Ludzie mówią, że Radka opętał demon i to on podpowiedział mu, aby posunął się do tej strasznej zbrodni. Zdaniem śledczych mogła to być jednak  ostra psychoza. Niewykluczone, że zamiast do więzienia trafi do zakładu psychiatrycznego.

Godziszka, to rozległa wieś za Szczyrkiem w powiecie bielskim. Niespełna dwa tysiące mieszkańców. Teren tu piękny, urokliwy wokół i spokojny. Ze wszystkich stron otoczony wzniesieniami Beskidu. Aż się chce mieszkać w takim idyllicznym miejscu.

– To prawda, tak było dotychczas – podkreśla pan Jan z Godziszki. Dla tych widoków właśnie, dla tej ciszy wokół, sprowadził się ze Śląska tutaj kilkanaście lat temu – Po tej zbrodni, jakby się tu zmieniło – dodaje po chwili, rozgoryczony – Coś takiego, w głowie się człowiekowi nie mieści.

– Nic tak okropnego tu jeszcze się nigdy nie wydarzyło! – podkreśla  Henryk z ulicy Bielskiej. Siedemdziesiątkę już dawno ma na karku, od małego żyje tu i wie, co mówi. – To tak, jak te morderstwa, co się je ogląda w amerykańskich filmach. Nagle się to wszystko rozlało na naszą Godziszkę. Ale to życie, a nie film przecież!
Zamordował rodziców
Był piątkowy wieczór, 10 stycznia 2014 roku. Zbliżała się 22. Niezbyt dobrze oświetlone miejsce, pomiędzy wąską ulicą Górską a jeszcze węższą Karkonoską, przy której jakby częściowo na skarpie stoją oddalone od siebie dwa budynki. W tym ten jasny, dwupiętrowy, z balkonami i tarasem. Sporo tu podobnych.

fot 3

Nikt z sąsiednich domów nie zwrócił uwagi, na gwałtownie poruszające się za zasłoną kuchennych okien postacie. Nie słyszano podniesionych głosów i hałasu dochodzącego zza uchylonego okna.
– W piątkowy wieczór każdy odpoczywa, zamyka się w domu, u każdego włączony telewizor – przyznaje jeden z sąsiadów, z ulicy Górskiej. Wtedy też tak było.
Kiedy z otwartych drzwi willi wypadła wołająca o pomoc młoda kobieta z dwójką dzieci, w sąsiedztwie firanki zaczęły się z wolna rozsuwać. Uchylały się okna. Nie wychodzono jeszcze na podwórza. Patrzono z okien, jak z dwójką dzieci kobieta ta wpadła na posesję najbliżej mieszkającego sąsiada.
– Rodziców mi zamordował – rozpaczała.
– Do mnie wbiegła – opowiada Eugeniusz Janica.
Za jedną rękę trzymała czterolatkę. Druga jej córka, piętnastolatka, stała obok. Janica od razu wpuścił je do domu. Kobieta krzyczała, że jej brat pokłócił się o coś z rodzicami i wpadł w furię. Ona z dziećmi była na piętrze. Wszystko trwało sekundy. Usłyszała nagle, że tam, w kuchni, dochodzi do szamotaniny i rękoczynów. Potem były tylko krzyki. Zdążyła jeszcze wykręcić numer alarmowy. Złapała córki i zbiegły na dół.  Jej męża nie było wtedy w domu, mieszkali na piętrze. Brat Radosław z rodzicami zajmował  parter.
Jej rodzice leżeli już na podłodze zakrwawieni, martwi. Zaś trzydziestoletni brat stał nad nimi z siekierą w dłoni. Przerażone, od razu rzuciły się do drzwi. Psy szczekały za ogrodzeniami, pobudzone rozpaczliwym krzykiem uciekającej z dziećmi, wołającej o pomoc kobiety. Sąsiedzi z ulicy Górskiej, pojawiali się przed swymi domami. Jakby czekali na dalszy przebieg wydarzeń.
– Telefon alarmowy zadzwonił około 22. – informuje nadkomisarz Elwira Jurasz, rzecznik prasowy komendy policji w Bielsku-Białej – Policjanci ze Szczyrku i Bielska od razu tam wyruszyli.
Z siekierą w dłoni
Policja na sygnale wjechała w ulicę Górską. Tymczasem trzydziestoletni Radosław W. stał w oświetlonym progu willi, w prawej ręce trzymając siekierę. Nie miał zamiaru się poddawać.
Funkcjonariusze otoczyli teren, odgradzając go od reszty wioski. Tak, aby Radosław W. nie uciekł, i żeby przyglądającym się mieszkańcom nie stała się jakaś krzywda.
Mężczyzna cofał się z tarasu przed wejściem do willi i zamierzał ruszyć w głąb ogrodu.
–  Miał twarz nieprzytomną, jakby w amoku – wspominali potem niektórzy ze świadków.
– Nie oddam! – wołał, zaciskając mocno w prawej dłoni siekierę. I niespodziewanie zamachnął się ostrzem w swoją lewą rękę. Prawdopodobnie chciał ją sobie odciąć. Policjanci wykazali się jednak refleksem. Najbliżej stojący doskoczyli do Radosława, obezwładniając go. Siekiera zraniła jedynie jego lewą dłoń. Odwieziony został do szpitala, a stamtąd – po opatrzeniu – trafił do aresztu.
Na podłodze w willi leżały ciała zamordowanych rodziców mężczyzny: 58-letniej Danuty W. – jego matki i jego ojca, 59-letniego Tadeusza W.
Trudno było zliczyć ilość ciosów, które zadawał rodzicom siekierą. Męża siostry nie było wtedy w domu. Mieszkali na piętrze. Radosław W. z rodzicami mieszkał na parterze.

krzyz_na_ganku_w_willi

Na małym tarasie przed dwupiętrową willą leży drewniany krzyż z figurką ukrzyżowanego Chrystusa. Na drzwiach wejściowych jeszcze świeżą kredą wypisane na framudze drzwi litery: K+M+B 2014. Znak, że był tu duchowny i życzył domownikom szczęścia i błogosławieństwa bożego w kolejnym roku.
To było opętanie
 – To musiało być opętanie – twierdzi pani Ewa z sąsiedztwa. Mieszka nieco niżej, przy ulicy Górskiej. – Przecież nie można inaczej wytłumaczyć tego wszystkiego, tej zbrodni, tego zła i nieszczęścia, które przytrafiło się tej rodzinie. No, i nam wszystkim, po trosze  – dodaje.
Z ojcem tego zabójcy, Tadeuszem W., siedziała na chórze kościoła w jednej ławce. Jak się modlił. Jaki był pobożny. Tylko pozazdrościć. Była przecież niedawno kolęda, były święta Bożego Narodzenia. Dzielili się opłatkiem. Życzyli sobie szczęścia.
– To niemożliwe, musiało tego chłopaka coś najść. Jakieś opętanie właśnie – powtarza już zdecydowanie, jakby sama siebie przekonała – Słyszałam o takich przypadkach.
Radosław W. był najmłodszy w rodzeństwie. Miał wykształcenie średnie, techniczne. Ukończył policealną szkołę zawodową. W rodzinie była jeszcze jedna siostra, ale ona tu nie mieszkała.
– Ja osobiście Radka nie znałam – dodaje jeszcze Ewa – Rzadko go widywałam, chociaż mieszkamy za miedzą.
Rzadko też widywał Radosława W. inny sąsiad, Mirosław Kowalczyk.
– W zasadzie chyba tylko raz, a długo tu żyję – poprawia się – I widziałem go w ubiegłym roku, kiedy oni budowali sobie garaż.
Każdy z rozmówców przyznaje, że rzadko – albo w ogóle – spotykał Radka.
– Nawet nie wiedziałam, że państwo W. mieli jeszcze syna – usłyszałem od innych mieszkańców  ulicy Górskiej.
W tej jej części wioski wszyscy się znają. Ale teraz twierdzą, że Radka jednak nie znali zupełnie. Może z jakiegoś powodu rodzina kryła go przed innymi? Takie ludzkie domysły tylko.
– Przecież mój syn chodził z nim do podstawówki – mówił Józef Moczek. – A potem wyżej. Normalny był chłopak z tego Radka. Spokojny.
Nie miał roboty, to fakt, powiadają inni: Wielu jest w kraju bezrobotnych i nikt z tego powodu jednak nie zabija rodziny!
Radosław W. pracował przez pół roku na stażu w Gminnym Ośrodku Kultury w Buczkowicach. Nikt tam o nim nie miał złego zdania. A może miał, ale nie chciał powiedzieć?
– Młody, jak każdy…
– Dlaczego przerwał staż?
– Może miał za daleko od domu?
Trochę odludek
 – Widziałam go dzień wcześniej przed tym zabójstwem, w sklepie u jego matki – opowiada Maria Turkowska, sąsiadka z ul. Karkonoskiej – Jakiś czas temu pani Danuta złamała nogę i on jej teraz pomagał. Sprzedał mi coś, już nie pamiętam co, nie zastanawiałam się wtedy nad tym. Uśmiechnął się do mnie. Ja do niego. Mam już swoje lata. Ponad osiemdziesiąt. Znam się na ludziach. To wprost niemożliwa taka rzecz, które się wydarzyła, i niewiarygodna wprost. On, jak był mały, to zaglądał do nas do domu. Bawił się z moimi. Biegali po ogrodzie. Jadali nawet razem. Takie nieszczęście!

nekrolog

Turkowska pokazuje na parterowy domek naprzeciw.
– Mieszkali tu kiedyś dziadkowie Tadeusza W. Pan Tadeusz zajmował się nimi i opiekował. Teraz opiekował się ich domem. Wybudowali sobie nowy. No i po wszystkim… Boże, co za rozpacz! – dodaje.
– Wie pan, różnie gadali o Radku ci, co go znali bliżej, choć takich było mało. Mówili, że za zamkniętymi drzwiami domu miał inną twarz, był innym człowiekiem – usłyszałem i taką opinię – Że nie miał takich typowych, jak inni, przyjaciół, żeby się spotykali, wychodzili gdzieś w jednej grupie. Był jakby odludkiem. Coś go chyba gryzło. Mówią, że kiedyś coś nawet brał. Narkotyki. Że się leczył nawet. Wie pan, łatwo kogoś skrzywdzić takim gadaniem. Nikt tam z nimi w środku na co dzień nie przebywał. To, że ciągle nie miał roboty, też o czymś świadczy. Niektórzy powiadali, że rodzice się go trochę wstydzili. Jaka była prawda, nikt już się nie dowie. A rodzina nie będzie się tym chwaliła.
Był kawalerem. Mówią także, że nie miał żadnej dziewczyny.
To najprawdopodobniej była ostra psychoza – dopowiada o 30-letnim zabójcy Krzysztof Piękoś, szef Prokuratury Bielsko-Biała Południe – Niewykluczone, że trafi do zakładu psychiatrycznego. Ale to wykażą dopiero badania i ocenią specjaliści. Na razie przez sześć tygodni będzie pod obserwacją psychiatryczną. Zbrodnia potworna. Od razu przyznał się do winy, odmówił jednak składania jakichkolwiek zeznań. Na razie nie przesłuchujemy świadków. Są ciągle pod wrażeniem tego zabójstwa. Psycholog objął ich opieką.
Bielski sąd zdecydował o trzymiesięcznym tymczasowym aresztowaniu Radosława W.
Msza w kościele parafialnym pod wezwaniem Matki Bożej Szkaplerznej oraz pogrzeb zamordowanych przez Radosława W. rodziców, odbyły się w Godziszce w sobotę, 18 stycznia. Na pogrzeb przyszło wiele osób.

msza_w_kosciele_i_pogrzeb_1

– Tacy zwykli, dobrzy parafianie – mówił o zamordowanych ksiądz.
Ludzie w  kościele  mieli łzy w oczach.
Zagadnięty starszy mężczyzna tylko machnął z rezygnacją ręką.
– Znałem ich – rzekł – Dobrze ich znałem. Nigdy się nie awanturowali, nawet nie kłócili. Takie zgodne małżeństwo, wzorcowa rodzina. To byli bardzo spokojni, pogodni, weseli ludzie. I już po wszystkim.
Roman Roessler

Zobacz również: