To była jedna z najgłośniejszych afer w Polsce. Jednak po 15 latach od jej wybuchu, po długim śledztwie i jeszcze dłuższym procesie sądowym Zenon Procyk, były prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Pojezierze” w Olsztynie został uniewinniony. A początkowo jemu i 26 współoskarżonym postawiono ponad 100 zarzutów!

Zaczęło się jak u Hitchcocka – od trzęsienia ziemi a potem napięcie rosło. Najpierw media ogłosiły go bossem olsztyńskiej mafii, który całe miasto trzyma w garści, a prokuratorów, sędziów, policjantów, a nawet lokalnych dziennikarzy przekupuje przyznawaniem tańszych lokali. Zwłaszcza w „prominenckim” bloku przy ul. Dworcowej 48a, gdzie za mieszkania płacono śmiesznie małe pieniądze.
Tym sposobem Procyk miał zbudować układ korupcyjny, symbolizujący całe zło występujące w spółdzielczości mieszkaniowej. Taka opinia poszła w świat m.in. za sprawą Lidii Staroń, która rozpoczęła walkę ze spółdzielczą patologią, tworząc Stowarzyszenie Obrony Spółdzielców (sama w „Pojezierzu” wynajmowała lokale). Stała się popularna, dzięki czemu niebawem została posłanką Platformy Obywatelskiej. Zasypywała prokuraturę doniesieniami o rzekomych przestępstwach prezesa, ściągnęła do Olsztyna ekipę TVN i wędrowała po ważnych gabinetach w Warszawie.

Zenek zrezygnuj, mają kwity

Wtedy głos zabrał Kazimierz Olejnik, zastępca prokuratora generalnego. W kwietniu 2005 roku „Gazeta Wyborcza” wyeksponowała jego wypowiedź: „tak wstrząsającej patologii jak w Olsztynie nie widział nigdy”. Tym samym dał sygnał podwładnym do działania. A że olsztyńscy prawnicy nie byli wiarygodni, do sprawy „Pojezierza” wyznaczono Prokuraturę Okręgową w Elblągu. I już w maju 2005 roku prokurator Grażyna Waryszak wystąpiła o aresztowanie prezesa Procyka oraz dwóch jego zastępców. Jednocześnie wnioskowała o to, aby zawieszono prezesa w pełnieniu funkcji. Sąd przychylił się do obu wniosków.
W rezultacie Zenon Procyk przesiedział w areszcie całe 8 miesięcy. I tak może mówić o szczęściu, bo pani prokurator chciała go wysłać do więziennego zakładu psychiatrycznego. Uratowała go przed tym interwencja jego żony u prokuratora okręgowego w Elblągu. Krystyna Procyk powiadomiła go o zagrywkach pani prokurator Waryszak, po kobiecemu przekonała, że mąż traktowany jest jak groźny przestępca, czym doprowadziła do uwolnienia go z aresztu.
Jej walka o małżonka zaczęła się już po zatrzymaniu Zenona Procyka. Wtedy – pokonując wrodzoną nieśmiałość – na urządzonej w warszawskim Domu Chłopa konferencji prasowej obwieściła licznie przybyłym dziennikarzom, że wszystko zaczęło się w 2001 roku, gdy jej mąż zaczął budować spółdzielczą sieć ciepłowniczą, niezależną od miejskiej. Naraził się tym ciepłowniczemu lobby, które postanowiło go załatwić. Nie miała dowodów, ale poszlaki wskazywały, że ciepłownicy działają ręka w ręką ze spółdzielczą opozycją. Potem, podczas procesu, wyszło na jaw, że w olsztyńskim MPEC-u były organizowane zebrania przeciwników Procyka, których nie brakowało, udostępniano im ksero i samochód.
W 2003 roku do SM „Pojezierze” nadszedł faks z gabinetu wojewody o treści: „Zenek zrezygnuj, mają kwity na ciebie, wiesz jakie”. Autor anonimu nie został jednak ustalony. Rok później do biura spółdzielni przyszedł mężczyzna, który żądał 40 tysięcy złotych za nagrania świadczące o zawiązanym przeciwko prezesowi spisku. Prezes nie zapłacił, zgłosił sprawę do prokuratury, ale śledczy zdobyli dowód tylko na to, że mężczyzna go szantażował. Nie ustalili, na czyje zlecenie.

Pani poseł tropi mafię

W końcu doszło do postawienia zarzutów 27 pracownikom „Pojezierza”, w tym Procykowi jako głównemu bohaterowi afery. Jakich przestępstw się dopuścił, że z taką gorliwością zajęły się nim organy ścigania? Opis wszystkich zarzutów nie zmieści się w tym miejscu, więc ograniczmy się do najważniejszych. Śledczy zarzucali mu narażenie spółdzielni na straty poprzez zły wybór oferty na zakup podzielników ciepła, sfałszowanie wyborów do władz SM i namawianie w latach 2003–2004 pracownic do fałszywych zeznań w tej sprawie, a także narażenie „Pojezierza” na straty poprzez nieprawidłowe rozliczenie budowy wspomnianego bloku przy ul. Dworcowej 48a i przez to zbyt tanią sprzedaż tamże mieszkań.
Proces ruszył 28 lutego 2007 roku, a Sąd Rejonowy w Ostródzie zgromadził początkowo ponad 100 tomów akt (potem przybyło drugie tyle). Oskarżeniem objęto w sumie 27 osób, a blisko 90 wystąpiło w roli świadków. Praktycznie każdy, kto chociaż raz otarł się o Procyka, musiał liczyć się z wezwaniem do złożenia zeznań.
Kilka pierwszych rozpraw wzbudziło szerokie zainteresowanie mediów, lecz w miarę upływu czasu sala sądowa pustoszała. Zwłaszcza że większość dowodów, załączonych do aktu oskarżenia, nie miała nic wspólnego z zarzutami. Dopiero gdy do Ostródy – dwukrotnie – przyjeżdżała Lidia Staroń, ciągnął się za nią sznur reporterów. Tak było pod koniec lipca 2008 roku, gdy pani poseł potwierdziła, że byłe władze SM „Pojezierze” stanowiły „zorganizowaną grupę przestępczą”. Zenon Procyk ripostował: – Pani Staroń spotykała się z prezydentem Olsztyna Czesławem Małkowskim, bo dążyli do wymiany władz spółdzielni.

Metody śledczych CBŚ

Gdy doszło do tej ostrej wymiany zdań na sali sądowej, akt oskarżenia zaczął się już chwiać. Okazało się, że zawiera nieprawdopodobną liczbę niedorzeczności i pomyłek. Śledczy po części czerpali swoją wiedzę z anonimów. Co dobre było dla mediów, w sądzie nie mogło stanowić dowodu.
Zenon Procyk mógł więc przystąpić do kontrataku. Miał za sobą najgorsze chwile, w tym samobójstwo popełnione jesienią 2006 roku przez jego zastępcę Andrzeja Ł. Jak opowiadała później wdowa po wiceprezesie, jej mąż podczas spacerów był nagabywany przez funkcjonariusza Centralnego Biura Śledczego KWP w Olsztynie, aby zeznawał przeciw Procykowi. Wcześniej Andrzej Ł. też był zatzrymany, ale wrócił do domu po 48 godzinach. Nadal jednak mocno przeżywał sytuację, nie chcąc obciążać przełożonego. Prawdopodobnie pod wpływem tej presji zakończył życie skacząc z 10. piętra spółdzielczego bloku.
W czasie procesu wyszły też na jaw nieszablonowe metody śledczych z CBŚ, według których 50 świadków miało obciążać prezesa „Pojezierza”. Ale na sali sądowej ci sami świadkowie mówili co innego, a kilku wręcz zaprzeczyło, by w postępowaniu przygotowawczym składali takie zeznania. Co więcej, w kilku przypadkach okazało się, że w skopiowanych protokołach śledczy pozostawiali całą treść zeznań a zmieniali tylko nazwiska przesłuchiwanych. Robili to niechlujnie, bo np. w protokole zeznania mężczyzny użyto formy żeńskiej. Inni świadkowie twierdzili, że przesłuchujący zastraszali ich grożąc, że jeśli nie obciążą zarządu spółdzielni, sami zostaną oskarżeni. Szczególnie aktywny w śledztwie był funkcjonariusz CBŚ Gabriel P., który miał do prezesa żal o to, że nie chciał przyznać mieszkania jego matce.

Czas płynął, zarzuty upadały

Każdy dzień procesu w Ostródzie działał na korzyść oskarżonych, z członkami zarządu na czele. W lipcu 2010 roku sąd wydał wyrok, na który podobno czekała cała Polska. Ale sam przewodniczący skwitował to krótko: – Z dużej chmury mały deszcz.
Już wcześniej sama prokuratura wycofała się z 9. zarzutów wobec Procyka, a sąd uwolnił go od tych najpoważniejszych. Dowody przemawiały za tym, że zakupione podzielniki ciepła nie były ani najgorsze, ani najdroższe i spółdzielnia nic na tym nie straciła. Podobnie jak na budowie bloku przy Dworcowej 48a, którego koszty miały być zaniżone, aby prominenci mogli taniej wykupić mieszkania. Sama biegła podważyła swoją ekspertyzę, gdy w opinii dla śledztwa dotyczącego innej spółdzielni podała rozliczenie budynku „Pojezierza” jako… wzorcowe! Budowę kontrolował też Urząd Kontroli Skarbowej i nie dopatrzył się nieprawidłowości. Jak więc można zarzucać spółdzielni, że budowała taniej? Przy czym – mimo stosunkowo niskiej ceny – wszystkich lokali „na pniu” nie wykupiono. Na 36 mieszkań w tym bloku pozostało 11, które mógł nabyć każdy, kto miał pieniądze.
Natomiast sąd pierwszej instancji skazał Procyka – na karę w zawieszeniu – tylko za to, jakoby dwukrotnie nakłaniał do zorganizowania zebrań grup spółdzielczych, w których brały udział osoby niebędące członkami „Pojezierza”. Zarzut ten jednak upadł w apelacji, którą rozpatrywał Sąd Okręgowy w Elblągu.
Jesienią 2015 roku sąd wydał wyrok uniewinniający prezesa spółdzielni i większość oskarżonych, z których końca procesu nie doczekały trzy osoby (poza wiceprezesem Andrzejem Ł. zmarły dwie inne).
Były już prezes przyjął wyrok zadowolony, ale zmęczony. 15 lat boju o sprawiedliwość zrobiło swoje; w tym czasie ktoś wzniecił pożar ich domu, policja podsłuchiwała jego rozmowy telefoniczne, a wreszcie doznał udaru. Przede wszystkim jednak stracił dobrą opinię, bo – wedle przysłowia – jak kogoś obrzucą błotem, zawsze się do niego coś przyklei. Wcześniej media szeroko opisywały „największą aferę spółdzielczą w kraju”, a uniewinniający wyrok skomentowały zdawkowo lub wcale.

Krajobraz po długiej bitwie

Z oskarżonych jedynie dwie osoby zostały skazane na nieduże kary, w tym główna księgowa, której udowodniono wyłudzenie mieszkania od jednej lokatorki (to sprawa skomplikowana).
W ciągu 15 lat na cenzurowanym znalazło się także czworo olsztyńskich sędziów, których oskarżano publicznie, że byli na usługach Procyka. Nikomu nie postawiono jednak zarzutów karnych, nic im nie udowodniono. Co prawda pod wpływem tej atmosfery jeden z sędziów zmienił zawód i został adwokatem, ale jego żona -sędzia nadal jest przewodniczącą wydziału karnego Sądu Okręgowego w Olsztynie.
Doświadczenia Procyków sprawiły, że dwóje ich dzieci poszło na studia prawnicze. Dziś syn robi doktorat i już sam wykłada prawo na olsztyńskiej uczelni, a córka została adwokatem w Krakowie.
Zenon Procyk na razie nie chce odpowiadać na pytanie, czy swoim przeciwnikom będzie zakładać sprawy cywilne za wyrządzone mu krzywdy. Lidia Staroń zdyskontowała popularność i jako kandydatka niezależna dostała się do Senatu, więc chroni ją immunitet. Grażyna Waryszak już nie pracuje w elbląskiej prokuraturze. Tak jak w olsztyńskim CBŚ nie pracują funkcjonariusze, którzy najbardziej dali się prezesowi „Pojezierza” we znaki.
Już po pierwszym wyroku trzej miejscowi posłowie (z PO, PSL i PiS) domagali się wyjaśnień na temat działania organów ścigania wobec Procyka. Odpowiedzi na interpelacje nie otrzymali, ale Prokurator Generalny nakazał wszcząć w tej sprawie śledztwo. Podjęła je Prokuratura Okręgowa w Szczecinie, która stwierdziła, że część protokołów przesłuchania świadków została skopiowana. Prokurator uznał jednak, że to tylko zwykłe błędy, wynikłe m.in. z tego, że funkcjonariusz CBŚ, który wklejał jeden skopiowany protokół w drugi, nie umiał… pisać na komputerze (?!). Nikomu nie postawiono zarzutów, śledztwo zostało umorzone, a zażalenia Procyka nie rozpatrzono.

Marek Książek

Zobacz również: