

Ośmioletni Kacper M. z Bogatyni, który od urodzenia cierpiał na porażenie mózgowe umarł z głodu. Ważył tylko osiem kilogramów, gdy matka w stanie krytycznym przyniosła go do szpitala. Zagłodzone dziecko wyglądało jak worek obleczony kośćmi, pokryty przezroczystą skórą. Matka, która ma jeszcze sześcioro dzieci nie przyznała się do winy i z płaczem mówiła, że nikt jej nie chciał pomóc.
Niepełnosprawny Kacper M. był jednym z trojaczków urodzonych w 2002 roku. Chłopcy urodzili się przedwcześnie i tylko jeden z nich jest zdrowy. Kacper miał jeszcze brata Maćka, który także cierpi na porażenie mózgowe, ale jest w lepszym stanie, choć też wymaga stałej rehabilitacji. Tylko Kacper miał ataki padaczki, był niemy i nie słyszał.
Chłopiec wymagał fachowej specjalistycznej opieki, a opiekowała się nim tylko matka, 33-letnia Anna M. która oprócz niego miała jeszcze szóstkę dzieci: sześciu chłopców i dziewczynkę.
Przeraźliwie chudy
Cały ciężar opieki nad dziećmi, w tym nad dwójką z porażeniem mózgowym, spadł na Annę M. Wszystkiemu musiała podołać sama, bo ojciec trojaczków nie interesował się wychowaniem, a jedynym przejawem odpowiedzialności było płacenie przez niego alimentów. Rodzinie było więc bardzo ciężko. Bywało, że w mieszkaniu czasem panował ziąb, albo był odcinany prąd, gdyż nie starczało na opał czy opłaty. Jednak kobieta dbała o czystość, pilnowała aby dzieci chodziły do szkoły, a dwójkę niepełnosprawnych pielęgnowała w miarę możliwości.
Kacpra przyniosła do szpitala 2 stycznia 2010 roku, już w stanie krytycznym, gdy temperatura jego ciała spadła do 30 stopni. Był przeraźliwie chudy, ważył tylko osiem kilo. Chłopca nie udało się uratować, a lekarze stwierdzili że główną przyczyną śmierci było zapalenie płuc.
Szpital powiadomił prokuraturę w Jeleniej Górze, a ordynator oddziału dziecięcego w Bogatyni Magdalena Załucka – Seweryn stwierdziła że choć główną przyczyną śmierci było zapalenie płuc.
Nie musiałoby dojść do jego śmierci, gdyby na oddział trafiło wcześniej. Dzieci cierpiące na porażenie mózgowe mają trudności w przyjmowaniu pokarmów, ale zdaniem lekarki sama choroba nie może być jedynym wyjaśnieniem zagłodzenia.
Za dużo obowiązków
Prokuratura wszczęła dochodzenie, a śledczy sprawdzali czy chłopiec zmarł przez zaniedbania matki, czy wygłodzenie i śmierć były wynikiem choroby oraz czy osoby odpowiedzialne za pomoc i nadzór nad rodziną wywiązywały się ze swoich obowiązków. Rodzina była bowiem pod opieką kuratora sądowego i opieki społecznej. W trakcie postępowania ustalono, że chłopiec nie miał odleżyn choć był dzieckiem wyłącznie leżącym, a to wskazywało na to, że matka o niego dbała. Dziwne wydało się tylko to, że przyniosła go dopiero wtedy gdy był już w stanie krytycznym.
Wstępne oględziny zwłok wykazały że organizm był wyniszczony chorobą. W trakcie ustaleń wyszło też na jaw, że Anna M. ostatni raz zabrała chłopców do lekarzy specjalistów dwa lata temu. W trakcie dalszych ustaleń okazało się, że matka Kacpra nie chciała otwierać drzwi pracownikom ośrodka pomocy społecznej w Bogatyni. Ci słali pisma, bo nie składała do nich wniosków o pomoc, aż w końcu wystąpili do sądu, który rok przed tragedią wyznaczył rodzinie kuratora.
Opiekun sądowy odwiedzał rodzinę systematycznie, ale jak tłumaczył, chłopiec zawsze leżał zwinięty, dlatego ciężko było dostrzec, że może być niedożywiony. Kurator zdecydowanie też podkreślił że matka nie radziła sobie z obowiązkami, bo miała ich za dużo. To samo potwierdził dyrektor szkoły, do której chodziły starsze dzieci. To on zawiadomił zgorzelecki sąd rodzinny, że synowie wagarują, a matka nie daje sobie rady. Dwoje chorych dzieci, w tym jedno leżące, i pozostałe dzieci były zbyt wielkim obciążeniem jak na barki samotnej kobiety.
Ojciec zniknął
Anna M. ma średnie wykształcenie, nie pracuje, mieszka w starym budynku w trzypokojowym mieszkaniu, które trzeba opalać węglem. Do dyspozycji ma samochód, mimo to nie korzystała z oddalonego o 35 kilometrów ośrodka w Zgorzelcu – organizującego turnusy dla matek z chorymi dziećmi. Skarżyła się, że nie mogła jeździć tam sama z dwójką dzieci z porażeniem mózgowym, z których jedno wyłącznie leżało. Rok wcześniej kurator i przedstawiciele opieki społecznej doszli do wniosku, że rodzinie potrzebna jest pomoc w transporcie dzieci na rehabilitację. Niestety tamtejsze Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie nie ma miało takich możliwości, skończyło dlatego na rozmowach tylko się.
Ojciec Kacpra i jego braci opuścił rodzinę dwa lata przed tragedią i wszystko zostawił na głowie Anny M. Jego zainteresowanie dziećmi polegało tylko na płaceniu alimentów. Zdaniem prokuratury nie był pozbawiony praw rodzicielskich i powinien także sprawować nad dziećmi opiekę, ponieważ ciąży na nim prawny obowiązek. Ojciec, który ma pełne prawa nad dziećmi, powinien interesować się jak żyją i co się z nimi dzieje. Niestety, w tym przypadku ojciec Kacpra nie wykazał żadnej woli pomocy obciążonej matce, jedynie oprócz płacenia alimentów.
Robiłam co mogłam
Anna M. nie przyznała się do winy i tłumaczyła, że opiekowała się dzieckiem, tak jak mogła najlepiej. Kacpra karmiła sama albo robił to jego 12-letni brat, a chłopiec jadł to co inni tylko rozdrobnione lecz większość wypluwał łącznie z płynami.
– Robiłam co mogłam, ale nikt mi nie pomagał. Nie miałam pomocy ani od kuratora, ani od opieki społecznej ani od ojca dzieci – mówiła z płaczem Anna M.
Kobiecie postawiono zarzut narażenia syna na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Prokurator stwierdził, że matka naraziła życie syna, gdyż nie zapewniła mu odpowiedniej opieki medycznej, dlatego przyczyniło się to do całkowitego wyniszczenia organizmu chłopca i śmierci, której bezpośrednią przyczyną było zapalenie płuc. Na wniosek prokuratury sąd odebrał Annie M. dzieci i umieścił u jej babci, matki i siostry.
To nie a jedyny przypadek śmierci dziecka z porażeniem mózgowym przez zagłodzenie. W lutym 2013 roku do szpitala w Żarach trafił 6-letni Oskar, który przy wzroście 90 cm ważył sześć kilogramów. W tym przypadku matka dziecka także zaprzeczała aby je głodziła. Według jej wyjaśnień, syn był pod stałą opieką lekarską lecz nikt jej nie powiedział, że dzieje się z nim coś złego. Wręcz przeciwnie, lekarze mieli jej mówić, że z powodu choroby chłopiec będzie zawsze chudy, więc matka nie przywiązywała znaczenia do niskiej wagi.
Aneta Dzich