19.12.2012 Warszawa. Promocja serialu "Szpiedzy w Warszawie". n/z Miroslaw Zbrojewicz Fot: Krystian Maj/REPORTER

Z Mirosławem Zbrojewiczem rozmawia Edyta Golisz

Gangster Grucha z czułością ubierał różowy sweterek z gruszką, który wydziergała mu ukochana. A groźny recydywista Mielona okazał się wrażliwym poetą, zakochanym w swoim… ośle. Część pana duszy jest w tych bohaterach?

Pewnie tak. Wprawdzie nie wzruszam się i nie płaczę na co dzień, ale wystarczy, że w kinie zgasną światła, on jej powie, że ją kocha, a ona jemu, że go nie kocha i łzy jakoś same się cisną do oczu. Ale przecież nie tylko mi. W kinie, to chyba wszyscy płaczą. Natomiast po wyjściu z kina nie jestem już raczej aż tak wrażliwy i delikatny, skoro od tylu lat radzę sobie w zawodzie aktora. To zajęcie wymaga naprawdę grubej skóry.

Mama marzyła, aby został pan bibliotekarzem?

Bardzo tego chciała! Z powodu różnych, młodzieńczych zawirowań, nie mogłem się dostać do takiej szkoły średniej, do jakiej chciałem. Zostały mi do wyboru tylko powakacyjne spady, z pojedynczymi miejscami. I tak zostałem uczniem Liceum Księgarskiego w Warszawie. Okazało się, że to naprawdę świetna szkoła, bardzo dobrze ją wspominam, ale coś czułem, że ani zawód księgarza, ani bibliotekarza, nie są dla mnie.

A mógłby pan wyjaśnić, co to znaczy, że nie mógł dostać się do dobrej szkoły z powodu „młodzieńczych zawirowań”?

Oj, tam… Przed maturą ukradłem kotwicę z Muzeum Wojska Polskiego. Wracaliśmy z kolegą z miasta, w naprawdę doskonałych nastrojach. Gdy mijaliśmy Muzeum Wojska Polskiego, coś nam strzeliło do głów, przeskoczyliśmy przez płot, każdy złapał po kotwicy i uciekliśmy. Potem, już na komendzie, okazało się zresztą, że moja kotwica ważyła 53 kilo. Gdy szliśmy z tymi kotwicami dogoniła nas milicyjna nyska. Zabrali nas na komisariat, sprawa trafiła do sądu. Dostałem wyrok i za karę zasuwałem z miotłą po Agrykoli. W środę zamiatałem liście w górę, w niedzielę zamiatałem te same liście w dół. Byłem w wieku, w którym hormony buzują, człowiek nie wie, jaką drogą w życiu ma pójść, boryka się z dylematami, emocjami. Zdarzają się wtedy wpadki młodości. Mi też się taka zdarzyła.

Teraz jest pan znanym i lubianym aktorem, ale obsadzanym w filmach w dość charakterystycznych rolach.

Wiem przecież, jak wyglądam. I zdaję sobie sprawę, jak widzą mnie inni. Gdy jeszcze byłem studentem szkoły aktorskiej wydawało mi się jednak, że na planie filmowym mogę stać się każdym. Byłem wtedy zafascynowany kinem amerykańskim, a tamtejsi aktorzy wcielali się w przeróżne postaci. Na mnie, podobnie jak na moich kolegach ze studiów, ogromne wrażenie robiły sceny łóżkowe z amerykańskich filmów. Siłą rzeczy, zacząłem się w końcu zastanawiać, jak to będzie, kiedy i mnie przyjdzie kiedyś zagrać taką rolę. „Jak sobie z tym poradzę”? – denerwowałem się w nieprzespane noce. Nie wiedziałem wtedy, jak szybko w tym zawodzie w naszym kraju trafia się do szuflad. Ta, do której ja – już jako aktor – trafiłem, na pewno nie miała opisu „amant”. Wyglądałem jak wyglądałem, w dodatku byłem pryszczaty. Gdzie by tam komu przyszło do głowy, żeby mnie obsadzać do scen łóżkowych?! Pierwszej takiej sceny doczekałem się w okolicach pięćdziesiątki. A tak normalnie, to dzwonią do mnie, jak trzeba zagrać przestępcę, gangstera. Albo policjanta.

A ludzie na ulicy? Jak na pana reagują?

Zdarzało się, że ludzie zbyt mocno utożsamiali mnie z rolami, w które się wcielałem. Ale to jest tak, że jak aktor gra lekarza, to się ludzie do niego o receptę zwracają. Jak gra księdza, to się przed nim przeżegnają. Stałem kiedyś w korku. Obok auto z panami, którym się chyba klimatyzacja popsuła, bo wszystkie szyby mieli pootwierane, a przez te szyby powystawiali wielkie, owłosione, wytatuowane łokcie. Nie wyglądali na drobnych koleżków. Przyjrzeli mi się i nagle jeden z nich przemówił grubym głosem: „Ty, Grucha, a ty czym pukasz”? Zanim pomyślałem, wypaliłem najgorszą z możliwych odpowiedzi. Nie zacytuję jej, bo nie wypada. Zaczynała się na „ch”, kończyła na „m”. No i przestało być zabawnie… Na szczęście korek się rozładował i mogłem uciec.

Lubi pan jeździć szybkimi motocyklami. Policjanci pana zatrzymują?

Zatrzymują. Może to kontrowersyjny pogląd, ale uważam, że święci kierowcy nie istnieją i każdemu zdarza się łamać przepisy. Mnie ostatnio jakby coraz rzadziej, bo zauważyłem, że robi się ze mnie pan z wąsami i w kapeluszu – jeżdżę o wiele wolniej, niż kiedyś. Nigdy jednak nie wymigiwałem się od odpowiedzialności „na znaną gębę”, choć kilka razy rzeczywiście skończyło się tylko na pogrożeniu przez mundurowych palcem. Tak jak ostatnio. Zatrzymali mnie nieoznakowanym radiowozem. Przyjrzeli się, poznali. „Pan grał w „Drogówce”? – zapytali. – Nie – odparłem, zgodnie z prawdą. Popatrzyli z wyraźną sympatią i mandatu nie wlepili…

fot Krystian Maj/REPORTER

Zobacz również: