Złodziejska fantazja

polcijant i zbojSala rozpraw większości ludziom kojarzy się, jeśli nie ze sprawiedliwością, to z pewnością z panującą tam atmosferą powagi. I rzeczywiście tak jest. Są jednak chwile, kiedy trudno jest ową powagę zachować.

– Jasiu, jesteś pewien, że chcesz tam opowiedzieć swoją historię? – na twarzy mojego kolegi malował się obraz niedowierzania. Ja zaś z trudem powstrzymywałem śmiech. Nie jest źle – pomyślałem. Gdy zacznie składać wyjaśnienia, nasz wniosek o areszt tymczasowy sam się obroni.

Przypadek medyczny

– Wy też mi nie wierzycie! – Jasiu był najwyraźniej rozczarowany reakcją pilnujących go policjantów.
Podziemia gmachu Sądu Rejonowego. Stoimy we dwóch przed małą salką, w której odbywają się wyłącznie posiedzenia w sprawach o zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania. Przez zamknięte drzwi słychać każde wypowiedziane wewnątrz słowo.
– Czy podejrzany chce w tej sprawie złożyć wyjaśnienia?
– Tak Wysoki Sądzie. Więc, to był, można tak powiedzieć, typowy przypadek medyczny. Szedłem sobie do przychodni, bo skończyły mi się lekarstwa – Jasiu relacjonował swoją linię obrony. – W pewnym momencie zobaczyłem torbę, która leżała na chodniku. Z czystej ciekawości zajrzałem do środka. Skąd miałem wiedzieć, że w środku są fanty z włamania? Nagle pojawili się policjanci i mnie zawinęli. Ja nie mam nic wspólnego z włamaniem do kiosku.
Z reakcji prowadzącej posiedzenie sędzi jasno wynikało, że nie daje oba wiary wyjaśnieniom podejrzanego.
– Czy podejrzany żarty sobie robi? Która to przychodnia czynna jest o drugiej w nocy?
– Bo tam, rozumie Sąd, są duże kolejki i trzeba być bardzo wcześnie – brnął Jasiu.
– I pewnie dlatego podejrzany nadłożył dobrych kilka kilometrów, bo o ile mi wiadomo, rzeczona przychodnia mieści się na drugim końcu miasta?
Chyba nikt nie ma wątpliwości, jaka była decyzja Wysokiego Sądu!

Ultimatum złodzieja

Ta sama mała salka w podziemiach gmachu sądu. Prokurator z najwyższym trudem powstrzymuje się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Młody sędzia, który na co dzień nie orzeka w sprawach karnych, wygląda na szczerze zaskoczonego. Mam wrażenie, że kątem oka szuka ukrytej kamery.
Nie ma się co dziwić, skoro podejrzany, który przez wiele lat ukrywał się skutecznie przed wymiarem sprawiedliwości, oświadczył, że zgadza się na tymczasowe aresztowanie, pod jednym wszak warunkiem, że … do aresztu zgłosi się jutro.
I ten oto stary złodziej, recydywista, jest szczerze wzburzony faktem, że Sąd nie zamierza przystać na jego prośbę. A tak na marginesie, to jego linia obrony także zasługuje na uwagę. Oświadczył on, że kradnąc ubrania przeznaczone do sprzedaży na miejscowym targowisku, tylko wyświadczył pokrzywdzonej przysługę, bo tego badziewia i tak nikt by nie kupił.

Czułości hodowcy

Późne, jesienne popołudnie. Właśnie likwidujemy niewielką przydomową (a w zasadzie strychową) plantację konopi indyjskiej. Zatrzymany właściciel, swoje roślinki nazywa pieszczotliwie „maleństwami”. Wówczas odebraliśmy to jako wyraz swoistego poczucia humoru, a może czegoś, co zwie się „robieniem dobrej miny do złej gry”.
Kilka miesięcy później zostajemy wezwani przed oblicze sądu. Oskarżony – domorosły hodowca – ze łzami w oczach opowiada, jak źli policjanci odebrali mu jego „maleństwa”. Ktoś, kto wszedłby nagle w trakcie rozprawy, mógłby odnieść wrażenie, że sprawa dotyczy pozbawienia praw rodzicielskich. Swoim zachowaniem oskarżony wywarł też spore wrażenie na Wysokim Sądzie, który podobno, przez chwilę wahał się nawet, czy zamiast do więzienia, nie skierować go do… szpitala psychiatrycznego.
Nikt nie odbiera podejrzanym prawa do obrony. Tylko oni mogą, w majestacie prawa kłamać i opowiadać, co im ślina na język przyniesie. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, ze niektórzy, dla własnego dobra powinni ten język trzymać za zębami.

Mirosław Rybicki

Zobacz również: