Majowy dzień 1961 roku zapowiadał się spokojnie. Za oknem blask słońca oświetlał jeszcze trochę ośnieżone szczyty Karkonoszy. Naczelnik Stanisław Bryndza wraz z porucznikiem Tadeuszem Kasickim udał się na prokuratorską naradę do gmachu Sądu Powiatowego w Jeleniej Górze. Obaj składali sprawozdanie z powierzonego Wydziałowi Służby Kryminalnej śledztwa.

Na zakończenie Wiesław Śliwa, szef Prokuratury poprosił o chwilę rozmowy na osobności, gdzie wyraził swoje niezadowolenie z postępów w śledztwie w sprawie napadu na sklep futrzarski w centrum miasta. Zaznaczył, że odpowiednie władze złożyły zażalenie na opieszałość służby kryminalnej. Kryminalni, w nienajlepszych humorach opuścili gabinet prokuratora.

Cynk od prostytutki

– Kiedy minęliśmy budynek NOT-u przy ulicy 1 Maja, z przeciwnej strony mijała nas, znana nam „córa Koryntu”. W sposób dyskretny, kciukiem prawej ręki wskazała budynek NOT-u i tam weszła – opowiada kapitan Stanisław Bryndza – Zrozumieliśmy, o co chodzi. Zrobiliśmy jeszcze kilka kroków do przodu, rozejrzeliśmy się, i zawróciliśmy. W długim, mrocznym korytarzu kobieta przekazała nam ważną informację. Przed chwilą na pobliską melinę przy ul. Zamenhoffa, taksówką podjechał mężczyzna z dwiema walizkami nowych damskich futer z metkami. Mężczyzna poszukiwał kupca, sprzedawał za pół ceny.

Prostytutka opisała milicjantom sylwetkę przybysza i poszła w swoją stronę. Jak się później okazało, w noc napadu była ona obecna na dancingu w hotelu „Europa”, gdzie od porucznika służby kryminalnej „Miecia” dowiedziała się o skradzionych futrach.

Jej informacja była bardzo cenna. Kilka dni wcześniej, około północy, nieznani sprawcy – pod bokiem komendy milicji przy ul. Konopnickiej – włamali się do pawilonu futrzarskiego. W czasie burzy, okleili olbrzymią szybę wystawową rozdartym workiem jutowym, a następnie z całą mocą uderzyli w nią łomem. Błyskawicznie rozebrali manekiny z cennych damskich futer z norek. Ich łupem padły również błamy i skóry. Sprawcy z pełnymi workami zniknęli pod osłoną nocy. Powiadomiony oficer dyżurny, porucznik Wiesław Kaczmarzyk, przed pawilonem wystawił wartę i powiadomił służbę kryminalną.

Oficerowie śledczy na miejscu zdarzenia zabezpieczyli odciski palców, które znajdowały się na manekinach. Na podłodze witryny wystawowej były odciski podeszwy. Wniosek nasunął się sam – sprawców było co najmniej dwóch. Na zewnątrz ślady zatarł ulewny deszcz. Pomimo bardzo złych warunków, użyto psa tropiącego. Ten, obwąchał pawilon i ruszył śladami sprawców przez plac kościelny, gdzie w kałużach deszczowych stracił trop.

Tej samej nocy, odpowiednie zadanie poszukiwania futer otrzymał oficer służby kryminalnej do spraw rozpoznania środowiska prostytucji, porucznik Mieczysław Sikorski, dyżurujący w nocnym lokalu dancingowym „Europa” – sąsiadującym z pawilonem futrzarskim.

Nalot na melinę

– W tamtych latach nie było telefonów komórkowych, trzeba było podjąć decyzje na miejscu. Byliśmy młodzi, zdrowi, wysportowani, odważni i gotowi do walki – podkreśla kapitan Bryndza Nie było czasu do stracenia. Znaliśmy dobrze rozkład mieszkania meliniarza, które mieściło się głęboko w suterenie z ¼ okna nad poziomem trawnika.  Wkoło były piwnice lokatorskie. Ubrani po cywilnemu, z kajdankami przypiętymi do paska spodni, z przyległym pod lewą pachą pistoletem TT- 7,65 i ośmioma nabojami w magazynku, ruszyliśmy do akcji.

Naczelnik Stanisław Bryndza postanowił wykorzystać element zaskoczenia, bowiem meliniarz otwierał kryminalnym drzwi na hasło „służba”: – Wiadomo, meliniarz robił swoje, ale wobec nas był lojalny, co mu się opłacało. Znaliśmy rysopis podejrzanego mężczyzny, który miał być w średnim wieku, niewysokiego wzrostu, krępej budowy ciała z ciemną, gęstą czupryną. Mógł się znajdować pod wpływem alkoholu. W tej sytuacji wykluczyłem użycie broni, pod warunkiem, że nie wystąpią elementy bezpośredniego zagrożenia dla naszego życia. Dozwolony przymus bezpośredni –  podkreśla.

Kryminalni po cichu podeszli jeden za drugim do drzwi meliny. Przez chwilę nasłuchiwali głosów dochodzących z wewnątrz. Żona meliniarza, którą znali wcześniej, zachwalała jakąś potrawę, z czego wynikało, że wszyscy mogą być przy stole. Był to idealny moment do rozpoczęcia akcji.

– Zapukałem do drzwi. Na pytanie: „Kto tam?” odpowiedziałem: „Służba”. Gdy drzwi się uchyliły, energicznie wtargnęliśmy do środka z okrzykiem:  „Milicja ręce do góry!”. Porucznik w prawo, od kuchni, ja zabezpieczałem główne drzwi wejściowe uniemożliwiając ucieczkę – opowiada kapitan Bryndza.

Podejrzany okazał się twardą sztuką. Nie przestraszył się, wręcz przeciwnie, odsunął się na masywnym starym fotelu pod okno, i oparty o ścianę, nogami z wielką siłą odepchnął i wywrócił gruby blat stołu razem z nakryciem. Powstał wielki hałas. Meliniarz zwęszył zagrożenie, porwał żonę pod rękę i wpadł do kuchni. W tej sytuacji to kryminalni zostali zaskoczeni. Ciężki blat stołu upadł na nogi porucznika. Całe zamieszanie wykorzystał podejrzany, ominął podnoszącego się porucznika, wtargnął do kuchni i drugimi drzwiami wybiegł na korytarz. Na szczęście upadek okazał się niegroźny. Porucznik szybko się zebrał, i razem z kapitanem ruszył w pościg za uciekającym mężczyzną. Oddano kilka strzałów w powietrze, na które podejrzany nie zareagował. Porucznik lubił sobie postrzelać.

Ucieczka do aresztu

– W pościgu byliśmy sprawniejsi i znacznie szybsi. Wnet dopadliśmy ściganego na skrzyżowaniu dwóch ulic, na wysokiej metalowej siatce ogrodzeniowej Aresztu Śledczego – opowiada naczelnik Bryndza Ja odciąłem mu drogę ucieczki w lewo. Porucznik dobiegał z prawej strony. Ścigany, w pełnym pędzie przez ułamek sekundy zawahał się, jaki obrać kierunek ucieczki. Wpadł na ogrodzenie, jego ciało dokładnie przylgnęło do elastycznej siatki. Powstała okazja do obezwładnienia ściganego. Chwyciłem go za lewą rękę w okolicy nadgarstka, i wykręciłem do tyłu na plecy, gotową do zakucia.

W tym czasie porucznik lewą nogą przywarł do jego pleców, wciskając go do siatki, prawą ręką groził mu pistoletem. Ten nie reagował na ostrzeżenia, stawiał czynny opór i zaczął się wyrywać, gryźć i kopać.

– W pewnym momencie, kiedy spojrzałem w górę, zauważyłem długie ramię porucznika, a w jego dłoni spadający na głowę ściganego pistolet. Nie przewidywałem strzelaniny, jednak obawiając się, że w tej szamotaninie pistolet może mnie dosięgnąć, intuicyjnie zrobiłem unik i schyliłem się. Byliśmy z porucznikiem z obu stron podejrzanego, dokładnie naprzeciw siebie – wspomina kapitan.

W ferworze walki, porucznik nie zdjął palca wskazującego z języka spustowego. Broń była niezabezpieczona. Pistolet wypalił na głowie podejrzanego. Rozległ się huk i świst. Kula przeleciała dokładnie nad głową kapitana Bryndzy. Był na linii strzału, szczęśliwie wcześniej schylił głowę. Pocisk utknął w murze Aresztu Śledczego. Kiedy na głowie podejrzanego cofający się zamek przeorał jego fryzurę, opadła agresja. W takiej sytuacji ścigany opuścił ręce, przestał stawiać opór i wykrzyknął: – Nie zabijajcie, poddaję się!

Na szczęście nikomu nic groźnego się nie stało. Podejrzanego zakuto w kajdanki i odstawiono czasowo do pobliskiego Aresztu Śledczego.

Widowiskowa akcja skończyła się sukcesem, zaczęło się mozolne dochodzenie, wspomagane taktyką i strategią kryminalną. Podejrzany był w areszcie, a dowody przestępstwa na melinie.

 – Obawialiśmy się, że wspólnik bądź paser może pojawić się na melinie i sprzątnie dowody przestępstwa. Wówczas sprawa się skomplikuje – wspomina Bryndza – Biegiem pędziliśmy na melinę, aby zdążyć przed innymi. Udało się, mieliśmy szczęście. Na naszych oczach meliniarz spod łóżka wyciągnął dwie duże walizki. Otwierał je jedną po drugiej, były pełne futer.

Kryminalni odetchnęli z ulgą. Chwilowo walizki z łupem zostały także przetransportowane do pobliskiego Aresztu Śledczego.

Na walizkach technik kryminalistyki zabezpieczył ślady linii papilarnych nadających się do identyfikacji. Kryminalni rozpoczęli kompletowanie kart daktyloskopijnych wszystkich osób, mogących dotykać walizki. Na prośbę kapitana Bryndzy dyrektor pawilonu przysłał znawcę futer oraz wykaz skradzionego towaru. Okazało się, że łup był niekompletny. Zarekwirowano tylko część skradzionych futer, głównie tych najcenniejszych, zdjętych z manekinów. W dalszym ciągu poszukiwane były futra z norek, karakułów, srebrnych lisów i nutrii.

Futra zarąbał drwal

Na podstawie odcisków palców zidentyfikowano podejrzanego. Okazał się nim Krzysztof K., mieszkaniec Wojcieszyc, zatrudniony jako drwal w Nadleśnictwie Sobieszów. Mieszkał razem z rodzicami, którzy prowadzili gospodarstwo rolne. W kartotece służby kryminalnej figurował jako podejrzany o nielegalne posiadanie broni, wraz ze swoimi braćmi Adamem i Januszem. Sprawę umorzono. Sądownie niekarany.

Podejrzanemu postawiono zarzuty. Nie przyznał się. Zeznał, że znany mu z widzenia taksówkarz, którego spotkał na postoju taksówek przy Placu Stalingradu w Jeleniej Górze, poprosił go o przysługę, aby pomógł mu zawieźć dwie walizki do jego znajomego i tam miał na niego poczekać. Oczywiście nie wiedząc, co znajduje się w środku, zgodził się na propozycję. Dlaczego tak agresywnie zareagował na wezwanie milicji i podjął ucieczkę? Wyjaśnił jednym zdaniem, przestraszył się i pomyślał, że to napad. Zeznał, że nigdy wcześniej nie był w tym mieszkaniu. Ze sprawą futer nie ma nic wspólnego, jest niewinny.

Prokurator nie dał wiary i zastosował wobec podejrzanego areszt tymczasowy. Ze względu na wagę i zawiłość sprawy, wszczął śledztwo i w całości przekazał wydziałowi służby kryminalnej.

Kryminalni stanęli przed niezwykle trudnym zadaniem. Na potrzeby śledztwa trzeba było dokonać przeszukania całego gospodarstwa rolnego, gdzie mieszkał podejrzany. Tak się złożyło, że dwa lata wcześniej, ekipa służby kryminalnej w tym miejscu dokonała przeszukania w sprawie nielegalnego posiadania broni. Bez rezultatu. Przeszukanie trwało od rana do zmierzchu. To było szukanie igły w stogu siana.

– Z ciekawym pomysłem zgłosił się starszy sierżant Tadeusz Staszewski, przewodnik psa tropiącego – wspomina naczelnik Bryndza – Przecież mieliśmy na zabezpieczonych futrach zapach sprawców napadu. Było też w areszcie obuwie podejrzanego z niezłym zapachem. Sierżant poprosił, żebyśmy przywieźli te rzeczy. Wyjaśnił nam, że pies je chętnie obwącha i może złapać trop. Pomysł kupiłem. Zorganizowałem ekipę służby kryminalnej, od prokuratora pozyskałem nakaz rewizji. Potem gazikiem z psem tropiącym zjawiliśmy się w gospodarstwie chłopskim, w miejscu zamieszkania podejrzanego.

Po zapachu do fantów

Na razie pies pozostawał w rezerwie. Przeszukanie zaczęto od budynku mieszkalnego. Niestety godziny mijały, a futer jak nie było, tak nie było.

Na polecenie kapitana Bryndzy do akcji wkroczył Tadzio ze swoim pupilem „Tropem”. Pies dostał do obwąchania futra oraz buty podejrzanego. Zachęcany przez przewodnika, podjął trop. Okrążył podwórko ze dwa razy, poprawił zapach i w pewnym momencie zaczął aktywnie obwąchiwać drzwi do stajni. Dawał wyraźne sygnały, że coś tam jest. Ekipa skupiła się na przeszukaniu stajni.

 – Poprosiłem gospodarza, aby drugą stroną wyprowadził konie. Pies podjął trop i stromymi schodami poprowadził na strych, skąd zrzucano siano na paszę. Dotarł do gołębnika i zaczął aktywnie obwąchiwać dookoła potężny kufer na ziarno –  opowiada naczelnik Bryndza – Otworzyliśmy blat i stwierdziliśmy, że płytko pod ziarnem znajdują się worki z futrami. Poprosiliśmy gospodarzy jako świadków. Oznajmili, że nic o tym nie wiedzieli. Zapytani o synów, odpowiedzieli, że Adam i Janusz pracują jako drwale w Nadleśnictwie Sobieszów.

Kryminalni udali się do nadleśnictwa, gdzie zatrzymano Adama i Janusza Krawczyków pod zarzutem dokonania przestępstwa. Obydwaj osadzeni zostali w areszcie śledczym do wyjaśnienia. Niezwłocznie sporządzono im karty daktyloskopijne i zabezpieczono obuwie. Jeszcze tego samego dnia ekspert od futer rozpoznał w workach towar skradziony w czasie napadu na pawilon.

W świetle niezbitych dowodów Krzysztof Krawczyk złożył obszerne zeznania. Przyznał się do zarzucanego przestępstwa i całą winę przyjął na siebie. W ten sposób łagodził współsprawstwo swoich braci. Przesłuchani w charakterze podejrzanych, bracia Adam i Janusz przyznali się do współuczestnictwa w rabunku w pawilonie futrzarskim. Ekspertyza daktyloskopijna i śladów obuwia jedynie potwierdziła winę oskarżonych. W śledztwie dowiedziono, że sprawcy zaplanowali napad na pawilon futrzarski znacznie wcześniej. W tym celu przyjeżdżali z Wojcieszyc na dancingi do restauracji „Europa”. Badali słabe punkty zabezpieczenia w porze nocnej. Czekali na złą pogodę.

W tej sytuacji, prokurator śledztwo przejął do osobistego prowadzenia. Sporządził akt oskarżenia i sprawę przekazał do Sądu Rejonowego w Jeleniej Górze. Tam zapadły wyroki skazujące.

Z magazynu depozytów wydano prawowitemu właścicielowi zabezpieczone futra. Odzyskane norki jednak nie powróciły na swoje manekiny. Przeszły cudowną przemianę, i w cenie królików powędrowały na ramiona żon miejscowych i warszawskich prominentów. Jaka władza, takie futra.

Justyna Bryndza Bielewicz

Fot. Kapitan Bryndza w drodze po dowody przestępstwa / fot. archiwum autorki

 

 

 

Zobacz również: