– O, pan aspirant Nocul! – ucieszył się policjant sandomierskiej drogówki, widząc za kierownicą aktora Michała Pielę. – A ojciec Mateusz gdzie? – zapytał. – Tam z tyłu, na rowerze za mną jedzie – zażartował sympatyczny aktor, który nigdy nie marzył o noszeniu munduru, a został najsłynniejszym aspirantem w Polsce.

Chyba wszyscy mali chłopcy marzą o tym, żeby zostać strażakami albo policjantami. A pan?

A ja wprawdzie bawiłem się z kolegami na podwórku w policjantów z Miami Vice, ale marzyłem o tym, żeby zostać archeologiem. To przez książki przygodowe, w których się jako chłopiec zaczytywałem. Jednak z tych dziecięcych marzeń nic nie wyszło i dobrze, bo ja bardzo lubię wykonywać zawód aktora.

Ale zanim poszedł pan do szkoły teatralnej był ratownikiem medycznym, przed którym trzeba było ratować szpital!

(śmiech). Nie miałem drygu do tego fachu, to prawda. Do studium medycznego poszedłem zaraz po maturze, ponieważ chciałem uchronić się przed wojskiem. Jestem spokojnym facetem, pacyfistą, wojsko zdecydowanie było nie dla mnie. Zajęcia praktyczne z ratownictwa medycznego miałem w szpitalu, w moich rodzinnych Katowicach. I narobiłem tam tylu szkód, że szkoda gadać! Mam na sumieniu połamane nosze, wybitą szybę w drzwiach od izby przyjęć, niezliczoną ilość rozlanych płynów. Pamiętam, jak na sali operacyjnej, gdzie operowano pacjentowi wątrobę, chciałem usiąść na krzesełku, ale gdy siadłem, krzesło się pode mną załamało. Upadając do tyłu, z niecenzuralnym okrzykiem na ustach, zahaczyłem o kroplówkę, ta wyleciała ze stojaka i z impetem poszybowała w kierunku chirurga, tylko cudem go nie trafiając. Zrobił się prawdziwy popłoch, ci, którzy mogli, pouciekali z sali. Szybko zrozumiałem, że ja się do tego zawodu zwyczajnie nie nadaję, I, że lepiej dla wszystkich będzie, jeśli jednak nie zostanę ratownikiem. A, że od najmłodszych lat lubiłem recytować wiersze na szkolnych akademiach, potem grałem w teatrze amatorskim, to postanowiłem zdawać do szkoły teatralnej.

Jako aspirant Nocul zdobył pan dużą popularność. Ludzie mylą pana z prawdziwym policjantem?

Zdarza się. Kiedyś w Sandomierzu stałem obok serialowego radiowozu z Piotrem Polkiem, który gra mojego szefa, komisarza Możejkę. Byliśmy w mundurach. Obok nas stał Maciej Dejczer, reżyser. I nagle do Piotra podszedł jakiś gość i mówi, że jest kierowcą autobusu, ale nie może wyjechać, bo „jakiś palant” zastawił mu drogę. I poprosił Piotrka o interwencję. Wtedy reżyser zaczął tłumaczyć, że Piotr Polk jest aktorem, nie policjantem. Niezrażony kierowca zwrócił się więc do mnie, abym coś zrobił. Reżyser mówi więc, że ja też jestem aktorem, a nie prawdziwym policjantem. „Czyli, rozumiem, ten radiowóz też jest kur…a sztuczny!” – wykrzyczał w końcu wyprowadzony z równowagi kierowca. Nie mógł pojąć sytuacji. Bywa też, że ludzie proszą mnie o pomoc w rozwikłaniu jakiejś sprawy. Albo proszą o kontakt z ojcem Mateuszem. Zabawnie jest też na drodze, kiedy z Piotrem przemieszczamy się prywatnym samochodem na inny plan zdjęciowy, ubrani w serialowe kostiumy. Kierowcy od razu zdejmują nogę z gazu, biorąc nas za cywilny patrol (śmiech).

A policjanci jak na pana reagują?

Traktują mnie z sympatią. Kiedyś zatrzymał mnie do rutynowej kontroli funkcjonariusz i mówi żartem: „O, aspirant Nocul. Proszę się zameldować, bo jestem od pana wyższy stopniem!” A pani zapewne chciałaby wiedzieć, czy uchodzą mi na sucho drobne przewinienia drogowe? Otóż wcale nie. Ja przede wszystkim staram się ich nie popełniać. Ale jeśli coś się jednak zdarzy, to nigdy nie zasłaniam się Mietkiem Noculem. Byłoby mi zwyczajnie wstyd, migać się od odpowiedzialności, więc z pokorą przyjmuję to, na co zasłużyłem.

A czy to prawda, że serialowa komenda policji ma w rzeczywistości każde drzwi w innym mieście?

Przyjeżdżający do Sandomierza turyści często szukają tu serialowego kościoła, plebanii, budynku komendy. Tymczasem w Sandomierzu kręcimy tylko część scen. I akurat wejście i wyjście komendy, znajdują się w samym Sandomierzu, ale już jej wnętrze jest w Wilanowie, niedaleko stacji metra. Z kolei filmowy kościół stoi w Gliniance, a budynek plebani, domy Nocula i Możejki, są w Józefowie i Radości.

Na ekranie tego nie widać, ale pan ma prawie dwa metry wzrostu! Do tego gabaryty, które budzą respekt. Pan jakoś to w życiu wykorzystuje?

Mierzę dokładnie 197 cm i „na żywo” jestem wyższy i nieco szczuplejszy od Mietka Nocula – to kwestia ujęć kamery. Co nie zmienia faktu, że jestem duży. Ale nie wykorzystuję tego. Uznaję rozwiązywanie konfliktów wyłącznie za pomocą rozmowy, a nie pięści. No, chyba że musiałbym stanąć w obronie kogoś słabszego, w sytuacji zagrożenia. Ale tak na co dzień jestem raczej spokojnym domatorem.

Myśli pan, że tacy fajni policjanci jak aspirant Nocul, istnieją naprawdę?

Prawdziwi funkcjonariusze mówią nam często, że udało nam się stworzyć w „Ojcu Mateuszu” dość rzeczywisty klimat niewielkiego posterunku – pomijając oczywiście niezbędne w filmie przejaskrawienia. Myślę więc, że jeżeli gdzieś są księża, lekarze, bibliotekarze czy inni ludzie, którzy nie noszą munduru, ale mają detektywistyczne talenty, to nie jest tak całkiem wykluczone, że są też policjanci, którzy z ich umiejętności i intuicji potrafią korzystać.

Rozmawiała Edyta Golisz

fot. Marzena Stokłosa

Zobacz również: