Odwiedził strzelnicę przy Stadionie Śląskim w Chorzowie. Wypożyczył broń i z zimną krwią, kilkunastoma strzałami z bliskiej odległości, zamordował instruktora strzelania. Usiłował uciec z pistoletami i paczkami amunicji w torbie. Zatrzymywany przez policjantów krzyczał, by do niego nie strzelali, że się poddaje, i że jest chory!

– Nie wiem, co się wtedy ze mną działo, dlaczego strzelałem – mówił chorzowskim policjantom 25-letni Hubert Ch., średniego wzrostu, korpulentnie zbudowany mężczyzna.

24 września 2014 roku nad ranem, w Kielcach, gdzie zamieszkiwał wraz z żoną i półtorarocznym synem, wsiadł do samochodu i ruszył. Chciał jak najszybciej odwiedzić matkę w Katowicach. Zamierzał z nią porozmawiać o swoich rodzinnych problemach. Nic nie kleiło się w jego życiu, robota wprawdzie była, ale daleko, w Niemczech. Tam też, kiedyś we Frankfurcie poznał swoją żonę. Teraz jego rodzina była w Kielcach. Słał im pieniądze. Ta odległość pomiędzy nimi nie sprzyjała szczęściu w związku.

 Właśnie się rozwodzili. I życie nagle straciło sens. Jechał samochodem, i myślał o tym. Miał różne przemyślenia. Co zrobić, żeby wyrzucić to wszystko z siebie? Wszystko, co siedziało w nim, w środku. Wykrzyczeć, to co najbardziej bolało! Żeby go ktoś wreszcie zrozumiał, wysłuchał.

Droga w jedną stronę

– Hubert Ch. jednak nie dotarł do swej matki – przyznaje Andrzej Sikora, prokurator Prokuratury Rejonowej w Chorzowie. Posłał jej tylko SMS-a.

Zatrzymał się w Chorzowie niedaleko Stadionu Śląskiego. Na skrzyżowaniu skręcił w prostą prowadzącą w kierunku stadionu. A później ujrzał strzałkę informującą, że tędy można dojechać do strzelnicy. Było po południu, gdy Hubert Ch. dotarł na miejsce. O niczym wtedy nie myślał.

Ponad trzydziestometrowej długości parterowa budowla znajdowała się przed nim.  Ktoś z niej wychodził, ktoś inny do niej wchodził. Hubert Ch. stał rozkojarzony, przyglądał się. Spojrzał na zegarek. – Było przed godziną 13 –  to zapamiętał.

Reklama głosiła, że strzelnica jest dostępna dla każdego. Że jest w niej broń palna, bojowa. Każdy może tu przyjść i pod opieką instruktora spróbować postrzelać z każdej broni, bez pozwolenia. Więc Hubert Ch. wszedł spróbować.

W lśniących czystością pomieszczeniach biurowych strzelnicy, zażądano jedynie od niego, aby okazał dowód. I rzeczywiście, broń palna, bojowa, była dla niego dostępna.
Podobnie zresztą, jak dla każdego innego chętnego. A potem jeszcze zapytano Huberta Ch.,  z jakiej broni chce sobie postrzelać.
Nie znał się specjalnie na broni, jak mówił, więc mu zaproponowano karabinek MM-4, pojedynczego ognia. Zapłacił jedynie za zużycie tarcz strzelniczych i za naboje.
– Trudno z góry przewidzieć, rozpoznać po twarzy, jakim kto jest klientem – komentowano potem na strzelnicy.
Od takiego rozpoznawania jest na strzelnicy instruktor. To on nadzoruje strzelanie, żeby się zorientować w kwestii umiejętności strzeleckich klienta. To od intuicji i sprawności instruktora zależy, co robić, gdy zachowanie klienta zagraża bezpieczeństwu na strzelnicy.
Egzekucja instruktora
Hubert Ch. wtedy jeszcze nie wiedział, ile amunicji wystrzela. Wykupił karnet na kilka godzin strzelania. Zapłacił i czekał na instruktora, z którym miał udać się na stanowisko strzelnicze.

 

46-letni Waldemar Ż. był do niedawna policjantem, aspirantem sztabowym. Na początku tego roku przeszedł na emeryturę. Nie tracił jednak kontaktu z policją, wykładał w katowickiej szkole policyjnej. A jako instruktor strzelania dorabiał na chorzowskiej strzelnicy przy Stadionie Śląskim.

2

Tej środy, o godz. 12:00, jak zwykle pojawił się w pracy. Znał się na broni, jak mało kto.
Zabrał na stanowisko Huberta Ch. i przystąpili do nauki. Cel, tarcza.  Hubert Ch. strzelał z pozycji stojącej. Najpierw przymierzał, próbował. Waldemar Ż. korygował jego pozycję, i mówił również, że źle trzyma broń przed oddaniem strzału. Ale Hubert Ch. szybko łapał.
Jak powiadali potem świadkowie, Hubert Ch. i Waldemar Ż. rozmawiali ze sobą i zachowywali się, jak wszyscy w trakcie nauki strzelania, tak jak instruktor ze swym podopiecznym. I nic nie mogło wskazywać, że za chwilę może dojść do czegoś złego.
Hubert Ch. ćwiczył. Muszka, szczerbinka, spust… I strzelanie do tarczy szło mu coraz lepiej. Dziurawił tarczę krótkimi seriami, celnie. I tak przez bite dwie godziny.
– Było koło 15. – przypominała sobie jedna z kobiet, z obsługi strzelnicy.
Znajdowała się na zapleczu, gdy nagle usłyszała nietypowy trzask kuli.
 – Nie, jak normalnie w tarczę. Ale przytłumiony jakby, miękki taki, inny jakiś –  już wiedziała, że musiało się wydarzyć coś złego. Mówiła potem, że to były sekundy. I zaraz po jednym, i drugim podobnym odgłosie uderzenia kuli, doszła do niej seria kilkunastu dalszych strzałów. Również podobnie brzmiących uderzeń. Odruchowo rozejrzała się za bronią.
Gdy wychyliła się z zaplecza, zza pomieszczeń biurowych, na ponad dwudziestometrowym korytarzu rozpoczęła się strzelanina.
Jak wykazał potem monitoring, nic nie wskazywało na to, aby w pomieszczeniach, w których znajdowały się stanowiska strzeleckie, nastąpi atak Huberta Ch. Ciągle strzelał do tarczy. Ale, kiedy pozostał na chwilę sam z Waldemarem Ż. – jakby czekał na taki moment – a Waldemar Ż. znajdował się po przeciwnej stronie tarczy, odwrócił się gwałtownie w jego kierunku i z karabinku MM-4 strzelił w przód tułowia Waldemara Ż. Najpierw raz. A potem, gdy instruktor padał na ziemię, drugi raz… Waldemar Ż. nawet nie krzyknął, nie żył już.
Jedna kula trafiła byłego policjanta w szyję, druga prosto w pierś. Ale Hubertowi Ch. było to za mało. Po tych dwóch strzałach, podskoczył bliżej nieżyjącej już ofiary i wpakował w ciało kilkanaście dalszych kul.
Wyglądało to, jak egzekucja! – opowiadali potem znajdujący się na miejscu zbrodni policjanci.
Rozpętała się bitwa
Gdy w kierunku ciała nieżyjącego już Waldemara Ż. Hubert Ch. oddawał ostatnie strzały, jeden z właścicieli strzelnicy – widząc na monitorze leżące bezwładnie ciało Waldemara Ż. – z bronią w ręku wypadł z pomieszczeń biurowych na korytarz prowadzący do drzwi pomieszczeń, w których znajduje się strzelnica. Rozpętała się bitwa. To wtedy ktoś z pracowników powiadomił policję.

1

Hubert Ch. chciał uciec z tych pomieszczeń. Chciał opuścić obiekt, kierując się korytarzem do głównego wyjścia. Ale właściciel strzelnicy stał przy głównych drzwiach, i gdy tylko widział wychylającą się postać Huberta Ch. lub jego cień na ścianie, to strzelał. Hubert Ch. odskakiwał, próbując się ostrzeliwać z MM-4. I trudno było wtedy jakoś przypuszczać, że przed pojawieniem się na chorzowskiej strzelnicy, nigdy nie trzymał broni w ręku.
– Przyznał się potem, że parę lat temu, raz, kiedyś, strzelał na takiej strzelnicy – dodawał prokurator.
Właściciel strzelnicy nie dawał za wygraną. Nie chciał jednak zastrzelić Huberta Ch., choć mógł.  Kule latały obok, dziurawiąc jedynie ścianę.
Ten, kto znajdował się jeszcze w pomieszczeniach strzelnicy, krył się, gdzie mógł.
Nadjechali policjanci z prewencji, otaczając strzelnicę.  Wówczas Hubert Ch. zorientował się, że nie dotrze do drzwi wyjściowych i jest osaczony, nie wydostanie się stąd, nie ucieknie. Ukląkł z założonymi za głowę rękami, a skórzaną torbę położył koło siebie. I po chwili, gdy policjanci wchodzili, krzyczał w ich kierunku, że się poddaje. Żeby do niego nie strzelali.
– Jestem chory! – wołał do mundurowych. Nie stawiał już oporu, oddał torbę.
Dlaczego strzelał?
Gdy policjanci zajrzeli do torby Huberta Ch., znaleźli w niej skradzione paczki amunicji, w tym do MM-4, z którego się ostrzeliwał, oraz naboje do pięciu pistoletów niemieckiej produkcji Glock, które również zabrał ze sobą.
– Amunicję i broń zabrał z gablot w sposób przypadkowy, na chybił trafił – twierdzi  prokurator prokuratury rejonowej w Chorzowie.
Choć Hubert Ch. niewiele pamiętał z samej strzelaniny, z wymiany ognia z właścicielem strzelnicy, to od razu przyznał się do winy, że wypalił z MM-4 prosto w pierś Waldemara Ż.
Sekcja zwłok Waldemara Ż. potwierdziła, że już pierwsza kula była śmiertelna. Hubert Ch. strzelał potem w tułów Waldemara Ż i w jego głowę. W ciele Waldemara Ż. znajdowało się aż 12 miejsc postrzałowych. Instruktor  osierocił żonę i dwóch synów.
Hubert Ch. nie potrafił –  albo nie chciał – odpowiedzieć, dlaczego strzelał.

Opowiadano potem, że jak na osobę chorą psychicznie, za jaką chciał uchodzić Hubert Ch., całkiem racjonalnie opowiadał o swym szaleństwie, do jakiego się przyznawał. I trzymał się tej wersji. Potem dodawał jeszcze, że ostatnio miał jakieś zaburzenia, zawirowania jakieś, majaki, słyszał wewnętrzne głosy, jakieś siły mówiły mu i kazały sięgać po broń. I, że musi kogoś zastrzelić!

Jak na razie prokuratura nie znalazła powiązań między zabójcą a jego ofiarą: – Hubert Ch. nie znał wcześniej instruktora, ofiarą mógł być każdy na strzelnicy –  twierdzi prokurator Sikora.

5

Kiedy rozniosło się po okolicy, że Hubert Ch. chciał ze sobą zabrać  broń i amunicję, porównywano go z Norwegiem, Andersem Breivikiem, który 22 lipca 2011 roku na wyspie Utoya w pobliżu Oslo zastrzelił 69 osób.

– Na co, to wszystko było potrzebne Hubertowi Ch? zastanawiał się i nieco tonował atmosferę prokurator A. Sikora O kazusie Breivika nie mogło być tu mowy.

Czy na pewno?

Bez specjalnej ochrony
W trzy tygodnie po tym dramacie, zjawiłem się około godziny 19:00 w chorzowskiej strzelnicy. Niełatwo jest tam trafić. W końcu docieram na miejsce, gdzie zginął Waldemar Ż. Jeden z jego kolegów, instruktorów,  nie chciał rozmawiać na temat tamtego zdarzenia.
– Wymianą ognia szef opóźnił ucieczkę tego bandyty – powiedział jedynie i odesłał mnie do właścicieli strzelnicy – Najlepiej zastać ich około 10. rano – dodał jeszcze.
Jedyny ochroniarz, też starszy wiekiem mężczyzna, jakiego tu zastałem o tej wieczornej porze, też nie chciał się ze mną wdawać w żadne dyskusję na temat wydarzenia sprzed trzech tygodni.
– Proszę do kierownictwa – powiedział  pan z ochrony i rozpłynął się gdzieś, a ja mogłem do woli buszować po korytarzu strzelnicy. I obserwować, czy ktoś z obsługi do mnie podejdzie i zapyta, co tam robię. Ale nikt nie podchodził i o nic nie pytał. A ja mógłbym zrobić, co bym chciał. Nikt o tej porze nie pilnował głównych drzwi wejściowych do obiektu strzelnicy, i każdy z zewnątrz mógł sobie swobodnie wejść do środka.
Na długim murze korytarza strzelnicy, po jego lewej stronie od głównego wejścia, naliczyłem 18 zaklejonych już zagłębień po kulach.
– Nic nie mamy więcej do dodania, niż to, co powiedzieliśmy już w prokuraturze – przez telefon poinformowała mnie pani z sekretariatu strzelnicy, gdy chciałem się umówić na spotkanie z jej szefami.
I jeszcze usłyszałem przez słuchawkę w oddali męski głos, zwracał się do sekretarki:  – Z nikim nie będę rozmawiał!
Prokurator nie może wyjawić, w jakim celu Hubert Ch. zabrał broń i amunicję. Na razie nie może niczego ujawniać na ten temat.

– Choć wiem z jego zeznań, jaki chciał zrobić użytek z broni – dodaje prokurator Sikora – Ale to tajemnica śledztwa, które nie zostało jeszcze zakończone.

Co mogłoby się wydarzyć, gdyby wraz z bronią i amunicją udało się Hubertowi Ch. wydostać ze strzelnicy? Czy mógł wziąć zakładników w centrum handlowym?

W zamieszaniu, które zaraz po zabójstwie Waldemara Ż. wynikło na strzelnicy, nawet nie zauważono, kiedy Hubert Ch. porwał broń i amunicję – leżały przygotowane dla kolejnych klientów.

Wszystko działo się tak szybko – usłyszałem.

I nietrudno sobie wyobrazić i takiej sytuacji, w której Hubert Ch. wydostawszy się ze strzelnicy, zdesperowany, osaczony i ścigany przez policję, wpadłby z bronią do centrum handlowego po zakładnika.

Mogło dojść do masakry

Co robić w podobnych sytuacjach, zastanawia się Józef Kogut, prezes Śląskiego Stowarzyszenia Pomocy Ofiarom Przestępstw.

–  Zimną krew zachował właściciel strzelnicy – zauważa  Kogut To dzięki niemu schwytano bandytę. Opóźnił jego ucieczkę, reszty dokonała policja. Należałoby się również zastanowić nad przepisami dotyczącymi funkcjonowania tego rodzaju strzelnic. Może za łatwo w nich o broń palną dla amatora? Z drugiej jednak strony, nie każdy przecież, kto nie potrafi strzelać i zjawia się po naukę strzelania, od razu stanowi zagrożenie. Jak takiego potencjalnie niebezpiecznego człowieka rozpoznać? I czy jest to zadanie  dla instruktora? A tak swoją drogą, to ciekaw jestem, kiedy po raz ostatni Wojewódzka Komenda Śląskiej Policji sprawdzała bezpieczeństwo tej strzelnicy? Bo przecież do policji należą takie kontrole. Co zrobić, by nie oddać broni w niepowołane ręce? Aż nazbyt to było widoczne w przypadku Waldemara Ż. Strzelnica musi zarabiać na siebie. A zarabia na takich, którzy nie posiadają zezwolenia na broń, a chcą sobie postrzelać. Nauczyć się. Choćby dla własnego bezpieczeństwa. Po co właścicielowi strzelnica, do której musiałby jedynie dokładać? Może należałoby zwiększyć ochronę tego rodzaju obiektów? By była wyraźnie widoczna w środku. By każdy taki napastnik wiedział, że nic tu nie wskóra. Dodatkowa ochrona, to jednak również dodatkowe koszty dla każdego właściciela tego rodzaju strzelnic. A może każdy użytkownik strzelnicy winien najpierw przynieść zaświadczenie, że jest zdrowy na umyśle? Żyjemy w demokratycznym kraju i trudno zakazywać funkcjonowania tego rodzaju obiektom. To tak samo, jakby zabronić ludziom posiadania broni. Ale można to przecież wszystko kontrolować. W dzisiejszym świecie, w czasach przemocy jednak, o czym możemy się przekonać każdego dnia, na każdym kroku, choćby z ekranów naszych telewizorów i z prasy, ochrona dużych punktów handlowych winna być, moim zdaniem, również przeszkolona i przygotowana, aby w razie czego, odpowiednio zareagować w przypadku ewentualnego ataku terrorystycznego. A nie tylko śledzić złodziei na sklepowych monitorach. I bardzo bym się chciał w tym względzie mylić. Przecież mogło dojść do masakry.

– Po zatrzymaniu Hubert Ch. został odwieziony do aresztu śledczego w Krakowie, gdzie na oddziale szpitalnym aresztu znalazł się od razu pod obserwacją psychiatryczną –  podkreśla prokurator Andrzej Sikora – Na wniosek prokuratury, skierowany został do zamkniętego ośrodka szpitalnego na czterotygodniową obserwację psychiatryczną.

Hubert Ch. leczył się już krótko psychiatrycznie, siedem lat temu chciał popełnić samobójstwo.

                                                                 ***

W grudniu 2015 roku Sąd Okręgowy w Katowicach zasądził karę 25 lat pozbawienia wolności z możliwością warunkowego zwolnienia po 20 latach dla Huberta Ch. Dodatkowo sąd przyznał po 50 tys. zł zadośćuczynienia dla żony oraz dwójki dzieci zabitego 46-latka.
Roman Roessler    

Fot. Dziennik Zachodni, Policja

Zobacz również: