To była jedna z najbardziej błyskawicznych karier prawniczych w ostatnich latach. Zaledwie 43-letnia Monika Zbrojewska, w swoim zawodzie osiągnęła wszystko to, o czym mogą marzyć inni prawnicy. Kariera naukowa, dobrze prosperująca kancelaria prawna, szacunek w środowisku prawniczym i stanowisko wiceministra sprawiedliwości. Tę dobrą passę przerwała interwencja łódzkiej drogówki. A w jej konsekwencji śmierć, wokół której narasta coraz więcej niewiadomych.

O Monice Zbrojewskiej zrobiło się głośno tuż przed wyborami parlamentarnymi. W piątek 23 października została zatrzymana przez łódzką policję, gdy pod wpływem alkoholu prowadziła samochód. Badanie wykazało w jej organizmie ponad 2 promile alkoholu. Według relacji świadków, podczas interwencji policji, wiceminister miała się zachowywać w stosunku do funkcjonariuszy tak agresywnie, że ci zmuszeni byli zakuć ją w kajdanki i odwieźć na izbę wytrzeźwień.

W tym momencie, świetnie rozwijająca się kariera Zbrojewskiej legła w gruzach. Została nie tylko zdymisjonowana przez premier Ewę Kopacz z zajmowanego stanowiska. W związku z jej zachowaniem, władze Uniwersytetu Łódzkiego stwierdziły, że nie wyobrażają sobie, aby mogła nadal prowadzić zajęcia na uczelni.

Za dużo leków

I to są pewne informacje dotyczące dramatu, jaki rozegrał się pomiędzy 23 a 30 października. Pewne jest również to, że była wiceminister miała się stawić 27 października w jednym z łódzkich komisariatów, gdzie zamierzano jej postawić zarzut prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu. Jednak zamiast niej przyszedł adwokat, który przedstawił zwolnienie lekarskie. Miało być ono wystawione przez jeden z łódzkich szpitali. Co mogłoby sugerować, że Monika Zbrojewska jest bardzo ciężko chora.

Jak sugerowały media, Zbrojewska trafiła do szpitala po tym, jak została znaleziona nieprzytomna w domu. Powodem utraty przytomności miało być podobno zażycie przez nią dużej dawki leków. Była wiceminister leżała w łódzkim szpitalu w stanie śpiączki.

Potem nastąpił splot wydarzeń, który wzbudza najwięcej kontrowersji. Tym bardziej, że niewykluczone, że gdyby do nich nie doszło, to kobietę być może udałoby się uratować. Tymczasem wygląda na to, że oprócz rodziny i znajomych nikomu na tym nie zależało. Co w przypadku wiceministra, nawet zdymisjonowanego, wydaje się zastanawiające

Wozili ją jak worek

Jak wynika z naszych informacji, Zbrojewska w piątek 30 października została przewieziona z Łodzi do sochaczewskiego szpitala. Według innych przekazanych nam informacji, najpierw trafiła do Skierniewic, a dopiero stamtąd do Sochaczewa. Ta wersja wydarzeń wydaje się najbardziej prawdopodobna. Tym bardziej, że była minister trafiła nie na oddział intensywnej terapii, tylko na oddział psychiatryczny.

– Nie wiem, dlaczego to zrobili. Może dlatego, że rejon sochaczewskiego psychiatryka obejmuje Skierniewice. Pozostaje jednak pytanie, po co to zrobiono, skoro kobieta była w śpiączce i wymagała intensywnej terapii. A takiej nie prowadzi się na oddziałach psychiatrycznych. W dodatku, Łódź to jeden z najlepszych ośrodków medycznych w Polsce, ale zamiast leczyć ją tam, to chorą z zagrożeniem życia wozi się, jak worek kartofli, po okolicznych szpitalach – powiedział nam jeden z naszych rozmówców z sochaczewskiego szpitala.

Stan Zbrojewskiej był bardzo zły. Na tyle, że po krótkim pobycie na oddziale psychiatrycznym, została przewieziona do głównego budynku sochaczewskiego szpitala na oddział intensywnej terapii. Według naszych informacji, jej stan był bardzo poważny. Ale, jak mówią nasi informatorzy, personel szpitala robił wszystko, aby utrzymać ją przy życiu.

W pewnym momencie, w oddziale pojawił się obcy lekarz; z tego co mi mówiono, był to ktoś ze szpitala na Banacha. To on zdecydował, że pacjentka zostanie przewieziona śmigłowcem do Warszawy – twierdzi kolejny z naszych informatorów. Inny dodaje, że personel OIOM-u odniósł wrażenie, że Zbrojewska zabierana jest na Banacha, na przeszczep wątroby, ponieważ tylko ten mógł jej uratować życie.

Sochaczewski manewr

 O tym, że była minister przeszła operację, wspomnieli warszawscy prokuratorzy po przeprowadzonej sekcji zwłok. W wydanym komunikacie Przemysław Nowak, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie, stwierdził, że przyczyną zgonu była „niewydolność wielonarządowa po przebytej operacji”.

Monika Zbrojewska została przewieziona z Łodzi do sochaczewskiego szpitala / fot. UM

Rodzi się jednak pytanie, dlaczego – skoro wiadomo było, że Zbrojewskiej życie może uratować jedynie operacja wątroby – wożono ją po dwóch województwach, zamiast czekać na ewentualnego dawcę w Łodzi? I tam, w momencie pojawienia się potrzebnego organu, przeprowadzić przeszczep. Co więcej, pobyt w Łodzi wydaje się logiczny z jeszcze jednego względu. W jednym z tamtejszych szpitali znajduje się sztuczna wątroba, która może – na czas oczekiwania na przeszczep – zastąpić tę chorą. Dlaczego z tego nie skorzystano?

Według jednego z naszych rozmówców, Zbrojewska w Łodzi była podłączona do sztucznej wątroby i czekała w kolejce na przeszczep. Z tym tylko, że na to czeka się długo, ze względu na brak dawców. Tymczasem potrzebny organ pojawił się w Warszawie. Tylko, że czekali na niego inni chorzy. Być może, aby obejść kolejkę, zdecydowano się na manewr z Sochaczewem, stawiając tym samym personel sochaczewskiego szpitala pod ścianą. A to dlatego, że szpital nie posiada tak skomplikowanej aparatury do ratowania życia, i gdyby kobieta umarła, to winę za to ponosiłby sochaczewski ZOZ.

– Według mnie zastosowali trik z psychiatrykiem, aby w razie jakichkolwiek wątpliwości można było twierdzić, że pacjentka trafiła do Sochaczewa po zatruciu lekami, na detoks. Potem kazali ją przenieść na OIOM, a z niego, w związku z zanikiem pracy wątroby, przewieziono ją na przeszczep do Warszawy – twierdzi jeden z lekarzy sochaczewskiego szpitala.

–  Zrobili pełną ścieżkę diagnostyczną w Sochaczewie, jak przy przyjmowaniu samobójców. A te Skierniewice i Sochaczew były tylko potrzebne po to, by zmienić podległość regionalną i umieścić pacjentkę na pierwszym miejscu w kolejce do przeszczepu, który mógł się odbyć w Warszawie – dodaje inny lekarz.

Samotna i niezależna

Tak zwany „sochaczewski manewr”, czyli próba uratowania Moniki Zbrojewskiej, pokazuje, że w pewnym momencie – czyli po zatrzymaniu ją przez łódzką drogówkę – została pozostawiona sama sobie. Jest to tym bardziej dziwne, że mamy tu do czynienia z członkiem rządu, co prawda zdymisjonowanym, ale posiadającym ogromną wiedzę na temat funkcjonowania polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Mało tego, Zbrojewska była także osoba posiadającą olbrzymią wiedzę na temat największych afer ostatnich lat. A to z racji tego, że zanim została wiceministrem sprawiedliwości, była ekspertem sejmowych komisji śledczych, powołanych do wyjaśnienia tzw. afery Rywina, nieprawidłowości prywatyzacji PZU oraz okoliczności porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. I, co podkreślają członkowie poszczególnych komisji, była ekspertem niezależnym, na którego nikt nie miał wpływu. Podkreśla to m.in. Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości. Według niego Zbrojewska – w przeciwieństwie do innych prawników, którzy pracowali na rzecz komisji – nie próbowała wykorzystać okazji, aby zaistnieć w mediach czy przyspieszyć swoją karierę.  Nigdy też nie była stronnicza, a tym bardziej w jej ocenach nie dało się zauważyć preferencji politycznych. Otwarcie mówiła, co myśli, i nie trzymała żadnej ze stron. Dodajmy, że mówi to zagorzały przeciwnik byłej ekipy rządzącej, której Monika Zbrojewska była ważnym elementem. O tym, że Ziobro zachował o byłej wiceminister pozytywną opinię, świadczy wypowiedź, której udzielił „Gazecie Wyborczej”: „Nie miałem z nią kontaktu od lat, ale gdy zatrzymała ją policja, pomyślałem, że spożycie alkoholu nie wynikało u niej z chęci zabawy czy przyjemności, tylko z potrzeby rozładowania jakiegoś dużego stresu, z którym nie potrafiła się zmierzyć”.

Zaszczuta przez klany

 Co spowodowało ten stres, który w konsekwencji doprowadził do tragicznej śmierci jednego z najlepiej zapowiadających się polskich prawników?

Wszyscy, którzy znali Zbrojewską podkreślają, że do objęcia stanowiska w Ministerstwie Sprawiedliwości była osobą ogólnie lubianą i cenioną. Dodają również, że nigdy nie przepadała za alkoholem, a tym bardziej nie miała z tego powodu żadnych problemów. Nikt jej także nie widział pijanej, choć niektóre media po zatrzymaniu przez Zbrojewskiej zarzuciły jej wprost zaawansowany alkoholizm.

Problemy pojawiły się jednak wraz z objęciem przez nią funkcji wiceministra. W tym momencie Zbrojewska musiała zderzyć się z całym systemem układów i układzików, oraz stojących ponad prawem klanowych powiązań.  Ta wzajemna sieć związków musiała być dla niej szokiem. Tym bardziej, że nigdy nie szła na żadne kompromisy. I nie wchodziła w żadne układy wzajemnych zależności.  Do tego doszedł brak doświadczenia w kierowaniu tak skomplikowaną strukturą, jaką jest ministerstwo. Ale mimo to Zbrojewska od razu po przeprowadzeniu się do gabinetu przy Alejach Ujazdowskich zaczęła wprowadzać zmiany. Między innymi te dotyczące zatrudnienia i próby ograniczenia wpływu tzw. klanów prawniczych, które utrudniają dostęp do zawodu osobom spoza  „rodzin”. To nie spodobało się niektórym osobom do tego stopnia, że zaczęły nie tylko ignorować jej polecenia, ale również próbowały nie dopuścić do zajmowania stanowiska przez osoby wskazane przez Zbrojewską.

– Monika nie była z rodziny prawniczej. Nie była z adwokackiego stada nepotów, nie miała pleców i układów. Nie należała także do PO. Jej osiągnięcia naukowe, ilość publikacji i tempo zdobywania kolejnych stopni naukowych, były znacznie większe niż innych. Stanowiła oczywistą konkurencję dla ludzi we władzach uczelni. Zwłaszcza, że zapowiadała zamiar odejścia ze stanowiska podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, po zakończeniu kadencji sejmu. Mając za sobą taką karierę, była oczywistym kandydatem do objęcia stanowisk kierowniczych na Uniwersytecie i w Adwokaturze. Stanowiła zagrożenie dla ludzi z tego środowiska – stwierdza jej znajomy.

I prawdopodobnie te problemy, w których rozwiązaniu nikt nie chciał jej pomóc, spowodowały, że w pewnym momencie Zbrojewska nie wytrzymała i dla rozładowania napięcia sięgnęła po alkohol, a w konsekwencji po śmierć.

– Ta śmierć była skutkiem dłuższego procesu, a szykany, jakie spotkały ją 23 października, miały na to wpływ. A wynikały z prostej zawiści i strachu przed zawodową konkurentką, znacznie od nich inteligentniejszą i bardziej pracowitą. I tym powinna się zająć prokuratura na wniosek rodziny – dodaje znajomy Moniki Zbrojewskiej.

Jerzy Szostak

 

Zobacz również: