

Ta zbrodnia wstrząsnęła powiatem zawierciańskim. W jednym z domów w Chruszczobrodach, pomiędzy Dąbrową Górniczą a Zawierciem, znaleziono martwego mężczyznę z licznymi ranami kłutymi i ciętymi. W piwnicy tego domu odkryto też zwłoki psa z odciętą głową i bez wnętrzności, co sugerowało, że ktoś spożywał psie mięso.
– Budynek, w którym znaleziono zwłoki, jest dwukondygnacyjny – wyjaśnia Piotr Janoska, Prokurator Rejonowy z Zawiercia. – I jak się okazało, należał do Janusza W.
44-letni Janusz W. mieszkał w domu po rodzicach. Był kawalerem, bez wykształcenia i pracy, mieszkał sam. Nie szło mu w życiu. Miał jednak licznych znajomych, którzy go odwiedzali.
Dwóch przyjaciół
– Gdy wraz z policjantami weszliśmy do środka, to określenie, że w tym budynku znajdowała się jedna wielka melina, jest zbyt łagodne w stosunku do tego, co było na miejscu – opowiada prokurator. – Potworny smród i zestarzały, tłusty bród wraz z odchodami otaczały wszystko wokół. Gospodarz też nie wyglądał lepiej.
Janusz W. zeznawał, że 45-letniego Andrzeja M., również bezrobotnego, poznał ubiegłego lata na ulicy.
– Zaproponowałem mu, że co będzie sam robił, niech zamieszka ze mną. Będzie przynajmniej lżej, i pogadać będzie z kim – wyjaśnił.
W dwukondygnacyjnym budynku było sporo miejsca. Zatem Janusz W. dał Andrzejowi M. jeden z pokoi. Gospodarz zajmował tylko jedno pomieszczenie.
– Nigdy nie wnikałem w to, co Andrzej M. robi „w swoim” pokoju – zeznał.
Często przychodzili do nich koledzy: – Wtedy bywało wesoło, a zimą nawet cieplej – dodaje.
Budynek był nieogrzewany i bez światła, bo Janusz W. już dawno przestał za wszystko płacić. W lecie można było jakoś wytrzymać, zimą bywało gorzej.
– To było 3 marca tego roku. Było piekielnie zimno na dworze, przyszły mrozy. – Janusz W. dobrze pamięta ten dzień.
Andrzej M. wszedł nad ranem do jego pokoju i zapytał, czy mógłby się położyć w łóżku koło Janusza W. I przytulić do niego. Bo trzęsie nim z zimna.
– Odmówiłem, bo co on sobie myślał!
Wtedy Andrzej M. wrócił do siebie, do pokoju.
– Chyba zły był na mnie za to, że go nie przyjąłem do łóżka, że nie chciałem z nim leżeć. Zachowywał się głośno. Rozbijał wszystko w pokoju, w którym przebywał, i tłukł się po nim. A potem nagle uspokoił się, ucichł, i chyba zasnął. – Janusz W. nie zaglądał do niego i już więcej żywego Andrzeja M. nie widział.
– Przyszli potem do mnie dwaj koledzy – wyjaśnia. Siedzieli i czekali, aż przyjdzie do nich Andrzej M.
– Ale on nie wychodził ze swego pokoju i wtedy poszedł po niego jeden z tych, którzy do nas przyszli.
– Z tego, co potem zeznawał w prokuraturze kolega Janusza W., to on właśnie zastał martwego Andrzeja M. – mówi prokurator Janoska. – On też, około 18.00 tego samego dnia powiadomił policję.
Kiedy policjanci weszli do pokoju, ciało Andrzeja M. leżało na wpół obnaż było pełno krwi. one. Na ciele i wszędzie wokół było mnóstwo krwi. Na podłodze znajdowało się sporo pozbijanego szkła.
– Całe ciało denata było porozcinane głębokimi ranami. Były też rany kłute. Natychmiast przeszukano budynek wraz z piwnicą.
Jadł psa po trochu
To właśnie w piwnicy znaleziono martwego psa z odciętym łbem i z resztkami szkieletu tułowia, bez wnętrzności, z zachowanym futrem.
– Ciało zwierzęcia znajdowało się w plastikowym worku i wyglądało, jakby było z hodowli, i zostało oskórowane – dodaje prokurator.
Policjanci byli zbulwersowani sytuacją.
Mieszkający w sąsiedztwie potwierdzili, że Janusz M. posiadał psa.
– Fakt ten potwierdzili również pracownicy MOPS-u, do których zwróciła się w tej sprawie policja – informuje zawierciańska prokuratura. – Janusz M. zgłaszał w MOPS-ie, że nie jest w stanie utrzymać zwierzęcia. Ustalono, że ma go oddać do schroniska. Czy jednak oddał, sprawdzamy właśnie.
Janusz M. też się zarzekał, że wprawdzie jest biedny, ale psu by krzywdy nie zrobił. A swego psa oddał przecież do schroniska.
– A tego w plastikowym worku, o którym wiedziałem, że znajduje się w kotłowni przy piwnicy, to już martwego przyniósł sobie Andrzej M. – dodawał podczas przesłuchania. – I go po trochę spożywał.
Obdukcja sądowa ciała denata i opinia biegłych potwierdziła, że Andrzeja M. nie zamordowano. Samobójcze ciosy zadawał sobie sam w jakimś szale. Aż się w końcu wykrwawił i skonał.
Roman Roessler