Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, podczas jednego z moich pobytów w byłym Związku Radzieckim, trafiłem do ówczesnego Leningradu, obecnie Petersburga. W czasie długich, wieczornych rozmów jeden z ich uczestników zapytał mnie, jak moim zdaniem jest różnica pomiędzy przeciętnymi Amerykanami a Rosjanami.
Ponieważ byłem w mniejszość i nie chciałem nikogo urazić odparłem, że nie mam pojęcia. W odpowiedzi usłyszałem, że jedyna różnica polega na tym, że Amerykanie płacą dolarami a Rosjanie rublami. Natomiast w pozostałych kwestiach oba narody są do siebie bardzo podobne. Tak samo zaborcze, zadufane w sobie, ksenofobiczne i ogólnie mówiąc nie za bardo rozgarnięte. Co, jak podkreślił mój rozmówca, charakteryzuje się tym, że wiedząc o swoich ułomnościach i ograniczeniach próbują to ukryć i udawać mądrzejszych niż są w rzeczywistości. A to z kolei prowadzi do tego, że inne nacje, które to dostrzegają i chcą budować świat po swojemu, są zarówno przez Amerykanów jak i Rosjan tępione z całą bezwzględnością. Dodam, że mój rozmówca był profesorem oraz członkiem Rosyjskiej Akademii Nauk i kilku innych tego typu instytucji na świecie, i nie zmienił do tej pory poglądów na temat swoich rodaków oraz obywateli USA.
Dlaczego o tym wspominam. A to z powodu wstępniaka, jaki ukazał się New York Times. Dotyczy on zawirowań, jakie mamy wokół Trybunału Konstytucyjnego. NYT stwierdza m.in.: „ujawnia, do jakiego stopnia prawicowi przywódcy nie pojmują podstaw demokracji”. Natomiast – dodaje tygodnik – zagraniczne apele o rozwiązanie kryzysu porównywane są przez liderów PiS do „interwencji radzieckiej w erze komunizmu”. Co ma podobno świadczyć o ksenofobi władz Polski. Ale NYT nie byłby sobą, a już na pewno nie reprezentowałby ducha przeciętnego Amerykanina, gdyby nie znalazł recepty jak problem z TK rozwiązać. Otóż gazeta stwierdza, że co prawda polska: „konstytucja nie mówi, co powinno się stać, jeśli rząd przeciwstawi się TK. Ale UE i USA nie mogą na to pozwolić”. Inaczej mówiąc NYT sugeruje, aby Unia i USA miały w głęboki poważaniu naszą Konstytucję, którą powinny w zależności od swojego widzimisię naginać dla własnych interesów. Prawda, że zapachniało Budapesztem z 1956 roku oraz braterską wizytą w Czechosłowacji wojsk Układu Warszawskiego w 1968 roku?
Jednak na szczęście – bez pouczeń i pohukiwań za oceanu – jakoś sobie radzimy. Weźmy chociażby pociągi Kolei Mazowieckich. Jak poinformowało szefostwo spółki nie tylko mieszkańcy Sochaczewa dojeżdżający nimi do pracy w Warszawie, ale też wszyscy pasażerowie, mogą już czuć się bezpiecznie. Będzie to możliwe, jak czytamy w specjalnym komunikacie wydanym przez KM: „dzięki zakupionym przez spółkę przenośnym urządzeniom do detekcji narkotyków. Umożliwiają one organizację zarówno stałych, jak i mobilnych zespołów zadaniowych, przeprowadzających kontrole wśród pracowników związanych z bezpieczeństwem ruchu kolejowego”. Co, jak stwierdzono: „w sposób zdecydowany poprawią bezpieczeństwo podróżowania, będąc gwarantem odpowiedniego stanu psychofizycznego pracowników bezpośrednio realizujących przewozy”.
Wygląda na to, że gdyby nie zmiana rządu, to pracownicy spółki chodziliby na haju?