W ubiegłym tygodniu, tuż przed rocznicą Mordów Katyńskich, Sejm przyjął ustawę o zakazie propagowania komunizmu. Po raz pierwszy w tej kadencji Sejm wykazał się całkowitą jednomyślnością i żaden z posłów nie głosował przeciwko ustawie.
Przyjęte przepisy oznaczają, że samorządy będą miały rok na usunięcie z przestrzeni publicznej nazw propagujących komunizm. Za taką propagandę uznano: „nazwy odwołujące się do osób, organizacji, wydarzeń lub dat symbolizujących represyjny, autorytarny i niesuwerenny system władzy w Polsce w latach 1944-1989”. Należy także dodać, że przyjęte przepisy dotyczą również innych ustrojów totalitarnych.
Czeka więc nas wielka zmiana patronów ulicy i placów w całej Polsce, także w Sochaczewie. Zmiana nazewnictwa nie pociągnie za sobą konieczności wymiany dokumentów, tymi będzie można się posługiwać do czasu utraty ich ważności. Posłowie zdecydowali również, że pisma oraz postępowania sądowe i administracyjne w sprawach dotyczących zmiany nazwy, dokonanej na mocy ustawy – w księgach wieczystych, rejestrach, ewidencjach i dokumentach urzędowych – będą wolne od opłat.
Jak było do przewidzenia, przyjęta przez Sejm ustawa spotkała się z ostrą reakcją władz Rosji. Te ustami rzeczniczki ministerstwa spraw zagranicznych stwierdziły, że ustawa doprowadzi do likwidacji cmentarzy żołnierzy Armii Czerwonej, którzy polegli podczas II Wojny Światowej na terytorium Polski. Nic bardziej mylnego. Chodzi jedynie o tzw. „pomniki wdzięczności”. Jest ich w Polsce około 500 i ich rozbiórka jest przesądzona. Nikt natomiast o zdrowych zmysłach – a tych w tym przypadku zabrakło Rosjanom – nie zamierzał i nie zamierza likwidować radzieckich cmentarzy wojennych. A na ich coroczne utrzymanie ze Skarbu Państwa wydaje się ponad 14 milionów złotych.
Ta nagła troska ekipy Putina o pamięć poległych żołnierzy zabrzmiała cynicznie. Tym bardziej, że to władze radzieckie zabroniły m.in. wystawienia tablicy pamiątkowej na terenie Chemitexu, gdzie w czasie wojny istniał obóz pracy, w którym umierali wzięci do niewoli żołnierze radzieccy. Nie zgodzono się na to, ponieważ według władz komunistycznych żołnierz Armii Czerwonej, który dostał się do niewoli, był zdrajcą. W myśl tej zasady Gawrił Żukow, dowódca obrony Odessy, przed poddaniem miasta Niemcom i Rumunom kazał utopić w Morzu Czarnym wszystkich ciężko rannych czerwonoarmistów.
Warto także wspomnieć, że w 1951 roku – przed kolejnymi urodzinami Stalina – Prezydium Rady Najwyższej ZSRR przyjęło dekret „O sposobach walki z antybolszewickimi elementami pasożytniczymi”. Było to spowodowane m.in. wzrostem liczby żebraków w radzieckich miastach. Według danych NKWD z lat 1944 – 1951, ponad 70 procent żebrzących stanowili inwalidzi wojenni. Ponieważ kalecy wojskowi nie bardzo pasowali do zdrowego etosu heroicznej sowieckiej Rosji, to na podstawie dekretu byli zsyłani do łagrów. A tam ich los był przesądzony.
W myśl obowiązujących regulaminów, kto nie wyrabiał narzuconej normy, nie dostawał jedzenia. A jak inwalida, bez rąk czy nóg, mógł na przykład wyrobić normę dotycząca ścinania drzew w tajdze?
Jerzy Szostak

Zobacz również: