To morderstwo, wywołało dreszcze u specjalistów zajmujących się badaniem historii kryminologii Polskiej oraz wśród elity PRL. Ten rodzaj zbrodni, zdarzył się po raz pierwszy w historii  powojennej Polski. Zabito  księdza Józefa Górszczyka.  Fatalne relacje, jakie w tamtych czasach miała władza z kościołem katolickim, brak zaufania – nasiliły obustronne podejrzenia.
Do zbrodni doszło 10 stycznia 1964 roku w katolickim kościele parafialnym pod wezwaniem św. Piotra i Pawła, we wsi Maciejowa w powiecie jeleniogórskim.
Tego dnia kapitan Stanisław Bryndza jak zwykle przyszedł wcześnie do komendy, aby przejąć osobiście raport z nocnej zmiany i przygotować zadania na cały dzień.  Chwilę przed zakończeniem nocnej zmiany, oficer dyżurny odebrał zgłoszenie o morderstwie w kościele w Maciejowej. Zgłaszający poinformował dyżurnego, że sprawca dopiero co opuścił miejsce zdarzenia. Nie było czasu do stracenia.
Pościg za mordercą
Natychmiast na miejsce skierowano gazik z ekipą pościgową służby kryminalnej. W Jeleniej Górze, do akcji przygotowywano psy tropiące. Miejscowi nie odstępowali sprawcy na krok. Obawiając się o swoje bezpieczeństwo – w odpowiedniej odległości –  podążali za nim. Gdy tylko zauważyli gazik, zatrzymali go i wskazali sprawcę. 55-letni Piotr Soroka został zatrzymany przez kryminalnych.  Centrum dowodzenia akcją pościgową, zlokalizowano przy kościele parafialnym w Maciejowej.
– Proszę pamiętać – zaznacza kapitan Stanisław Bryndza –  że wówczas w Maciejowej  czynne były trzy telefony, natomiast nasza łączność radiowa daleka była od doskonałości. W tej sytuacji dowódca ekipy pościgowej zadecydował, aby wraz z zatrzymanym zameldować się w ośrodku dowodzenia w Maciejowej.
W tym samym czasie, na miejsce przestępstwa udała się warszawą ekipa  kryminalno – śledcza. Ekipą dowodził naczelnik Wydziału Służby Kryminalnej kpt. Stanisław Bryndza. Kiedy  śledczy byli już w Maciejowej, nawiązana zastała łączność radiowa. Z gazika dotarł meldunek, że w okolicy kościoła gromadzą się ludzie.
 – Wydałem stosowne polecenie, i po chwili mijaliśmy się z „gazikiem”, pędzącym w kierunku Jeleniej Góry. Podejrzany Piotr Soroka osadzony został w areszcie, do dyspozycji prokuratora – wspomina  Bryndza.
Zbrodnia przy ołtarzu
Gdy śledczy podjechali pod kościół parafialny w Maciejowej, przy drzwiach wejściowych czekał proboszcz parafii ks. Stanisław Góralczyk. W kościele, w zakrystii modlił się przerażony niepełnosprawny zakonnik. Kryminalni niezwłocznie udali się na miejsce przestępstwa.
 –  Upewniłem się czy wezwano pogotowie ratunkowe. Ponoć tak. Jednak wydałem dyspozycję, aby drogą radiową ponowić wezwanie. Udaliśmy się przed ołtarz, gdzie stwierdziliśmy, że na posadzce tuż za głównym ołtarzem, w mrocznym korytarzu obiegającym ołtarz dookoła, ubrany w szaty liturgiczne, w rozległej kałuży krwi leży ksiądz Józef Górszczyk, z zakleszczonym ostrzem siekiery w potylicznej części głowy – opowiada naczelnik służby kryminalnej –  Kiedy na moją prośbę, technik kryminalistyki oświetlił twarz księdza, zauważyłem oznaki życia. Duchowny nie poruszał się, jednak powłóczył powiekami. Usłyszałem nieartykułowane dźwięki, charczenia w rytm oddechu.
W takiej sytuacji odstąpiono od kontynuowania oględzin miejsca przestępstwa.  Zachodziła pilna potrzeba uwolnienia księdza ze śmiertelnej pułapki. Kapitan Bryndza przedostał się za ołtarz od drugiej strony. Odblokował trzonek siekiery, który zaklinował się między ścianą a głową duchownego.
 Ostrożnie podniósł go do góry, drugą ręką podtrzymywał głowę duchownego. Kryminalni powoli unieśli ciało i przenieśli je przed ołtarz. W tym samym momencie przyjechało pogotowie. Natychmiast umieszczono ks. Górszczyka na noszach, razem z siekierą w głowie. Lekarz pogotowia przystąpił do zatamowania krwawienia.
Po zabandażowaniu głowy duchownego, który znajdował się w stanie krytycznym, umieszczono go w karetce pogotowia. Po chwili, karetka na sygnale pognała do szpitala miejskiego w Cieplicach.
Ekipa kryminalno-śledcza, przystąpiła do kontynuowania oględzin miejsca zbrodni. Przesłuchano świadków, którzy tego dnia uczestniczyli we Mszy świętej oraz zakonnika, proboszcza ks. Stanisława Góralczyka. Ujawniono i zabezpieczono ślady i dowody przestępstwa. Wykonano zdjęcia do albumu  kryminalistycznego. Sporządzono protokół oględzin śledczych, który został podpisany przez uczestniczące w oględzinach strony.
Zapis zbrodni
 Na podstawie osobistych spostrzeżeń i stwierdzeń na miejscu zbrodni, analizy zeznań świadków oraz podejrzanego, kapitan Stanisław Bryndza sformułował swój pogląd na prawdopodobny przebieg zdarzeń.
Dochodziła godzina 7:00 rano. Kilku ministrantów, z szóstej klasy szkoły podstawowej, czekało w zakrystii. Ksiądz Józef Górszczyk ubierał się do odprawienia nabożeństwa. Był w dobrym nastroju, żartował z ministrantami. Zadzwoniono przy zakrystii i wszyscy podeszli do głównego ołtarza, rozpoczęła się Msza święta. W kościele, jak to w dzień powszedni, było mało ludzi – trzy starsze panie w ławkach przednich, dwie młodsze kobiety w tyle i jeszcze dwóch ministrantów siedzących obok zakrystii. Ksiądz Górszczyk odmówił już ministranturę z chłopcami, odczytał początkowe modlitwy mszalne i Ewangelię. Zadźwięczał dzwonek ministrancki. Kapłan przystąpił do ofiarowania. Ofiarował już hostię i przeszedł na prawą stronę mensy z kielichem, aby nalewać wino i wodę.  W tamtych czasach, ksiądz odprawiający Mszę był zwrócony do wiernych plecami. Nalał tylko wino, gdy w kościele stało się coś groźnego. Sytuację przedstawił świadek, zakonnik o. Józef Drażil. Wyglądało to tak, jakby nagle pomiędzy stado kur wpadł jastrząb.
W trakcie trwania mszy, do kościoła wszedł  mieszkaniec Maciejowej 55-letni Piotr Soroka – wysoki, silny, krępej budowy ciała. Nie zwracając uwagi na obecnych w kościele, zajął miejsce w wolnym rzędzie, po lewej stronie  głównego ołtarza. Na pierwszej ławce położył ukryte w torbie narzędzie zbrodni. Przez chwilę wpatrywał się w to, co dzieje się przed głównym  ołtarzem. Nie można wykluczyć, że śledził zachowanie upatrzonej ofiary. Gdy ks. Górszczyk był zwrócony tyłem do wiernych, z do połowy napełnionym kielichem, Soroka zaatakował. Trzymając oburącz siekierę z okrzykiem ruszył w kierunku księdza. Być może duchowny usłyszał jakieś głosy, gdyż odłożył kielich, i odwrócił się w kierunku nadchodzącego niebezpieczeństwa. Sprawca z dużą siłą zadał pierwszy cios w głowę.
Wysportowany duchowny przyjął gardę tworząc osłonę przed ciosem napastnika. Siekiera zmieniła kierunek. Ostrze niegroźnie przecięło skórę w okolicy lewej skroni. Pojawiła się stróżka krwi. Trzonek siekiery dosięgną jednak  księdza, ogłuszył go. W tym samym czasie przestraszeni wierni opuścili pośpiesznie kościół. Jeden z ministrantów podniósł alarm, pociągając za sznur od dzwonu.
W zakrystii zamknął się na klucz ciężko przestraszony zakonnik, który stał przy drzwiach  i nasłuchiwał,  co dzieje się w kościele. Ponoć także zerkał przez dziurkę od klucza.  Świadkowie tego zdarzenia zeznali, że kiedy Soroka przygotowywał się do zadania kolejnego ciosu, ksiądz stał oparty z opuszczonymi rękoma. Nie bronił się, ani nie wzywał pomocy. Napastnik przystąpił do zadania kolejnego ciosu, duchowny jakby odzyskał chwilowo utraconą świadomość, wybrał jedyną wolną drogę ucieczki, za ołtarz.
– Jak się później okazało, była to droga przez mękę – wspomina Naczelnik Stanisław Bryndza Po drodze napastnik zadał kolejny ciężki cios w plecy. Następny cios w ramię przeciął tętnicę. Napastnik nie odpuszczał duchownemu. Konsekwentnie podążał za nim z siekierą w dłoni.  W korytarzu zadał silny cios w głowę, który tym razem mógł  powalić duchownego  na  posadzkę. Duszpasterz nie był w stanie  bronić się.  Sprawca zadał bezbronnemu księdzu siedem ciosów w głowę – prawdopodobnie jeden po drugim, aż do momentu, kiedy ostrze siekiery zaklinowało się w czaszce. W sumie było 12 uderzeń siekierą. Bandyta był przekonany, że ksiądz nie żyje. Wyszedł spokojnie z kościoła. Zakonnik uchylił drzwi i wyszedł z zakrystii. Usłyszał rozlegający się po kościele odgłos głośnego charczenia w rytmie ciężkiego oddechu. Głos ten dochodził zza ołtarza. Musiał go dosłyszeć także Soroka. Gdy znalazł się na zewnątrz, podszedł do płotu, wyrwał sztachetę i chciał wrócić do kościoła. Na jego widok, kilka przestraszonych kobiet i zakonnik, zablokowali drzwi świątyni od wewnątrz. Soroka usiłował  je wyważyć. Krzyczał, żeby mu otworzono, że nie zrobi krzywdy parafianom. Niewątpliwie chodziło mu tylko o księdza. Miał wyznaczony cel, nie atakował nikogo z gromadzących się wokół kościoła wiernych. Ze złości zniszczył zewnętrzne oświetlenie, porzucił sztachetę i zdecydował się na ucieczkę.
 Motyw zbrodni
– Nie wiadomo, dlaczego obrał kierunek na Jelenią Górę – opowiada kapitan Bryndza – W jego kierunku  gnał „gazik”  z kryminalną ekipą pościgową. W odległości około 4 kilometrów od miejsca zbrodni, w okolicach Grabarowa,  ucieczka się skończyła. Zaskoczony, obezwładniony, zakuty w kajdanki, nie stawiał większego oporu.
Biegli lekarze sądowi jako przyczynę śmierci  ks. Józefa Górszczyka podali ciężkie, głębokie obrażenia głowy z naruszeniem mózgu, urazy narządów wewnętrznych i znaczny pourazowy krwotok.
Światło na makabryczną zbrodnię, mógł rzucić sam sprawca. Jeszcze tego samego dnia Piotr Soroka był eskortowany do szpitala miejskiego w Cieplicach, gdzie przy udziale biegłego lekarza sądowego dokonano oględzin ciała, poddano badaniom jego odzież. Na miejscu zabezpieczono na rękach ślady krwi. Zza paznokci pobrano próbki do badań zgodności grupy krwi ofiary.
Niestety każde przesłuchanie kończyło się po kilku godzinach. Soroka cały czas nie mógł się skupić. Na polecenie prokuratora, oprócz kpt. Bryndzy w przesłuchaniu uczestniczył biegły psychiatra. Zachowanie przestępcy świadczyło o tym, że jest on niepoczytalny. Zapominał swojego nazwiska. Z trudem przypominał sobie, że był w kościele i zaatakował księdza. Często tracił kontakt z rzeczywistością, plątał się w zeznaniach, zachowywał się dziwnie a nawet szokująco.
– Podczas kolejnego przesłuchania, lekarz psychiatra poprosił, bym okazał narzędzie zbrodni – wspomina Naczelnik Bryndza –  Wyjąłem siekierę z sejfu i z bezpiecznej odległości okazałem podejrzanemu. Niespodziewanie Soroka zerwał się z miejsca i zaatakował przesłuchujących. Zanim został obezwładniony, podarł protokół przesłuchania. Nad bezpieczeństwem przesłuchujących, czuwało dwóch kryminalnych judoków.
– Nie ukrywam, że nie pamiętam, jak szybko z narzędziem zbrodni w ręku znalazłem się za drzwiami potężnego sejfu – relacjonuje Bryndza Prokurator schronił się za kotarą. Strach pomyśleć, co by się mogło stać, gdyby Piotr Soroka dopadł siekiery. Był nieprzewidywalny.
Jak się później okazało, był to moment zwrotny, który skłonił go do składania zeznań. Takiej reakcji spodziewał się uczestniczący w przesłuchaniu biegły lekarz psychiatra. Soroka wciąż zeznawał chaotycznie, trudno było rozdzielić to, co jest prawdziwe, od tego, co należy do sfery chorej wyobraźni.
Były lepsze i gorsze dni – wspomina Stanisław Bryndza Wprawdzie często się odwoływał do jakiegoś, bliżej nieokreślonego przymusu. Po długim namyśle, przywołał ciężkie  przeżycia z czasów drugiej wojny światowej, kiedy to został wywieziony do obozu pracy przymusowej w zaanektowanej Austrii. Kilka razy powtarzał, że zapamiętał swojego prześladowcę, nie bez powodu. Chcieliśmy, aby go opisać. Pytany o wiek swojego prześladowcy, wskazał na mnie. Wówczas miałem 31 lat, a ksiądz Górszczyk 33 lata. Wzrost określił w ten sposób, że wstał z krzesła, czyli był wysoki (tak jak ksiądz). Jak był ubrany? Ręką wskazał na mój niebieski mundur i powiedział:  „Ja go sobie przypomnę”.
W tej sytuacji nie można było wykluczyć, że Piotr Soroka w chwili popełnienia zbrodni był niepoczytalny. Działając w sferze chorej wyobraźni, skoncentrował się na  niewinnym młodym księdzu. Dlaczego zbrodnię popełnił w kościele, a nie na przykład na plebanii, do której znał drogę. Wielokrotnie pytany odpowiadał, że coś go pchało do kościoła. Właśnie tam miał znaleźć swojego domniemanego prześladowcę. Może jakieś znaczenie mógł mieć kolor ornatu z namiastką koloru niebieskiego. Niestety, tego też się już nigdy nie dowiemy.
Śledztwo toczyło się prawie rok. Jednak do końca nie udało się wyjaśnić zachowania sprawcy i jednoznacznie wyjaśnić motyw zbrodni. Całkowita amnezja.
Nie można też wykluczyć, że  Piotr Soroka – działając pod wpływem ataku choroby psychicznej –  mógł dokonać wyboru ofiary przypadkowo.
Okoliczności wyboru ofiary przez zabójcę, w niczym nie mogą deformować postaci i męczeńskiej śmierci niewinnego ks. Józefa Górszczyka.  Duchowny ten w parafii cieszył się opinią troskliwego wychowawcy młodzieży i dobrego kapłana, który był oddany wiernym.
Taki los mógł spotkać każdego innego młodego, niewinnego człowieka. Wystarczyło, by w chorej wyobraźni został skojarzony z jego prześladowcą.
Zbrodnia bez kary 
    – Z przesłuchania świadków w Maciejowej wiadomo było, że od jakiegoś czasu Piotr Soroka w swoim obejściu codziennie ostrzył siekierę – opowiada naczelnik Bryndza –  Z tego mogło wynikać, że wcześniej już zaplanował przestępstwo i w tym celu przygotował narzędzie zbrodni.
Przesłuchiwany na tę okoliczność, zeznał, że nie pamięta takiego zdarzenia, ale siekier miał wiele. Poza tym ustalono, że wiele lat wcześniej –  prawdopodobnie  będąc już schizofrenikiem – miewał epizody psychotyczne, w czasie których tracił kontakt z rzeczywistością. Prowadził  jednak stosunkowo normalne życie.
Pierwszy udokumentowany atak choroby zdarzył się kilka lat przed zabójstwem. Wtedy to Piotr Soroka  wszedł do kościoła tuż przed Mszą, gdzie w obecności wiernych położył się przed głównym ołtarzem krzyżem, na plecach i z otwartymi oczami  trwał w bezruchu jakiś czas – ku uciesze dzieci, które siedziały w pierwszej ławce. Nie zwracał na nikogo uwagi, zachowywał się tak, jakby był w innym świecie. Wówczas, przygotowujący się do odprawienia Mszy świętej, ks. Stanisław Góralczyk zwrócił mu uwagę, że takie postępowanie jest naganne. Od tej pory, przez wiele lat w kościele się nie pojawił. Ponoć modlił się w Jeleniej Górze.
Kolejny epizod miał miejsce, gdy niezapowiedziany Piotr Soroka pojawił się na plebanii w Maciejowej, i w rozmowie z ks. Stanisławem Góralczykiem skarżył się na swoją sąsiadkę, że podchodzi do jego zagrody i rzuca urok na jego inwentarz, który przez to choruje i staje się niewydajny. Domagał się reakcji księdza, aby ten przepędził diabła z zagrody. Czy duchowny wywiązał się z zadania, oraz jak przebiegało przepędzanie diabła – tego nie ustalono.
Kilka tygodni przed zabójstwem, sąsiedzi zauważyli dziwne a zarazem szokujące zachowanie gospodarza. Zamknął się w swoim obejściu, pozabijał okna deskami, i od kilku tygodni codziennie rano wychodził na podwórze, gdzie przy kamiennym kołowrotku ostrzył siekierę.
 Na wniosek prokuratora – poparty przez biegłych sądowych lekarzy psychiatrów – Piotr Soroka umieszczony został w szpitalu psychiatrycznym. Na podstawie orzeczenia co najmniej dwóch opinii sądowo-psychiatrycznych, został uznany za niepoczytalnego w chwili popełniania czynu. Zgodnie z prawem, śledztwo zostało umorzone a  – uznany za niepoczytalnego w chwili popełniania czynu – Piotr Soroka został umieszczony bezterminowo, w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym  w Bolesławcu, gdzie przebywał do końca swoich dni.
Justyna Bryndza – Bilewicz

Zobacz również: