Z perspektywy ponad 15-letniej historii europejskiego pieniądza, można już powiedzieć, że nawet jego twórcy nie byli w stanie przewidzieć do jakich konsekwencji doprowadzi realizacja tego projektu. Kiedy w 2002 r. wprowadzano wspólną walutę uważano to za doskonały, wizjonerski pomysł, który pozwoli na utrzymanie stabilizacji gospodarczej w Europie i zapewni równomierny rozwój krajom UE. Jednak z biegiem kolejnych lat entuzjazm opadał, a euro zaczęło być coraz częściej porównywane do konia trojańskiego, drenującego ekonomie słabszych krajów Unii.

Początki euro i Europejskiego Banku Centralnego

Przygotowania do stworzenia Europejskiego Banku Centralnego (EBC) rozpoczęły się już w 1989 r. – po upadku Mur Berlińskiego. Po zjednoczeniu RFN i NRD, Niemcy szybko uzyskały dominującą pozycję w Europie, m.in. ze względu na bardzo silną gospodarkę, dużą liczbę ludności oraz mocną markę. Proces ten był jednak poprzedzony wcześniejszymi nieoficjalnymi negocjacjami, w trakcie których Francja miała postawić twarde warunki: w zamian za zgodę na połączenie RFN i NRD, zażądała deklaracji stworzenia unii monetarnej i zrzeczenia się przez Berlin oddzielnej waluty. W efekcie tych ustaleń 1 czerwca 1998 r. powstał EBC.

Z perspektywy blisko 20 lat, które wskazują, że głównym beneficjentem euro stały się właśnie Niemcy, takie perypetie powstania banku centralnego mogą wydawać się zadziwiające. Jednak w latach 80. minionego wieku sytuacja wyglądała diametralnie inaczej. 30 lat temu mocna niemiecka marka była potężnym konkurentem dla walut takich krajów jak Francja czy Włochy, a wprowadzenie wspólnego środka płatniczego miało ograniczyć gospodarczą dominację Berlina. Dlatego to właśnie Francja najmocniej naciskała na utworzenie euro. Klauzula dotycząca unii monetarnej została zawarta w traktacie założycielskim Unii Europejskie (Maastricht,1992 r.), co wynikało z deklaracji złożonych jeszcze w latach 80. Następnie, sześć lat później powołano Europejski Bank Centralny.

Historia i rola EBC w pigułce

Na żądanie Berlina EBC został ulokowany we Frankfurcie nad Menem – mieście będącym centrum finansowym Niemiec i siedzibą Bundesbanku (Niemieckiego Banku Centralnego). Zgodnie z regulacjami unijnymi, miał zagwarantowaną niezależność, zarówno od organów UE, jak i od rządów, parlamentów i polityków państw członkowskich.

Jako bank centralnym strefy euro, nadzoruje obecnie 19 narodowych banków centralnych krajów, które przystąpiły do unii monetarnej. Ustala stopy procentowe w eurolandzie, odpowiada za emisję banknotów i funkcjonowanie transeuropejskiego systemu rozliczeń bankowych.

Dwóch pierwszych prezesów (Wim Duisenberg – do 2003 r. oraz Jean-Claude Trichet – do 2011 r.) prowadziło względnie autonomiczną politykę monetarną, opartą o realnie dodatnie stopy procentowe. Pod koniec kadencji Tricheta pojawiły się jednak już pierwsze symptomy problemów: niekonwencjonalne metody wspierania banków – z naruszeniem własnych standardów, czy uruchomienie interwencyjnego skup obligacji greckich, a następnie portugalskich, włoskich i hiszpańskich.

Problemy euro i coraz słabsza pozycja EBC

Głębsza degradacja i utrata niezależności tej instytucji nastąpiła kiedy następcą Tricheta został Mario Draghi. Zarzuty jakie na przestrzeni lat pojawiają się wobec nowego prezesa to przede wszystkim: uleganie wpływom polityków i kręgów finansowych i doprowadzenie do utraty autonomii EBC. Dotychczasowe lata rządów Draghi’ego podsumowywane są jako zabiegi pomagające utrzymać status quo banków oraz pozory płynności finansowej euro-bankrutów z południa kontynentu – okupione coraz większym zadłużeniem tych krajów. Natomiast całokształt tej polityki odbywał się kosztem ochrony wartości euro i stabilności cen eurolandu.

Mimo że z formalnego punktu widzenia nic się nie zmieniło – czyli EBC nadal jest niezależny od organów UE, rządów i parlamentów państw członkowskich – to jednak w istotnej mierze jest to już tylko teoria. W praktyce frankfurcki bank wykazuje dużą podatność na naciski płynące zarówno z Komisji Europejskiej jak i stolic najważniejszych państw strefy euro, w tym zwłaszcza Berlina.

W dobie programu Quantitive Easing (QE), czyli rekordowo niskich stóp i trwającego już kolejny rok „dodruku pieniądza”, sprzyja to powiększaniu się dysproporcji ekonomicznej pomiędzy najsłabszymi a najsilniejszymi państwami wspólnego rynku walutowego. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów jest tutaj sytuacja Grecji. Kraj, będący obecnie w najgorszej sytuacji spośród członków strefy euro, nie został objęty pomocą w ramach QE ponieważ nie spełnia wymogu posiadania ratingu na poziomie inwestycyjnym.

Opracowanie: Kajetan Soliński

Magazyn REDUTA Online (nr 3/20.12.2017)

Zobacz również: