Na strzeżonym osiedlu bramę otwiera się elektronicznie, po wpisaniu właściwego kodu. Ale technika nie chroni przed intruzami.  Co za problem nabujać, że „gdzieś zgubiłem pilota”? Albo taka sytuacja: jakże nie wpuścić „miłego pana, który przyjechał do chorej cioci”? Trzeba być człowiekiem. Podobnie jest z domofonami: ktoś dzwoni; otwieramy, nie zastanawiając się, czy roznosiciel ulotek jest naprawdę tym za kogo się podaje.

 Czy człowiek, który dziś odpowiada za zabójstwo przed sądem, użył jednego z tych sposobów? Niekoniecznie. Mógł znać kod i samemu otworzyć bramę na osiedle. Nie był tu całkiem obcy. Wiadomo, że mężczyzna wczesnym rankiem 20 lutego 2018 roku czekał w samochodzie na parkingu przy ulicy Gęsiej w Lublinie. Mieszkańcy zapamiętali grafitowe volvo. Kierowcy nie było widać za przyciemnionymi szybami, nikt więc nie zobaczył, że uporczywie wpatrywał się w wejście do klatki schodowej jednego z bloków.

Nie miała szans

Około godziny szóstej, z bloku wyszła kobieta i skierowała się na parking, gdzie stał jej samochód. Lutowy poranek był wyjątkowo mroźny, więc zaczęła czyścić skrobaczką szybę w aucie. W pewnym momencie poszedł do niej mężczyzna z volvo. Zaczęli rozmawiać. Chwilę później rozegrał się dramat.

Przechodnie zobaczyli kobietę uciekającą w kierunku bloku. Krzyczała: – Ratunku!

Mężczyzna, który ją gonił, ściskał w ręce jakiś podłużny przedmiot.

 – To był chyba klucz do kół – powiedział jeden ze świadków zdarzenia.

Kilka osób rzuciło się na ratunek, ale znajdowali się zbyt daleko, żeby zatrzymać napastnika. Widzieli jak kobieta otworzyła drzwi do bloku, ale już nie zdążyła schronić się w przedsionku klatki schodowej. Nie miała najmniejszych szans.

Mężczyzna dopadł ją przy wejściu i zadał jej w głowę kilka ciosów trzymanym w ręku przedmiotem. Bił ją, dopóki nie upadła. Następnie wrócił biegiem do samochodu, odpalił silnik i odjechał na pełnym gazie, taranując ogrodzenie osiedla.

Leżąca pod blokiem kobieta nie dawała oznak życia. Z jej głowy sączyła się krew, spływając na wycieraczkę pod drzwiami. Ktoś z przechodniów wezwał karetkę pogotowia. Niestety udzielenie pomocy było już niemożliwe. Ratownicy stwierdzili zgon. Policja ustaliła personalia zmarłej. Była to 41-letnia Monika R. Mieszkała w bloku, do którego uciekała przed napastnikiem.

Była w ciąży

Sekcja zwłok wykazała, że zgon Moniki R. nastąpił w wyniku ciężkich obrażeń po kilku ciosach zadanych w głowę z dużą siłą. Sprawca bił żeby zabić.

O zaplanowanej zbrodni świadczył fakt, iż sprawca przyjechał wcześniej na osiedle i czyhał na ofiarę w pobliżu miejsca jej zamieszkania. Musiał ją dobrze znać, to nie był przypadkowy atak. Liczba i siła uderzeń sugerowała furię, jakąś szaleńczą nienawiść. W czasie autopsji okazało się, że zamordowana kobieta była w 15 tygodniu ciąży.

Ustalono, że Monika R. miała za sobą 18 lat małżeństwa. Małżeństwo mieszkało wraz z dwoma dorastającymi synami w domu pod Lublinem. Prowadzili nieźle prosperujące gospodarstwo ogrodnicze. Uchodzili za zgodną, kochającą się rodzinę. Jednak przed trzema laty coś się zaczęło psuć w ich związku. Monika R. rozstała się z mężem. Wyprowadziła się z domu. Znalazła pracę na jednej ze stacji benzynowej w Lublinie.

Poznała tam swojego późniejszego kochanka. Maciej I. był od niej kilkanaście lat młodszy. Od początku znajomości czuli do siebie sympatię, a po roku nawiązali romans. Zamieszkali w bloku przy ulicy Gęsiej. Jesienią 2017 roku dowiedzieli się, że zostaną rodzicami.

Mąż czy kochanek?

Mąż, kochanek, ciąża. W tym kierunku poszło śledztwo. Na wstępnym etapie postępowania, należało sprawdzić zarówno Piotra R., męża zamordowanej kobiety, jak i jej partnera. Pierwszy mógł zabić z zemsty za zdradę małżeńską, drugi być może z powodu ciąży. Nie każdy mężczyzna jest zadowolony,  gdy dowiaduje się, że za kilka miesięcy zostanie ojcem. Albo gdy nie ma pewności, czy dziecko, które przyjdzie na świat, jest jego.

Pierwsza hipoteza została wykluczona. Maciej I. był w szoku, gdy dowiedział się o tragedii. Zapewniał, że bardzo kochali się z Moniką. Nie przeszkadzała im różnica wieku. Nigdy jej nie skrzywdził i nikomu by na to nie pozwolił. Dzień, w którym usłyszał, że będą mieli dziecko, uważa za jeden z najszczęśliwszych w życiu.

Chociaż łzy i żal młodego mężczyzny wydawały się szczere, policja sprawdziła, gdzie był, gdy zginęła jego partnerka. Maciej I. miał na czas zabójstwa stuprocentowe alibi.

Równocześnie postanowiono skontaktować się z mężem zmarłej kobiety. Od jej partnera policja usłyszała, że Monika była nieszczęśliwa w małżeństwie. Z tego powodu odeszła od męża. Ale Piotr R. nie dawał jej spokoju. Chciał, żeby do niego wróciła. W tym celu nachodził ją w domu i w pracy, wysyłał do niej sms-y. Potwierdzili to sąsiedzi Moniki i Macieja.

– Ten człowiek na tyle często przychodził do tej pani, że niektórzy kojarzyli go z widzenia – powiedzieli policji.

Dla śledztwa najważniejsza była informacja, że Piotr R. jest właścicielem ciemnego volvo a wygląd mężczyzny idealnie pasuje do rysopisu napastnika, który zakatował Monikę R.

Pożar na parkingu

Piotra R. nie można było jednak zatrzymać ani go przesłuchać. Policja nie zastała go w domu. Zrozpaczeni śmiercią matki synowie nie mieli pojęcia gdzie może być ojciec. Nie powiedział im dokąd się wybiera a potem nie kontaktował się z nimi telefonicznie. Żadnych informacji o miejscu pobytu nie miały siostry Piotra R.

Z zeznań świadków wynikało, że mężczyzna po zabójstwie żony wskoczył do samochodu i ruszył z piskiem kół, taranując bramę wjazdową na osiedle. Wywnioskowano, że Piotr R. ochłonąwszy po dokonaniu zbrodni, uświadomił sobie co zrobił i co go za to czeka, i zdecydował się na ucieczkę.

Jaki kierunek obrał? Ulica Gęsia należy do dzielnicy Węglin, położonej w południowo-zachodniej części Lublina. Można z niej wyjechać na Aleję Kraśnicką i albo dotrzeć nią do dzielnic w centrum, albo – jadąc w przeciwnym kierunku – wydostać się z miasta na drogę wojewódzką 747 i pojechać w kierunku Kraśniku, ewentualnie na ekspresówkę S-19. Możliwości było więc bez liku.

Policja prowadziła poszukiwania na terenie całego województwa lubelskiego, korzystając m.in. z zapisu kamer monitoringu. Brano pod uwagę, że Piotr R. mógł uciec z Polski lub ma taki zamiar. Minęło 24 godziny. W środę, około godziny 9 rano, osoby przechodzące ulicą Lubelską w Kraśniku zauważyły, że z samochodu, stojącego na parkingu wydobywa się gęsty dym. To było ciemne volvo. Przechodnie, obawiając się eksplozji paliwa, zadzwonili po straż pożarną. Strażacy przyjechali i zadziałali błyskawicznie.

Jeden z nich otworzył bagażnik samochodu. Zobaczył przykrytego warstwą ubrań mężczyznę i wyciągnął go na zewnątrz. Ranny na krótko odzyskał świadomość, gdy był reanimowany. Powiedział, że nazywa się Piotr R. Wyglądało na to, że mężczyzna podjął próbę samobójczą.

Został przetransportowany śmigłowcem do Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń w Łęcznej. Miał poparzenia 20 procent całego ciała i poparzenia dróg oddechowych. Stwierdzono także zatrucie toksynami pochodzącymi z dymu. Stan mężczyzny był groźny dla jego życia, a rokowania lekarzy bardzo niepewne.

Gdy leżał w szpitalu, nieprzerwanie pilnowali go policjanci. Obawiano się, że członkowie rodziny Moniki R. będą próbowali zemścić się na nim za zabójstwo kobiety. Do żadnego incydentu jednak nie doszło.

Oddalała się od niego

Ze względu na stan zdrowia Piotr R. nie mógł być przesłuchiwany bezpośrednio po zdarzeniu. Dopiero w dwa miesiące później śledczy uzyskali do niego dostęp. Mężczyzna utrzymywał, że nie pamięta co się wydarzyło w dniu zabójstwa. Amnezję tłumaczył śpiączką, w jakiej znalazł się na skutek choroby. Zaprzeczył jednak, że próbował popełnić samobójstwo.

– Często nie nocowałem w dom. Spałem w samochodzie i w zimne dni podgrzewałem się z gazem z butli, którą miałem w aucie. Zasnąłem z papierosem i niechcący zaprószyłem ogień. To był wypadek – tłumaczył.

Z zeznań złożonych przez członków rodziny małżonków R. wyłaniał się smutny obraz ich związku w ostatnich kilku latach. Monika R. zdecydowała się odejść od męża, bo ten – jak powiedzieli jej bliscy – zmuszał ją do ciężkiej pracy w ogrodzie i wydzielał pieniądze. Wprawdzie nie stosował wobec niej przemocy, ale można być tyranem na inne sposoby.

Postanowiła zakosztować wolności. Jak wynika z listu, który pozostawiła synom i mężowi przed wyprowadzeniem się z domu, nie była zdecydowana odejść na zawsze. Wyjaśniała, że chce odpocząć od dotychczasowego życia, pewne rzeczy przemyśleć. Nie wykluczała, że po jakimś czasie wróci do nich.

Zdaniem ich synów, ojciec bardzo przeżywał rozstanie z żoną. Załamał się nerwowo, stracił ochotę do wszystkiego. Tylko nadzieja, że Monika wróci pozwalała mu jako tako funkcjonować. Kontaktując się z nią ciągle ją to pytał, Był jednak bardzo niecierpliwy. Gdy odpowiadała, że jeszcze nie jest gotowa, reagował emocjonalnie. Według rodziny kobiety, Piotr miał wysyłać do niej sms-y, w których pisał, że odbierze sobie życie, jeśli do niego wróci. Takim zachowaniem coraz bardziej oddalał od siebie żonę.

Być może krótko po odejściu rzeczywiście rozważała możliwość powrotu, jednak mąż swoją zaborczością i groźbami zniechęcał ją do tego. Coraz bardziej angażowała się w związek z Maciejem I. Piotr musiał wiedzieć, albo domyślać się, że Monika ma innego mężczyznę, ale najwyraźniej, wypierał ten fakt ze świadomości i uważał, że to jeszcze nie koniec.

Czekanie na coś, co miało nigdy nie nastąpić, wyczerpywało go psychicznie. Kolejnego załamania, które przeszedł jesienią 2017 roku omal nie przypłacił życiem. W zamiarze samobójczym wypił pół litra środków na opryski. Szybko zareagowali synowie. Podali ojcu wodę z solą jako antidotum na truciznę i wezwali karetkę pogotowia. Piotr R. spędził w szpitalu dwa tygodnie.

Poprawił się tylko jego stan fizyczny. Natomiast pod względem psychicznym mężczyzna nadal znajdował się w głębokim dole. Próba samobójcza niczego nie zmieniła, było jeszcze gorzej. Piotr R. dowiedział się o ciąży Moniki. Zaczynał tracić również synów. Pod koniec 2017 roku coraz więcej czasu spędzali u matki, a starszy z nich nawet u niej zamieszkał.

Czy właśnie wtedy żal mężczyzny po odejściu żony zamienił się w gniew i chęć odwetu? Być może był to jakiś moment zwrotny, aczkolwiek prawdę zna tylko Piotr R.

Ostatnia rozmowa

Pod koniec 2018 roku 47-letni Piotr R. zasiadł na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Lublinie pod zarzutem zabójstwa żony. Według prokuratury, była to zaplanowana zbrodnia, do której popchnęła go zdrada małżeńska Moniki R.

Mężczyzna przyznał się do winy i oświadczył, że chce złożyć wyjaśnienia odnośnie zdarzenia. Było to o tyle nieoczekiwane, że w śledztwie nie chciał na ten temat mówić, zasłaniając się niepamięcią spowodowaną ciężkimi obrażeniami, jakich doznał w wyniku pożaru samochodu na parkingu w Kraśniku.

Na rozprawie sądowej zapewnił, że bardzo kochał żonę i nie mógł się pogodzić z faktem, że odeszła od niego do innego mężczyzny i zaszła z nim w ciążę, ale inaczej przedstawił bezpośrednie okoliczności zabójstwa. Stwierdził, że nie do końca chodziło mu o zemstę. 20 lutego czekał na żonę pod blokiem nie po to, by ją zabić, ale żeby z nią porozmawiać.

Według oskarżonego wyglądało to tak. Gdy Monika R. zeskrobywała lód z szyb samochodu, podszedł do niej i przywitał się. Nie zachowywał się agresywnie ani w żaden inny sposób nie zdradzał co w tej chwili czuł. Wziął żonę za rękę. Poprosił, żeby go wysłuchała. Zgodziła się. Ponieważ na dworze było bardzo zimno, zaproponował, żeby porozmawiali w jego samochodzie. Monika nie zaprotestowała. Usiedli na tylnych siedzeniach.

– Kocham cię, nie mogę bez ciebie żyć – miał powiedzieć. Rozpłakał się w czasie tej rozmowy. Po twarzy żony również pociekły łzy. Zaczął ją błagać, żeby nie odrzucała jego miłości i wróciła do niego i do chłopców. Zapewniał, że będzie dla niej najlepszym mężem, jakiego można sobie wyobrazić.

W wersji podanej przez Piotra R. kobieta zgodziła się na powrót do domu rodzinnego. Zakładając, że takie słowa rzeczywiście padły z jej ust, nie można wykluczyć, że Monika R. powiedziała to, powodowana strachem. Być może w zachowaniu mężczyzny, mimo pozornego spokoju, dostrzegła coś, co ją przeraziło.

Myślał, że zaraz pojadą do domu. Przesiadł się na miejsce dla kierowcy i zaczął odpalać silnik. Nagle Monika R. otworzyła drzwi i chciała wyjść z samochodu. Złapał ją za pasek od torebki, który się urwał. Zaczęła uciekać w kierunku wejścia do bloku. Wtedy ogarnęło go  szaleństwo. Zrozumiał, że go oszukała. Pobiegł za nią z kluczem do kół. Dopadłszy żonę, zanim zdążyła schronić się w budynku, zaczął jej masakrować głowę. Czuł wściekłość, rozpacz, smutek – wszystko naraz.

Podczas składania wyjaśnień w sądzie, Piotr R. co chwilę ocierał łzy. Z opuszczoną głową słuchał zeznań świadków. Można mu wierzyć, że żałuje swojego czynu. Niestety czasu nie odwróci.

Proces zapewne jeszcze potrwa. Nie wiadomo czy tłumaczenia oskarżonego, że zabił żonę, bo czuł się przez nią oszukany, wpłyną na wysokość kary. Tak czy inaczej, Piotr R. w okrutny sposób zakatował bezbronną ciężarną kobietę, tylko dlatego, że nie chciała dzielić z nim życia. Grozi mu dożywocie.

Mariusz Gadomski

fot. KWP Lublin

Zobacz również: