Wisła wyrzuciła zwłoki najbardziej poszukiwanego mieszkańca Grudziądza rok po jego tajemniczym zniknięciu. Trzydzieści kilometrów za miastem. Jednak jego rodzina dowiedziała się o tym dopiero pięć lat później.

1 stycznia 2010 roku, jest trochę po godzinie 8. 58-letni, wysoki mężczyzna wkłada eleganckie buty wizytowe, czarne spodnie i kaszkiet na głowę. Opuszcza mieszkanie w jednym z grudziądzkich blokowisk i długimi krokami pokonuje pieszo kilka kilometrów w stronę centrum miasta. Po drodze wyrzuca komórkę. Grudziądz jeszcze śpi, więc może spotkać co najwyżej niedobitków, którym udało się przebalować całą sylwestrową noc. Kamera rejestruje go kilkaset metrów od mostu. Najwyraźniej zmierza w stronę Wisły.

Sześć lat niepewności

Dwa tygodnie później komenda zamieszcza komunikat: „Zaginął Roman Widomski, szczupły, włosy szpakowate, blizna na wskazującym palcu”. Ale mieszkańcy Grudziądza wiedzą jeszcze coś, czego policja nie podaje, że był on właścicielem popularnego klubu w centrum miasta. Z tego powodu miejskie fora zalewa fala komentarzy: „na pewno został uprowadzony”, „uciekł przed dłużnikami”, „pewnie to ma związek z jego klubem”. O ile te komentarze można jeszcze jakoś zrozumieć, to z pewnością już nie te o rzekomym odnalezieniu Widomskiego nad jeziorem ze zmasakrowaną twarzą, czy o tym jakoby miał stać się świadkiem incognito i zostawić bez żadnej wiedzy bliskich. Teorie spiskowe nie mają końca.

– To normalny człowiek. Ma rodzinę, firmę, żadnych niebezpiecznych związków. Czemu oni tak piszą? – pyta mnie wówczas jeden z jego znajomych.

Rodzina zaginionego nie chce rozmawiać z mediami. Nieoficjalnie docierają do mnie tylko sygnały, że wciąż go szukają, tęsknią i wierzą w jego powrót.

Kolejne lata upływają pod znakiem zapytania w kontekście jego odnalezienia. Promyk nadziei pojawia się tylko na chwilę. A właściwie wyłania się spod wody, gdy niski stan Wisły odkrywa ludzką czaszkę. Badania wykazują, że to szczątki około 60-letniego mężczyzny. Ale jednak nie Romana Widomskiego.

Znaleziony pięć lat temu

Luty 2016 roku. Do Komendy Miejskiej Policji w Grudziądzu przychodzi wynik badań z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego w Warszawie. Grudziądzcy kryminalni wysłali tam niedawno już kolejny raz materiał biologiczny w sprawie zaginionego właściciela popularnego klubu. Zależy im na jej wyjaśnieniu. Tym razem były to próbki DNA jego syna. Przychodzi odpowiedź: „Materiał jest zgodny z próbką pobraną od zmarłego mężczyzny|.

– Powiadomiliśmy rodzinę i poszukiwania na tym się zakończyły – mówi Marzena Solochewicz-Kostrzewska, rzeczniczka policji w Grudziądzu.

Jest jednak coś, co powoduje, że policjanci mają teraz mieszane uczucia. Nie chwalą się sukcesem na internetowych stronach. Wiedzą, że przez odnalezienie Widomskiego ktoś będzie wkrótce miał kłopoty. Bo ten martwy mężczyzna już od 5 lat spoczywał w grobie w pobliskim Kwidzynie. Pochowano go jako człowieka o nieustalonej tożsamości, czyli „NN”. Sprawa powinna zakończyć się już wtedy, bo już wówczas pobierano od niego materiał, który powinien być skojarzony z grudziądzkim zniknięciem.

To nie pierwszy raz

Jak się okazało, Wisła wyrzuciła zwłoki zaginionego w kwietniu 2011 roku. Królowa polskich rzek ma taki zwyczaj, że często pozbywa się ciał właśnie wiosną, więc nikogo to specjalnie nie zdziwiło. Szokiem był za to stan tych zwłok.

– Rzadko się coś takiego ogląda. Nie było szans, żeby go zidentyfikować – mówi mi nieoficjalnie jeden ze śledczych, który do dziś pamięta tamten widok.

Biegli ustalali jako przyczynę zgonu utonięcie i brak śladów wskazujących na zabójstwo. Widomski spoczął w Kwidzynie. Pogrzeby „NN” są skromne. Często bez księdza, na najgorszych miejscach na cmentarzach. W tamtejszym Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej, który zajmował się pochówkiem, nie mogą sobie nawet przypomnieć żadnego szczegółu z jego pogrzebu.

Przyznają jednak, że sytuacja jest nietypowa i sami są nią zaskoczeni: – Takie odnalezienia po pochówku, to bardzo rzadkie przypadki. Ja przypominam sobie tylko dwa w karierze zawodowej, ale nigdy nie chodziło o tak długi okres od pogrzebu do ustalenia tożsamości – mówi Małgorzata Piotrowska, kierowniczka kwidzyńskiego GOPS-u.

– Pamiętam, że kiedyś podobna sytuacja dotyczyła innej osoby z Grudziądza lub okolic i wtedy też nikt nie wpadł na to, że to może być zaginiony stamtąd – dodaje inna pracownica GOPS, Anna Troper. – Pochowaliśmy ją jako „NN” i też udało się później ustalić tożsamość, ale rodzina miała dużo formalności do załatwiania.

Kto zawinił?

Grudziądz i Kwidzyn leżą w dwóch  województwach, ale dzieli je ledwie 30 kilometrów odległości. W przypadku wyłowienia zwłok pod Kwidzynem trzeba podejrzewać, że mogły przypłynąć z Grudziądza, sprawdzić w bazie tamtejszych zaginionych i przyłożyć się przynajmniej w tym zakresie w laboratorium. Zwłaszcza, że na ostatnim ujęciu kamery Widomski najwyraźniej zmierzał w stronę Wisły.

W policji nie mogę się dowiedzieć, dlaczego rodzina musiała czekać o 5 lat za długo na finał sprawy zaginionego biznesmena. Pytam w Grudziądzu, Kwidzynie i Warszawie. W końcu dostaję odpowiedź z Bydgoszczy, że komendant wojewódzki zdecydował się zlecić wyjaśnienie sprawy dwóm wydziałom: kryminalnemu i kontrolnemu. Wątpliwości dotyczą czasu rejestracji próbek w bazach.

– Przepisy określają terminy pobierania próbek DNA, ich przesyłania i rejestracji w bazie. Chodzi o to, jak szybko trzeba je zdobyć i zarejestrować. Wydział kontrolny sprawdzi teraz, czy to wszystko było realizowane zgodnie z przepisami. Chcemy wyjaśnić tę sprawę od początku do końca – zapewnia mnie Maciej Daszkiewicz z komendy wojewódzkiej.

– Policja zgłosiła się do mnie po pierwsze próbki dopiero w 2012 roku. Czemu tak późno i czemu wtedy wyniki nic nie wykazały? – pyta Barbara Widomska, żona zmarłego. – Jeśli chodzi o włosy, to jego czapkę mam do dziś. W każdej chwili można było po nią przyjść. A jeszcze docierają do mnie sygnały, że wyłowiono go w tych samych ubraniach, w których zaginął. Jeśli to prawda, to można zwariować. Ja żyłam cały ten czas w niepewności.

Mikołaj Podolski

 

Zobacz również: