13.06.2013 Warszawa Otwarcie pierwszego w Polsce garazu motocykli budowanych recznie firmy Fireweed Inc n/z Piotr Zelt fot Mieczyslaw Wlodarski/REPORTER

W podstawówce wpadł z kumplami na „genialny” pomysł, przez który ewakuowano szkołę. Marzył o karierze pilota, a został aktorem. Odnosił sukcesy w najważniejszych teatrach, ale to rola mało rozgarniętego policjanta Arniego w „13 Posterunku” przyniosła mu popularność, a chuligani zaczęli kłaniać mu się na ulicy.

 Jak to było z tą ewakuacją szkoły?

To był 1981 rok. Miałem 13 lat i mieszkałem z rodzicami w samym centrum Łodzi, blisko siedziby Solidarności. Na ulicach trwały zamieszki. Solidarnościowcy walczyli z milicją i oddziałami ZOMO także na mojej ulicy Brzeźnej. Często obserwowałem to z balkonu. Miałem z góry dobry widok, więc gdy bojówkarze uciekali, dawałem im znaki, gdzie mają biec, żeby nie natknąć się na służby. Zomowcy strzelali do nich gazem łzawiącym. Ten gaz, pomieszany z prochem, był w takich tekturowych tulejach, które potem walały się po ulicach. Zbieraliśmy je z kumplami. Smarkaczami byliśmy, ale wydawało nam się, że jesteśmy tacy dorośli! Szkołę traktowaliśmy oczywiście jako miejsce reżimu, więc któregoś dnia postanowiliśmy też trochę „powalczyć” i… odpaliliśmy w szkolnym kibelku te tuleje z gazem! Skończyło się ewakuacją szkoły. W dodatku okazało się, że w czasie naszej „akcji” w jednej z kabin siedział na muszli jakiś przerażony pierwszaczek… Wydał nas. Milicja i dyrekcja szkoły poddały nas serii absurdalnych przesłuchań. Mieliśmy ujawnić, na czyje polecenie działaliśmy! (śmiech). Konsekwentnie nie przyznawaliśmy się do niczego. A, że byliśmy dobrymi uczniami, sprawa się w końcu rozmyła i kary nie było. Za to, nieświadomie, stałem się bojownikiem walczącym o demokrację (śmiech).

Pan chciał zostać pilotem?

To było moje wielkie marzenie! Od dziecka sklejałem modele samolotów i uwielbiałem latać samolotami jako pasażer. Dodatkowo, wykupywałem ze wszystkich okolicznych antykwariatów całą literaturę związaną z lotnictwem. Zaczytywałem się w niej! Mój tato – włókiennik, który jeździł służbowo po świecie – miał za zadanie przywozić mi z każdej wyprawy pocztówki z samolotami. Miałem ich wielki zbiór! Gromadziłem też inne gadżety związane z lotnictwem. Niestety, moi rodzice byli nieugięci i nie pozwalali mi zapisać się do aeroklubu. O nauce w szkole lotniczej w Dęblinie, nawet nie wspominając. Bali się o mnie i dziś to rozumiem. Na szczęście w liceum trafiłem do wspaniałego kółka teatralnego, tam połknąłem bakcyla i postanowiłem zdawać do łódzkiej filmówki.

Jeszcze na studiach zadebiutował pan w „Ryszardzie III” Szekspira, potem, jako jeden z zaledwie trzech absolwentów, otrzymał angaż do Teatru Dramatycznego w Warszawie, zagrał w filmach u Kieślowskiego, Łomnickiego, Żuławskiego, aż nagle wystąpił w sitcomie, w dodatku jako Arni… Nie miał pan rozdwojenia jaźni?

I to jakie! Gdy kręciliśmy „13 Posterunek”, intensywnie pracowałem jednocześnie w Teatrze Dramatycznym. Graliśmy „Wiśniowy sad”. Reżyserował go znakomity Leonid Heifec, w obsadzie były świetne nazwiska, jak Jadwiga Jankowska – Cieślak, Danuta Stenka, Leon Charewicz, Wojciech Wysocki. Ja grałem kamerdynera Jaszę. I prosto z planu serialu, z tą kwadratową głową – na potrzeby Arniego miałem wylakierowaną taką kanciastą fryzurę – gnałem na ostatnią chwilę do teatru, tam rozczesywałem ten kwadrat, doklejałem wąsy, wskakiwałem w lniany garnitur i wchodziłem w świat Czechowa… To był istny obłęd! Ale jednocześnie to, co najbardziej lubię w tym zawodzie: różnorodność. Nienawidzę, kiedy aktor zostaje zaszufladkowany – raz zagrał romantycznego kochanka, spodobał się i już tylko w takich rolach go obsadzają. To wielka przypadłość naszego rynku filmowego. Mnie po roli Arniego też, niestety, włożono do szuflady i bynajmniej nie była to szuflada z napisem „romantyczny kochanek”.

Za to zyskał pan szacunek u krótko ostrzyżonych chuliganów.

Niewątpliwie (śmiech). Długo mieszkałem na Targówku w Warszawie – ta dzielnica nie cieszy się dobrą opinią. Miałem różnych sąsiadów, w bloku obok rezydowali synowie gangstera Dziada. Kiedyś wyszedłem przed blok z pieskiem na spacer, a tu pod trzepakiem trzy radiowozy stoją, a na maskach okolicznych aut leżą tacy właśnie krótko ostrzyżeni, skuci w kajdany. Jeden z nich miał twarz przyklejoną do maski auta w taki sposób, że widział, jak wychodzę z bramy. Na mój widok w jego oczach błysnęła prawdziwa nadzieja: – Arni! – wystękał rozpaczliwie. – Ratuj!!! (śmiech). Innym razem byłem z aktorami z teatru na wyjazdowym spektaklu. Szliśmy nocą przez deptak, a z naprzeciwka nadeszło kilku takich, że aż się przestraszyłem. Ale nagle jeden z nich popatrzył na mnie i wrzasnął: – Kur…! To ty?! Jak ja się cieszę! Bo ja cię kur… tak strasznie lubię! Uwielbiam! A wiesz czemu?! Bo ty jesteś jeszcze głupszy ode mnie!!!I tak Arni ocalił nam wtedy tyłki (śmiech).

A pan prywatnie bardziej jest wrażliwcem czy chuliganem?

Bywam chuliganem. Ale jestem też bardzo wrażliwy na krzywdę innych. Od kiedy jestem ojcem, ogromnie boli mnie krzywda dzieci. Nie mogę też spokojnie patrzeć na cierpienie zwierząt. Dlatego, jeśli tylko mogę, staram się angażować w różne akcje pomocy. Bo uważam, że lepiej zrobić coś pożytecznego, niż bezproduktywnie chlipać w chusteczkę.

Rozmawiała: Edyta Golisz

 

fot. Mieczysław Włodarski/REPORTER

Zobacz również: