Zrobili ze mnie kryminalistkę

Magdalena Zmitrowicz spędziła 5 miesięcy w więzieniu. Nie z własnej winy, i nie za swoje czyny. Błąd popełniły organy ścigania oraz sąd. Jednak nie chcą przyznać się do pomyłki. Nikogo nie interesuje, że kobieta bez powodu została uwięziona.

Magdalena Zmitrowicz pochopnie zgodziła się być żyrantem znajomej, i ta niefortunna decyzja miała ogromny wpływ na jej życie.

26-letnia mieszkanka Zasp Wielkich (woj. zachodniopomorskie), poprzez swojego kolegę Adriana poznała Monikę W. i Grzegorza E. Nie przeczuwała wówczas, że będzie to początek jej problemów. Był to początek 2010 roku.

 – Zaczęliśmy się spotykać towarzysko. Zaproponowano mi pracę w ich lokalu gastronomicznym – opowiada Magda – Bywałam tam. Widziałam, że  to miejsce jest remontowane, gdyż właściciele zamierzali otworzyć tam restaurację.

W tamtym czasie Magda była uczennicą szkoły policealnej. Cieszyła się, że będzie miała pracę.

Byłam młoda, miałam wtedy 19 lat, nie myślałam o konsekwencjach mojej decyzji. Zgodziłam się na podżyrowanie kredytu w wysokości 12 tysięcy złotych. – relacjonuje kobieta.

Magda była słupem

W marcu 2010 roku Magda poszła z Moniką do banku. Jednak wszelkimi formalnościami zajęli się właściciele. Magda przyznaje, że podpisała puste dokumenty. Dodaje, że znajomi zapewniali, że nie będzie żadnych problemów: – Byłam pewna, że wszystko dobrze się skończy i dostanę pracę – podsumowuje  kobieta.

Kredyt wypłacono Monice, a Magda z pieniędzmi nie miała nawet styczności.

Kilka dni po podjęciu kredytu, do Moniki W. zgłosiła się policja. Magdalena została wezwana pisemnie do prokuratora, kobiety zostały przesłuchane. Okazało się, że doszło do przestępstwa – Magda była tzw. słupem oraz poświadczyła sfałszowany dokument w banku.

W grudniu 2010 roku pojawiło się oskarżenie, w marcu 2011 roku zapadł wyrok w sprawie. Oskarżeni poddali się dobrowolnie karze: za wyłudzenie kredytu Magda otrzymała wyrok w zawieszeniu, prace społeczne oraz grzywnę. Równocześnie winni musieli solidarnie spłacić zaciągnięty kredyt w ciągu roku. W przypadku nieuregulowania zaległości, groziła im kara pozbawienia wolności w wymiarze 9 miesięcy.

Monika spłaciła kredyt, zmieściła się w wyznaczonym terminie – podkreśla Magda, i zaznacza, że po tym czasie nie miała już z nią kontaktu.

Magdalena wyjechała za granicę, jest zameldowana w Niemczech od 2013 roku. Kobieta nie wie o ponagleniach z banku związanych z rzekomym niezapłaceniem kredytu. Jednak przyznaje, że jej rodzina nie odbierała korespondencji,  ponieważ ona przebywała w Niemczech.

Z domu do celi

Gdy w styczniu 2015 roku  przyjechała do rodzinnego domu, wkrótce do drzwi zapukało dwóch funkcjonariuszy policji. Poinformowali ją o konieczności doprowadzenia do aresztu śledczego na podstawie przedstawionego nakazu.

1

 – Błagałam, żeby nie odbierali mi dziecka – opowiada Magda. Nakazano jej zorganizować opiekę dla 4-letniej wówczas Nikoli. W przeciwnym razie dziewczynka trafiłaby do izby dziecka.

Kobieta zadzwoniła natychmiast do rodziców, którzy byli na zakupach w Koszalinie. Prosiła o szybki powrót: – Policjanci powiedzieli, że nie mają czasu czekać 15 minut – zaznacza 26-latka. Policjantka odprowadziła dziewczynkę do jej prababci. – Płakałyśmy obie – opowiada dziś Magda.

Zawieziono ją do policyjnej izby zatrzymań w Białogardzie, gdzie spędziła dobę, następnie została przetransportowana do Koszalina, do aresztu śledczego. Dopiero tam od wychowawczyni dowiedziała się, w jakiej sprawie została zatrzymana: – Przebywałam w areszcie 7 dni, następnie kazali mi się spakować, nie wiedziałam, gdzie jadę dalej –  wspomina kobieta.

W transporcie współpasażerki opowiadały o grudziądzkim więzieniu, stwierdziły, że jest ono najcięższe: – Strasznie się bałam – opowiada ze smutkiem Magda. Z Koszalina kobieta trafiła do Zakładu Karnego w Grudziądzu.

Więzienny koszmar 

Początkowo w jej celi kobiet było 6 kobiet. Następnie Magda znalazła się w celi 9-osobowej. Jak się później dowiedziała, przebywała w niej z morderczyniami: – Przez pierwsze dni cały czas płakałam, nie mogłam poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Nieustannie podkreśla, że była przerażona.

Musiałam przebywać z kobietami, które zabiły własne dziecko. Jestem matką, i świadomość, że z nimi żyłam zamknięta w jednym pomieszczeniu, była nie do przyjęcia – opowiada Magda. Dodaje, że kobiety te miały poczucie, że są nietykalne, czuły się pewnie, one tam rządziły. Trzeba było kontrolować nawet spojrzenie, zła mina groziła izolatką.

– Były teoretycznie spotkania z wychowawcami. Jednak one nie przykładały się do swojej pracy. Odczuwało się pewne lekceważenie – twierdzi kobieta. Dwa razy miała widzenie z rodziną. – Najgorsze było rozstanie się z Nikolą.

Codzienne, telefoniczne rozmowy z córką były namiastką prawdziwego kontaktu. Uwięziona mama słuchała, jak 4-letnia Nikola opowiada o laurce, którą dla niej rysowała, i łzy płynęły jej po policzkach.

Starała się o dozór elektroniczny, jednak bezskutecznie.

W więzieniu jest dużo czasu na przemyślenie swojego życia, nie wiem jednak, czy to miejsce resocjalizuje – stwierdza Magdalena, powołując się na nieustanną styczność z zabójczyniami.

Podczas odbywania kary Magda poprosiła swoją mamę, żeby sprawdziła aktualny stan zadłużenia kredytu: – Myślałam, że Monika mnie okłamała w sprawie spłacenia kredytu, skoro ja odsiaduję wyrok –  mówi kobieta.

Jej matce nie udzielono jednak informacji. Przekazała zatem córce numer telefonu do centrali banku w Warszawie. Po kontakcie telefonicznym okazało się, że 3 lata temu kredyt został spłacony, i żadnego długu nie ma: – Nogi się pode mną ugięły – opowiada Magda. Kobieta oczekiwała ponad 3 tygodnie na pismo z banku potwierdzające spłatę całego kredytu.

Działania podejmowane przez jej pierwszego adwokata z Białogardu były nieskuteczne: – On chciał tylko pieniędzy, i nic nie robił w mojej sprawie – stwierdza 26-latka. W tej sytuacji Magda samodzielnie wysłała pismo do sądu z prośbą o przerwanie kary pozbawienia wolności, poświadczając dokumentami, że kredyt został spłacony. Po 4 dniach została z więzienia zwolniona. Gdy Magda była już wtedy w domu, jej adwokat kontaktował się sms-ami z mamą Magdy. Twierdził, że jeśli zostanie opłacony, to Magda… wyjdzie na wolność.

Ten białogardzki adwokat nie sprawdził akt, gdyby to zrobił, to zauważyłby pomyłkę związaną ze spłatą kredytu, i kobieta nie  trafiłaby do celi. W więzieniu Magda spędziła 5 miesięcy.

Pomylili banki

Główna pomyłka, to przekręcona nazwa banku: zamiast Pekao SA do dokumentów wpisano PKO BP. Sąd wysłał pismo do banku, nie uwzględniając podstawowych informacji (nie powołano się np. na numer umowy z bankiem), zapytano tylko, czy kobieta spłaciła kredyt. Bank stwierdził, że Magdalena żadnej wpłaty nie dokonała, mimo że nie była ona nawet klientką i nie figurowała w żadnej bazie danego banku.

 – Możliwe, że prokurator podczas dalszych czynności nie sprawdzał dokładnie akt – stwierdza kobieta. – Sąd również nie zajrzał w akta – dodaje.

O tym błędzie 26-latka dowiedziała się po lekturze akt. – Monika wynajęła adwokata, który w oficjalnym piśmie do sądu zwrócił uwagę, że sąd popełnił błąd piśmienniczy i konieczne jest sprostowanie nazwy banku – mówi Magdalena –  Ja już w pierwszych zeznaniach podałam prawidłową nazwę banku, i jest to w aktach.

Podczas śledztwa i przesłuchania u prokuratora pani Magdalena otrzymała zarzut, i nikt nie zwrócił uwagi na błąd w nazwie banku – mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie, Ryszard Gąsiorowski. – Pomyłkę pierwsza stwierdziła pani Monika W. Podczas wyrównywania szkody wynikającej z postawionych zobowiązań, kobieta zauważyła błąd. Udała się do banku z prośbą o sprostowanie, wcześniej spłaciła kredyt do właściwego banku. W przypadku pani Moniki W. pomyłka została sprostowana. Wobec pani Magdaleny nie, ponieważ po wydaniu wyroku sprawy kobiet się rozdzieliły: pani Monika W. miała sprawę w Koszalinie, a pani Magdalena Z. w Białogardzie. Nie wiem, dlaczego nie sprostowano pomyłki – komentuje rzecznik.

Prokurator zajmujący się tym śledztwem nie pracuje już w zawodzie. Jednak przedstawiciel koszalińskiej prokuratury zapewnił, że odejście z pracy nie miało związku z tą sprawą.

Sąd Rejonowy w Białogardzie nie udzielił nam komentarza w sprawie  Magdaleny Zmitrowicz.

Piętno na całe życie 

Magda po opuszczeniu więziennych murów odwiedziła lekarza, nie radziła sobie z przeżytą sytuacją oraz z rzeczywistością. Jednak wizyta została skwitowana słowami: – Takie rzeczy się zdarzają  – i kobieta otrzymała receptę na leki depresyjne.

Obecnie 26-latka mieszka w Niemczech. Opowiada mi o bieżącej sytuacji. Codziennie pojawia się problem z wyjściem córki do przedszkola: – Nikola boi się, że znowu mnie zabiorą – mówi Magda. Dodaje, że po wyjściu z więzienia córka nie odstępuje jej nawet na krok.

Nadal figuruje w rejestrze jako osoba karana. Magda, wspólnie z nowym adwokatem, zamierza walczyć o kasację odbytego wyroku. Chce też wystąpić o odszkodowanie w wysokości 500 tysięcy złotych.

 – Walczę za krzywdę, za odebranie mi dziecka oraz utratę godności – podsumowuje swoją historię Magdalena Zmitrowicz.

Do tej pory nie usłyszała od nikogo słowa: przepraszam.

Monika Jońska

 

Zobacz również: