Spotkali się w zakładzie karnym. Szybko się zaprzyjaźnili, gdyż łączyło ich zainteresowanie sutenerstwem. Po wyjściu na wolność postanowili założyć wspólnie agencję towarzyską. Biznes przynosił im krocie. Do czasu aż nie pokłócili się o rozliczenia.

Rozwiedziony 60-letni Wiesław B. miał wykształcenie średnie i trójkę dzieci. Utrzymywał się z pracy doradcy handlowego. Tak przynajmniej mówił o sobie, gdy go o to pytano. I był już znany wrocławskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

9 marca 2005 r. Sąd Rejonowy dla Wrocławia-Fabrycznej skazał go już raz na 5 lat pozbawienia wolności. Wyrok ten otrzymał za rozbój, przywłaszczenia oraz z ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii.

W budynku niedaleko śródmieścia Wrocławia, którego współwłaścicielkami miały być jego była żona i jedna z córek, funkcjonowała już raz agencja towarzyska. Lecz interes upadł. Kobieta, która się nim zajmowała, zrezygnowała z tego biznesu. Co było dziwne, gdyż tego rodzaju przybytki w mieście funkcjonują i mają się raczej dobrze.

Trudno jest dziś też powiedzieć, ile Wiesław B. zarabiał na tamtej agencji. W każdym razie  musiał to być dochodowy biznes, skoro po latach postanowił wrócić do branży sutenerskiej.

Marzenia o burdelu

 Pan Wiesiek nie marnował czasu we wrocławskim zakładzie karnym, zlokalizowanym przy ulicy Kleczkowskiej. Za kratami rozmyślał, jak odbudować swój dawny seks biznes. Tym razem jednak nie miał zamiaru osobiście brudzić sobie rąk: – Nie chcę się ponownie znaleźć za kratkami – zwierzał się współwięźniom, którzy przysłuchiwali się jego planom.

Pewnego dnia do celi, którą zajmował Wiesław B., trafił 55-letni Maciej B., któremu do końca odsiadki pozostało zaledwie kilka miesięcy. To zdarzenie nie pozostało bez wpływu na losy pana Wieśka.

Pobyt we wspólnej celi bardzo zbliżył obu mężczyzn. Szybko się zaprzyjaźnili. Okazało się, że mają wiele wspólnych tematów i zainteresowań.  Maciej B. był przez lata związany z seks biznesem, działał w różnych klubach. Prowadził nawet kilka z nich. Był w nich często managerem i człowiekiem jakby od wszystkiego. W każdym razie miał pojęcie, jak stworzyć i prowadzić taki biznes, aby wszyscy zainteresowani byli z niego zadowoleni. Wprawdzie znalazł się za kratkami, jednak w tej branży to nic nadzwyczajnego.

– Coś trzeba będzie wymyśleć w przyszłości, aby żyć na poziomie i nie narobić się. – zagadywał do Wiesław B. i  pytał, czy chciałby wrócić do tego, czym się kiedyś zajmował.

– Czemu by nie – odparł Maciej B. i zwierzył się koledze z celi, o czym od dawna myślał. Opowiadał o lokalu na obrzeżu śródmieścia Wrocławia, który stoi pusty, a doskonale nadaje się na zaciszny dom rozpusty.

  – Właścicielkami budynku są moja była żona i córka. Da się to z nimi załatwić. Tam już kiedyś była agencja – objaśniał kompanowi z celi.

Maciej B. nie drążył tematu własności budynku. Nie wnikał też w to, jak  działała tamta agencja towarzyska i kto czerpał z tego korzyści. Wolał tego nie wiedzieć. Nie chciał też o nic pytać Wiesława B., skoro szykował mu się powrót do stręczycielstwa, które było poniekąd jego wyuczonym zawodem.

 – Nie tak łatwo bowiem o pracę po wyjściu zza krat – mówił. Poza tym wierzył w to, co mu Wiesław B. obiecywał.

– Kiedy wyjdziesz, wynajmę ci lokal na dziwki. – 60-latek, utwierdzał Macieja B. w pomyśle na seks biznes. – Ty wszystkim się zajmiesz i zorganizujesz. Ale pamiętaj, że ja muszę z tego coś mieć.

Kasa sama popłynie

Pomysł  uruchomienia agencji towarzyskiej bardzo odpowiadał Maciejowi B. Szkopuł tkwił jednak w tym, iż to on pierwszy wychodził na wolność. A 60-latek miał jeszcze do przesiedzenia w celi kilka kolejnych miesięcy. Musieli jednak sobie ufać. Aby się uwiarygodnić przed kolegą, Wiesław B. zapewniał: – Szukałem do tego ludzi od dawna, by taki biznes ponownie otworzyć. Czego ty jesteś najlepszym dowodem, bo cię właśnie tutaj znalazłem.

 60-latek liczył na nową, bogatą klientelę reaktywowanej agencji towarzyskiej.

 – Trzeba będzie wszystko w środku odświeżyć i wyremontować. – zaznaczał kompanowi. Dodawał również, że pocztą pantoflową rozniesie po mieście, że znowu działają. – Wtedy „świeży towar” sam nadciągnie – snuł marzenia.

Maciej B. opuścił zakład karny w listopadzie 2005 roku i czekał, kiedy na wolność wyjdzie jego kolega. Czynił też pierwsze rozeznania. Szukał osób, które wyremontują pomieszczenia lokalu dawnej agencji towarzyskiej. I znalazł: – Jak trzeba odświeżymy i wyremontujemy – usłyszał od szefa ekipy remontowej.

Maciej B. z Wiesławem B. byli cały czas w kontakcie. Aż w końcu połowie 2006 roku pomysłodawca tego przedsięwzięcia opuścił zakład karny.

 – Czas goni, czas lokal otwierać – 60-latek ponaglał kolegę i teraz wspólnie wzięli się do roboty. Wiesław B. jeszcze raz przypominał, że wolałby stać z boku tego biznesu: – Zarobicie przy tym tyle, że dla wszystkich wystarczy – mówił w liczbie mnogiej o przyszłych udziałowcach. – Ja wezmę tylko swoje – dodawał, po czym dopowiadał: – Trzeba znaleźć kogoś takiego, na kogo oficjalnie będzie zarejestrowana cała działalność. Bo, nie na mnie przecież. Trzeba również kogoś, w rodzaju alfonsa. Kto zajmował się będzie dziewczynami i będzie prowadził klub. Potrzebni będą również bramkarze pilnujący porządku. – wyliczał.

No i sprawy potoczyły się jakby szybciej. Chociaż był pierwszy zgrzyt w tym interesie. Maciej B. miał bowiem na swój koszt przeprowadzić cały remont.

– A potem będziemy się z tego rozliczać – sugerował 60-latek. Jednak nie precyzował, kiedy. – Z tego będzie taka kasa, że sam sobie odliczysz za remont – zapewniał. Jednak Wiesław B. nie przekonał kolegi: – Do sprawy jeszcze powrócimy – zakomunikował 55-latek.

Nabór personelu

 Pracy było sporo. Zanim jeszcze otworzyli swój seks biznes, Maciej B. skontaktował się ze swoim dobrym znajomym, 35-letnim Piotrem S.

– Wejdziesz w ten interes? – zapytał i opowiedział, co będą robili. Piotr S. szybko się na to zgodził. I w porozumieniu z Wiesławem B. uzgodnili stawki, które jednak pozostały ogólną tajemnicą.

To Piotr S. miał się zająć poszukiwaniem kobiet do świadczenia usług seksualnych. Działał już w podobnym biznesie i wiedział, jak to robić. Gdzie i kogo szukać. Dał też ogłoszenie w lokalnej prasie, a przede wszystkim puścił w miasto „pocztą pantoflową” informację, iż działalność w obrębie śródmieścia będzie wznowiona. Rozpuścił też wieści, że trwa nabór do pracy. Zachęcając dziewczyny do podjęcia pracy.

Chętnych nie brakowało. Zgłosiło się wiele kobiet: Ukrainki, Białorusinki, sporo  też było Polek. Jednym słowem, był ruch w interesie. Jak je kwalifikowano? Trudno powiedzieć. Na pewno ważne było doświadczenie. Musiały wiedzieć, co robić i jak się zachowywać, aby klient był zadowolony. Ogłoszenia mówiły o elokwencji, o odpowiednim zachowaniu się w towarzystwie. Był podany graniczny wiek poszukiwanych do pracy kobiet – poniżej 30 lat. Ale zdarzały się wyjątki. To zależało od Piotra S., czy dana kobieta podobała mu się, czy też nie. Wybierano raczej szczupłe, o ładnym i nienagannym wyglądzie, o różnym wykształceniu – wyższym również. Były także studentki. Gdyż oprócz seksu trzeba było umieć jeszcze o czymś porozmawiać, gdy klient tego wymagał. Były też dziewczyny, dla których była to jedyna deska ratunku, aby jakoś przeżyć. Gdyż w domu na przykład było chore dziecko lub chory mąż, a leczenie kosztowało. Albo mąż był taki, że nie miał nic przeciwko temu, aby jego żona zarabiała  w ten sposób.

Interes na „słupa”

 Zakończono tymczasem remont lokalu. Wszystko było świeże i urządzone w stylu odpowiednim do takich przybytków.

Pokoiki na piętrze były przytulne i kolorowe. I w nich właśnie panie miały przyjmować swą klientelę. Przede wszystkim były tam szerokie i wygodne łóżka, aby nie narzekano na komfort obsługi. Sporo było miękkich dywanów i luster. Były obszerne łazienki, gdzie także klienci mogli się odświeżyć.

Na parterze natomiast znajdowała się administracja. Główny hol i biuro, w którym odbywało się rozliczanie bieżących rachunków. Była nawet mała kasa pancerna na bieżącą gotówkę. Oczywiście nie zabrakło obszernego barku dla oczekujących w kolejce i dla tych, którzy chcieliby jeszcze odpocząć, przed wyjściem na zewnątrz. Był też barman, który służył wszelkimi trunkami. Wszystko oczywiście drogie. Na parterze było ponadto pomieszczenie przeznaczone dla taksówkarzy. Taka niby poczekalnia, do której przywozili klientów. Tam też  czekali aż gość skończy i odwozili go z powrotem. Miejsce obszerne i wygodne, w którym nawet mogło przebywać na raz kilku taksówkarzy. Zainstalowano też automaty do gier. Mógł na nich zagrać każdy z gości. Nawet taksówkarz, jeżeli chciał w ten sposób wydać zarobione pieniądze.

Piotr S. zatrudnił również kilku bramkarzy. Rosłych i doświadczonych młodzieńców, którzy wiedzieli, co robić w krytycznych sytuacjach. Za zgodą Wiesława S., Piotr S. stał się też od razu prowadzącym cały ten interes. A że ten drugi był również karany, to nawiązał kontakt ze swoim znajomym,  40-letnim Wiktorem K. Przedstawił mu propozycję, z której wynikało, że oficjalnie działalność zostanie zarejestrowana na niego. Miał być tak zwanym „słupem”.

 – Zgadzam się – odpowiedział bez namysłu Wiktor K., któremu zaraz potem Piotr S. przedstawił do podpisania umowę wynajmu lokalu.

Interes się kręcił

Agencja rozpoczęła działalność w marcu 2007 roku. Poczta pantoflowa spełniła swoją rolę i niemal od razu po otwarciu lokal zapełnił się klientami Były nawet kolejki. Klientela też była różna. Przeważali dobrze sytuowani mężczyźni, z tytułami i stopniami naukowymi, na stanowiskach. Również dyrektorzy, prezesi, właściciele różnych firm i spółek, lekarze a nawet stróże prawa. Nikt nikogo o nic nie pytał. Każdy wiedział, po co przychodzi. Byli w różnym wieku, często nawet grubo po 60. Małżonkowie, głowy rodzin. Wydawało się, ludzie poważni. Wszyscy pragnący seksu. Mężczyźni schludni i brudni, co to dopiero w łazience na piętrze pod prysznicem doprowadzali się do porządku, aby móc wejść do wybranych pokoi. Przychodzili po rozrywkę i odchodzili.

Było tak dobrze, że dla jeszcze większej poprawy i sprawności działania agencja zatrudniła dwóch menadżerów: kobietę i mężczyznę. Odwiedzał też swoją agencję Wiesław B. I to regularnie. Ale nie dla seksu. Wolał posiedzieć, napić się alkoholu, pogadać i popatrzeć. Doglądając w ten sposób jakby swoje dzieło, z którego, pomimo że nie figurował oficjalnie w żadnych papierach, osiągał niezłe zyski. Każdego miesiąca tytułem czynszu Maciej B. przekazywał mu 20 tysięcy złotych. Przywoził je osobiście do wrocławskiego mieszkania. Wiesław B. też dawał zarobić Maciejowi B. Nie padały ogólne sumy, ale po odliczeniu kosztów utrzymania całej agencji okazało się, że otrzymywał 60 procent zysków z działalności. Zaś Piotr S. miał z całości 40 procent. Jedynie Wiktor K. miał niewiele. Raczej resztki z tego, co zostało. Za to, że zgodził się być „słupem”, brał od 1 do 2 tysięcy złotych miesięcznie plus premię i dodatkowe pieniądze za remonty i naprawy, których dokonywał na bieżąco oraz pilnował, aby rachunki za prąd i gaz były płacone regularnie.

 – Głównym szefem był jednak Maciej B. i to on wydawał polecenia, a Piotr S. je jedynie wykonywał – opowiadał Wiktor K. – Rozliczali się z sobą zazwyczaj w godzinach porannych, ja zaś przychodziłem pomiędzy 10.00 a 11.00. Opuszczałem agencję pomiędzy 19.00 a 20.00. Potem przychodzili klienci i ruch zaczynał się około godziny 22.00. Był wtedy Piotr S. i barman oraz czterech ochroniarzy. Jakby wpadła niespodziewana kontrola do agencji, dziewczyny wynajmowały oficjalnie pokoje, jak w hotelu – wyznał.

O sytuacji wypowiadał się także jeden z menadżerów, 30-letni Tadeusz N., który tę funkcję pełnił w agencji na przełomie listopada i grudnia 2008 roku:

 – Była to prawie hotelowa działalność – nie ukrywał. – Wynajmowaliśmy pokoje prostytutkom, które w tym lokalu urzędowały. Barmani przyjmowali pieniądze od dziewczyn za wynajem pokoi. Generalnie dziewczyny wynajmowały pokoje i za to oficjalnie płaciły. Nieoficjalnie płacił klient, któremu udzielały usług seksualnych. Otrzymywały też procent od drinków zamawianych dzięki swej działalności. Taksówkarze również dostawali ekstra 50 złotych od przywiezionego klienta. Na dole był bar, który prowadziliśmy i czerpaliśmy z niego korzyści.

Maciej B. nie dopuszczał nikogo do Wiesława B.

– Nie potrafię też powiedzieć, czy Wiesław B. był prawdziwym właścicielem tego lokalu – dodawał Tadeusz N. – Dwa razy w życiu go widziałem. Raz w towarzystwie Macieja B. w domu Wiesława B., drugi raz w naszym hotelu. Będąc wśród nas, Wiesława B. niespecjalnie interesowało to wszystko, ale chyba wiedział, co się tu działo.

Kolejny menadżer, 29-letnia Paulina P. ujawnia cennik: – Najpierw była stawka 200 złotych za godzinę, a potem 250.

– Może byśmy tak ruszyli z narkotykami, albo  z produkcją papierosów? –  taki pomysł zaświtał w głowie Wiesławowi B. Ale nic z tego nie wyszło i jedynie skończyło się na gadaniu.

Niespodziewana wizyta

Przez dwa lata nie było żadnej interwencji policji.  Wszystko toczyło się  spokojnie i wszyscy byli zadowoleni. Pracownicy i klientela. Jednak między dwoma głównymi wspólnikami tego interesu zaczęło iskrzyć. Wiesław B. ciągle nie rozliczał się ze swym kolegą z dawnej celi za przeprowadzony w lokalu remont. Niespodziewanie na początku 2010 roku w burdelu pojawił się krewki jegomość w średnim wieku, o krępej budowie ciała.

 – Ta nieruchomość należy do mnie!-  przedłożył Maciejowi B. stosowne dokumenty.

– Może to była sprawka Wiesława B.? – zastanawiał się Maciej B. – Może miał już dość mego gadania?

W każdym razie był wtedy mocno zaskoczony tą niespodziewanym wizytą. Właścicielkami budynku miały być przecież była żona oraz córka Wiesława B. A tu taka sytuacja: – A może chciał się już pozbyć interesu, a była żona i córka o niczym nie wiedziały?

Wiesław B. wtedy milczał. I nie spotykał się już ze swoim kolegą z celi. No i interesy zaczęły się psuć. Rzekomy właściciel lokalu nie ustępował: nasyłał różnych ludzi i policjantów, skarżył się, pisał oficjalne pisma i donosy. Zaczął przeszkadzać w prowadzeniu klubu i nawet ochrona agencji nie mogła sobie z nim poradzić. Idealny osobnik do walki z agencją tego typu. Bo się nikogo nie bał. Odstraszał klientelę. Był przy tym pomysłowy i kilka razy nawet odciął prąd agencji. Zastawiał też kontenerami bramę wjazdową do budynku. Raz wdarł się nawet w dzień do środka z piłą spalinową w rękach i zdemolował cały lokal, tnąc nią wszystko, co stanęło mu na drodze. Było to dziwne, bo ochrona późno zareagowała i można było przypuszczać, że był z kimś z obsługi w zmowie.

O agencji zrobiło się we Wrocławiu głośno. Zaczęto o niej pisać w mediach. Wiadomo, że  klienci wolą tego rodzaju rozgłosu unikać. Bo klient chce seksu, ale i spokoju. I tak agencja zaczęła tracić klientelę. A policja zainteresowała się właścicielem. Ostatecznie w maju 2010 roku przerwano działalność. Zaczęło się śledztwo. Pracownicy nie milczeli i zeznawali, kto ich zdaniem był prawdziwym szefem.

Zatrzymany Wiesław W. wszystkiemu zaprzeczał i był nawet bezczelny: – Nie zawierałem żadnej umowy, nie byłem jej stroną. Nie byłem właścicielem tego lokalu. Nigdy też nie otrzymywałem żadnych pieniędzy, bo z jakiej racji?

Okazało się jednak, że w tym czasie zarobił z wynajmu blisko 760 tysięcy złotych. Co mu udowodniono. Pogrążał go w śledztwie jego dawny kolega z celi: – Tylko z samych automatów do gier brał dodatkowo co miesiąc jeszcze z 5 tysięcy złotych. A kwota na całej umowie była zapisana na 2 tysiące złotych.  A te 20 tysięcy każdego miesiąca przekazywałem mu nieraz tak zwaną górką, czyli na miesiąc do przodu.

Maciej B. potwierdzał, że był między nimi spór: Poszło o pieniądze za remont. Nie chciał się ze mną rozliczyć. I jeszcze nasłał na mnie kogoś, kto to wszystko potem rozwalił.

2 października 2018 roku Sąd Rejonowy dla Wrocławia-Fabrycznej skazał Wiesława B. na 3 lata pozbawienia wolności i przepadek mienia równowartości 760 tysięcy złotych za to, że: „Działając z góry powziętym zamiarem i w krótkich odstępach czasu w celu osiągnięcia znacznych korzyści majątkowych, czyniąc sobie z tego stałe źródło dochodu, czerpał korzyści majątkowe w postaci pieniędzy z uprawiania nierządu przez inne osoby”.

Roman Roessler

 

Zobacz również: