Na krześle leżała jego zakrwawiona marynarka. Pomyślałam, jak można stracić tyle krwi i dalej żyć! –  zeznawała Agata Kwaśniak, żona Wojciecha Kwaśniaka, byłego wiceszefa KNF brutalnie pobitego w kwietniu 2014 roku. – Rano kiedy pojechałam do szpitala do męża, to  był cały obandażowany, wyglądał jak z filmu wojennego – przywoływała traumatyczne wspomnienia. Przed Sądem Rejonowym Warszawa Mokotów trwa ponowny proces w tej sprawie.

Pamiętam, że się bardzo bałam, wszędzie było mnóstwo krwi i policji – zeznawała we wtorek, 4 czerwca, na kolejnej rozprawie w sprawie pobicia jej męża. Na ławie oskarżonych siedzą Piotr P., były szef rady nadzorczej SKOK Wołomin, według prokuratury zleceniodawca pobicia Wojciecha Kwaśniaka, Krzysztof A. „Twardy”, który zaopatrzony w pałkę teleskopową dokonał wielokrotnych uderzeń byłego wiceprezesa KNF w głowę. Jacka W., który oskarżony jest o współudział tego dnia nie było w sadzie.  Sprawa Krzysztofa A. „Brzydki Krzysiek” została na wcześniejszej rozprawie wyłączona do osobnego postępowania. Według pełnomocnika posiłkowego Kwaśniaka, mecenasa Jerzego Neumanna, ta postać to klucz do całej sprawy.

Sam „Brzydki Krzysiek” siedzi obecnie w Zakładzie Karnym w Niemczech. To on miał dobrze znać się z Piotrem P. Gdyż miał pub naprzeciw wołomińskiego SKOK-u, nierzadko przyprowadzał do Kasy „słupy”, czyli osoby, które brały na siebie kredyty, nigdy ich faktycznie nie otrzymując. To on wytypował swojego ochroniarza, „Twardego” do wykonania zadania. Piotr P. chciał Kwaśniaka wyeliminować, bo ten zarządził kontrolę w Kasie. Mieli go tylko uciszyć na jakiś czas.

Walczyłem o swoje życie

Tuż przed samym zdarzeniem, dniem pobicia, otrzymałem od trzech SKOK-ów kartki świąteczne (pobicie miało miejsce 19 kwietnia 2014 tuż przed Wielkanocą – przyp. red. ). I to było dziwne, ponieważ ów sektor – przez nas nadzorowany – nie był zbyt szczęśliwy z tego powodu. W dodatku poddano go publicznej krytyce. Ze SKOK Wołomin dostałem najdłuższe życzenia, przede wszystkim zdrowia i coś na temat dobrej przyszłości. 19 kwietnia wyszedłem z pracy wcześniej niż zwykle – Wojciech Kwaśniak opisywał ten dramatyczny dla siebie wieczór. – Pojechałem do domu służbowym autem, zaparkowałem tuż pod moją nieruchomością. Spieszyłem się, bo wiedziałem, że żona wyszła już do filharmonii. A w domu został nieletni syn z korepetytorem. Otworzyłem furtkę, od której do drzwi frontowych jest 15 metrów. Nie było nikogo, nie zauważyłem nic szczególnego. Podszedłem do drzwi wejściowych i usłyszałem rumor. Chwilę potem jakiś człowiek wypadł zza budynku, biegł pochylony w moim kierunku. Ubrany był w moro, pomyślałem, że to może agencja ochrony – dom jest monitorowany. (jak jednak ustalono w trakcie śledztwa, monitoring nie był wówczas czynny – przyp. red). Zamachnął się i poczułem bardzo silny ból w głowie. Jednak zachowałem przytomność, nie upadłem. Odruchowo zacząłem się bronić. Po chwili nabrałem przekonania, że walczę o swoje życie. Bałem się, że kolejny napastnik mnie zaatakuje.

„Twardy” był pobudzony,  cały czas atakował głowę Kwaśniaka, jak twierdzi dziś pokrzywdzony.  Po przewiezieniu do szpitala założono mu 40 szwów  na głowie, twarzy, ustach.

– Do tej pory nie wiem, dlaczego nie straciłem przytomności – stwierdził były szef KNF. Zasłonił się rękoma, udało mu się ściągnąć kominiarkę z głowy napastnika. Odkrył, że pod nią napastnik obleczony był dodatkowo pończochą!

– Tylko pewne części twarzy były widoczne, w tym usta, oczy. Jak zobaczyłem tę pończochę nabrałem już pewności, że walczę o swoje życie.

W pewnym momencie sprawca odstąpił od ataku, uciekł za budynek. Chwilę później Kwaśniak dostrzega przejeżdżającego drogą sąsiada. Dzwonią na pogotowie, policję. Kwaśniak telefonuje do prezesa KNF, aby natychmiast poinformować go o zamachu na życie funkcjonariusza publicznego. Liczy na to, że pojawi się ABW. Ta jednak – poza wizytą funkcjonariusza żywo zainteresowanego jedynie  pamięcią Kwaśniaka (chciał wiedzieć, czy  rozpozna sprawcę) nigdy nie przejmuje śledztwa.

– Ten agent nie chciał się pierwotnie wylegitymować, ale policjanci szybko sobie z tym poradzili, to wysokiej klasy specjaliści – chwalił funkcjonariuszy.

Sprawą od początku zajmował się Wydział do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw, któremu Kwaśniak do dziś jest ogromnie wdzięczny. Inne instytucje państwowe, według nie zdały Kwaśniaka egzaminu, łącznie z poszczególnymi prokuratorami, które umarzały inne wątki. Jak choćby zażalenie na działanie Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która ujawniła szczegóły tego – wtedy jeszcze – śledztwa.

Najwyższe uznanie mam dla przedstawicieli policji, mówię tu o WTKiZ, którzy jako jedyni byli zaangażowani, sprawni i do samego końca dyskretni.

Kwaśniak był przez „terror” wywieziony zaraz po wyjściu ze szpitala z dala od Warszawy, a następnie przez ponad rok chroniony. Potem ochronę świadczył BOR.

Jak ustalono, sprawcy przygotowywali się do tego zamachu tygodniami. Zakupili pałkę teleskopową, na kilka dni przed zdarzeniem byli pod siedzibą KNF celem upewnienia  się, jak wygląda Wojciech Kwaśniak. Zaczepili go wówczas pod byle pozorem. Kiedy zostali zatrzymani przez policjantów z terroru, Kwaśniak rozpoznał w nich te dwie osoby, w tym „Twardego”, sprawcę pobicia. .Jacek W. pozbył się po wszystkim samochodu, który pojechał pod dom Kwaśniaka.

Motyw był oczywisty

Według prokuratury i samego poszkodowanego, motywem brutalnego pobiciem miała być działalność Kwaśniaka, jaką podjął pełniąc funkcję wiceszefa Komisji Nadzoru Finansowego wobec SKOK Wołomin oraz innych instytucji powiązanych z wołomińską kasą. Wiceszef KNF miał wydać szereg zaleceń wobec wołomińskiego SKOK, spośród których 30 fundamentalnych nie zostało zastosowanych. Rozpoczął się proces kontroli. Kwaśniak dodawał, że w trakcie, kiedy prowadzona była kontrola w kasie wołomińskiej, w pomieszczeniach gdzie siedzieli urzędnicy miały być zamontowane podsłuchy.

W związku z zarządzoną przez KNF kontrolą  zostało – jak dziś twierdzi – zlecone jego pobicie. Zleceniodawcą miał być były szef rady nadzorczej SKOK Wołomin, Piotr P. który wynajął w tym zasiadających wraz z nim na ławie oskarżonych napastników.  Jak twierdzi Kwaśniak – był to zamach nie tyle na jego życie, ale zdrowie.:– Mogłem albo się bronić, albo zginąć – zeznawał.

Stopień uwikłania SKOK Wołomin z osobami pełniącymi funkcje publiczne, w tym byłego prokuratora generalnego, instytucji takich jak CBA, MON i innych osób to tylko wierzchołek góry lodowej – zeznawał. – Myślę, że na ławie oskarżonych nie zasiadają beneficjenci dwóch miliardów złotych wyprowadzonych ze SKOK Wołomin, że ława oskarżonych wszystkich by nie pomieściła – przekonywał. – W takim mieście nie jest możliwe istnienie dwóch instytucji (SKOK Wołomin oraz Banku Spółdzielczego SK Wołomin -przyp. red.) o podobnym mechanizmie transferu środków finansowych bez zaangażowania grupy osób, w tym ważnych funkcjonariuszy publicznych, w tym służb specjalnych. A stopień, który posiadały były wyższe niż Piotra P.

Nonszalancja oskarżonego

 – Proszę o nieinsynuowanie inspiratorów tego zlecenia – zażądał bardzo aktywny tego dnia adwokat Piotra P. Ten zresztą adwokat wzbudził dodatkowe pretensje ze strony Wojciecha Kwaśniaka, jako że w trakcie zadawania pytania Agacie Kwaśniak mecenas podał dokładny adres zamieszkania małżeństwa.

 – Do tej pory opinia publiczna wiedziała tylko, że do zdarzenia doszło pod moim domem na Wilanowie, nic więcej. Dziś publiczność wraz z obecnymi na sali dziennikarzami wie, gdzie dokładnie mieszkamy, co odbieram jako kolejne zagrożenie mojego życia – protestował Kwaśniak.

 Mecenas podparł się jednak aktem oskarżenia, w którym widnieje pełen adres i ten podsunął pokrzywdzonemu pod nos. Co ciekawe, z pominięciem sędzi Edyty Snatsin, zupełnie nie bacząc na procedury (wszelkie materiały w trakcie rozpraw należy przedłożyć sędziemu – przyp. red.).

 Dużą pewnością siebie wykazywał się oskarżony Piotr P. wyraźnie odróżniając się od swojego towarzysza na ławie oskarżonych eleganckim garniturem i szelmowskim uśmiechem. Podczas gdy Krzysztof A. przez blisko cztery godziny przeleżał z czołem na blacie ławy – sprawiał wrażenie ogłuszonego jakimiś środkami – od czasu do czasu omiatając nieprzytomnym wzrokiem zgromadzoną publiczność i pobudzając się tylko wtedy, kiedy Kwaśniak wyraźnie wskazywał na jego sprawstwo w pobiciu.

SKOK Wołomin był jedną z najprężniej działających Kas na terenie Polski – zatrudniał 360 osób, dysponował około 100 placówkami. Klienci ulokowali w nim ponad 2,5 miliarda złotych. Spółdzielcza Kasa Oszczędnościowo Kredytowa została zawieszona przez KNF 11 grudnia 2014 roku.

 Piotr P. jest byłym agentem WSI. Wojciech Kwaśniak, poszkodowany w sprawie przed mokotowskim sądem rejonowym ma dziś problemy – prokuratura postawiła mu zarzut niedopełnienia obowiązków w sprawie SKOK Wołomin, polegających na  niezakończeniu „prowadzonego postępowania administracyjnego sporządzeniem projektu decyzji administracyjnej o ustanowienie zarządcy komisarycznego w SKOK w Wołominie do dnia 22 października 2013 roku. Tym samym nie przedłożenia takiego projektu wraz z wnioskiem o ustanowienie zarządcy na posiedzeniu Komisji Nadzoru Finansowego”. Kwaśniak uważa, że to absurd.

To już drugie podejście do procesu w sprawie pobicia Wojciecha Kwaśniaka, po tym jak w pierwszym – będącym wówczas na ukończeniu – sędzia prowadząca tę sprawę poszła na urlop macierzyński. Pierwotnie sprawa była prowadzona przez prokuraturę okręgową, potem trafiła do mokotowskiej rejonówki. Sprawę przejęła gorzowska prokuratura okręgowa. W trakcie na wolności pohasał główny oskarżony o brutalne pobicie Krzysztof A. „Twardy”, wypuszczony przez sędzię w pierwszym procesie.  Dziś jest przyprowadzany na rozprawy z aresztu. Najbliższy termin zaplanowany jest na 17 lipca. Kwaśniak będzie kontynuował zeznania.

Gabriela Jatkowska

 

Zobacz również: