Szczecin. Trzecie pod względem powierzchni miasto w Polsce, centrum gospodarcze regionu. W latach 90. było o nim głośno, ale wcale nie z takich przyczyn. Niechlubną sławę Pomorzu Zachodniemu przynosił wtedy Marek M. pseudonim „Oczko”, tamtejszy gangster, współpracujący z tzw, mafią pruszkowską. A oto jego historia.

 Marek K., bo tak pierwotnie nazywał się gangster o pseudonimie „Oczko”, urodził się w połowie lat pięćdziesiątych. Swój pseudonim zawdzięczał jednemu unieruchomionemu oku. Prawdopodobnie stracił je biorąc udział w więziennej awanturze.

W czasach młodości Marek K. mieszkał przy ulicy Żabiej na szczecińskim Żelechowie. To właśnie tam poznał choćby Marka D. czy Jacka P. ps. „Ślepak” i kilka innych osób. Później koledzy z Żabiej stworzyli, a także kierowali zorganizowaną grupą przestępczą.

Najbardziej dochodowymi polami działalności jakiej się podjęli, były hurtowy handel narkotykami i porwania biznesmenów dla okupu. Poza tym, podobnie jak inne gangi w Polsce, ściągali haracze z agencji towarzyskich. Dokonywali też napadów rabunkowych na tiry, kiedy sprowadzanie spirytusu czy papierosów zza granicy stało się zbyt ryzykowne i nieopłacalne.

Wszystko to miało jednak miejsce już na początku lat dziewięćdziesiątych. Do tej ciemnej strony miasta Markowi K. zawsze było zresztą blisko. Szczególnie odkąd zaczął pracować jako ochroniarz na bramkach różnych lokali.

W tym czasie nawiązał znajomość z pochodzącym ze Stargardu Szczecińskiego Andrzejem B. Mowa tu o “Słowiku”, wówczas drobnym złodzieju, a później jednym z szefów mafii pruszkowskiej, do której wprowadził go Zygmunt R. ps. „Bolo” vel “Kaban”. Co ciekawe, “Słowik” biorąc ślub z Moniką Z. – sekretarką powiązanego z “Pruszkowem” biznesmena Wojciecha P. – przyjął jej nazwisko. „Oczko” zastosował podobne rozwiązanie żeniąc się z poznaną w Niemczech Chorwatką. Tak z Marka K. stał się Markiem M.

Budowanie wizerunku

 „Oczko” zyskał poważanie wśród przestępców z Pomorza Zachodniego dzięki dokonaniu razem ze „Słowikiem” oszustwa nazwanego potem przez media „sprawą gorzowską”. Marek M. miał sprzedać przedsiębiorcy z Gorzowa Wielkopolskiego tira wypełnionego papierosami. Do transakcji rzeczywiście doszło – „Oczko” odebrał pieniądze i wrócił do Szczecina, a jego kontrahent został z paczkami trocin.

 Dowody niemal w stu procentach potwierdzały winę Marka M. Ten uniknął jednak odpowiedzialności i wyszedł na wolność. Podobnie stało się w 1992 roku, kiedy on i Andrzej Z. ps. „Słowik” oraz  Henryk  N. ps. „Dziad” – uważany za szefa gangu ząbkowsko-praskiego  – wpadli z dwoma tirami słynnego spirytusu „Royal”. Od tego epizodu rozpoczęła się wojna Pruszkowa za ludźmi „Dziada” (nazywanych niekiedy mylnie „Wołominem”).

Marek M. zyskał poparcie mafii pruszkowskiej, która wyraziła to, gdy do Szczecina przyjechało kilkudziesięciu uzbrojonych gangsterów spod Warszawy. W hotelu Radisson Blu na Placu Rodła odbyła się rozmowa, ustalająca nowy porządek w mieście. Od tej pory „Oczko” oficjalnie był uznawany za rezydenta „pruszkowskich” na zachodnim wybrzeżu, a to pozwalało mu rządzić niepodzielnie. Marek M. należał też do znajomych niejakiego Ricardo F. – pierwotnie znanego jako Ryszard K., znanego szerzej jako „Fanchini”, który  określany był mianem współpracownika rosyjskiej mafii. Pisaliśmy o nim szerzej w jednym z wydań „Reportera”.

 Nowe porządki

 „Oczko” po uzyskaniu przestępczego monopolu w Szczecinie, przy wykorzystaniu znajomości z Ricardo F., wchodził w kontakty z kolumbijskimi kartelami narkotykowymi oraz przedstawicielami mafii z byłych państw ZSRR w Polsce. Jeden z nich wysłał do Polski trzech kilerów. Marek M. miał im zlecać egzekucje na rzecz „Sołncewa” (wpływowa, rosyjska grupa przestępcza spod Moskwy – przyp. aut.), ale też służące załatwianiu własnych porachunków. Warto wspomnieć, że przyjazd morderców zza Buga nie byłby możliwy, gdyby nie pomoc pruszkowskiego gangstera – Jerzego W. ps. “Żaba”.

Trzeba wspomnieć również o zdarzeniu z lipca 1995 roku – opisanym także w „Reporterze” –  kiedy do klubu nocnego „El Chico” w Poznaniu weszło trzech mężczyzn. Szukali ochroniarzy lokalu, mówiąc między sobą po rosyjsku. W końcu udało im się znaleźć bramkarzy. Jeden z ciężką raną postrzałową trafił do szpitala, udało mu się przeżyć. Drugi nie miał tyle szczęścia. Po blisko dwudziestu latach od wydarzeń w „El Chico” za zleceniodawców zbrodni uznano bossów szczecińskiego półświatka przestępczego – Marka M. oraz Marka D.

 W latach dziewięćdziesiątych po zakończeniu działalności „Orzecha” w Wielkopolsce wszyscy walczyli ze sobą o wpływy. Marek M. wykorzystał to i przejął wtedy „El Chico”. Chciał terrorem uzyskać kontrolę także nad innymi agencjami towarzyskimi przy trasie A2. Okazało się jednak, że poznańskie grupy nie są tak słabe, jak początkowo się wydawało. Szczecińscy gangsterzy w końcu jednak podporządkowali sobie tamtejszych watażków.

Sytuacje takie jak ta miały duży wpływ na opinie o Marku M. w środowiskach mafijnych. Zdaniem świadka koronnego Jarosława S. ps. „Masa”, właśnie ostry charakter pozwolił „Oczce” zajść w strukturach tak wysoko i zyskać szacunek. Z drugiej strony nie był nigdy wielkim bossem, a jedynie sam siebie uważał za „króla” i rzadko kogo szanował. W pewnym momencie miał też próbować uniezależnić się od mafii pruszkowskiej, wciąż utrzymując wpływy w Szczecinie. Jeździł po mieście rzucającym się w oczy ferrari, ale w razie kłopotów swoich kompanów, wcale im nie pomagał.

 Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie

To zwróciło się w końcu przeciwko niemu. Od 1997 roku o działalności szefa zaczął zeznawać Rafał Ch. ps. „Czarny”. Była to jego zemsta za pozostawienie za kratkami bez pomocy. „Czarny” nie mógł wówczas liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary w ramach „małego” świadka koronnego (inaczej „sześćdziesiątki” – przyp. aut.) czy status właściwego świadka koronnego. Polskie prawo jeszcze takich instytucji nie znało. Drugim obciążającym „Oczka” człowiekiem był Artur R. ps. „Tuła”, rzekomo współpracujący z Urzędem Ochrony Państwa, choć w grupie uważano go za mitomana. Zeznania pozwoliły mu na otrzymanie niższej kary, dlatego wyszedł tuż po procesie z grudnia 1999 roku, w którym usłyszał wyrok dwóch lat i dziewięciu miesięcy więzienia. Zanim jednak do tego procesu doszło, w 1998 roku rozbito zachodniopomorską mafię. Do cel trafiło kilkudziesięciu gangsterów, w tym „Oczko”. Obok niego wyroki usłyszało jeszcze jedenaście osób, zaliczonych do ścisłego kierownictwa grupy szczecińskiej.

W 2008 roku na koncie Marka M. pojawił się kolejny wyrok. Katowicki sąd skazał go na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności za zlecenie zabójstwa Wiktora F. rzekomego rezydenta białoruskiej mafii w Polsce. Do zabójstwa doszło w Szczecinie w styczniu 1997 roku. Według ustaleń prokuratury wykonanie zabójstwa Wiktora F. powierzono Zdzisławowi Ł. ps. „Zdzicho”, który działał wówczas w śląskiej grupie Janusza T. ps. „Krakowiak”. Wyrok „Oczki” za zlecenie zabójstwa został uchylony z przyczyn formalnych przez katowicki Sąd Apelacyjny w 2009 roku.

Po zatrzymaniach Marka M. i innych członków gangu szczecińskiego o ich dawne pozycje rozpoczęła się walka. Najpierw wydawało się, że zajmie ją Dariusz Ś. ps. „Rambo”, ale wkrótce został zastrzelony – razem ze swoją dziewczyną. Wtedy o przywództwo krwawą batalię stoczyły grupy Wiesława J. ps. „Picek” i Zbigniewa F. ps. „Goryl”. Pomiędzy gangami odbyła się głośna strzelanina pod klubem „Hormon”. Wojna miała też swój wydźwięk w kilku zabójstwach na zlecenie.

Niewinny, ale nie dla śledczych

 Dziś trudno ocenić, kto wyszedł na mafijnych wydarzeniach z zachodniego wybrzeża najlepiej. „Oczko” – jak i wiele osób dawniej związanych z nim, a potem z „Rambo”, „Gorylem” czy „Pickiem” – wciąż żyje, ale oglądając świat przez więzienne, zakratowane okna.

Marek M. mimo wielu lat spędzonych w zakładzie karnym nigdy nie przyznał się do kierowania grupą przestępczą. Utrzymywał, że został pomówiony przez „Czarnego”. „Oczko” przed sądem mówił też, że pieniędzy dorobił się wyłącznie ciężką pracą w Niemczech.

Po opuszczeniu zakładu karnego w lutym 2011 roku zajął się działalnością związaną z obrotem paliwami. W grudniu 2014 roku Marek M. oraz Marek D. zostali aresztowani przez policję. Postawiono im zarzuty pomocnictwa do wcześniej wspomnianego zabójstwa z klubu nocnego „El Chico” w Poznaniu. W 2017 roku obaj usłyszeli wyroki 15 lat pozbawienia wolności. Sąd Apelacyjny w Szczecinie uchylił jednak to rozstrzygnięcie, doszukując się w roli „Oczki” i „Dudusia” bardziej podżegania, niż pomocnictwa do zabójstwa. Problem w tym, że w takim przypadku przestępstwo podżegania do zabójstwa już się przedawniło. Z tego powodu w 2018 roku sąd zdecydował o umorzeniu sprawy, a „Oczko” odzyskał wolność po wpłaceniu 400 tysięcy złotych kaucji. W związku z tą decyzją stanowisko stracili naczelnik wydziału Prokuratury Krajowej w Szczecinie i prokurator bezpośrednio nadzorujący śledztwo.

Nie w każdym wątku grupy szczecińskiej procesy dobiegły końca. Marek M. stanie jeszcze przed sądem, odpowiadając za przestępstwa narkotykowe. Podobnie Marek D. nie zakończył jeszcze swojej „przygody” przed wymiarem sprawiedliwości.

Patryk Szulc

Zobacz również: