Rozpoczął się wreszcie proces Aleksandra Gawronika, oskarżonego o podżeganie do zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Były senator nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Sąd przesłuchał pierwszych trzech świadków. W tym Mariusza Świtalskiego, twórcy takich marek, jak m.in. Elektromis, Eurocash, Biedronka, czy Żabka.

Pierwsza rozprawa w tej głośnej sprawie była zaplanowana na 11 grudnia 2015 roku. Jednak o godzinie 8.00 w sądzie stawił się tylko Aleksander Gawronik, były senator i biznesmen.
To bardzo rzadki przypadek, kiedy oskarżony o tak poważne przestępstwo odpowiada z wolnej stopy.
Gawronik nie uciekał przed dziennikarzami. Nie bał się kamer telewizyjnych i nie chciał, aby w materiałach prasowych pisać o nim Aleksander G. – zgodził się na podawanie imienia i nazwiska.
– Jestem niewinny. Prokurator obiecywał wam mięso na procesie i na pewno je dostaniecie – powiedział były senator.

Niespotykana sytuacja

Ważniejsza okazała się informacja o rezygnacji jego dwóch adwokatów Piotra Sokołowskiego i Tomasza Wójcika. Oskarżony w sądzie stawił się sam. Wiadomo już było, że proces się nie rozpocznie. W sprawach o zabójstwo oskarżony nie może bronić się samodzielnie. Na sali rozpraw Gawronik poinformował, że z powodu zbyt wysokich kosztów musiał zrezygnować z usług dotychczasowych adwokatów.
Prowadząca sprawę sędzia Joanna Rucińska próbowała ustalić, kiedy Gawronik dowiedział się o tym, że adwokaci nie pojawią się.
– Rozmawiałem z nimi wczoraj telefonicznie, ale mam już nowego adwokata z urzędu, który będzie mnie reprezentował na kolejnej rozprawie. Obiecał, że miesiąc wystarczy mu na zapoznanie się z aktami. To poznański adwokat Paweł Szwarc.
Sąd nie krył oburzenia takim zachowaniem adwokatów. Nawet jeśli wypowiedzieli oni pełnomocnictwo, to mieli obowiązek stawić się w sądzie i bronić oskarżonego. Sędzia zapowiedziała poinformować Radę Adwokacką w Krakowie o ich nagannym zachowaniu.
Rozprawa zaplanowana na następny dzień została również odwołana.
– Z sytuacją, żeby obrońcy wycofali pełnomocnictwa tuż przed rozprawą, w dotychczasowej karierze się nie spotkałem – nie krył swojego niezadowolenia z takiego rozwoju sytuacji prokurator Piotr Kosmaty. Oczywiście nie chciał on jednoznacznie określić, że jest to z góry zaplanowana akcja mająca na celu opóźnianie procesu: – Niech państwo sami ocenią – powiedział po wyjściu z sali.
Sąd takie zachowanie adwokatów uznał za naganne i nałożył na nich karę porządkową w wysokości 3 tysięcy złotych. Nie przychylił się także do prośby oskarżonego i wyznaczył innego adwokata z urzędu. Został nim Krzysztof Urbańczak, który zanim został adwokatem przez dziesięć lat pracował w prokuraturze. Między innymi był wiceszefem Prokuratury Rejonowej Nowe Miasto w Poznaniu.
Obawy, że nowy adwokat poprosi o więcej czasu na zapoznanie się z 51 tomami akt okazały się nieprawdziwe. 12 stycznia 2016 ruszył proces Gawronika.
Prokurator Piotr Kosmaty odczytał akt oskarżenia: – Chcąc, aby inne osoby dokonały porwania, pozbawienia wolności, a następnie zabójstwa Jarosława Ziętary, w związku z jego zawodowym zainteresowaniem i planowanymi publikacjami dotyczącymi tzw. szarej strefy gospodarczej, nakłaniał do tego ustalonych pracowników ochrony firmy Elektromis. W szczególności w ten sposób, że podczas prowadzonej z nimi rozmowy dotyczącej wpływu na postawę Jarosława Ziętary stwierdził: „On ma być skutecznie zlikwidowany”.

Nikt nic nie wie

Aleksander Gawronik ze spokojem słuchał słów prokuratora. W wielu miejscach lekko się uśmiechał i bacznie obserwował reakcję sędziów i obecnych na sali dziennikarzy.
Kiedy nadszedł czas na składanie wyjaśnień, oskarżony poinformował, że nie będzie odpowiadał na żadne pytania. Do winy się nie przyznał i złożył tylko krótkie oświadczenie.
– Nie mam nic wspólnego z zaginięciem Jarosława Ziętary. W żaden inny sposób nie mogę odnosić się do zdarzeń opisanych w akcie oskarżenia. One nigdy nie miały miejsca. To, że w dniu dzisiejszym znajduję się na ławie oskarżonych w związku ze sprawą podżegania do zabójstwa jest kompletnym absurdem – powiedział między innymi.
Rozprawa pierwszego dnia trwała zaledwie godzinę. Następnego dnia zostali przesłuchani pierwsi świadkowie. Przed sądem stanęli byli ochroniarze Elektromisu Dariusz R. ps. „Lala” i Mirosław R. ps. „Ryba”.
Według prokuratora Kosmatego, to właśnie oni porwali w 1992 roku Ziętarę. Niestety główny świadek oskarżenia Maciej B. ps. „Baryła” wycofał swoje zeznania i podejrzani wyszli na wolność. Z tego powodu również, kilka dni przed rozpoczęciem procesu Gawronika, prokuratura musiała przeciwko nim umorzyć śledztwo.
Przesłuchiwany „Lala” bardzo skarżył się na działanie policji i prokuratury. Zeznał, że został pobity, a policjanci wielokrotnie sugerowali mu jak ma zeznawać.
– Powiedz, co kazał wam zrobić Świtalski i jeszcze na święta będziesz w domu z rodziną – opowiadał Dariusz R. Świadek zeznał, że Gawronika widzi pierwszy raz. Dotąd znał go tylko z telewizji i prasy Gdy był ochroniarzem Mariusza Świtalskiego nie przypomina sobie, żeby oskarżony przyjeżdżał do siedziby Elektromisu. Oczywiście o zaginięciu dziennikarza nic nie wiedział. Dotąd sprawę znał tylko z prasy. Potwierdził natomiast, że bardzo dziwna wydaje mu się śmierć dwóch byłych ochroniarzy Elektromisu. Według prokuratury świadkami zlecenia zabójstwa Ziętary było co najmniej sześć osób. Trzech z nich już nie żyje.
Pretensji o sposób zatrzymania nie miał Mirosław R. ps. „Ryba”. Przypomnijmy, to były policjant z jednostki antyterrorystycznej w Poznaniu. Zanim został ochroniarzem przeszedł profesjonalne szkolenia w USA, był też mistrzem Polski w judo.
– Wielokrotnie brałem udział w takich zatrzymaniach. Wiem, że czasem musi być ostro – stwierdził na wstępie. On również nigdy nie widział Gawronika w siedzibie Elektromisu na ulicy Wołczyńskiej w Poznaniu, a oskarżenie go o porwanie Ziętary nazwał nieporozumieniem. Nie słyszał również o pobiciu przez ochroniarzy dziennikarza fotografującego ciężarówki wjeżdżające do firmy. Prokurator dopytywał się, czy jest to możliwe, że jako szef ochrony nie został o takim fakcie poinformowany.
– Jeśli ochroniarze Elektromisu nikogo nie pobili, to nic w tym dziwnego – spokojnie tłumaczył.

Speszony miliarder

Obaj byli ochroniarze, gdy zostali zatrzymani dostali adwokata opłaconego przez Mariusza Świtalskiego. Również on wpłacił kaucję, która umożliwiła im wyjście na wolność. To najlepiej obrazuje, istniejące zależności między przesłuchiwanymi świadkami.
Jako trzeci świadek stanął przed sądem Mariusz Świtalski biznesmen, który potęgę finansową stworzył dzięki takim firmom jak Elektromis, Eurocash, Biedronka oraz Żabka. Opisując ich sukces na rynku nie można nie wspomnieć o ciemniej stronie tych inwestycji: oszustwach podatkowych, licznych procesach i śledztwach prokuratury. Biznesmen nie przywiązywał się do firm, kiedy nadarzała się okazja – za odpowiednio wysokie pieniądze – potrafił sprzedać dochodowy interes.
Tak działał przez całe lata dziewięćdziesiąte, ale polska gospodarka, realia społeczne i prawo szybko się zmieniała. Biznesmen chyba tego nie zauważył. Ostatnie jego pomysły, to same pasma porażek. Upadek sieci dyskontów Czerwona Torebka, słaby wynik finansowy sklepów spożywczych „Małpka, upadłość sklepu internetowego Merlin, czy też spektakularna klapa Dark Stork Studios – firmy komputerowej założonej przez 17- letniego syna Świtalskiego.
Świtalski w sądzie otoczony przez mikrofony i kamery dziennikarzy nie potrafił się odnaleźć. Speszony i onieśmielony machał rękami, a potem poskarżył się sędziemu i poprosił o interwencję.
– Poprzedni świadkowie zeznawali w podobnych warunkach. Musi pan sobie poradzić – krótko skomentował to sędzia.
Mariusz Świtalski pytany o Gawronika zaprzeczył, żeby spotykał się z nim w tamtym okresie. Mimo zeznaniom wielu świadków, między innymi wieloletniej swojej sekretarki, powiedział, że Gawronika nie gościł w Elektromisie na ulicy Wołczyńskiej.
– Pierwszy raz w sprawie interesów spotkaliśmy się chyba na ulicy Ogrodowej w 1997 roku. Wówczas sprzedałem oskarżonemu tygodnik „Poznaniak”. Jednak transakcja szybko została unieważniona, ponieważ nie otrzymałem uzgodnionej zapłaty. Gawronik nie odwiedzał mnie w siedzibie Elektromisu na Wołczyńskiej i nie byłem świadkiem jego rozmowy z moimi ochroniarzami – tłumaczył w sądzie.

Ma swoją teorię

Mariusz Świtalski przedstawił również swoją wersję wydarzeń. Zasugerował, że skoro nie odnaleziono ciała Ziętary, to pewnie on żyje. Według nie go zaginiony dziennikarz na gwiazdę został wykreowany przez media. Świtalski przed jego zaginięciem nigdy o nim nie słyszał i nie czytał żadnego jego artykułu.
– Za dobre artykuły się płaci, a złe są za darmo – w ten dziwny sposób próbował wytłumaczyć, dlaczego jego firmy i on sam jest ciągle źle opisywany w prasie. – Nigdy nie zapłaciłem żadnemu dziennikarzowi za tekst o mnie.
Całe przesłuchanie można by w kilku słowach streścić: nic nie wiem, nic nie słyszałem o zaginięciu Ziętary, nie spotykałem się z Gawronikiem.
Takie twierdzenie według prokuratora stoi w sprzeczności z zeznaniami wielu innych świadków, którzy będą jeszcze przesłuchiwani w sądzie.
Podczas śledztwa Świtalski nie zgodził się na badanie prawdomówności przy pomocy wariografu twierdząc, że byłoby ono zmanipulowane. W tym miejscu prokurator złożył oświadczenie tłumacząc, że nie jest to prawda.
– Takiego badania nie idzie zmanipulować – powiedział Kosmaty.
Świtalski oskarżył prokuraturę o wywieranie nacisków na świadków i nakłanianie ich do składania fałszywych zeznań. Poinformował o tym prokuratora generalnego. Osobne śledztwo prowadzi prokuratura w Katowicach.
– Przesłuchane dzisiaj osoby zaprzeczają faktom, o których mówi wielu innych świadków. Dopiero po przesłuchaniu wszystkich świadków sąd będzie miał obraz całości – spokojnie skomentował pierwsze dwa dni rozprawy prokurator Kosmaty.
Kolejny termin rozprawy wyznaczono dopiero za trzy miesiące. O więcej czasu na zapoznanie się z aktami prosił obrońca oskarżonego. Kolejnym przesłuchiwanym świadkiem będzie Maciej B. ps. „Baryła”, który szykowany był na świadka incognito, ale został zastraszony i wycofał swoje zeznania.
Przemysław Graf

Fot Przemysław Graf

Zobacz również: