Gdy warszawscy strażacy zostali wezwani do niedużego pożaru mieszkania na Żoliborzu, nikt nie spodziewał się, że jest to początek tak makabrycznej historii. W środku znaleziono bowiem rozczłonkowane ciało kobiety. Jak się okazało, sprawcą tej brutalnej zbrodni był Kajetan P., który później wyjaśnił, że chciał udowodnić, iż „życie ludzkie jest warte tyle samo, co życie świni, czy komara”.

3 lutego mieszkanka bloku przy ulicy Potockiej 60, na warszawskim Żoliborzu, wezwała straż pożarną. Czuła coraz bardziej narastający swąd spalenizny i dymu. Strażacy do pustego mieszkania weszli oknem. Źródłem zadymienia okazała się być lekko paląca się torba, w której znalezione zostały ludzkie zwłoki bez głowy. Głowa leżała w plecaku, w innym pomieszczeniu.
Jednak w mieszkaniu za mało było krwi, aby stwierdzić na pewno, że rozczłonkowania dokonano w tym miejscu. Niemal równolegle, mieszkający na warszawskiej Woli mężczyzna zgłosił zaginięcie swojej koleżanki, od której wynajmował pokój. Kiedy przyszedł do domu, zastał otwarte drzwi, telefon komórkowy na stole i niedokładnie wytartą kałużę krwi.
Już po upływie doby znane były wyniki badań DNA, które potwierdziły, że znalezione na Żoliborzu zwłoki należą do mieszkanki Woli – Katarzyny J.

Ścigany bibliotekarz

Następnego dnia policja i media ogłosiły, że głównym podejrzanym jest jeden z trzech studentów, wynajmujących mieszkanie na Potockiej – bibliotekarz Kajetan P. Śledczy ruszyli w pościg za podejrzanym. Szybko ujawnili dane i wizerunek sprawcy. Napływało wiele sygnałów, m.in kilka o tym, gdzie mógł przebywać Kajetan P. Zaczęto sprawdzać, czy mężczyzna mógł już w przeszłości popełnić jakąś zbrodnię. Analizowano pod tym kątem sprawy niewyjaśnionych zabójstw i zaginięć z ostatnich lat. Jednak, jak poinformował podczas jednej z pierwszych konferencji prasowych Przemysław Nowak – rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie: – Jest on osobą niekaraną. I na ten moment nie ma żadnych danych wskazujących, że może on mieć związek z innymi zabójstwami.
6 lutego, trzy dni po makabrycznym odkryciu, prokuratura wydała list gończy za poszukiwanym. Następnie bibliotekarz trafił też na listę najbardziej niebezpiecznych przestępców w Europie, a Interpol wystawił za nim tzw. czerwoną notę. Oznaczało to najwyższy priorytet dla policjantów z blisko 200 krajów.
Na początku specjaliści wypowiadali się o sprawie niechętnie. Próbowaliśmy skontaktować się z biegłym psychologiem sądowym uznanym przez warszawski Sąd Okręgowy. Jednak odmówił opinii.: – Nie chcę wypowiadać się na temat tej sprawy, ponieważ na razie są to same spekulacje. Możemy porozmawiać, kiedy podejrzany zostanie złapany i będziemy mieć pewne i bardziej rozległe informacje – mówiła jedna z biegłych.
Krótko po tym prokuratura poinformowała, że poszukiwany może być w innym kraju Unii Europejskiej, jednak nie mogą zdradzić w jakim. Napływały kolejne sygnały od świadków, którzy twierdzili, że go widzieli. Miał m.in. uczestniczyć w Mszy świętej w kościele dominikanów w Poznaniu. Jednak, gdy policja weszła do świątyni i wylegitymowała podobnego mężczyznę, okazało się, że nie jest to Kajetan P. Mężczyzna miał też być widziany w Bieszczadach – ten trop również został sprawdzony i zdementowany.
Do sprawy włączył się oczywiście telewizyjny „detektyw” Krzysztof Rutkowski, który stwierdził, że jego informator widział przestępcę przy… sex shopie w Gdyni! Standardowo dla wzbudzenia sensacji Rutkowski podał tę niesprawdzoną informację na swoim facebook’owym profilu: „Kajetan Poznański był dziś (11 lutego) około godziny 17.30 przy sex shopie na ul. Świętojańskiej w Gdyni. Powiadomiliśmy w tej sprawie policję”. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Inne tropy Rutkowskiego też standardowo się nie potwierdziły.
Poszukiwania trwały, a cała Polska zastanawiała się, kim był kat a kim ofiara.

Człowiek jak kurczak

Zamordowana, 30-letnia Katarzyna J. pochodziła z Radomia, a od dwóch lat mieszkała w Warszawie. Studiowała historię sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim oraz lingwistykę stosowaną w Warszawie. Udzielała korepetycji z języka włoskiego, a feralnego dnia miała lecieć do Bolonii. Przedtem jednak, na lekcję języka włoskiego przyszedł do niej Kajetan P. Ten 26-letni mężczyzna, wcześniej mieszkający w Poznaniu, miał bardzo dobrą opinię. Urodzony w tzw. dobrym domu, był drugim dzieckiem architekta i pani prokurator. Obecnie pracującej w Prokuraturze Generalnej w Warszawie, wcześniej w Prokuraturze Okręgowej i Apelacyjnej w Poznaniu.
Kajetan P., to człowiek wykształcony, oczytany, biegle władający kilkoma językami. Po maturze wyprowadził się do stolicy, gdzie na Uniwersytecie Warszawskim studiował dziennikarstwo i filologię klasyczną. Prowadził założone z przyjacielem koło naukowe „Książę i Żebrak” oraz dawał prelekcje o samodyscyplinie. Interesował się poezją i literaturą. Napisał też wiersz po łacinie o Hannibalu Lecterze – słynnym kanibalu z książki Thomasa Harrisa.
Redakcja tygodnika Polityka potwierdziła natomiast, że w 2013 roku Kajetan P. był stażystą w tamtejszym dziale kultury.
– Do wymagań pasował idealnie: studia z filologii klasycznej na UW, licencjat z dziennikarstwa, praktyczne doświadczenie – tak mówią o nim w redakcji. Stażysta, który w poszukiwaniu odbiorców gotów był pracować za darmo, proponował do publikacji tematy o słynnych smakoszach na przestrzeni dziejów (w tym Hannibalu Lecterze), o wymiarze filozoficzno-moralnym polowania, a także o samym kanibalizmie. „Czy nie powinniśmy choć raz w życiu zabić swojego obiadu, aby być ze sobą w moralnej zgodzie?” – zastanawiał się w swoich tekstach podejrzany. Jeden z proponowanych do druku artykułów kończył się konkluzją: „Gdybyśmy pominęli chrześcijańską doktrynę, nie ma moralnej różnicy między zjedzeniem kurczaka a człowieka”. W rezultacie nie przyjęto żadnej z jego propozycji, a praktykant przeniósł się do działu społecznego, gdzie napisał dwa również nieprzyjęte do druku teksty.
„W redakcji mało kto przypomina sobie tego młodego człowieka – przychodził przez parę tygodni, w końcu zniknął, zniechęcony, że jego artykuły się nie ukazują. Odnalezione konspekty zostały złożone na policji dla dobra toczącego się postępowania.” – tak o Kajetanie P. napisano w Polityce.
Po fali niepowodzeń na ścieżce dziennikarskiej, mężczyzna powrócił do swoich zajęć. Dalej studiował filologię klasyczną, a na portalu społecznościowym pisał o książkach, które uwielbiał. Zgodnie ze swoim hobby, znalazł pracę w dzielnicowej bibliotece na warszawskiej Woli, aby na co dzień obcować z literaturą. W wolnych chwilach oprócz czytania o filozofii i działaniu ludzkiego mózgu, pisał też wiersze. Kierunki jego zainteresowań w kontekście tak makabrycznej zbrodni, sugerowały już wtedy, czym mógł się inspirować.

Ucieczka przez Europę

Media aż huczały od nowych doniesień. Kajetan P. stał się głównym newsem w serwisach informacyjnych, a jego twarz można było widzieć na pierwszych stronach gazet.
Tymczasem policja nie próżnowała. Zabójcy poszukiwała grupa tzw. „łowców cieni”. Czyli elitarna grupa policjantów z Centralnego Biura Śledczego, która tropi najgorszych przestępców po całym świecie. Działa tajnie i pod przykrywką. Dlatego oficjalnie mówiło się, że sprawę prowadzi jedynie Wydział do Walki z Terrorem Kryminalnym Komendy Stołecznej Policji.
W końcu 17 lutego – krótko po godzinie 15 – media obiegła informacja, że Kajetan P. został schwytany w Vallettcie na Malcie. Był zdziwiony, ale spokojny, nie stawiał oporu. Został zaskoczony przez polskich i maltańskich policjantów przy wysiadaniu z autobusu.
Polscy śledczy tropili Kajetana P. od ponad tygodnia. Podążali za nim krok w krok. Jak się okazało, wcześniej przebywał na terenie Niemiec i Włoch, następnie promem przepłynął na Maltę. Zostawiał za sobą ślady elektroniczne, co znacznie ułatwiło śledczym zadanie. Minister Zbigniew Ziobro stwierdził nawet, że schwytano go dzięki internetowej inwigilacji: – Gdyby nie ta ustawa, ten pan cieszyłby się teraz wolnością gdzieś w północnej Afryce – skomentował. Obiecał także, że poprosi swoich zastępców, aby monitorowali to śledztwo ze względu na powiązania rodzinne mordercy z pracownikiem prokuratury.
Schwytanie zabójcy okazało się nie być trudnym zadaniem. Zaczęto od przeglądania nagrań z monitoringu na Dworcu Centralnym w Warszawie: – One naprowadziły nas na pociąg, którym udał się do Poznania. Wtedy, w Poznaniu również został przejrzany monitoring z dworca, gdzie ustaliliśmy, że wyjechał do Berlina. Ogromny wkład mieli koledzy z zespołu poszukiwań celowych z Poznania, którzy cały czas nam towarzyszyli w wyprawie – mówi jeden z policjantów z grupy „łowców cieni”.
W Berlinie śledczy również opierali się głównie na zapisie monitoringu z dworca. Po przejrzeniu wielu godzin nagrań byli w stanie wyłapać podejrzanego z tłumu ludzi. Wiedzieli bowiem, jak on się porusza i jak się zachowuje. Następnie krok w krok podążyli za nim do Włoch, a potem na Maltę.
– Samo zatrzymanie wyglądało tak, że byliśmy przydzieleni do policjantów maltańskich, z którymi wytypowaliśmy miejsca, gdzie on może się udać. Gdy poszukiwany wysiadł z jednego z autobusów, to wtedy policjanci maltańscy dokonali jego zatrzymania, po uprzednim wskazaniu przez nas, że to jest osoba poszukiwana. W momencie zatrzymania był naprawdę bardzo zdziwiony. Natomiast zachowywał się bardzo spokojnie. Widać było po nim totalny spokój – nienerwowy, nie kombinował, zero emocji – opowiada o kulisach akcji jeden z „łowców cieni”. Wyjeżdżając z Polski grupa śledczych była o tydzień w tyle za Kajetanem. We Włoszech ten dystans skrócił się praktycznie do trzech dni. W momencie, gdy przyjechali na Maltę – on przyjechał tam dwa dni przed nimi. Dystans, gdy poruszali się za nim zmniejszał się z dnia na dzień. – Kiedy policjanci maltańscy ustalili nam hotel, w którym przebywał, spóźniliśmy się trzy godziny. Gdy wpłynęła informacja, że był w konsulacie tunezyjskim, spóźniliśmy się dwadzieścia minut. To już były takie emocje, taka adrenalina, że jesteśmy tak blisko niego, że w tym momencie obstawiliśmy dworzec autobusowy bo wiedzieliśmy, że prawdopodobnie spod tego konsulatu będzie się przemieszczał na dworzec. W momencie, kiedy koledzy z Poznania wypatrzyli go w tłumie ludzi, wskazali go policjantom maltańskim. To było błyskawiczne zatrzymanie – podsumowuje jeden z policjantów biorących udział w akcji.

Chciał się doskonalić

Kilka dni później Kajetana P. – samolotem wojskowym typu CASA – przetransportowano do Polski. Nadszedł dzień, gdy najbardziej poszukiwany człowiek w Polsce w końcu miał okazję przemówić i opowiedzieć, co stało się wtedy w jednym z mieszkań na warszawskiej Woli.
27 lutego złożył wyjaśnienia w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Ze spokojem opowiadał o tym, co zrobił, a na pomocnicze pytania śledczych również odpowiadał konkretami. Nie zgodził się jednak na eksperyment procesowy z jego udziałem – miał do tego prawo. Kajetan P. wyjaśniał, że od wielu lat targały nim sprzeczne emocje, wskazywał, że miał potrzebę samodoskonalenia, pozbywania się ludzkich słabości. Dostrzegał je w swoim życiu codziennym.
– Uznał, że musi wybrać drogę samodoskonalenia i tą drogą szedł. Starał się doskonalić fizycznie i intelektualnie. Elementem tego były głodówki, bardzo intensywne ćwiczenia fizyczne, a także zerwanie więzi z rodziną, ponieważ uważał, że takie relacje stanowią o ludzkiej słabości. Na pewnym etapie tej ewolucji podejrzany uznał, że musi zabić inną osobę – relacjował podczas konferencji prasowej Przemysław Nowak z warszawskiej prokuratury.
Miało to na celu zabicie jego jakichkolwiek słabości. „Życie ludzkie nie jest warte więcej od życia świni, czy komara”- tak uważał Kajetan P. Podobne myśli towarzyszyły mu już od jakiegoś czasu.
Natomiast myśl, aby zabić, narodziła się około miesiąca – dwóch przed zdarzeniem. Zaczął poszukiwać ofiary. Rozpatrywał różne możliwości, jednak uznał, że musi to być obca osoba. Powinien to być lektor języka, ponieważ ze względu na wykonywane obowiązki wzbudziłby w niej zaufanie. Całkowity przypadek spowodował, że ofiarą stała się Katarzyna J. Telefon do niej znalazł na stronie internetowej z ofertami korepetycji.
– Dzwonił do kilku osób, ale wybrał Katarzynę J., ze względu na to, że w ofercie nie było jej zdjęcia. Nie chciał widzieć swojej ofiary wcześniej. Nigdy przedtem się nie spotkali, ani nie znali się. Jedynie rozmawiali przez telefon, w celu umówienia się na zajęcia – kontynuował prokurator Przemysław Nowak.

Z torby wyciekała krew

Z Katarzyną J. umówił się w jej mieszkaniu 3 lutego, o godzinie 11.00. Tego dnia Kajetan P. poszedł normalnie do pracy, lecz około 10. zwolnił się z biblioteki na Woli i tramwajem udał do kobiety. Przyszedł z nożem, z piłą i z torbą. Wszedł do mieszkania, zamienili kilka zdań, ona zaoferowała herbatę. Wtedy korzystając z chwili nieuwagi, zaatakował przy pomocy noża. To był element jego walki ze słabością ludzką, jaką jest szacunek do życia ludzkiego – podczas przesłuchania podkreślał to wiele razy.
Odciął ofierze głowę, a następnie zaczął sprzątać, wycierając ręcznikami krew. Włożył je do pralki i włączył pranie. Ciało spakował do torby podróżnej, a głowę ofiary do plecaka. Zamówił taksówkę i odjechał. Po jakimś czasie wysiadł i zamówił kolejną: – To był element, który miał utrudnić dotarcie do niego. Tyle, że drugą taksówkę zamówił na własne nazwisko, co potwierdzają nagrania rozmów z dyspozytorem. W tym momencie, jak sam mówi, wszystko się w jego ocenie posypało, ponieważ torba zaczęła przeciekać. Zaczęła z niej wypływać krew, a taksówkarz to zauważył. Widziała go również sąsiadka, kiedy wchodził z tą torbą do mieszkania – streszczał wyjaśnienia Kajetana P. rzecznik warszawskiej prokuratury.
Gdy wszedł do mieszkania, nie wpadł w panikę, ale uznał, że zaraz może przyjechać policja i postanowił uciekać. Pozostawił torby, a jedną z nich podpalił, chcąc wzniecić pożar i chociaż częściowo zatrzeć ślady. Po wyjściu z bloku, poszedł do banku i wziął kredyt na 15 tys złotych. Metrem dojechał na dworzec, a następnie udał się do Poznania. Tam zakupił nową kurtkę i tablet. Później przez Niemcy (Berlin, Monachium) przedostał się do Włoch – do Neapolu, a następnie promem na Sycylię i ostatecznie na Maltę. Jego planem była ucieczka do Afryki – do Libii lub Tunezji. Zamierzał tam żyć na pustyni.
Kajetan P. nie żałuje tego, co się stało. Powiedział również, że gdyby pozostał w Polsce i gdyby to, co zrobił, nie zostało wykryte, to prawdopodobnie musiałby znowu kogoś zabić. Miałby taką potrzebę, która była coraz silniejsza i coraz bardziej nagła. Powodu, dla którego podejrzany przewiózł zwłoki do swojego mieszkania, prokuratura nie ujawnia, ze względu na pamięć pokrzywdzonej i dobro jej rodziny. Można jedynie domyślać się, że prawdopodobnie mogło mieć to związek z jego zainteresowaniami kanibalizmem.
Jeden z najgłośniejszych ostatnim laty pościgów za mordercą, przeszedł do historii. Media muszą znaleźć sobie kolejny temat na najbliższe tygodnie. Miejmy nadzieję, że tym razem mniej krwawy. Kajetana P. czeka natomiast obserwacja psychiatryczna. Wiele zależy od wyników tych badań. Za to, co zrobił, grozi mu bowiem dożywocie.

Marta Bilska

Zobacz również: