców. Na ich czele była rodzina Zakrzewskich. Wskazywali na nich świadkowie i podejrzewali milicjanci. Na razie nie było jednak dowodów.

Rzepin składa się z trzech części: Rzepin I, Rzepin II i Rzepin – Kolonia, gdzie mieszkali Lipowie. Zakrzewscy, należący do najbogatszych gospodarzy w okolicy, mieszkali w głównej części wioski oddalonej od Lipów o około kilometra. Mieli duży, dochodowy sad i hodowlę koni. Niechętnie jednak dzielili się dochodami z państwem. Zalegali z podatkami i obowiązkowymi wówczas dostawami mięsa i innych płodów rolnych, doszło w końcu do egzekucji komorniczej, 4 tysiące złotych. Komornikowi towarzyszył z urzędu sołtys Mieczysław Lipa. Sam wielokrotnie upominał się o zapłatę zaległości, nie mógł więc cieszyć się sympatią opornych podatników, którzy w dodatku mieli opinię mściwych awanturników. Despotyczny ojciec, skąpiec chciwy na pieniądze, potrafił bić dorosłych synów, gdy mu się sprzeciwili. Nakłaniał ich do gromadzenia dóbr wszelkimi sposobami. Opowiadano, że Czesław w drobnej sprzeczce obciął komuś ucho. Chłopca, który zakradł się do ich sadu po jabłka, zamknął na kilka godzin w chlewie ze świniami. Na koncie miał też poważniejsze występki: bójki, rabunki, kradzieże. Dziwnie jednak nie odpowiadał za nie przed sądem.

 Śledczy poszukiwali dowodów przeciwko podejrzewanym, początkowo jednak bezskutecznie. Przeprowadzona rewizja nie przyniosła żadnych świadectw. Jedynie w szopie Czesława – ojca trójki dzieci, gospodarującego oddzielnie – odkryto kradzione drzewo. Nadarzyła się więc okazja przymknięcia go i związanych z tym wielokrotnych przesłuchań. Twardy zawodnik przyznał się co prawda do kradzieży, lecz do niczego więcej. Okazało się jednak, że nie miał alibi na noc morderstwa. Jego żona zeznała, że nie nocował w domu. On sam nieustępliwie powtarzał, że pojechał odwiedzić rodziców, zjedli wspólnie kolację i został u nich na noc. Aby odwrócić uwagę śledczych od głównego przestępstwa, przyznawał się później do drobniejszych przewinień, nawet niepopełnionych. Po pewnym czasie zaczął udawać chorobę psychiczną: – Boję się, boję się, żona mnie bije – jęczał.

Założony w domu Zakrzewskich podsłuch także nie przyniósł rezultatu, dopiero fortel pozwolił odkryć prawdę. W celi Czesława umieszczono konfidenta. Wspólne dni i noce zbliżyły mężczyzn. Zakrzewski stopniowo ujawniał skrywane dotąd tajemnice, a towarzysz umiejętnie podsycał obawy przed wyrokiem, którym mógł być tylko stryczek. Zasugerował, aby zwrócił się o pomoc do Radia Wolna Europa – jej agenci przyjadą, odbiją go z więzienia i wywiozą na Zachód. Musi tylko przedstawić siebie jako człowieka walczącego z aparatem komunistycznego państwa. Przecież Lipa i jego bratanek byli jego funkcjonariuszami. Powinien to wszystko dokładnie opisać, a list przemyci się na zewnątrz i wyśle na Zachód.

Po pięciu miesiącach aresztant zabrał się do pisania i pracowicie wymyślił otoczkę ideologiczną realnej zbrodni. Miał mieć kontakt z agentem Wolnej Europy sędzią W. zamieszkałym w Starachowicach, który zlecał im zadania po odebraniu przysięgi złożonej jakoby na ludzką czaszkę. Ta konfabulacja jest zbieżna z obrzędami podobno wykonywanymi przed morderstwami w rodzinnym domu. Matka miała zapalać gromnicę, a mężczyźni przed krucyfiksem lub obrazem Matki Boskiej przysięgali wykonanie wyroku na współpracownikach komunistycznej władzy. Sąd nie znalazł jednak dowodów, by Helena Zakrzewska rzeczywiście  wiedziała o popełnionych zbrodniach, nie została więc skazana. Opis makabrycznego rytuału powtarza się w relacjach z tamtych lat.

Czesław opisał nie tylko przebieg mordu na Lipach, ale i wcześniejszych zabójstw – Jana Borowca, domorosłego dentysty z ich wioski, wcześniej także sołtysa (początek lat 60.) i Jana Żaczkiewicza, sołtysa z pobliskiego Trzeszkowa (grudzień 1957) oraz Bolesława Hartunga ze Starachowic, zastrzelonego w lesie w 1954 roku. Przeszukanie celi i ujawnienie listu do RWE nie pozostawiło aresztantowi wyboru – zaczął mówić.

Zapis zbrodni

 Telewizja zarejestrowała przebieg kolejnych zbrodni odtwarzanych w czasie wizji lokalnych. Robione z daleka obrazy tamtych wydarzeń, przypominają mi pielgrzymki ludzi ciągnących na spotkania z Janem Pawłem II. Polnymi drogami, pośród łanów zbóż milicyjne konwoje prowadzą oskarżonego, a za nimi tłumy żądne obejrzenia na własne oczy uosobienia zła w działaniu, Czesława Zakrzewskiego odtwarzającego swoją makabryczną rolę.

Stuka w okno mieszkania Borowca, do twarzy za szybą powtarza, że boli go ząb, trzeba go wyrwać. Gospodarz otwiera drzwi, a napastnik z wymierzoną strzelbą w rękach krzyczy: – W tył zwrot!

Borowiec ucieka w stronę ogrodu, pada strzał, człowiek przewraca się na ziemię. Stary Zakrzewski dobija go nożem.

Obejście Żaczkiewicza. Mężczyzna z głową owiniętą białą szmatą (w rzeczywistości był to ręcznik omotany łańcuchem do wiązania krów) jest prowadzony przez podwórze do studni, zmuszony do oparcia się o cembrowinę i zadźgany ciosami bagnetu w kark. Żona sołtysa zeznała na procesie, że męża znalazła rano w studni córka, uczennica szkoły podstawowej. Oprócz ran na szyi, zamordowany miał spodnie ściągnięte do kostek i pokaleczone nogi.

Gospodarstwo Lipów po dokonaniu rzezi. Czesław wnosi wiązki słomy, rozkłada je w pokojach, wyjmuje pudełko zapałek.

Nim jednak doszło do wizji lokalnych, zebrano dowody materialne. Czesław pokazał miejsce ukrycia narzędzi zbrodni w lesie, skąd wykopano karabin, pistolet i granat pochodzące z czasów wojennych, oraz zakrwawiony płaszcz i maskę zakładaną na twarz. Miał je zakopać sąsiad Antoni W. po zamordowaniu Lipów, a Zakrzewskim zapłacić za milczenie 10 tysięcy złotych. Na broni znaleziono jednak odciski ich linii papilarnych, nie sąsiada. Prymitywny, intelektualnie poniżej przeciętnego poziomu (według opinii biegłych) wieśniak prawdopodobnie nic nie wiedział o daktyloskopii jako sposobie zdobywania dowodów zbrodni. Kolejna rewizja w obejściu Zakrzewskich, tym razem wyjątkowo skrupulatna, przyniosła nareszcie motyw – 120 tysięcy złotych w pokrwawionych banknotach. Sąd nie doszedł jednak przyczyn zabójstwa Borowca i Żaczkiewicza.

– To były złe ludzie –  powtarzali starsi Zakrzewscy. Prawdopodobnie zemścili się na nich za jakieś wcześniejsze zatargi.

Aresztowani Józef, ojciec, i najmłodszy Adam szli w zaparte. Na konfrontacji ojca ze starszym synem Józef wołał: – W co ty mnie, dziecko, wciągasz?! Nie zakładaj mi szubienicy na głowę!

 Płaczący Adam uparcie powtarzał, że nie ma nic wspólnego z zabójstwem. Przecież pomagał gasić pożar. Wiadrami donosił wodę, ratował resztki dobytku, na pogrzebie zmieniał niosących trumny.

Po miesiącu przesłuchań, najpierw ojciec, potem młodszy syn przyznali się. Metody przesłuchania okazały się skuteczne.

Dobijali motyką

 Miało to wyglądać tak: wieczorem 2 listopada (przypominam, niedziela, Zaduszki) rodzina Zakrzewskich zasiadła przy stole. Pomodliła się przed kolacją, spożyła posiłek i rozpoczęła rozmowę, która zakończyła się postanowieniem: Lipów trzeba zabić i pomścić doznane od nich krzywdy. Matka przyniosła obraz Matki Boskiej, mężczyźni uklękli i przysięgli, że tej nocy rozprawią się z krzywdzicielami. Wiedzieli, że tego dnia mijał ostateczny termin wniesienia czwartej raty podatku, widzieli rolników wchodzących do domu sołtysa z pieniędzmi.

Około 2. w nocy znaleźli się pod zabudowaniami  Lipów. Na przedzie ojciec z Adamem, starszy z tyłu. Nieśli karabin, siekiery i motyki. Przez okienko w podpiwniczeniu stodoły dostali się do środka, a stamtąd na podwórze. Tam ojciec jeszcze raz rozdzielił zadania między synów. Aby wywabić kogoś z mieszkania, wypuścili z obory kobyłę. Wyszła z domu Zofia, bratowa sołtysa. Załatwili ją siekierą.

– Jak Adam oporządził Zośkę, wskoczyliśmy z drugim chłopakiem do mieszkania  – zeznał Józef. W łóżku leżał Władysław (bratanek gospodarza) z żoną. Doskoczył do niego Adam i uderzył nożem, raz i drugi, po piątym ciosie tamten stoczył się na podłogę. Krzyczała przerażona Krystyna.

– Bij! – zawołał ojciec i Czesław uderzył siekierą. W drugim pokoju rzucili się do sołtysa: – Dawaj pieniądze!

 – W domu nic nie ma, oddałem do banku – usłyszeli, więc przyłożyli mu obuchem siekiery. Wtedy podszedł do łóżka zamordowanej matki Marianny, wyciągnął spod siennika pieniądze i położył na stole. Jego trup runął na podłogę w kałuży krwi. Czesław dobijał motyką tych, którzy dawali oznaki życia. Ojciec kazał Adamowi przynieść dwa snopki słomy. Rozrzucili ją we wszystkich pomieszczeniach, podpalili i w pośpiechu ulotnili się.

22 marca 1971 roku w Kielcach rozpoczął się proces. Dwom starszym Zakrzewskim prokurator postawił 18 zarzutów, poza morderstwami także napady i podpalenia, najmłodszego oskarżył tylko o udział w morderstwie Lipów. Dla wszystkich żądał kary śmierci, jaką przewidywał ówczesny Kodeks Karny. W czasie procesu Adam głośno płakał, Czesław nadal udawał niepoczytalnego, wzbraniał się przed założeniem maski używanej w czasie napadów: – Bo się udusę.

Stary mdlał i jęczał: – O Jezu, Maryjo, co to mnie spotkało.

Na czwartej rozprawie wszyscy trzej odwołali zeznania ze śledztwa, ponieważ przesłuchujący zmusili ich do przyznania się do niepopełnionych zbrodni. Nie wiedzą, kto zabijał i mordował, ale na pewno nie oni. W czasie następnych sesji sąd odczytywał ich zeznania ze śledztwa.

Poszli na szubienicę

Rozpraw odbyło się 20.  „Milicja z trudem utrzymuje  ład i porządek w gmachu Sądu Wojewódzkiego, bo napór jest ogromny” –  donosili dziennikarze. Gmach sądu otaczał tłum, który nie zmieścił się w sali rozpraw. Ludzie wspinali się na ogrodzenie i na drzewa, aby choć zerknąć na to, co dzieje się wewnątrz. Rozlegały się okrzyki: –  Zakrzewscy na szubienicę!

W domach posiadaczy telewizorów zbierały się dziesiątki osób, aby na własne oczy zobaczyć pognębienie morderców.

Natomiast w Rzepinie agresja dotykała pozostałych tam członków rodziny podsądnych. Niszczono ich budynki, rozgrabiono sad. Matka i żona Czesława z rodziną ukrywały się. Niebawem kwitnące dotychczas gospodarstwo popadło w ruinę.

Na ostatnich rozprawach oskarżeni zmienili taktykę. Obaj starsi starali się osłonić najmłodszego. Ojciec wyjaśniał, że Adam nie chciał iść, opierał się, więc on go po prostu zagnał do Lipów: – Szedł, jak krowa do szlachtuza – mówił obrazowo. Natomiast Czesława, który brał czynny udział, określił: – To niedobre dziecko –  i nie oszczędzał go w swoich wyjaśnieniach. To samo robił syn w stosunku do ojca.

Sąd skazał Józefa i Czesława Zakrzewskich za zabójstwo siedmiu osób na potrójne kary śmierci, łącznie na śmierć. Nie znalazł natomiast dowodów na zastrzelenie przez nich Bolesława Hartunga. Najmłodszego, Adama skazał na 25 lat więzienia. Uznał, że zbrodnię na rodzinie Lipów popełnił pod presją ojca i brata, a jego zdemoralizowanie nie jest tak utrwalone, i rokuje nadzieję na resocjalizację. Rada Państwa, pełniąca wówczas rolę kolegialnego prezydenta, nie skorzystała z prawa łaski.

W lutym 1972 roku, w więzieniu na Montelupich w Krakowie wykonano wyrok na Józefie i Czesławie Zakrzewskich, przez powieszenie. Młodszy podobno załamał się przed śmiercią, na kolanach błagał o darowanie życia. Siłą założono mu pętlę na szyję i szybko usunięto zapadnie. Ojciec okazał się twardzielem w ostatniej swojej chwili. Dokończył papierosa, odrzucił peta i rzekł: – Na co mi spowiedź, gotowy jezdem.

Adam po kilku latach spędzonych w więzieniu powiesił się w celi. Wszczęto śledztwo przeciwko sędziemu W. ze Starachowic i skazano na 4 lata pozbawienia wolności.

W Rzepinie nie ma już dziś śladu po gospodarstwach Zakrzewskich i ich ofiar, Lipów.

Alicja Basta

Fot. Kadr z programu TVP2

Zobacz również: