Z Jakubem Poradą, dziennikarzem i podróżnikiem, rozmawiają Kacper Kisiel i Aleksander Szostak.

Jest pan dziennikarzem, pasjonatem podróżnictwa. Jednak wcześniej zajmował się Pan teatrem, musicalami, kiedy zapadła decyzja by dziennikarstwo było Pana profesją?
Zawsze lubiłem czytać i pisać. Nauczyłem się pisać już w przedszkolu, wtedy składem pierwsze literki, i ta miłość do słowa pisanego towarzyszyła mi przez całe życie. Dlatego pisanie było to dla mnie rozrywką, a nie przykrym obowiązkiem. Do dzisiaj mi to zostało, co moim zdaniem jest nieocenioną zaletą. Dlatego, że nic tak jak lektura, jak słowo pisane nie może rozwijać człowieka wewnętrznie. To może być książka, gazeta, lub tekst w Internecie czy na iPadzie. Dlatego ja zawsze lubiłem czytać.

Jednak od czytania do pisania, a tym bardziej do zostania dziennikarzem jest daleka droga.
Tak też mi się wydawało. Jako dziecko myślałem, że taki kierunek jak dziennikarstwo, gdzieś tam w dalekiej Warszawie, dla mnie – chłopaka z Kielc – to jakiś nieosiągalny kosmos. Teraz w większości wydziałów uczelni jest kierunek dziennikarstwo, są szkoły o profilu medialnym, telewizyjnym i tak dalej. Ale w czasach kiedy ja dorastałem, czyli w latach 80, możliwości kształcenia w tym kierunku było mniej. Dziennikarstwo jawiło się wtedy jako kierunek, na który bardzo ciężko się dostać. Marzyłem o nim, ale chyba stwierdziłem, że nie będę mieć szansy. Gdzieś tam po drodze pojawiło się również aktorstwo, zawsze chciałem grać na scenie. Nie myślałem wtedy o filmie, ale o teatrze. Większość osób myśli właśnie o filmie, ja wolałem teatr. Oczywiście kariera filmowa każdemu się marzyła. Mnie jednak bardzo kręciło słowo mówione: dramat, klasyka. Ale miałem jeden problem, którego już nie mam, byłem bardzo nieśmiałą osobą i wstydziłem się otworzyć przed innymi. To co zawód aktorski ma najmocniejszego to taka umiejętność, że człowiek wychodzi i swoje uczucia intymne musi umieć „sprzedać”. Ja tego nie potrafiłem. Żeby się rozgrzać potrzebowałem piętnaście, dwadzieścia minut. Przecież to na tym też polega, że człowiek idzie na egzamin i z marszu musi wybrać sobie Słowackiego, Mickiewicza czy Staffa. Zacząć go recytować i jeszcze płakać, krzyczeć, śmiać się. Ja miałem z tym ogromne opory. Nie zdałem tego egzaminu. No i to była dla mnie niesamowita porażka. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Gdyż trafiłem do teatru, co prawda nie dramatycznego ale muzycznego, i przez tych następnych 5 lat pracowałem w teatrze. Skończyłem studium wokalno-baletowe, zrobiłem dyplom aktora scen muzycznych. W tym czasie akurat do Katowic na Uniwersytet Śląski powróciło dziennikarstwo, a ja w tym czasie pracowałem w Gliwicach.

Czy wtedy wróciły Pana marzenia o dziennikarstwie?
Tak było, wówczas zacząłem studiować ten kierunek, nadganiać stracony czas. Okazało się, że to jest zawód, który kręci mnie najbardziej. Zatem jest to taki przyczynek, że nie ma wiedzy niepotrzebnej. Najpierw chciałem być aktorem, później zresztą zdałem egzamin do Szkoły Teatralnej do Krakowa, ale tam mnie nie przyjęli z braku miejsc. Ale ja już w tym momencie byłem zafiksowany na dziennikarstwa. Więc najpierw było aktorstwo, później dziennikarstwo, a jedno z drugim ma wiele wspólnego. Dlatego, że jedno z drugim bazuje na komunikacji. W jednym i w drugim warsztat językowy, wiedza i tak zwana interpretacja jest istotna. Tak to właśnie u mnie było.

Jakie cechy charakteru, umiejętność najbardziej przydają się w pracy dziennikarza?
Jako osoba z długim, ponad 20-letnim stażem, uważam, że nie święci garnki lepią. Nie jest tak, że pewne zawody są tylko dla osób wybranych. Ktoś tam mówi: ten to tak ładnie na akademiach recytuje, więc będzie świetny, a ten to się słabo uczy, to nic z niego nie będzie. To nie jest tak. Ja też miałem okres burzy, oporu i w liceum miałem kłopoty z nauką. Trochę wagarowania też było i takich rzeczy, które groziły mi nawet wyrzuceniem z liceum. Na szczęście w porę się opamiętałem, więc troszeczkę szczęścia musi człowieku mieć. Wracając do pytania. Najprościej rzecz biorąc, szeroko pojęta ciekawość świata jest tutaj najbardziej istotna. Każdy może nauczyć się jeździć samochodem. Idziemy na kurs prawo jazdy. Jeden zdaje za pierwszym razem, inny potrzebuje kilku prób, więc ktoś się uczy szybciej, ktoś wolniej. Prędzej czy później jednak, każdego można nauczyć jeździć. Tylko jeden zostanie królem szos, a inny będzie takim kierowcą zachowawczym. To wszystko kwestia praktyki i tego poczucia pewności siebie. Z dziennikarstwem jest podobnie. Trzeba się także cały czas dokształcać. Załóżmy, że ktoś ma świetne predyspozycje, żeby zostać korespondentem zagranicznym, ale słabo zna języki, nie na tyle żeby konwersować np. z ministrem spraw zagranicznych Francji. Zatem automatycznie powinien położyć na to nacisk. Na naukę języków. W dziennikarstwie ważna jest ciekawość świata, chęć nauki. Zaś w przypadku dziennikarstwa mówionego także warunki głosowe, ale tego można się nauczyć. Od tego są trenerzy, tacy jak ja właśnie, którzy otwierają głos, uczą człowieka zwracać uwagę na końcówki, czyli to jest kwestia warsztatów.

Obecnie możemy korzystać z wielu nowych technologii, z portali społecznościowych. Tego wszystkiego nie było przed laty. Czy to pomaga w pracy dziennikarza?
Jest tyle podniet z każdej strony, w postaci komputerów przede wszystkim, w postaci gadżetów. W natłoku technologii, nawet teraz nagrywamy na telefon komórkowy, jeszcze parę lat temu było niemożliwe. Pewnie byśmy mieli dyktafon, a jeszcze wcześniej, podejrzewam, że trzeba by było tylko notować. Ja korzystam ze wszelakiej technologii. Nie jestem jednak na wszystkich portalach społecznościowych, nie korzystam np. ze Snapchata, nie korzystam z wielu innych. Facebook i Twitter mi wystarczą. Znam ludzi, którzy poświęcają cały dzień korzystając właśnie z takich platform, wrzucając zdjęcia a to zabiera czas, podobnie jest z grami. To zabiera czas. W pracy widzę, jak cała reżyserka na telefonach siedzi, i w coś tam grają. Też czasem tak robię, ale mam świadomość tego, że strasznie dużo rzeczy innych na tym traci. Ja miałem też okres PlayStation i miałem okres gier komputerowych, ale przeszło mi to. W tej chwili jeśli nawet zabawiam się, czyli bawię się w rozrywkę, to tylko najprostsze takie 15-minutowe rzeczy. Bo wiem, że na tym etapie, na którym się znajduję, jest to zbytni złodziej czasu, i natomiast wracam do lektury. Uważam bowiem, że paradoksalnie książka jest najważniejsza, mimo że jest najstarszym nośnikiem jaki znamy. Nowe technologie bywają zawodne. Wystarczy, że wysiądzie bateria, ja to kiedyś przeżyłem, i może się okazać, że z półgodziny rozmowy nic się nie nagrało, a notatek nie ma. Płytka mp3 albo streaming na pendrive może szlag trafić za przeproszeniem, i jest kicha nic z tego nie ma. A książka, niby taka archaiczna, bo są książki które mają kilkaset lat i kilka tysięcy lat, i ciągle istnieją. Istnieją po pierwsze jako nośnik a po drugie istnieją jak zabytki jakieś księgi, jak księga Skels z Ixw, ttóra jest w Dublinie. Dlatego uważam, że książka, jako nośnik jest najlepszym i najskuteczniejszym sposobem, aby wewnętrznie się wzbogacić, i to jest punkt do wyjścia do bycia dziennikarzem. W sensie dziennikarskiego zawodu, to czy ktoś będzie korespondentem zagranicznym, czy korespondentem sejmowym, a może będzie zajmował się kulturą lub motoryzacją, to jest już inna działka. Przychodzi czas na specjalizację. Na początku uczymy się jeździć, potem będziemy driftować. Wszystko sprowadza się do tego, że trzeba czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Tak długo czytać aż się to polubi. Warto po prostu czytać, i to jest podstawa, aby później w dziennikarstwie specjalizować się. Aby być świetnym, tak jak Bogusław Wołoszański, popularyzatorem historii lub opery i operetki, jak niedawno zmarły Bogusław Kaczyński. Człowiek z czasem zostaje ekspertem w danej dziedzinie, która jest jego pasja i jeszcze mu za to płacą, co może być więc lepszego?

Zatem co, oprócz możliwości realizacji marzeń z dzieciństwa, daje Panu największą satysfakcję w pracy?
Chyba właśnie ta różnorodność, to że człowiek nie jest cały czas przywiązany. Chociaż wykonuje pewną powtarzalność. To tak, jak aktor gra pięćsetny raz. To akurat dobrze, bo to znaczy, że spektakl się przyjął. Ale gra pięćsetny raz tę samą rolę, i aż marzy mu się żeby wprowadzić jakieś zmiany, i nigdy pewnie dwa razy tak samo nie zagra tej roli. Tak samo osoba która pracuję w dużej korporacji medialnej, nie ważne czy to jest TVN, TVP, Polsat czy CNN. Wszystko działa na tej samej zasadzie. Jest to jakiś duży kombinat medialny w, którym człowiek ma do wykonania jakąś rolę. Prowadzi jakiś program, musi się do niego odpowiednio przygotować, musi się pomalować, ubrać w garnitur. Jest to jakiś kod, jakiś zestaw. To tak jak idziemy do cioci na imieniny ubrani inaczej niż na pogrzeb, a inaczej na ognisko z kumplami, czy na dyskotekę. Tak samo jest też telewizji. Inaczej prowadzi się program rozrywkowym o charakterze Kuby Wojewódzkiego, a inaczej program informacyjny, gdzie jest ten konserwatyzm jednak zachowany. I tak pozwolili ludziom po iluś tam latach, żeby się do końca nie golili. Ale jeszcze 15 lat temu ja pierwszy byłem w Polsce, który zdjął krawat w programie informacyjnym. Pamiętam że w porankach, które uruchamialiśmy z Anitą Werner, zdjęliśmy krawaty, rozpięty pierwszy guzik i to był szok! Dzisiaj to już jest zupełnie naturalne, ale to świadczy o tym, że zmiany następują. W pracy sprawia mi przyjemność, że mogę się cały czas uczyć. Był taki okres gdy nie lubiłem się uczyć, to był czas właśnie początku liceum, gdzie miałem jakieś tam swoje „Cierpienia młodego Wertera”. To było burzliwe dorastanie, jakieś podwórka, blokowiska i tak dalej, ale czytać zawsze lubiłem. Dzięki temu, w którymś momencie przestawiłem to na właściwe tory. W zawodzie dziennikarskim, bardzo łatwo jest osobom ciekawym świata rozwijać swoje zainteresowania. Można być w polityce, sporcie, można być korespondentem w innym kraju. Można zajmować się tematyką show biznesową. Po prostu są nieograniczone możliwości. Poznaje się ciekawych ludzi do tego wszystkiego człowiek czuje, że to życie jest ciekawe, i jeszcze dostaje się za to pieniądze. Gdyby jednak nie było w tym pasji, tylko praca wyłącznie dla pieniędzy, to wtedy za specjalnie by się to nie udawało. Pieniądze to jest jakiś dodatek. Dziennikarz poświęca czas nie zawsze dla pieniędzy. Tak jak reportażysta w radiu, gdzie reportaż może powstawać pół roku. A z czegoś trzeba żyć. Podobnie jest w dziennikarstwie telewizyjnym czy prasowym.

Obecnie w telewizji TTV prowadzi Pan na żywo program „Express”. Występował Pan też w teatrze, to wszystko wiąże się ze stresem. Czy ma Pan swoje sposoby, żeby sobie z nim poradzić?
Trema, to jest coś co towarzyszy nam nieustannie. Trzeba to sobie natomiast uświadomić. Ja tego w paru słowach nie oddam, ale jest taka anegdota: możesz myśleć o wszystkim ,tylko nie myśl o różowym hipopotamie. Człowiek nawet jeśli stara się tego nie zrobić, to i tak prędzej czy później o tym pomyśli. Tak jest właśnie ukierunkowany ludzki umysł. Przekładając to na wystąpienie na scenie, na sali gimnastycznej czy np. na wywiadówce, to człowiek myśli: na pewno mi się nie uda, na pewno się pomylę. W ten sposób z gruntu skazując się na to, że się wyłoży. Trzeba wmówić sobie, że wszystko się uda. Moim zdanie najlepszym rozwiązaniem jest aby uświadomić sobie, że jeśli się pomylę, to nic się nie stanie. Grałem kiedyś w szkole muzycznej na pianinie, i był trudny fragment, i ja czułem, że nadchodzi ten moment, że tam mi się nie uda i najczęściej mi się nie udawało. Z kolei ktoś inny powie, że trzeba sobie wmówić, że się na pewno nie pomylę, jestem najlepszy. W momencie, w którym uświadomimy sobie, że nic się nie stanie gdy się pomylimy, to wyjdzie nam to na dobre. Niektóre osoby to potrafią np. Barack Obama w jednym z wywiadów na poważny temat, przerwał rozmowę i strącił komara z ręki, a później kontynuował, jak gdyby nigdy nic. Tego można się nauczyć, tak jak aktorzy gdy widzimy że ktoś gra dobrze to myślimy: ale jest dobry, ale gra naturalnie. Tymczasem on wyrecytował tekst, którego nauczył się na pamięć. Jeżeli robi to niedobrze, to mówimy, że gra sztucznie. Z dziennikarzami jest tak samo, jeśli człowiek nauczy się czegoś, to już jest połowa sukcesu. Jeśli się pomyli, to ważne jest jak z tego wybrnie. Pierwszą zasadą jest jednak zgłębić temat, jeśli ja mam przygotować konferencje na jakiś temat, np. zrównoważony rozwój, to wtedy czytam kto tam będzie, zbieram informację prawie jak student przed egzaminem. Dzięki temu nie będę takim głupkiem, który przyjdzie, tylko jestem dobrze przygotowany. To jest pierwszy element, i to wszystkie podręczniki na świecie o tym mówią, że zgłębienie tematu to pierwszy krok do pozbycia się tremy. Druga sprawa jest to pomylę się, to co z tego, wtedy wystarczy przeprosić i kontynuować. Jeśli się te dwa elementy opanuję to będzie klucz do sukcesu.

1

Zobacz również: