Gdansk. Sad Okregowy. Andrzej H. domniemany szef gangu mokotowskiego zostal skazany przez Sad Okregowy w Gdansku na 12 lat wiezienia za przemyt 325 kg kokainy. Do zdarzenia doszlo w styczniu 2003 roku. 30.12.2008 fot. Maciej Kosycarz / KFP

Andrzej H. „Korek” vel. „Łysy” miał w zwyczaju mówić na członków podporządkowanej mu grupy przestępczej, „Moje chłopaki”. Te chłopaki to gang  mokotowski, z którym liczył się nawet „Pruszków”. Dziś, obie te przestępcze  grupy przeszły do bandyckiej legendy.

Gdy w 2004 roku „Korek” został zatrzymany w Gdańsku, na czele „Mokotowa” miał stanąć brutalny i bezwzględny Zbigniew C. pseudonim „Daks”. Choć niektórzy są zdania, że po zatrzymaniu „Korka”, karty w gangu rozdawał Wojciech S. pseudonim „Wojtas” vel „Kierownik”.

Faktem jest, że „Daks” stworzył wokół siebie grupę młodych bojówkarzy tzw. „daksowych”, którzy mieli ze szczególnym okrucieństwem rozprawiać się z dłużnikami „Mokotowa” i jego przeciwnikami. Policja, a za nią media, nazwały część tej grupy „gangiem obcinaczy palców”, gdyż porwanym obcinali palce, a następnie odsyłali je zrozpaczonym rodzinom. Do najbliższych „Daksa” śledczy zaliczyli m.in. Artura N. pseudonim „Artek”, „Należytego” oraz  Sebastiana L. „Lepa”.  W tym kręgu był także „Kierownik”. Wszyscy oni są obecnie sądzeni  przed warszawskimi sądami, głównie z zarzutami: zabójstw, wymuszeń, porwań, udziału w zorganizowanej  grupie przestępczej, handlu narkotykami i bronią, korumpowaniu policji,  podkładaniu  ładunków wybuchowych.

Tak oto kończy się historia jednego z najpotężniejszych gangów rządzących Warszawą na przełomie wieków.

Z włamywacza mafiso

Opowieść o grupie mokotowskiej zaczyna się w latach 80. ubiegłego wieku, od działalności złodziejskiej jej późniejszego lidera Andrzeja H. „Korka”.  Ten ślusarz z zawodu, został  jednym z najlepszych złodziei okradających mieszkania. Mało kto tak sprytnie  otwierał zamki.

Korek” został zatrzymany w 2004 roku w Gdańsku. Aresztowano go za przemyt ponad 300 kilogramów kokainy, która przyjechała na statku z Ameryki Południowej fot. Kosycorz FP

„Korek” dość szybko i sprawnie podporządkowuje sobie grupę podobnych sobie osób.  Pomaga mu  w tym przestępcze doświadczenie i niezwykły zmysł organizacyjny. Nie do przecenienia są też kontakty Andrzeja H. z innymi grupami przestępczymi, które nawiązał podczas licznych odsiadek. Ma też umiejętność godzenia zwaśnionych gangów.

Urodził się  na warszawskim Mokotowie  w 1957 roku. Potęgę gangu  budował od lat 90. minionego wieku. Szczególnego znaczenia grupa nabrała po wyłapaniu członków „Pruszkowa”, gdyż w czasach świetności grupy pruszkowskiej, „Mokotów” znajdował się w jej cieniu. Ale też „Korek” zawsze wolał stać z boku i nie rzucać się w oczy. „Mokotów” nie szukał guza, nie wzbudzał zainteresowania dziennikarzy i policji.

Andrzej H. przez niektórych uważany jest za esbeckiego agenta (kto pozwoliłby na takie zakorzenienie się i umacnianie gangsterskiej władzy w środku Warszawy?). Inni, klasyfikują jego gang jako hybrydę „Pruszkowa” czy też jego podgrupę. Wiadomo, że bez zezwolenia tzw. starych pruszkowskich, „Mokotów” nie miałby racji bytu. „Korek” początkowo działał w granicach pokrywających się z ulicami jego dzieciństwa: gdzie się urodził, chodził do szkoły, zdobywał pierwsze szlify złodziejskiego fachu. Rejonizacja była ważnym aspektem działania „Mokotowa”. Członkowie gangu może nie wywodzili się z najbogatszych rodzin, ale jednak mieszkali w  jednej z bardziej reprezentacyjnych dzielnic Warszawy. Znali się z podwórek, chodzili do tych samych szkół. Osoba dobrze znająca członków grupy mokotowskiej, wyraża się o sąsiadach nader pozytywnie: mili, uprzejmi, a to coś pomogą naprawić, a to zakupy na górę wniosą.

Przed sądem z rzadka eksponują butę i gangsterską wyniosłość. Są uprzejmi: -Tak jest, proszę wysokiego sądu – prezentują się jak młodzieńcy z dobrych domów.

Do najbliższych współpracowników „Korka”, prokuratura zaliczyła Grzegorza K. „Kolarza”, Zbigniewa C. „Daksa”, Wieśka L. „Siwego”. Numerem jeden obok „Korka” miał być „Mynio”, z którym lider „Mokotowa” robił legalne interesy. Także „Bolek” – który ogarniał finanse grupy. Ważny był także mężczyzna o pseudonimie „Grucha”, który był człowiekiem „Korka” od wszystkiego, musiał znać gust swojego szefa, aby móc na cito  kupić mu np. garnitur.

„Korek” otaczał się luksusem, jeździł opancerzonym bmw 5, kupionym od samego szefa koncernu BMW  w Monachium. Na Zalewie Zegrzyńskim zakotwiczył czterometrową łódź motorową. Jest właścicielem olbrzymiego mieszkania przy Marszałkowskiej w Warszawie.

Specjalizacje grupowe

„Mokotów” nie słynął z jakichś szczególnych rytuałów czy procesu zaprzysiężenia (to już raczej „pruszkowscy” zachowywali jak wyjęci z kadru „Ojca Chrzestnego”). Nie było „zarządu”, jak choćby we wspomnianej grupie pruszkowskiej. Na czele stał po prostu „Korek”, któremu podlegały liczne gangi. Z zeznań świadków oraz ustaleń śledczych, w skład grupy mokotowskiej, w różnych okresach wchodziły następujące podgrupy: „Daksy” – czyli małolaty, którzy „latali na ostrą robotę”, „Bajbusowi” – napady na tiry i hurtownie, „Bogdany”- specjalizowali się w napadach rabunkowych z użyciem broni, także „metodą na policjanta”, „Waciakowi” – handel narkotykami i ich produkcja (grupa mokotowska miała swoją wytwórnię amfetaminy pod Ciechanowem). Była też grupa szybkiego reagowania – panowie na motorach, którzy szybko i skutecznie załatwiali zlecone prace, np. jadąc we dwóch na motorze, z czego jeden strzelał do wytypowanej ofiary. Były jeszcze „Bartki”  – od rozwiązań siłowych, „Grupa Rowerka” – która  robiła w TIR-ach,  czy „Grupa Chyłka” – mająca na swym koncie porwania oraz napady na banki. Ostatnio Prokuratura Apelacyjna w Warszawie postawiła kolejne zarzuty – także zabójstwa z 2002 roku – tzw. „Grupie Bukaciaka”.

„Korek” zarządzał tymi grupami, rozsądzał spory – bez krzyków i terroru. Każdy znał swoje miejsce w szyku.
Każdego dziesiątego dnia miesiąca, członkowie „Mokotowa” spotykali się ze swoim szefem w celu rozliczenia – a to za maszyny tzw. flippery, wstawiane na początku lat 90. do rozlicznych pubów, klubów czy burdeli, a to za haracze i okupy, czy narkotyki.

 

„Korek” miał w zwyczaju spotykać się m.in. w pubie „Zielona Gęś”  na Mokotowie, czy też w siedzibach firm „Korkowi” podporządkowanych – przy ulicy Krzywickiego oraz Tukana. Kluczem doboru osób na tego rodzaju spotkania, było zaufanie „Korka”.  To zaufanie członkowie „Mokotowa” budowali dzięki stażowi w grupie, pozycji, wiekowi. W spotkaniu nie mogła wziąć udziału osoba postronna. Na różnego rodzaju śledziki, jajeczka czy andrzejki, które to obchodzono wyjątkowo hucznie – „Korek” zapraszał wyselekcjonowaną śmietankę mokotowską. Na przyjęciach nie żałowano alkoholu, narkotyków i panienek, które członkowie grupy mogli „testować” w wynajętych hotelowych pokojach.
 Potęga „Korka” rosła wraz z rozwojem grupy – ma być współwłaścicielem Hotelu Gromada przy warszawskim lotnisku, czy chociażby być w posiadaniu  kopalni diamentów w Ameryce Południowej. Sam „Masa” w swoich zeznaniach wspomina, że przed grupą mokotowską czuło się respekt. „Starzy” (czyli tzw. zarząd „Pruszkowa”) mówili, żeby nie zaczepiać „mokotowskich”, „aby nie było z nimi dymu”. „Mokotów” w swym szczytowym momencie liczył około 400 członków. O „mokotowskich” miano wyrażać się per „Korkowe”.
Mówiło się wówczas, że „Korek” w stolicy miał przyzwolenie na tak szerokie działanie, cieszył się szczególna estymą wśród stołecznych śledczych. Funkcjonariusze mieli nawet ostrzec „Korka” o planowanym zamachu na jego życie. W ramach reperkusji „Korek” pozbył się tzw. „spółdzielni”, czyli grupki zbuntowanych członków „Mokotowa” – zabito wówczas „Studenta” i „Bułę”. „Studenta” znaleziono nadpalonego w okolicach Pułtuska. „Buła” został zastrzelony w siłowni na warszawskim Gocławiu.

 

Nie bez znaczenia jest fakt, że szef jednego z większych gangów warszawskich wpadł właśnie w Trójmieście.

Wachlarz biznesów

Każdy diler, który chciał handlować narkotykami np. kokainą, zwaną „flagą Kolumbii”, musiał „opłacać się” któremuś z gangów (po 100 dolarów miesięcznie). Kasę za  narkotyki przekazywano „Lepie” bądź „Należytemu”.

Oprócz sprowadzania narkotyków – kokainy z Ameryki Południowej oraz marihuany z Holandii – trudniono się także typowo polskim specyfikiem – amfetaminą. Wytwarzano ją w specjalnie do tego przystosowanym laboratorium pod Ciechanowem. Tam pracowali; „Suchy”, Przemek, „Kocis”, „Błazen” i „Żaba”. Do produkcji narkotyku używali różnego rodzaju produktów, w tym najbardziej popularnego BMK – powszechnie znanym wśród „mokotowskich” jako „Trzech Króli”, „ropa”, bądź „bmw”.

 – Sprzęt do laboratorium można było kupić w Elektrolandzie koło sądu – szlauchy, chłodnie, gąsior. W żargonie, taka aparatura produkcyjna, to nitka  – tłumaczył Waldemar S.

Kokainę przechowywano m.in. na warszawskim Gocławiu – w zaciemnionym żaluzjami mieszkaniu, na wysokim parterze, mieścił się swoisty magazyn narkotyków. Były one porozsypywane wszędzie.

– W pokoju stały dwie lodówki. Tam się mieszało i prasowało kokainę. Transport od 3 do 5 kilogramów, rozchodził się od ręki  – opowiadał świadek koronny Tomasz L.

Grupa mokotowska słynęła także z „napadów na policjanta” – w przebraniu policji dokonywali napadów rozbójniczych oraz porwań. Mundury, odznaki, strzelby gładkolufowe mieli mieć z policyjnych magazynów, a to głównie dzięki współpracy z funkcjonariuszami policji: „Sterydem” oraz Kazimierzem S. Dysponowali także pozwoleniem na broń, którą załatwiał im Tomasz L. ps. „Chińczyk” vel „Petarda”, dzięki czemu „Mokotów” chodził „podkuty” (uzbrojony).

Kilka porwań, mimo wpłaconego okupu, nie zakończyło się dla porwanych i ich rodzin pomyślnie. Do dziś na koncie grupy znajduje się kilka niewyjaśnionych zabójstw. Brak też ciał.

– Wiem, że grupa składała się na piec. To mi zapadło najbardziej w pamięci – zeznał na jednej z rozpraw Marcin S. „Marcel”, tłumacząc jak pozbywano się ciał ofiar – Zastanawiali się, jak się pozbyć ciała (jednego z zamordowanych porwanych – przyp. red.). Czy rozpuścić w substancji żrącej czy ciało spalić. Wojciech S. „Kierownik” mówił, że ukrywa się do sprawy „obcinaczy palców”. Ale mówił, że póki nie ma ciała, to nic mu i grupie nie udowodnią. Rechotali, że założyli sobie centralne ogrzewanie i się zimy nie boją.

Grupie „opłacały się” prostytutki niezrzeszone (pracujące przy trasach wylotowych z Warszawy) oraz burdele i agencje, puby, dyskoteki. „Mokotów” zajmował się także przedsięwzięciami drobniejszego kalibru, jak np. załatwianiem lewych świadectw z np. warszawskich zawodówek: – Te były najcenniejsze, bo chłopaki chciały się dostać do policji – wyjawił Waldek S.

Mokotów rozwalony

Jak doszło do pierwszych wpadek? „Korek” został zatrzymany w 2004 roku w Gdańsku. Aresztowano go za przemyt ponad 300 kilogramów kokainy, która przyjechała na statku z Ameryki Południowej. Nieczęsto zdarzały się aż tak duże transporty i nie od początku grupa miała kontakty ze statkami – początkowo więc „mokotowscy” najczęściej korzystali z  „indorów” – czyli osób, które połykały woreczki z kokainą i przewoziły je w swoim żołądku. Jednak jeden „indor” nie mógł zjeść tylu woreczków, żeby wyżywić całą grupę.  „Chińczyk” zapewnia:  – Dobry „indor” potrafi połknąć do kilograma, ale to wyjątki.

3
W grudniu 2005 roku zaczęły się liczne zatrzymania gangsterów z Mokotowa

Dlatego  organizowano od czasu do czasu większe przerzuty, jak ten, w trakcie którego wpadł szef „Mokotowa”. Działką narkotykową zajmowała się głównie grupa wacikowych, podległa Andrzejowi G. ps. „Waciak”, który sam jeździł do Afganistanu – sprowadzając heroinę, czy po kokainę do Ameryki Południowej. Wpadł w lutym tego roku.

W grudniu 2005 roku zaczęły się liczne zatrzymania przedstawicieli „Mokotowa” – w tym Janusza M. „Mynio”, Grzegorza K. pseudonim  „Chyłek” (znany też jako „Stary” bądź „Ojciec”, choć w momencie złapania miał 38 lat), Marcina S. ps. „Mołek”.

Sebastian L. oraz Artur N. dość skutecznie się ukrywali przez pewien czas, zaś  „Należyty” – aż do lipca 2008 roku.

Kto po „Korku”

„Zbigniew C. „Daks” uchodził za zaufanego człowieka Andrzeja H. ps. Korek, przywódcy tzw. „mokotowskiej” grupy przestępczej. Ponadto utrzymywał bardzo bliskie kontakty przestępcze z Sebastianem L. ps. Lepa i Arturem N. ps. Niuniek. (…) Obecnie napływające informacje wskazują, że Zbigniew C. po aresztowaniu „Korka” próbuje przejmować nadzór nad jego grupami przestępczymi. Ma to robić wspólnie z poszukiwanym Arturem N.”- zapisano w notatkach CBŚ po aresztowaniu lidera grupy mokotowskiej.

mokotow

 „Daks” miał być oddany „Korkowi” bezgranicznie, nie dał o nim złego słowa powiedzieć. Jednak, gdy szef został osadzony w areszcie, wówczas „Daks” zaczyna iść w innym niż „Korek” kierunku. Układa się z tzw. grupą „Bandziorka”, czego nie brał pod uwagę „Korek”. „Daks” wpada w 2005 roku, jednak udaje mu się wyjść na przerwę w karze tuż przed Bożym Narodzeniem 2007 roku i  ukrywa się: „Mieszka w wynajmowanych lokalach, często zmienia telefony komórkowe i stosuje mocne środki ostrożności, aby nie ujawnić swego miejsca zamieszkania przed policją” – zapisano w tej samej notatce.

W trakcie pierwszej odsiadki i po kolejnej wpadce „Daksa”, pretendentem do mokotowskiego tronu miał być właśnie Artur N.

– To mięśniak, ale myślący –  ocenił Tomasz L. swojego niedawnego kolegę, Artura N.  Ten młody, przystojny meżczyzna  z twarzy bardziej przypomina miłego chłopca, aniżeli groźnego bandziora (być może stąd ksywa „Niuniek”). Na rozprawy przychodzi o kuli (w trakcie ucieczki przed policją uległ poważnemu wypadkowi), do niedawna w czerwonym mundurku (siedział na „enkach”).

 – Słyszałem, że zajmuje się brudną robotą i jest bezwzględny – opisał go z kolei świadek Marcin G.

Artur N. –  znany pod pseudonimami: „Należyty”, „Artek”, „Niuniek”-  urodził się 12 sierpnia 1978 roku na Mokotowie. Do momentu zatrzymania był niekarany. Z zawodu jest  elektromechanikiem, znalazł się bardzo blisko „Korka”, był jego osobistym ochroniarzem. Uprawiał czynnie sport. W rubryce „zainteresowania” –  jaką wypełniał składając papiery do sekcji strzeleckiej warszawskiej Legii (celem wyrobienia sobie pozwolenia na broń, oczywiście bez zdawania „zbędnych” egzaminów) – wpisał same sporty siłowe: judo, kick-boxing, karate.  Był zaliczany do tzw. „daksowych” – czyli podległych Zbigniewowi C.
Wykonywał bezpośrednie polecenia „Korka”, przekazywał je innym. W zleconych mu zadaniach, ściśle współpracował z „Lepą”: – Tam, gdzie „Należyty”, tam i „Lepa” – zdradził nam jeden z rozmówców.
– Dla mnie Sebek i Artek, to była jedna ręka – wspomina Tomasz L., który dostarczał obu broń dla grupy. Dziś także i „Lepa” (twarz recydywisty, szrama na prawym policzku) staje przed sądem podpierając się na kuli. W akcie oskarżenia „Należytemu” i „Lepie” przypisywane są napady rozbójnicze (w tym na m.in. szeroko w mediach opisywanego Pawła T. – warszawskiego lichwiarza, który w zamian za pożyczki przejmował mieszkania). Mają także na koncie zabory mienia o dużej wartości, handel bronią i materiałami wybuchowymi, narkotykami.
Ostatnio wpłynął akt oskarżenia przeciw m.in. „Lepie” i „Należytemu”, dotyczący kierowania grupą po aresztowaniu „Daksa” – proces w tej sprawie jeszcze się nie rozpoczął.

Gang powróci?

Sprawa grupy mokotowskiej jest dziś często przedmiotem rozpraw przed warszawskim sądem okręgowym. I, tak jak „Mokotów” podzielony był na wiele podgrup, tak samo rozprawy mokotowskie można znaleźć poszatkowane wedle kalibru na każdym korytarzu warszawskiego sądu.

 Andrzej H. odsiaduje wyrok 15 lat pozbawienia wolności, koniec kary przypada na lipiec 2017 roku. Nie jest to jednak kara za kierowanie grupą mokotowską – ta sprawa rozpatrywana będzie przez sąd po raz trzeci. Wielokrotne rozpoznawanie spraw grup, stało się już praktyką sądów.

„Daks” (prawomocnie skazany za przywództwo w grupie przestępczej) nigdy nie przyznał się do uczestnictwa w grupie mokotowskiej, która jego zdaniem została stworzona dla potrzeb prokuratury. Ma o niej, jak sam stwierdził, „nikłą wiedzę”:  – Po prostu nic nie wiem. Policja dała mi pseudonim „Daks”.
cbs04
Zatrzymania Artura N. ps. Niuniek – jeden z liderów gangu po Korku
Mokotów został rozwalony od środka. tzw. „sześćdziesiątki” obarczały „Korka”, „Daksa” i pozostałych członków grupy, mimo iż „mokotowscy” bardzo starannie starli się zabezpieczyć przed ewentualnymi konfidentami.
Pod pojęciem „matura”, kryło się uczestnictwo w zabójstwie, które gwarantowało, że taki członek nie zostanie świadkiem koronnym (zgodnie z ustawą). Nie chroniło jednak przed instytucją tzw. „małego świadka koronnego”. Jednym z głównych koronnych w sprawie mokotowskiej jest Tomasz L., którego próbowano zdyskredytować, przypisując mu zabójstwo.
„Daks” miał podobno pomysł, aby utworzyć fundusz do zabijania koronnych i „sześćdziesiątek”.
Tymczasem – z uwagi na odwołanie zeznań niektórych „sześćdziesiątek” – ponownie rozpatrywana sprawa „Korka”, być może zakończy się dla niego pomyślnie.
Złapanie „Waciaka” i jego wyjaśnienia, z kolei mogą przynieść nowe dowody w niezakończonych sprawach.
Czy grupa się kiedyś odrodzi?
Część osób zeznających w sprawie grupy mokotowskiej jest  na wolności, inni odsiadują wysokie wyroki.
Ale świat przestępczy nie znosi próżni.

Gabriela Jatkowska

 

 

 

Zobacz również: