Dwa wyroki za trzy życia

Było już ciemno, gdy mieszkaniec  Rozgart, wsi w pobliżu Torunia, wyszedł na spacer z psem. W czasie przechadzki  zaintrygował fiat punto stojący na skraju leśnego traktu. Na przednim fotelu pasażera ktoś siedział, ale w jakiejś dziwnej pozie. Gdy  mężczyzna podszedł bliżej zorientował się, że znajdująca się w aucie kobieta prawdopodobnie nie żyje.

 Była to Renata Sz., 39-letnia mieszkanka Gniezna. Kobieta została przed śmiercią skrępowana kablem. Potem przywiązano ją do siedzenia,  następnie ktoś udusił paskiem zarzuconym na szyję od tyłu. Jej ciało znaleziono 10 stycznia 2011 roku. Okazało się, że  samochód, w którym została znaleziona, należał do jej męża.

Śledczy, którzy najpierw podejrzewali, że sprawcą zbrodni może być mąż  kobiety w ciągu kilku godzin dotarli do wynajmowanego przez to  małżeństwo mieszkania na jednym z osiedli Gniezna. Znaleźli tam Ryszarda Sz., 47-letniego męża kobiety. Tyle, że on również nie żył. Zmarł od ciosów w  głowę i krtań. Kilkanaście godzin wcześniej niż jego żona.

Połączy ich seks

 Nie minęła doba od znalezienia zwłok kobiety, gdy policjanci wytypowali  podejrzanego o dokonanie tych zbrodni. Był nim Michał S., 27-letni  wówczas mieszkaniec okolic Sępólna Krajeńskiego. Na jego trop naprowadziły ich między innymi zeznania sąsiadów. Widywali go ostatnio w mieszkaniu małżeństwa Sz. I na pewno znał wcześniej Renatę Sz.

Michał S. pochodził z rodziny, gdzie wyrok sądowy to raczej codzienność  niż incydent, o którym wszyscy chcą jak najszybciej zapomnieć. Matka dostała go za zranienie nożem ojca Michała, on natomiast za znęcanie się nad rodziną. Głównie, gdy w jego krwi buzowały promile.

Michał S. edukację skończył na podstawówce. Uczył się co prawda w  gimnazjum, ale po kilkunastu dniach został z niego wyrzucony, ponieważ  uderzył nauczyciela.

Czy wywodząc się z takiego pnia, Michał S. mógł uchronić się od  konfliktów z prawem? Tym bardziej, że jego najbliższymi kompanami byli  bracia. To z nimi zaczął chodzić na włamania i rozboje, ale wielkiego skoku nigdy się nie doczekał. Podobno żył też z windykacji długów. I miał w sobie coś takiego co powodowało, że dziewczyny go lubiły. A on również od nich nie stronił. Dwóm zrobił dzieci, ale długo z nimi  miejsca nie zagrzewał.

Renata Sz. też nie stroniła od mężczyzn. Co więcej – z powodu kłopotów finansowych – dorabiała uprawiając najstarszy zawód świata. To ta gorsza strona jej życia spowodowała, że spotkała się Michałem S. Tak naprawdę nie wiadomo do końca co ich łączyło. Interesy, seks czy może zupełnie coś innego. Wiadomo natomiast, że nie stało się dobrze, że na początku stycznia 2011, Michał S. pojawił się w jej wynajmowany przez nią i jej męża mieszkaniu w Gnieźnie. Do tego na stole stanął jeszcze alkohol.

Wyzbyty z emocji

 Niekiedy bywa bowiem tak, że po kolejnej flaszce wystarczy złe spojrzenie, żeby doszło do awantury. I tak było i tym razem. Michał S. ćwiczył wówczas sztuki walki i postanowił wypróbować na mężu Renaty ciosy, które poznał. On zaś miał twierdzić, że i tak nie da mu rady.

Nie wiadomo czy kiedy Renata Sz. i Michał S. wychodzili z Mieszkania w Gnieźnie, 47-latek już nie żył. Wsiedli do fiata i pojechali w stronę Torunia. Kobieta będąca pod urokiem o 12 lat młodszego Michała S.  zgodziła się na to. Bo opowiadać i koloryzować, to on potrafi jak nikt inny. A do tego postraszyć też umiał. Pewnie wspomniał kobiecie coś o tym, że ma go słuchać, bo inaczej pójdzie siedzieć za współudział.

Dlaczego przyjechali właśnie w okolice Torunia? Bo Michał S. miał tu inną znajomą, o której wiedział, że przyjmie go z otwartymi ramionami i pomoże. Tylko najpierw musiał pozbyć się Renaty. Stała się niewygodnym świadkiem, który kiedyś może go sprzedać psom. Więc zabił ją na skraju lasu w Rozgartach.

– Widziałem już wielu zabójców – mówi jeden ze śledczych, który  pracował przy tej sprawie. – Różnie reagują. Jedni są wkurwieni, że ich  złapaliśmy, inni płaczą, kolejni żałują. Są też tacy, u których widać, że boją się tylko długiej odsiadki. Są w nich jakieś emocje. Dobre lub złe. U Michała Sz. nie było żadnych. Albo taka maska.

 Chciał być kilerem

 W styczniu 2011 roku Michał S. trafił z zarzutem podwójnego zabójstwa do Aresztu Śledczego w Toruniu. Wydawało się, że co najmniej przez  najbliższych kilkanaście lat kolejnej zbrodni nie popełni. Choć kolegom spod celi chwalił się, że jest płatnym zabójcą.

Przede wszystkim ci, którzy już z niejednego więziennego pieca chleb jedli, patrzyli na Michała S. i jego opowieści nieco z przymrużeniem oka. Czytali przecież o nim w gazetach. Że zabił męża 39-latki, a potem z nią uciekł i też pozbawił życia. Taka łzawa historia do wizerunku płatnego zabójcy raczej nie pasowała.

Kilka miesięcy po osadzeniu Michała S. w toruńskim Areszcie Śledczym na jego życiowej drodze stanął Maksymilian D. pseudonim „Maks”, 62-letni mieszkaniec Grudziądza, który w 2003 roku został skazany między innymi za wymuszenia haraczy. W 2011 roku ponownie trafił do aresztu w związku z wyrokiem gróźb karalnych i  udziału w pobiciu.

62-latek prowadził rodzinną firmę, zatrudniał ludzi, był majętny. Regularnie spotykał się z rodziną. Jej zdaniem był w dobrej kondycji psychicznej, nie chciał umierać. Prosił o czajnik elektryczny i  telewizor.

Co stało się dalej wiadomo tylko z wyjaśnień Michała S. i kilku innych osadzonych z toruńskiego aresztu. Zeznali później, że słyszeli jak 62-latek miał prosić Michała S.: – Udusisz mnie, czy nie?

Oni myśleli, że to żart. Ale jak wyjaśnił potem Michał S., żart to jednak do końca nie był. Mieszkaniec Grudziądza chciał zejść z tego świata, bo miał spore problemy finansowe i słabe zdrowie.

– Zaproponował mi za zamordowanie 150 tysięcy złotych. Płatne w ratach – powiedział Michał S. podczas śledztwa. Ale czy to prawda?

Płatny zabójca, za jakiego chciał przecież uchodzić za kratami Michał S., takiej propozycji nie mógł odrzucić. Tym bardziej, że mógł się domyślać, iż za zamordowanie Renaty Sz. i jej męża dożywocie ma raczej jak w banku.

Morderstwo to eutanazja

 Przez całe śledztwo i proces, który w sprawie śmierci 62-latka w celi toruńskiego aresztu toczył się w toruńskim Sądzie Okręgowym, Michał S. i jego obrońca twierdzili, iż zbrodnia w celi numer 308 toruńskiego była eutanazją. A więc zabójstwem popełnionym z powodu współczucia, za które  grozi tylko pięć lat więzienia.

Proces w sprawie śmierci w areszcie zakończył się listopadzie 2012 roku. Zdaniem sądu nie ulega wątpliwości, że Michał S. w sierpniu 2011 roku zabił 62-latka na jego żądanie. Świadczy o tym między innymi fakt, iż napisał on przed śmiercią oświadczenie, w którym znalazło się zdanie: „ubłagałem Michała S., aby odebrał mi życie.” Potem to 62-latek ściągnął z nogi bandaż, który miał tam w celach leczniczych i dał Michałowi S. On natomiast zrobił z niego pętlę , założył 62-latkowi na szyję, inną częścią bandaża skrępował mu ręce. 62-latek został uduszony. Po wszystkim oskarżony przykrył go kocem, wypił kawę i dopiero powiadomił strażników, że jego kolega z celi nie żyje.

Sąd uznał, że Michał S. chciał zabić 62-latka i swój zamiar zrealizował. Ale nie kierował się współczuciem dla niego. Taka ocena sędziów wynikała z analizy nie tylko wyjaśnień oskarżonego, ale również opinii biegłych. Orzekli oni, że oskarżony nie jest zdolny do takiego typu wyższych uczyć, podobnie jak do litości.

Zdaniem sędziów, nie było też przesłanek do takiego współczucia. Gdyż 62-latek nie był tak chory, żeby miał cierpieć fizycznie lub psychicznie. Miał też ustabilizowaną sytuację finansową i rodzinną.

Pobyt za kratami nie był dla niego jakiś szokiem, ponieważ przebywał tam już wcześniej.

– Michał S. chce uchodzić za osobę silną, bezwzględną i nieprzewidywalną. I taki wizerunek chciał tym zabójstwem utrzymać wśród osadzonych – powiedziała w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Justyna Kujaczyńska-Gajdamowicz z toruńskiego Sądu Okręgowego, który na razie nieprawomocnie skazał go na 25 lat więzienia.

Kilka miesięcy wcześniej inny skład sędziowski toruńskiego Sądu Okręgowego uznał Michała S. winnym zabójstwa małżeństwa z Gniezna. Za to został on skazany na dożywocie.

W czasie ogłaszania obu wyroków, Michał S. zachowywał się tak, jakby one go nie dotyczyły. Zagadywał pilnujących go strażników, uśmiechał się, coś komentował pod nosem. Tak pewnie w jego mniemaniu powinien zachowywać się płatny zabójca.

Waldemar Piórkowski

fot. Sławomir Kowalski

Zobacz również: