Katarzyna Domeracka wyszła z domu 9 maja 2000 roku

Siedemnastoletnia Katarzyna Domeracka wyszła z domu 9 maja 2000 roku. Do dziś nie ma po niej śladu. Prawdopodobnie została zamordowana. W tym roku kończyłaby 36 lat. Domniemanego zabójcę nastolatki wskazała wróżka. Czy jest nim warszawski adwokat, przyjaciel rodziny?

– Często zastanawiam się, jak wyglądałaby teraz? Co robiłaby w życiu? Jaka by była? Ta sprawa do dziś nie daje mi spokoju – na pierwszy rzut oka trudno powiedzieć, że to policjant. Minęło prawie trzynaście lat, a wspomnienia wciąż są dla niego żywe. Prosi, aby nie podawać jego imienia ani nazwiska. Ani ksywki. Gliniarze rozpoznają się głównie po ksywkach. A on wciąż służy w niebieskiej formacji. Dlatego jego nazwisko jest zmienione.
Marek Joselewski, tak go nazwijmy, zaczął służbę w 1994 roku patrolując w radiowozie ulice na warszawskim Ursynowie. Dziś zajmuje się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej w wyspecjalizowanym wydziale Komendy Głównej Policji. W 1999 roku trafił do sekcji zajmującej się wykrywaniem zabójstw na warszawskim Mokotowie. Wszystkie sprawy, jakie do tej pory prowadził, udało mu się wykryć. Oprócz tej jednej.
– Skąd masz pewność, że Kasia nie żyje? – drążę.
– Wróżka mi to powiedziała – Marek odpowiada całkiem na poważnie.

Mroczne tajemnice

Kilka dni później spotkałem się z byłym przełożonym Joselewskiego, kierownikiem sekcji zajmującej się przestępstwami przeciwko życiu i zdrowiu, mokotowskiej komendy. Dziś prowadzi własne biuro detektywistyczne. On również nie chce ujawniać swoich personaliów, ale zgodził się na krótką rozmowę.
– Przypominam sobie sprawę Kasi Domerackiej. Rodzina zgłosiła zaginięcie nastolatki. Zainteresowałem się tym. Coś mi tam śmierdziało. Warto było głębiej przy tym pogrzebać. Joselewski miał doświadczenie w prowadzeniu poszukiwań celowych, dałem mu ten temat. I dużo swobody. Przekopał pół Białołęki. Szukał ciała dziewczyny. Nie znalazł. Użyto do poszukiwań znacznych sił policyjnych, między innymi Oddziały Prewencji. Przeczesano lasy, zagajniki, kopano w wytypowanych miejscach. – detektyw machinalnie przeczesał włosy, jakby w nich poukrywane były ziarenka wspomnień – Joselewski doprowadził do wytypowania sprawcy, który najprawdopodobniej zabił dziewczynę. Cały ciąg logicznych poszlak na niego wskazywał. Nie udało się zdobyć dowodu, który pozwoliłby postawić mu zarzut zabójstwa. Chociaż nie odnaleziono zwłok, dzięki ustaleniom Joselewskiego, sprawa traktowana była jak zabójstwo – dodał po chwili.
Marka Joselewskiego wciąż męczy sprawa zaginionej dziewczyny. Na stronie internetowej Komendy Stołecznej Policji można znaleźć zdjęcie poszukiwanej i krótki opis okoliczności, w jakich zaginęła. Jest też wizerunek pokazujący, jak dziewczyna wyglądałaby teraz. Czy żyje, czy zerwała z bliskimi i zaczęła wszystko od nowa? Czy też została zamordowana?
– Na początku było banalnie – opowiada Joselewski – Przesłuchania, rutynowe sprawdzenia. Poznajesz rodzinę, wnikasz w ich życie z butami.
Rutynowe sprawdzenie. Dla laika brzmi zwyczajnie, nic wielkiego. Kilka telefonów, sprawdzenia w bazach. Niezupełnie tak jest. To rozmowy z bliskimi, obserwacja ich zachowań i czynności procesowe. Szukanie nowych, potencjalnych świadków. Kolegów, koleżanek, rodziny. Pomału z chaosu informacji wyłaniał się obraz życia zaginionej.
Typowa nastolatka, uczennica II klasy liceum. Uczyła się przeciętnie, ale nie miała kłopotów z nauką. Z natury pogodna, lubiana w swoim środowisku. Nie piła, nie paliła, nie zażywała narkotyków. Wydawałoby się sielanka. To jednak pozór. Każdy ma swoje mroczne tajemnice.
– Wiesz, tę rodzinę prześladuje pech. Jakieś przeklęte fatum – Joselewski patrzy w zadumie przed siebie.
Katarzyna kilka dni przed zaginięciem wyprowadziła się do dziadków. Z półsłówek, z niedopowiedzeń wynikało, że nie do końca jej relacje z matką układały się poprawnie. Nie lubiła ojczyma. Na nim skupia się uwaga Joselewskiego. Szybko okazuje się, że to błędny trop. Zresztą, ojczym wkrótce po zaginięciu Kasi umarł.
Drugi trop to chłopak Kasi. Łukasz, dwudziestokilkulatek, miły i sympatyczny. Spotykał się z dziewczyną od kilku lat. Matka wiedziała o tej znajomości, ale jej nie pochwalała. Czy mógł mieć coś wspólnego z zaginięciem?
– Czułem, że coś kręci. Uciekał wzrokiem. Miałem wrażenie, że jest nieszczery. Nie to, że kłamał. Nie. Coś ukrywał – Joselewski zawiesza głos.
– Co w takim razie zrobiłeś?
– Złamałem go. Rozumiesz? Brutalnie, po chamsku siadłem mu na psychę. I pękł po trzech godzinach. To była taka bardzo męska rozmowa. Nie dałem mu żadnej szansy. Żadnej. – Marek uśmiechnął się smutno – Łukasz ukrywał coś, co rzuciło nowe światło na sprawę Katarzyny Domerackiej. Jej pamiętnik. Miał dobre intencje. Chciał po prostu chronić prywatność osoby, którą kochał. To pozytywna postać. Mam nadzieję, że chociaż jemu dobrze się ułożyło w życiu – Joselewski ponownie zanurza się we wspomnieniach.

Przyjaciel rodziny

Zeszyt i zeznania Łukasza wydobywają na światło dzienne postać mecenasa Jana W. Od tego momentu to na nim skupia się cała uwaga policjantów.
– Osoba mecenasa była od początku w naszym kręgu zainteresowania. W tego typu sprawach trzeba bardzo drobiazgowo odtworzyć przeszłość zaginionej osoby i tam szukać nici mogących doprowadzić do rozwiązania zagadki. Zaginięcia często mają banalną przyczynę. Ktoś wychodzi z domu, zapomina się na imprezie, i po kilku dniach sam wraca na łono rodziny. Ale potencjalnie może też chodzić o zabójstwo. Trudno wyczuć. Trzeba grzebać w przeszłości, czasami bardzo odległej – mówi Joselewski.
Kilka lat przed zaginięciem, Kasia straciła w tragicznym wypadku ojca. Miała wtedy około dziesięciu lat. Wówczas matkę Kasi mocno wspierał przyjaciel rodziny, znany prawnik Jan W. Szybko zajął też ważne miejsce w życiu dziewczyny. Stał się jej opiekunem i powiernikiem. W jakiś sposób wypełniał pustkę po ojcu.
Kasia i Jan W. stali się sobie bliscy. Matka cały czas utrzymywała, że kontakty między mecenasem a Kasią mają charakter przyjacielski. Z zapisków Kasi wynika co innego. Adwokat uwiódł i wykorzystał seksualnie Katarzynę. Z zeznań Łukasza wynika, że Kasia chciała uwolnić się od tego związku, prosiła Łukasza o pomoc. O dziwnych kontaktach Kasi z dojrzałym mężczyzną opowiadały też jej koleżanki. Zaginiona zwierzała im się ze swoich problemów.
– Bezpośrednich dowodów przeciw mecenasowi nie było, ale od tego momentu stał się on głównym podejrzanym. Miał motyw. I kręcił. Sprawa zrobiła się bardzo śliska, bo dotyczyła wpływowego prawnika. Wziąłem chłopa pod lupę. Ten pamiętnik zrobił na mnie mocne wrażenie. Wchodząca w życie dziewczyna zostaje skrzywdzona przez takiego skurwysyna. Wykorzystał jej ufność, niewinność. Zawziąłem się na niego. Powiedziałem sobie, że nie odpuszczę – Joselewski zmarszczył twarz w gniewnym wyrazie.
Udaje się ustalić, że mecenas założył Kasi w banku subkonto dla młodzieży, na które wpłacał drobne kwoty. We wniosku skłamał, że jest jej krewnym. Niektóre wpłaty były sygnowane nazwiskiem Łukasza. Chłopak zaprzeczał stanowczo. Policjanci potwierdzają jego wersję. Konto na pewno założył mecenas i celowo we wnioskach wpłat wpisywał nazwisko Łukasza. Adwokat ewidentnie zacierał ślady. Po co? Chłopak mówi jeszcze, że Jan W. wynajął mieszkanie, w którym spotykał się z Kasią.
– Już wtedy zacząłem przeczuwać, że Kasia nie żyje. Miałem za mało dowodów, aby zatrzymać prawnika, na to było jeszcze za wcześnie. Czułem, że utknąłem, natrafiłem na ścianę. Miotałem się jak dziki, szukałem jakiegokolwiek zahaczenia. Bałem się, że kutas mi się wymknie – mówi wzburzony Marek.

Wizje wróżki

W tym samym czasie matka Katarzyny udaje się do Krzysztofa Jackowskiego, znanego jasnowidza, z prośbą o pomoc. Ten mówi jej, że córka nie żyje. Zabił przyjaciel rodziny. Matka skojarzyła wizję jasnowidza z mecenasem W. Swoimi podejrzeniami podzieliła się z prokuraturą. Jasnowidz wskazał też rejon, gdzie mogą być ukryte zwłoki zaginionej. Marek pokazuje mi płachty zdjęć satelitarnych tego terenu. Potężny obszar pełen kompleksów leśnych. W akcji poszukiwawczej wzięło udział ponad stu policjantów z Oddziałów Prewencji, pies tropiący wyspecjalizowany w szukaniu zwłok. Wynik działań był negatywny.
– Ja byłem już na takim etapie, że łapałem się każdej informacji. Co mi szkodziło sprawdzić? Sprawdzałem szpitale, kostnice, zastrzegłem granice, zabezpieczyłem pamiętnik Kasi, zebrałem cenne zeznania. Miałem poszlaki, brakowało dowodu. Poza tym rodzina bardzo napierała na te działania. Przynajmniej nie mogę sobie zarzucić, że czegoś zaniedbałem – trudno odmówić Joselewskiemu racji.
– Ledwo skończyłem z jednym jasnowidzem, dostałem telefon z jakiegoś ważnego wydziału w Komendzie Głównej. Nie pamiętam, jak się nazywała ta pani, co ze mną rozmawiała. Dała mi telefon do wróżki. Ponoć ta pani z tą wróżką współpracowała od lat z bardzo dobrym wynikiem – relacjonuje policjant – Liczyłem, że wizja tej wróżki będzie diametralnie różna od poprzedniej. I to pozwoli mi na uwolnienie się od wszelkich dalszych zakusów do angażowania sił nadprzyrodzonych do czynności operacyjnych i śledztwa.
Oficjalnie obowiązuje wręcz zakaz z korzystania usług jasnowidzów, telepatów, różdżkarzy. Szczególnie, jeśli chodzi o informacje mające wskazywać miejsce ukrycia zwłok.
– Jednak tam poszedłem. To była kobieta. Nie zależało jej na rozgłosie, ale często współpracuje po cichu z różnymi jednostkami policji i ma wyniki. – w miarę, jak Joselewicz opowiadał, mnie ogarniało nieodparte wrażenie, że uczestniczę w kolejnym odcinku filmu „Archiwum X”.
– Spytała się mnie, co mogę jej powiedzieć o tej sprawie – Marek uśmiecha się – Pomyślałem sobie: „Mam cię!”. Odparłem, że to ja coś chciałbym konkretnego usłyszeć.
Takich spotkań było kilka. Wizje wróżki w sprawie ukrycia zwłok Katarzyny Domerackiej były mniej więcej zbieżne z wizją Jackowskiego. Jedna z nich pozwoliła na zdobycie ważnych dowodów w sprawie.
– Wróżka powiedziała mi, że są jeszcze jakieś rzeczy związane z pisaniem należące do zmarłej. I, że znajdują się aktualnie w posiadaniu koleżanki. Podała rysopis: blond włosy, koraliki, i te koraliki to było to – opowiada policjant. Po tych koralikach skojarzył przyjaciółkę z klasy Kasi. Przesłuchiwał ją już wcześniej, w trakcie wstępnych ustaleń. Natychmiast pojechał do jej domu.
– Wiem, że coś ukrywasz. Coś, co nie jest twoją własnością. To ważny dowód w sprawie. Albo nam to dasz, albo sami znajdziemy. A wtedy będziesz miała spore kłopoty za utrudnianie nam czynności – Joselewski wspomina tamten moment. Czuł się wtedy dziwnie, bo tak naprawdę nie miał żadnej pewności, że dziewczyna coś ma. Blef zadziałał. Chwilę później nieco osłupiali policjanci trzymali w rękach kolejny notes wypełniony zapiskami zaginionej. A przed nimi stała spąsowiała przyjaciółka Kasi Domerackiej.

Chora namiętność

Ostatni zapis powstał mniej więcej rok przed zaginięciem autorki.
– O ile pierwszy zeszyt wskazywał dosyć wyraźnie w podtekstach na seksualny związek Kasi i adwokata, to w tym drugim znajdowały się daty i adresy hoteli, w których spotykali się, i szczegółowe opisy tych schadzek. To niesamowite, do czego ten potwór doprowadził niewinną dziewczynę, jak ona zmieniała się pod jego wpływem i tej chorej namiętności – Joselewski marszczy brwi w bezsilnym gniewie.
Dzięki tym zapiskom, policjanci dotarli do konkretnych hoteli i wpisów meldunkowych, zebrali zeznania obsługi. Nie było żadnej wątpliwości. Mecenas Jacek W. był tam razem z Kasią. Jej pamiętnik nie jest wytworem jej wyobraźni czy fantazji, a zapisem konkretnych wydarzeń. Kasia pisała też, że Jan W. będzie musiał wybrać między nią a żoną. Wysyłała na adres domowy kartki pocztowe z prowokującymi tekstami, licząc na skłócenie małżonków. Mecenas kilka razy w wybuchu gniewu uderzył ją. Brudne gody trwały dalej.
Czy adwokat zabił Kasię, bo zaczęła go szantażować i przymuszać do rozwodu i rezygnacji z wygodnego życia, do jakiego przywykł?
Dużo na to wskazuje. Joselewski dowiedział się, że niedługo po zaginięciu Kasi prawnik oddał do specjalistycznej myjni swój samochód. Zamówił pranie tapicerki. Czyżby chciał ukryć jakieś ślady?
Joselewski zdecydował się na zatrzymanie adwokata. Dowody przeciw niemu były na tyle mocne, że można mu już postawić zarzut utrudniania śledztwa. Ale nie zabójstwa ani tym bardziej uprowadzenia.
– Byłem na przeszukaniu w jego domu. Był bardzo pewny swego, traktował nas z góry. W bagażniku samochodu znaleziono włosy. Badania potwierdziły, że należą one do zaginionej Katarzyny Domarackiej. Cóż z tego, skoro on sam nie zaprzeczał, że spotykał się z Katarzyną. Negował fakt kontaktów seksualnych – policjant milknie na moment – Znalazłem jeszcze coś. But. Z zaschniętą plamą krwi. Jan W. bardzo się zmieszał, jak ten but wziąłem w ręce. To był taki terenowy trep, o grubej podeszwie.
Gdy policjant podszedł do szafki z obuwiem, zauważył na twarzy prawnika starannie ukrywane oznaki zaniepokojenia. Joselewski brał w ręce każdą sztukę obuwia i dokładnie obserwował. Buty i reakcję ich właściciela. Aż natrafił na ten właściwy.
– Wiedziałem, że mam szukać krwi na butach – opowiada Joselewski – Wróżka mi to zasugerowała. Twierdziła, że widzi, jak zginęła dziewczyna.
Nie znała żadnych szczegółów sprawy. Joselewski nic jej nie mówił, tylko słuchał. Wróżka znała sprawę tylko i wyłącznie ze swoich wizji. Prasa o niej nie pisała, kobieta nie znała rodziny zaginionej, nie miała z nią żadnych kontaktów.
– Sprawdziłem ją operacyjnie – wyznaje Joselewski. Policjant sprawdził tak, jak sprawdza się wszystkich podejrzanych, szukając powiązań pomiędzy wróżką a osobami z kręgu osób stykających się z Katarzyną Domeracką. Takich kontaktów nie było.
– Rzuciłem stertę zdjęć na stół. Wśród fotografii różnych przypadkowych osób, były zdjęcia rodziny zaginionej i jej bliskich. Wróżka bez wahania wyciągała właściwe. Mówiła, kto jest kim. Rozpoznała matkę, ojczyma i chłopaka Kasi. Ze stosu wyjęła też zdjęcia Jana W. Powiedziała, że to jest zabójca. Nie chciał zabić. Stało się to przypadkiem. Podczas kłótni zdenerwował się na dziewczynę i uderzył ją. Gdy upadła, kopał po całym ciele. Dlatego tak dokładnie oglądałem buty. Szukałem plam krwi. I znalazłem – milczymy chwilę.
– Jak mecenas zareagował? – przerwałem ciszę.
– Był bardzo poruszony. Stwierdził, że to krew sarny. Powiedziałem mu, że to bardzo ciekawe. Tym bardziej, że nie jest członkiem Związku Łowieckiego. Wtedy zamilkł.

Zaginiony dowód

W czasie przesłuchania adwokat stanowczo zaprzeczał, że spotykał się z Katarzyną Domeracką w hotelach, że założył jej konto i wpłacał na nie pieniądze, że utrzymywał z nią intymne stosunki. Wbrew konkretnym dowodom, wskazującym na co innego.
Pamiętnik dziewczyny, wpisy w księgach hotelowych pisane ręką mecenasa, zeznania obsługi hoteli, koleżanek, chłopaka Kasi. Wszystkie te dowody mówią, że mecenas kłamie. Ale nie wskazują go, jako zabójcy.
Nie udało się znaleźć ciała dziewczyny, nie udało się natrafić na jej ślad. Gdyby stwierdzono, że krew na bucie jest krwią zaginionej, wtedy sytuacja procesowa mecenasa wyglądałaby zupełnie inaczej. Ciąg logicznych poszlak wskazywałby jednoznacznie na niego i pozwoliłoby to prokuraturze postawić zarzut zabójstwa.
– Niestety, but zginął w laboratorium – mówi Joselewski.
But został wysłany przez prokuraturę do cywilnej uczelni w Gdańsku. Tylko tam można było wtedy zrobić badania porównawcze DNA. Nie udało się ustalić, co się z tym butem właściwie stało. Tutaj ślad się urywa. Nie zdołałem dotrzeć do akt sprawy. Ustalam, że nadal trwają czynności. Sprawa nie została odłożona do archiwum. Jest szansa, że uda się jeszcze wyjaśnić losy zaginionej nastolatki.
– Mam do siebie żal, że nie dopilnowałem do końca tego buta. Mogłem sam tam pojechać i oddać go do badań! – Marek wybucha.
Nie ma twardych dowodów mogących świadczyć o tym, że Jan W. mógł mieć cokolwiek wspólnego z zaginięciem Katarzyny Domerackiej. Są tylko przypuszczenia i poszlaki.
– Powiedziała, żebym się nie martwił. Bo jeszcze zapnę mordercę w kajdanki. Wierzę w to – Marek milknie.
                                                                  xxx
Co się stało z Katarzyną Domeracką? Czy żyje? Czy może padła ofiarą zabójstwa? Czy Joselewski trafnie wytypował potencjalnego sprawcę mordu? A może jednak mecenas nie ma z tym czynem nic wspólnego? Odnalazłem kancelarię mecenasa W. Ma dobrą opinię wśród swoich klientów. Drzwi otwiera mi postawny, wysoki mężczyzna o ciepłym spojrzeniu. – Piszę tekst o sprawie sprzed wielu lat. Natrafiłem w niej na pana nazwisko. Możemy porozmawiać? – zjawiłem się w kancelarii nie umówiony, wyskoczyłem jak diabeł z pudełka. Zdaję sobie sprawę, że być może rozmówca nie będzie miał dla mnie czasu. Ale pewnych spraw nie omawia się przez telefon. Nie widzi się drugiego człowieka, jego gestów, zachowań.
Gospodarz wskazał mi ręką kanapę. Zapadam się w jej miękkość. Przeczucie mi mówi, że nie będę długo rozkoszował się tym uczuciem. Gdy wymieniam nazwisko zaginionej, oczy mecenasa ciemnieją.
– Nie chcę komentować tej sprawy – mówi twardo, ucinając rozmowę.
– Miałem przez nią bardzo dużo osobistych kłopotów – dodaje smutno.
Czy rozmawiałem z zabójcą? A może z ofiarą policyjnej pomyłki? Fatalnego zbiegu okoliczności? Nie wiem. W tej sprawie nic nie jest do końca pewne. Oprócz tego, że Katarzyna Domeracka do dziś nie wróciła do domu.

Piotr Pochuro Matysiak

Zobacz również: