Wszystkiemu zawinił Dzień Kobiet, który ostatecznie przechylił czarę goryczy zrozpaczonej kobiety. Gdyby Marian T. kupił żonie choćby najmarniejszy goździk, żyłby pewnie do dziś.

Dziś były komendant powiatowy policji w Będzinie inspektor Mieczysław Skowron jest już na emeryturze, ale pamięta tamto zdarzenie z lat 80. ubiegłego wieku. Pracował wtedy w milicji.

– Może o rok się pomylę? – dodaje -1984?…  A może wydarzyło się to rok później?

Był operacyjnym oficerem milicji w sekcji kryminalnej mysłowickiego Miejskiego Urzędu Spraw Wewnętrznych.

– Taką nazwę, MUSW, nosiły wtedy wszystkie komendy miejskie milicji w kraju.

Pracował pierwszej niedzieli, zaraz po Dniu Kobiet.

– Każda z pań w PRL-u obdarowywana była wtedy, solidarnie, goździkiem … – opowiada emerytowany komisarz – Albo otrzymywała i po kilka w bukiecie… Zależało zawsze od hojności ofiarodawcy. No i rajstopy dochodziły do tego, w prezencie!

Rajstopy i kwiaty będą miały w tej opowieści swoje znaczenie.

Tamten niedzielny dyżur w mysłowickim MUSW, ciągnął się w nieskończoność: – Spokój i żadnego wezwania.

Tak było aż do godziny 14.00.

Ręka w piachu

 Już stali z kolegami przed drzwiami oficera dyżurnego, aby wyjść po robocie na obiad do domu, kiedy rozdzwonił się w dyżurce telefon.

– Oficer dyżurny, nieżyjący już dziś pan Czesław, podniósł wtedy słuchawkę i przez chwilę stał z nią w rękach nieruchomo, a potem, odwróciwszy się do nas, otworzył służbowe okienko i oznajmił, że obiad w domach mamy z głowy. – Do ręki jedziecie! W piaskownicy! –  dodał. Bowiem o takim znalezisku otrzymał meldunek. A wiadomo, że gdzie ręka, to tam najczęściej i reszta ciała – wspomina Skowron.

Informacja przekazana dyżurnemu mysłowickiej milicji, okazała się niestety prawdziwa: – W piaskownicy, nieopodal robotniczego domu rotacyjnego należącego do nieistniejącego już kombinatu budowlanego – Kombud, przy ul. Mikołowskiej w Mysłowicach, bawiąca się tam dzieciarnia odkopała rękę!

Na miejsce  przyjechali dodatkowo oficerowie z wydziałów dochodzeniowego i z kryminalnego, również patolog i prokurator rejonowy z Mysłowic.

– Ręka, była widoczna w piaskownicy, a tłum gapiów wokół niej.

Milicjanci zabrali się do odkopywania reszty: – Z wolna ukazywało się nagie ciało wysokiego, szczupłego mężczyzny, o czarnej kędzierzawej czuprynie.

W tłumie gapiów był portier z rotacyjnego domu robotniczego: – Podszedł do nas i stwierdził, że rozpoznaje tego człowieka – Mieczysław Skowron przypomina sobie twarz portiera, zaskoczonego widokiem odkopanych zwłok. – U nas mieszka, dodał, na czwartym piętrze. Z żoną i dwójką dzieci. Jest kierowcą z Kombudzie, i właśnie przyjechała do nich w niedzielę babcia.

Ustalono, że od dwóch dni ciało mężczyzny tkwiło w piasku, i musiało być tam zakopane zaraz po Dniu Kobiet. Marian T.-  35 lat, miał  zmiażdżoną od uderzeń tępym narzędziem głowę, oraz całą klatkę piersiową i żebra. Nie miał szans na przeżycie.

Funkcjonariusze weszli do budynku, w którym mieszkał. Zapukali do drzwi jego mieszkania na czwartym piętrze.

– Otworzyła jego teściowa – wspomina emerytowany policjant – Nie mówiliśmy jej, że Marian T. nie żyje. Kobieta nie zauważyła z okien mieszkania  tego, co dzieje się przy piaskownicy. Z okien tego mieszkania piaskownica była ledwo dostrzegalna. Kobieta nie wiedziała też, gdzie podziała się jej córka, 32-letnia Bożena.

–  Dopiero co przyjechałam, miałam swoje klucze – odpowiadała nam na pytania. I była bardzo zdziwiona, że w drzwiach zobaczyła milicjantów: – Powiedzieliśmy jej, że musimy coś sprawdzić. W pomieszczeniu mieszkalnym znajdował się przedpokój, ubikacja z łazienką oraz duży pokój z przepierzeniem, za którym wydzielono część kuchenną, i zasłonka, za którą urzędowała dwójka dzieci T., ośmioletnia dziewczynka i dziesięcioletni chłopczyk. 

 Skowron wyjaśnia, że w takich sytuacjach to działania rutynowe: – Zaczęliśmy przeszukiwać mieszkanie, wokół śmierdziało benzyną. Nawet teściowa denata była zdziwiona: – Tutaj nigdy tak mocno nie śmierdziało benzyną! W ogóle nigdy tutaj nie śmierdziało benzyną – dodała. Szczególnie zapach ten bił od ścian, jakby je ktoś czyścił benzyną.

 Milicjanci odchylili listwy przy podłodze. Za nimi ukazały się na ścianach resztki niedomytych do końca brunatnych plam: – Po ludzkiej krwi – wyjaśnia mój rozmówca

Bożena T. znikła tymczasem.

Nikt nie wiedział, gdzie się podziewa.

Milicjanci wzięli z mieszkania jej zdjęcie, przesłali do MUSW, odbitki przekazano każdemu milicjantowi, każdy radiowóz w mieście posiadał jej rysopis.

Rysopis kobiety wraz ze zdjęciem, znalazł się również w dyżurce oficera dyżurnego, pana Czesława.

Romans z sąsiadką

Tego samego wieczoru oficer dyżurny, pan Czesław, kończył  właśnie swą dwunastogodzinną służbę w dyżurce MUSW i zbierał się do domu, gdy do okienka podeszła wysoka, szczupła, o długich blond włosach kobieta. Włosy miała rozmierzwione, ubiór rozchełstany, jakby wracała z jakiejś imprezy, oczy podpuchnięte. I tam mówi przez łzy do pana Czesława: – Panie oficerze, to ja go zabiłam. Proszę mnie zamknąć. On taki drań był. Zasłużył na to. Ale cóż miałam robić? Nie wytrzymywałam już tego. Przyznaję się do wszystkiego. Proszę mnie aresztować. Nie mogę już dłużej się ukrywać.

Pan Czesław, choć był milicjantem,  to był dobrym człowiekiem i miękkie miał serce.

Żal mu się zrobiło zrozpaczonej kobiety.

Uchwycił więc okienko, otworzył, i rzekł: – Po co pani tyle piła? I teraz takie takie głupstwa gada. Do domu proszę wracać. Uspokoić się, herbaty wypić i coś na uspokojenie wziąć. A potem z mężem spokojnie porozmawiać – i zamknął okienko.

Osłupiała kobieta rozdziawiła usta i nadal stała, jakby ją kto przyspawał do podłogi.

– No, poszła do domu stąd, już! – krzyknął przez okienko podenerwowany już sytuacją milicjant, gdy kobieta jeszcze ciągle sterczała nieruchomo w tym samym miejscu.

Pan Czesław wyraźnie jej nie uwierzył.  Z czego potem musiał mocno się tłumaczyć.

W końcu Bożena T. skapitulowała, i nie zatrzymywana przez nikogo, płacząc wyszła z budynku.

– Kilka kilometrów dalej zatrzymał ją dopiero milicyjny patrol, szła do koleżanki – dopowiada Skowron.

– To był drań! – Bożena T. zeznawała potem policjantom – Zdradzał mnie.

– Co było prawdą i śledztwo to potwierdziło – podkreśla emerytowany policjant.

Od ponad roku Marian T. miał kochankę: – Na dodatek w tym samym hotelu robotniczym, w którym mieszkał wraz z żoną i dziećmi. Tylko na drugim jego końcu. Ładną brunetkę, za którą szalał – dodaje były funkcjonariusz.

Marian T. z romansem wcale się nie krył. A ludzie, wiadomo, zawsze doniosą. Od dłuższego czasu Bożena T. chodziła więc załamana. Po dziesięciu latach małżeństwa Marian T. nie szanował już swej żony – drwił z niej, poniżał i wystawiał na pośmiewisko. Jak mówiła Bożena T.: – Przez tę lafiryndę zaniedbuje dzieci.

 Zabijała przy dzieciach

 – Zabójstwo męża planowałam już od dłuższego czasu – przyznawała się do tego Bożena T. Przygotowała sobie saperkę, ostrą siekierę oraz benzynę do czyszczenia plam z krwi. Wszystko trzymała za zasłonką: – On niczego nie zauważył, zakochany po uszy w tej ździrze – dodawała.

Kobieta łudziła się jeszcze: – Czekałam na Dzień Kobiet, może się jednak zmieni? Może jednak przyniesie choćby ten jeden goździk, dla mnie. Nawet te rajstopy, głupie. Uśmiechnie się po prostu do mnie, jak człowiek!

Ale Marian T. wolał kochankę.  I do niej wtedy poszedł. To jej na Dzień Kobiet przyniósł bukiet kwiatów.

– Nie chciałam rozbijać rodziny Mariana, z nim łączył mnie tylko seks – doda jeszcze w trakcie śledztwa kochanka mężczyzny.

W tamten Dzień Kobiet Marian T. późno wrócił do swej żony.

– Było po 22., kiedy się pojawił – zeznawała Bożena T. – Nawet na mnie nie spojrzał. Ledwo się rozebrał, podpity, od razu rzucił się do spania na rozścielone łóżko.

To wtedy postanowiła, że go zamorduje tej jeszcze nocy. Sprawdziła tylko, czy dzieci zasnęły: – Mocno spały za zasłonką.

Marian T. też zasnął. Sen miał twardy, aż chrapał.

– Czekałam jeszcze do 23., na wszelki wypadek, aby mieć pewność, że się nie obudzi.

Cicho przyniosła siekierę, przygotowała benzynę.

– A potem zaczęłam go tłuc tą siekierą. Ostrzem i obuchem. Waliłam wszędzie, gdzie popadło. Po głowie i klatce piersiowej. Na przemian…

Nawet nie drgnął! Dzieci też się nie obudziły. A potem wszystko z niej jakby spłynęło. Ciało męża ściągnęła z łóżka na ławę, a potem, z ławy, dowlokła je pod okno. Wyczyściła benzyną zakrwawione ściany w pokoju. Zmieniła jeszcze pościel, poplamioną krwią  miała spalić.

 Nieudany plan   

 – Było koło 24., nikogo na podwórzu, więc przez okno wyrzuciłam ciało na zewnątrz – dodawała śledczym – Kiedy spadało, głucho zadudniło o trawnik.

Chwilę czekała, czy aby na pewno nikogo nie było w pobliżu.

– Nie było.

A potem wyszła z hotelu i dowlokła zwłoki do piaskownicy.  Po chwili wróciła do domu po saperkę: – Tam je zakopałam.

– Ona miała gotowy plan – opowiada Mieczysław Skowron – Chciała tylko na dzień zakopać ciało w piaskownicy. Nic innego nie przychodziło jej wtedy do głowy. Nie przypuszczała, że jakieś dzieci będą się tam bawić w niedzielę. Następnej nocy chciała odkopać ciało męża, dowlec je do pobliskiej przewiązki ciepłowniczej i wrzucić tam do kanału. Za trzy dni miała z dwójką dzieci wyjechać do krewnych w RFN. Jedno z nich, z wadą słuchu, miało być leczone w zachodnich Niemczech. Paszporty już czekały w wydziale paszportowym do odbioru. I gdyby zdążyła zrealizować swój plan, to szukalibyśmy ciała jej męża, niczym wiatru w polu.

Mój rozmówca  przyznaje, że najgorsza dla niego była chwila, gdy Bożena T. żegnała się ze swymi dziećmi: – Aż mną wstrząsnęło, tak rozpaczały. Nie chciały matki puścić, gdy szła do więzienia. Żeby choć przyznała się, że działała w afekcie. To dostałaby o wiele niższy wyrok. Ale ona nie chciała tego zrobić. Na 14 lat pozbawienia wolności skazał ją sąd. Ale i tak miała sporo szczęścia, że nie dostała „czapy”. Za zaplanowanie takiej zbrodni. Uratował ją fakt, iż rzeczywiście jej mąż znęcał się nad nią. Fizycznie i psychicznie. Co wyszło również w trakcie procesu. Skowron nie śledził dalszych losów kobiety i jej dzieci. – Co mogą dziś robić? – zastanawia się. – Wtedy babcia je zabrała do swego domu. Dziś te dzieci mają po 40 lat. Ich matka już dawno wyszła z więzienia. Może wszyscy wyjechali do rodziny w Niemczech? A może gdzieś nadal żyją w kraju? Bożena T. była dyplomowaną pielęgniarką w jednym z mysłowickich szpitali. I nie zasługiwała na tak okrutny los, jaki ją spotkał – ocenia były milicjant.

Sporo też szczęścia, za swe miękkie serce, miał pan Czesław. Gdyż najpierw komendant mysłowickiego MUSW chciał go wylać z pracy, za wypuszczenie kobiety. Ale potem komendantowi przeszło jakoś. Mówiło się wtedy, wśród mysłowickich  milicjantów, że też mu się żal zrobiło Bożeny T.

Roman Roessler

Zobacz również: