W tej historii przez moment połączyły się losy dwóch kobiet zmarłych tragicznie przy porodach. Synem jednej był genialny malarz, kim będzie drugie dziecko tego jeszcze nie wiem.

Nieopodal Sochaczewa urodził się Władysław Ślewieński, jeden z najwybitniejszych polskich malarzy. Był on kuzynem Józefa Chełmońskiego. I poniekąd do dziś pozostaje w jego cieniu. Mimo, że był niewątpliwie znacznie bardziej dojrzałym i interesującym artystą, który – w przeciwieństwie do Chełmońskiego – cieszy się także uznaniem w świecie. Jego najsłynniejsze obrazy to m.in. „Czesząca się kobieta”, „Autoportret”, „Sierota z Poronina”, czy „Dwie Bretonki z koszem jabłek”. Ceny mniej znanych obrazów Ślewieńskiego osiągają na aukcjach po kilkaset tysięcy dolarów.

Urodzony w dniu śmierci

Gdy urodził się, 1 czerwca 1856 roku, zapewne nikt nie widział w nim malarza, lecz dziedzica rodzinnego majątku. Przyszły postimpresjonista przeszedł na świat w rodzinnym dworze we wsi Białynin nad rzeczką Pisią, Był synem Kajetana Ślewińskiego, dziedzica wsi Białynin oraz Heleny z Mysyrowiczów herbu Jastrzębiec.
Władysław ochrzczony został w kościele, w pobliskim Mikołajewie. Wydarzenie to tak zostało opisane metryce chrztu: „(..) Działo się to we wsi Mikołajewie dnia dziewiętnastego czerwca 1856 roku, o godzinie dziewiątej z rana. Stawił się Kajetan Ślewiński, dziedzic dóbr Białynin lat dwadzieścia dziewięć liczący w Białyninie zamieszkały, w obecności Ludwika Ślewińskiego, kapitana woysk cesarsko-rosyjskich zamieszkałego w Warszawie, lat dwadzieścia pięć liczącego i Feliksa Łoskowskiego właściciela wsi Kęszyce w Kęszycach zamieszkałego liczącego lat czterdzieści i okazał nam dziecię płci męskiej, urodzone w Białyninie dnia 1 czerwca roku bieżącego o godzinie pierwszej z południa z Jego małżonki Heleny z Mysyrowiczów lat dwadzieścia liczącej, a na dniu dzisiejszym już nie żyjącej. Dziecięciu temu na chrzcie świętym odbytym w dniu dzisiejszym, nadane zostały imiona Władysław Ludwik, a rodzicami chrzestnymi byli wyżej wspomniany Ludwik Ślewiński i Agnieszka Radzyńska. Akt ten stawaiącemu i świadkom przeczytany, przez nas, oyca dziecięcia i świadków podpisany został”. Pod metryka widnieją nieczytelne podpisy: księdza Jakuba Godlewskiego, Kajetana Ślewińskiego, Feliksa Łoskowskiego, Ludwika Ślewińskiego.
W archiwum mikołajewskiej parafii znajduje się także akt zgonu matki malarza, która zmarła przy jego narodzinach. Zaś w kruchcie świątyni zwraca uwagę marmurowe epitafium z herbem rodu Mysyrowiczów Jastrzębiec. Jednak to co najbardziej niezwykłe w tej historii znajduje się na pobliskiej nekropolii.
Helena Ślewieńska żyła krótko, bo zaledwie 21 lat. Zmarła 1 czerwca 1856 roku, przy porodzie syna. Po jej śmierci we dworze w Białyninie trwała trzydniowa żałoba. Zaś w Kurierze Warszawskim ukazał się jej nekrolog.
Był upalny czerwcowy dzień, gdy z dworu w Białyninie wyruszył do Mikłojewa żałobny kondukt. Ciało zmarłej Heleny wiezione było w trzech trumnach. Czarną karocę ciągnęło sześć pięknie przybranych karych koni. Za nimi szedł tłum żałobników, na czele z Kajetanem Ślewieńskim pogrążonym w rozpaczy po utracie ukochanej żony.
Po nabożeństwie pogrzebowym Helena Ślewieńska z Mysyrowiczów spoczęło w grobie. Zrozpaczony mąż umieścił na nim żeliwną tablicę z napisem:

Helenie z Mysyrowiczów
Ślewieńskiej
Zmarłej Dnia 10 czerwca
1856 Roku w 21-ej Wiośnie Życia
Pozostały Mąż i Rodzice Pomnik Ten
Poświęcają

Grób pękł z żalu

Po przekroczeniu bramy cmentarza w Mikołajewie rzuca się w oczy potężna strzelista, żeliwa konstrukcja neogotycka. To grób Heleny Ślewieńskiej z Mysyrowiczów. Takiego nigdzie nie spotkamy. Jednak nie tylko kształt odróżnia tę mogiłę spośród cnych.
Z grobem tym wiąże się też niezwykła historia, którą w 2003 roku opowiedział mi, nieżyjący już proboszcz miejscowej parafii, ksiądz Janusz Murawski.
Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku na mikołajewskim cmentarzu odbywał się pogrzeb młodej kobiety, która także straciła życie przy porodzie dziecka. Gdy kondukt pogrzebowy mijał grób matki artysty, wówczas żeliwna konstrukcja rozpadł się, pękła. Tak jakby z żalu nad śmiercią młodej kobiety. To niezwykłe zdarzenie miało miejsce na oczach wielu osób. Chyba nikt z obecnych nie miał wątpliwości, że to przekaz od zmarłej przed lat Ślewieńskiej.
– To było jak symboliczny znak rozpaczy jednej matki nad tragedią innej kobiety- mówił mi przed laty ksiądz Murawski.
Wkrótce, dzięki pomocy finansowej Barbary i Zbigniewa Komorowskich – wlecieli pobliskiej Bakomy oraz gminy Teresin, grób przywrócono do poprzedniego stanu.
Kajetan Ślewiński niezbyt długo rozpaczał po utracie żony. Tuż po jej śmierci ożenił się ponownie z Lucyną Mirecką. Owocem owego związku były trzy córki. Warto wspomnieć że był gorącym patriotą. Za udział w Powstaniu Styczniowym, zesłany został na 6 lat na Sybir.
Władysławem przez wiele lat zajmowała się babka. Rodzina zakładała, że przejmie rodzinny majątek Jednak Kajetan Ślewiński zaniedbał mocno rodzinną posiadłość, i w momencie uzyskania przez Władysława pełnoletniości powierzył mu majątek w Pilaszkowicach, który był wianem matki Ślewińskiego – Heleny Mysyrowicz. Praca na roli, podobnie jak studiowanie, bardzo szybko znudziły się przyszłemu artyście. Co zaowocowała ucieczką w 1888 roku z Polski. Władysław Ślewiński bez pożegnania i w tajemnicy opuścił kraj i udał się do Paryża. Tam na swej drodze spotkał Paula Gauguina. Przyjaźń z wybitnym francuskim malarzem miała wkrótce wywrzeć olbrzymi wpływ na całe dalsze życie przyszłego artysty.
Ale to już historia na całkiem inną opowieść.
Janusz Szostak

Historia ta pochodzi z książki „Opowieści niezwykłei niesamowite”, która ukaże się w czerwcu tego roku nakładem wydawnictwa Milenium Media.

Zobacz również: