Niedawno stwierdziłem, że dzisiejsza Unia Europejska zaczyna coraz bardziej przypominać królestwo Hiszpanii z początku XIX wieku, kiedy to jej elity – w pogoni za własnymi interesami – doprowadziły imperium do ruiny. W dodatku za swoje błędy obarczając innych. To podobieństwo widać szczególnie teraz, kiedy to Brytyjczycy powiedzieli dość szarogęszeniu się unijnych technokratów.
Ale ci nawet z tego nie potrafią wyciągnąć żadnych wniosków. Przykładem jest mini szczyt zwołany przez Franka Waltera Steinmeiera, szefa spraw zagranicznych Niemiec. Szczyt odbył się w wąskim gronie sześciu państw, założycieli Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej – poprzedniczki Unii Europejskiej. Na reakcje pozostałych członków Unii nie trzeba było długo czekać. Tym bardziej, że nikt nie lubi knowania za swoimi plecami. Nie lubi tym bardziej, jeżeli wspomni się niedawne pohukiwania z Brukseli pod adresem Wielkiej Brytanii, Polski czy Węgier, że kraje tę uprawiają własną politykę i próbują stworzyć w Unii własne grupy nacisku. Co, według unijnych urzędników jest niedopuszczalne.
Ale tym razem ich pohukiwania nie za bardzo trafiły do adresatów. Ci, zbulwersowani poczynaniami „ojców założycieli” zdecydowali, że najpierw spotkają się w Pradze a następnie w Warszawie, aby porozmawiać na temat przyszłości Unii.
To z kolei wywołało zaniepokojenie w Brukseli, której urzędnicy za cichym przyzwoleniem owej szóstki poinformowali, że we wtorek w stolicy Belgii odbędzie się nadzwyczajny szczyt Unii. Zostanie na niego zaproszony premier Wielkiej Brytanii, aby – jak stwierdził Martin Schulz szef Parlamentu Europejskiego – mógł jak najszybciej złożyć wniosek o wystąpieniu jego kraju ze wspólnoty. Schulz dodał także, że europarlament ma również uchwalić rezolucję o konsekwencjach brytyjskiego referendum. Czy będzie w niej choć słowo o tym, że to właśnie Schulz i jemu podobni są także po części winni ucieczce Brytyjczyków ze wspólnoty? Śmiem w to wątpić.
O ile Schulz i reszta unijnych technokratów nawołuje do jak najszybszego wyrzucenia Wielkiej Brytanii z Unii, to o dziwo ich guru – Angela Merkel – nawołuje do zachowania daleko idącej powściągliwości. Mało tego. Twierdzi, że tak naprawdę brytyjskie referendum nie było formalnie wiążące, i brytyjski parlament może zdecydować w głosowaniu, iż w ogóle nie przekaże UE wniosku o zamiarze wystąpienia. Merkel dodaje również, że próby wyznaczania jakiegokolwiek terminu, jak to próbuje robić Schulz, wyrzucenia Brytyjczyków z Unii są „niemądre”.
Jedno jest pewne, a na co zwracają uwagę tzw. pominięci przez ojców założycieli, Unia, oparta na idei dyktatu brukselskich urzędników przeżywa kryzys, i bez zasadniczych reform, czyli nowego traktatu, grozi jej rozpad. Tym bardziej, że kolejne kraje mogą pójść w ślady Wielkiej Brytanii, są to m.in. Francja, Holandia, Dania, Austria oraz Czechy. Gdzie nastroje antyunijne są podobne, jak na wyspach. A, jak zauważa czeski minister spraw zagranicznych Lubomir Zaoralek: „Unia Europejska dostała w zęby i powinniśmy wyjaśnić, dlaczego otrzymaliśmy cios i kto za to ponosi odpowiedzialność”.
Ale czy Schulza i jego kolegów, którzy uważają siebie za nieomylnych, cokolwiek to obchodzi?
Jerzy Szostak