Żaden z aptekarzy nie wie obecnie, jakie leki utrzymają się na liście refundowanych. Nie wiedzą tego również pracownicy aptek w Sochaczewie. Kiedyś, jak zaznaczają, zmiany na liście refundacyjnej zachodziły co kilka lat. Potem co 2-3 lata, a teraz zmieniają się co dwa miesiące.

Pacjenci nie są pewni, czy lek, za który płacą kilka, czy kilkanaście złotych, nie będzie przy kolejnej zmianie kosztować kilkadziesiąt, a nawet ponad tysiąc złotych. Nie jest to kwestia zwykłych proszków na ból głowy, czy kaszel, ale leków, które muszą – z racji swego stanu zdrowia brać w trybie ciągłym m.in. przy cukrzycy, nadciśnieniu, padaczce, depresji czy po przeszczepach.
– Nie mamy zupełnie wpływu na kształt listy leków refundowanych. Choć staramy się jako aptekarze wysuwać sugestie w tym temacie, to nasze możliwości w tym względzie są ograniczone. Od dawna apelujemy do Ministerstwa Zdrowia, aby listy leków refundowanych były rzadziej publikowane, i nie w ostatniej chwili – wyjaśnia Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Izby Aptekarskiej w Warszawie.

Lotek z lekami

– Nie mamy pojęcia, na jakiej zasadzie takie lub inne leki trafiają na listę refundacji. Nie wiemy, czym się w Ministerstwie Zdrowia kierują, wybierając te czy inne leki. To dla nas prawdziwa loteria. Czasami przez pół roku lub rok dany lek zostaje na liście, a niekiedy po dwóch miesiącach spada. Po czym, za jakiś czas znów trafia na listę, i ponownie spada – mówi Marzena Boczkowska, z apteki przy ulicy Żeromskiego w Sochaczewie.
Jej opinię potwierdzają inni farmaceuci na terenie powiatu sochaczewskiego. Nie ukrywają, że ta rewolucja odbywa się co dwa miesiące, dezorganizując totalnie pracę aptek. Najczęściej lista refundacji jest publikowana dzień czy dwa przed jej obowiązywaniem.
– Zrobienie porządku i zmiany w cenach, w ciągu jednej czy dwóch dób, są poza naszymi możliwościami. Przy takich zmianach w ostatniej chwili przeciętna apteka traci od kilkuset do kilku tysięcy złotych – dodaje wiceprezes Naczelnej Izby Aptekarskiej.
Właściciele aptek nie wiedzą czy lek, który w kolejnym „rozdaniu” wypadł w listy refundacji, za dwa miesiące – po interwencjach chorych – powróci na listę.
– Tym samym nie wiemy, czy trzymać dany specyfik w naszych zasobach, czy przekazać do zniszczenia. Moglibyśmy brać większe ilości, co byłoby dla nas korzystne. Lecz jeśli lek spadnie z listy, wtedy będzie zalegać, a my poniesiemy solidne straty – dodaje pracownik jednej z sochaczewskich aptek.

Terapia wstrząsowa

Listy refundacyjne, to pomysł poprzednich ministrów zdrowia. Miały ułatwić obrót i ustabilizować sytuację na rynku leków. Miały też doprowadzić do obniżenia kosztów leczenia poprzez wprowadzenie generyków, czyli tańszych zamienników.
– Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia zapewne mieli dobre chęci, ale nie wszyscy mogą korzystać z generyków. Są pacjenci, którym one nie służą i powodują efekty uboczne – zawroty głowy, nudności, uczulenia, czy też inne niekorzystne dla zdrowia objawy. Tak więc nie każdy może je brać – stwierdza Marzena Boczkowska.
Zatem zmiany na listach refundacji są nie tylko terapią wstrząsową dla zdrowia, ale też i kieszeni pacjentów.
Przykładem tego może być lek na nadciśnienie Captopril, który będąc na liście, wyceniony był dla pacjentów na około 3 złote za opakowanie. Teraz jest 100 procent płatny i kosztuje w zależności od serii od 7 do 9 złotych. To lek stosowany w kardiologii m.in. w celu regulacji ciśnienia tętniczego i wzmocnienia zdolności skurczowych komór serca. Niby cena nie jest szokująca, ale lek doraźnie ratuje życie i dobrze jest tolerowany przez pacjentów. Tylko, w tym przypadku kuracja jest trzykrotnie droższa.
Dwa miesiące temu prawdziwą terapię wstrząsową przeszły osoby po przeszczepach. Wtedy preparaty przeciw odrzutom zdrożały w niektórych przypadkach dziesięciokrotnie. Od 1 marca dwa leki powróciły na listę – Prograf i Advagraf. Znów ich cena to 3,20 – 6,63 złotych za opakowanie. Pełnopłatne kosztowały przez dwa miesiące od 40 do 159 zł.
Z marcowej listy wypadły preparaty antygrzybicze, niektóre tabletki na padaczkę, a także Menopur, Elonva, Gonal-f i Puregon, stosowane przez kobiety objęte programem leczenia niepłodności metodą in vitro, choć rządowy program trwa do 30 czerwca i teoretycznie kobiety powinny móc kupić leki w refundacji. Od 1 marca, przynajmniej przez najbliższe 2 miesiące pacjenci będą musieli dopłacać do 475 preparatów umieszczonych na liście refundacyjnej.
– Jeśli kupimy drogi lek, który potem wypada z refundacji, to musimy do niego dopłacić albo go wyrzucić, bo pacjent nie zechce go kupić – stwierdza Marek Tomków.

Minister zapewnia

Teoretycznie Minister Zdrowia „ma zapewnić społeczeństwu dostęp do produktów leczniczych skutecznych, bezpiecznych i obecnych na polskim rynku, przy jednoczesnym zmniejszaniu kosztów leczenia ponoszonych przez pacjentów”. Jednym z instrumentów kształtujących politykę lekową państwa jest refundacja. Jak jednak widać, trwa loteria w tym względzie, która nie przynosi chyba oczekiwanych społecznie efektów, a osłabia jedynie bezpieczeństwo pacjentów.
– Przy tworzeniu wykazu uwzględnia się wartość terapeutyczną leku, bezpieczeństwo jego stosowania oraz koszt terapii. Pierwszeństwo w umieszczaniu na wykazach powinny mieć leki, które przy najniższych kosztach gwarantują wysoki efekt terapeutyczny. Aktualizacja listy refundacyjnej co dwa miesiące, umożliwia sprawne wprowadzanie na nią nowych produktów, których skuteczność została udowodniona, oraz leków generycznych – odpowiedników leku oryginalnego, zawierających tę samą substancję czynną – zapewnia Ministerstwo Zdrowia.
Kiedy produkt może być objęty refundacją? Według informacji Ministerstwa Zdrowia, jeśli jest dopuszczony do obrotu lub pozostaje w obrocie, gdy jest dostępny na rynku i posiada kod identyfikacyjny EAN (Europejski Kod Towarowy) lub inny unikalny kod (odpowiadający kodowi EAN), który umożliwia odróżnienie przedmiotu refundacji od innych produktów.
Marek Tomków, również z zawodu aptekarz, podkreśla, że wartość 14 tys. polskich aptek to 18 mld złotych. Wszystkie placówki powstały z własnych pieniędzy aptekarzy, którzy z budżetu państwa na swoje firmy nie wzięli ani złotówki, a otrzymują jedynie zwrot za leki refundowane i to też dopiero po 20-30 dniach po sprzedaży.
– Musimy stale proponować leki tańsze, a chcielibyśmy, żeby była możliwość proponowania leków równoważnych w cenie, a tego na razie nie możemy robić. Również chcielibyśmy, aby zmiana była w prowizjach. Obecnie jest naliczana od najtańszego leku w proponowanej grupie i na wszystkie jednakowa. Najbardziej jednak zależy nam, by zmiany były choćby co pół roku i nie ogłaszane w ostatniej chwili – stwierdza wiceprezes Naczelnej Izby Aptekarskiej.

Bogumiła Nowak

Zobacz również: