Grupa wolontariuszek zarzuca sochaczewskiemu oddziałowi Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, że prowadzone przez nie schronisko dla zwierząt „Azorek” bardziej przypomina obóz koncentracyjny niż ochronkę dla zwierząt. Przy okazji dostało się także burmistrzowi, który jakoby o wszystkim wie, ale boi się reagować.
W jednym z ostatnich wydań Expressu Sochaczewskiego informowaliśmy o ogłoszonym przez miejski samorząd przetargu na wyłonienie operatora, który przez najbliższe trzy lata będzie zajmował się zarządzaniem miejskiego schroniska dla zwierząt. Dodajmy, że na przetarg wpłynęła tylko jedna oferta przedłożona przez dotychczasowego zarządcę, którym jest Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, oddział Sochaczew. Obecnie ta oferta sprawdzana jest pod kątem zgodności z warunkami przetargu.
Anonim do prezydenta
Tymczasem część wolontariuszy pomagających w schronisku oskarża Towarzystwo o wszelkie możliwe zbrodnie, jakie tylko można popełnić na bezdomnych zwierzętach. W przesłanym do naszej redakcji anonimie twierdzą, że osoby kierujące schroniskiem: „robią, co chcą i nie ponoszą żadnych konsekwencji. Nie wpuszczają wolontariuszy na teren schroniska, pozbawiając psy spaceru i kontaktu z człowiekiem, skazując je na ciągłe siedzenie w boksie. Nikt nam w mieście nie pomoże, ponieważ te osoby są nietykalne. Czy mając znajomości, można robić, co się chce, nie zważając na bezbronne zwierzęta? Czy aby na pewno takie osoby nadają się na prowadzenie schroniska? (…) Mam zakaz wchodzenia na teren schroniska i jakbym tam teraz przyjechała, to pracownicy mnie nie wpuszczą, bo mam zakaz. Nie mogę pomagać, brać psów na spacer, nic nie mogę tam robić”.
Dodajmy, że te same anonimowe osoby skierowały także pismo – o interwencję w sprawie schroniska Azorek – do Andrzeja Dudy, Prezydenta RP. W piśmie do prezydenta rozszerzyły zakres zarzutów, stwierdzając, że psy są wychudzone: „bo dostają za mało jedzenia, są zapchlone, mają tasiemce, grzybice, przerośnięte pazury itp.”. Dlatego proszą „o zmiany w schronisku Azorek w Sochaczewie – a w szczególności kierownictwa”.
Zarzuty stawiane kierownictwu schroniska Azorek są tak poważnie, że nie mogliśmy tej sprawy pominąć milczeniem. Tym bardziej, że schronisko utrzymywane jest z pieniędzy podatników. Jednak to, co udało nam się ustalić, nie tylko zaprzecza zarzutom wysuwanym przez niektórych wolontariuszy, ale również stawia ich w niezbyt korzystnym świetle.
Bezpodstawne zarzuty
– Zarzuty dotyczące rzekomego, całkowitego braku opieki weterynaryjnej nad zwierzętami przebywających w schronisku, uważam za wyssane z palca. Są to po prostu pomówienia, nad którymi nie mogę przejść obojętnie. Tym bardziej, że do zdarzeń, które nam się przypisuje nie dochodzi, i nie są one poparte żadnymi dowodami. Dodam, że schronisko jest otwarte dla wszystkich i każdy, kto chce, może osobiście sprawdzić, jak jest w rzeczywistości – powiedział nam Waldemar Pojawa, z Przychodni Weterynaryjnej „Trojanów”, która na zlecenie Urzędu Miejskiego zajmuje się opieką medyczną nad zwierzętami przebywającymi w schronisku.
Dodajmy, że do obowiązków weterynarzy, którzy nie są w żaden sposób finansowani przez TOZ, należy m.in. wykonanie zabiegów sterylizacji, kastracji, cesarskiego cięcia, szycia ran, wykonanie prześwietlenia RTG i szczepień. Do tego dochodzi czipowanie oraz sprawdzanie stanu zdrowia zwierząt w tym odrobaczanie. Dodajmy, że każdy zabieg, jak i stan zdrowia, wpisywany jest w indywidualną kartę zwierzęcia. A czynności wykonywane przez lekarzy są skrupulatnie sprawdzane przez pracowników Urzędu Miejskiego.
Jak wynika z naszych informacji, pierwsze zarzuty pod adresem weterynarzy pojawiły się w czerwcu tego roku, gdy podczas rutynowej „kwarantanny” przeprowadzanej w schronisku, na jego teren nie zostały wpuszczone trzy wolontariuszki. Nie wpuszczono ich, ponieważ zabraniają tego przepisy. Ataki na kierownictwo schroniska zaczęły się właśnie od tego momentu.
W rozmowie z nami Waldemar Pojawa stwierdził także, że dziwi go, iż owych rzekomych zaniedbań owe wolontariuszki nie dostrzegały przez ostatnie trzy lata. Ale dopiero po tym, kiedy zwrócono im uwagę, że to TOZ jest gospodarzem schroniska, a nie one. I to jego pracownicy decydują, co wolno, a czego nie wolno robić wolontariuszom na terenie schroniska.
Pomoc nie dezorganizacja
Swojego zdziwienia nie kryją także osoby kierujące schroniskiem, które także zwracają uwagę, że niektórych wolontariuszy poniosła niezdrowa ambicja.
– Z ogromną wdzięcznością przyjmujemy każdą pomoc, nasze schronisko jest otwarte przed każdym, kto chce pomagać, w tym również dla wolontariuszy. Ale to ma być pomoc, a nie dezorganizacja pracy, jak czynili to autorzy tekstu. Przy tym nawale pracy może zdarzyć się nam jakieś przeoczenie. Nie popełnia błędów tylko ten, co nic nie robi. Ludzie dobrej woli mogą nam na pewne rzeczy zwrócić uwagę, i my ją na pewno przyjmiemy. Ale trudno nam dyskutować z osobami, które z zajadłością opluwają nas i wszystko co robimy, straszą pracowników schroniska słowami „Będziecie biedni….”, wypisują na nasz temat paszkwile w Internecie, w piśmie do burmistrza czy prezydenta. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś pozwolił na to, żeby obca osoba z ulicy przychodziła do czyjegoś domu i mówiła, jak ktoś ma mieszkać. Na pewno każdy z chęcią przyjmie pomoc, ale nie panoszenie się. Nie ma żadnego przepisu prawnego nakazującego przyjmowanie do pomocy wolontariuszy, jest to wyłącznie dobra wola tego, kto chce korzystać z takiej formy pomocy. Współpracowaliśmy i współpracujemy z wieloma wolontariuszami i nigdy nie było żadnych konfliktów – powiedziała nam Aldona Kmiecińska, prezes Oddziału w Sochaczewie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce. I jak dodaje: – Nasza działalność w schronisku stale sprawdzana była przez organy nadzoru przez Urząd Miejski oraz Powiatowego Lekarza Weterynarii. Trudno sobie wyobrazić, aby wszyscy zawiązali spisek w celu dręczenia bezbronnych zwierząt.
Co ciekawe, zarzuty pod adresem osób sprawujących nadzór nad schroniskiem pojawiły się dopiero przed i w czasie ogłoszenia przetargu mającego wyłonić operatora schroniska. Prawdopodobnie tu należałoby szukać przyczyny całej awantury. A konkretnie, próby wpłynięcia na decyzję burmistrza w sprawie warunków przetargu. Co z kolei pozwoliłoby osobom skłóconym z TOZ na przejęcie kontroli nad Azorkiem. Świadczy o tym chociażby fragment pisma do Prezydenta RP, czytamy w nim: „Pod koniec sierpnia kończy się umowa TOZ z Urzędem Miasta na prowadzenie schroniska. Nie chcemy znów tych samych osób na tym stanowisku. Pragniemy zmiany w regulaminie przetargu na obsługę miejskiego schroniska, aby mogli tam wejść inni ludzie bez 3-letniego doświadczenia lecz z miłością, szacunkiem i empatią”. Ale na tym nie koniec.
Jak wynika z naszych informacji, te same osoby, które obecnie oskarżają pracowników schroniska, prowadziły zbiórki na jego rzecz. I nie tylko w formie darów rzeczowych, ale i pieniężnych. Z tym tylko, że pieniądze miały trafiać nie na konto schroniska, tylko na konto jednej z wolontariuszek. Sprawa zbiórki pieniędzy wzbudziła wśród osób pomagających schronisku takie kontrowersje, że TOZ musiało wydać specjalne oświadczenie, w którym poinformowało, że nie ma z tym nic wspólnego. Dodając przy tym, że jakiekolwiek darowizny pieniężne należy przekazywać wyłącznie na konto TOZ.
Pozostaje jeszcze kwestia dziwnych, aby nie powiedzieć szokujących adopcji, dokonywanych przez wolontariuszki skłócone z TOZ. Jak chociażby adopcja suczki „Heni”, zwanej „Foczką”. Ale do tej sprawy, jak i innych adopcji dokonywanych przez niektórych „wolontariuszy”, wrócimy w jednym z najbliższych wydań Expressu Sochaczewskiego.
Jerzy Szostak
PS. Żadna z osób wysuwających zarzuty pod adresem kierownictwa schroniska, lekarzy weterynarii oraz Urzędu Miejskiego nie skontaktowała się z naszą redakcją, choć w ich imieniu z prośbą o spotkanie z dziennikarzami Expressu dzwoniono do naszej redakcji wielokrotnie.

Zobacz również: