

Niestety, nawet największe ludzkie tragedie przyciągają nie tylko osoby, które pragną pomagać, ale także hieny usiłujące żerować na dramatach. Nieszczęście niekiedy inspiruje innych do podłych działań, do szukania zarobku na cudzej tragedii.
Sprawa zaginięcia Iwony Wieczorek pobudzała do działania wielu oszustów i hochsztaplerów. Jedni chcą być sławni i próbują wybić się, tworząc fake newsy, inni marzą od dużych pieniądzach.
O takich przypadkach z Iwoną Kindą mamą Iwony Wieczorek w książce „Co się stało z Iwoną Wieczorek” rozmawia janusz Szostak.
KSIĄŻKA TU DO KUPIENIA
Czy zdarzali się ludzie, którzy usiłowali żerować na tragedii, jaka panią spotkała?
Niestety tak było, ale skończyło się to dla nich nie najlepiej, gdyż dostali wyroki skazujące. Jeden z oszustów pochodził z Częstochowy. Walczyłam z nim ponad miesiąc. Męczył mnie esemesami, że jest w posiadaniu wiedzy o tym, gdzie przetrzymywana jest Iwona. Za posiadane informacje żądał ode mnie 800 tysięcy złotych. To było dwa lata po zaginięciu Iwony. Walczyłam z nim cały listopad i grudzień w 2010 roku. Odpowiadałam, że nie wierzę w jego słowa, pisałam, żeby mi wysłał wiarygodne dowody. I on nawet wysłał mi jakieś zdjęcie Iwony, tylko że z czarnymi włosami. Miała rękawiczki na dłoniach – nie wyglądało mi to na jej ręce. Jak się później okazało, był to fotomontaż. On chciał te 800 tysięcy, a ja mówiłam, że nie mam tyle, nawet nie mam co sprzedać. Później już byłam w takich nerwach, że przekazałam temat policji.
Brała go pani na poważnie, czy przeczuwała, że kłamie?
Od razu wiedziałam, że to oszust, ale myślałam, że w końcu da mi spokój. Apogeum nastąpiło tydzień przed Wigilią Bożego Narodzenia, wtedy jego esemesy były bardzo intensywne. Pisał, że niby Iwona chce wrócić do rodziny na święta, pragnie dostać prezenty – i inne takie niestworzone historie. Później do mnie zadzwonił, to było w Wigilię około godziny 10 rano. Akurat siedziałam w domu i przygotowywałam coś na kolację. Pakowałam się chyba do rodziców. A on dzwoni i pyta, kiedy będą pieniądze, bo Iwona płacze, że chce być w domu na święta. Odpowiedziałam, że takich pieniędzy na chwilę obecną nie mam. A on: że ja już nigdy Iwony nie zobaczę. Byłam w takim szoku, że nie pamiętam, co działo się dalej. Jednak za jakiś miesiąc policja go złapała. Okazało się, że był akwizytorem, przemieszczał się po Polsce i korzystał z 30 kart telefonicznych. Dzwonił do mnie z różnych miejsc. Miał 21 lat i chciał po prostu zarobić na moim nieszczęściu. No ale skąd ja bym wzięła takie ogromne pieniądze, nawet gdyby to było prawdą? Umarłabym z bólu. Gdyby to było 80, a nie 800 tysięcy… Ale to też jest góra pieniędzy. Dla mnie było to coś naprawdę strasznego.
Damian A. został wówczas skazany przez Sąd Okręgowy w Częstochowie na siedem lat więzienia. Ale pojawił się kolejny oszust. Ten z kolei podawał się za gangstera.
W związku z tą akcją diametralnie zmieniłam zdanie o policji. Poszłam na spotkanie z tym człowiekiem, on też chciał wyłudzić pieniądze. Najpierw było to dziesięć tysięcy, później osiem, a na końcu pięć. Spotkałam się z nim przy McDonaldzie, opowiadał wprost niestworzone rzeczy. Nie jestem w stanie tego panu powtórzyć. Mało tego, poszłam tam z policją. Zgłosiłam to, bo mu nie ufałam. Czułam się jak w filmie. Mówiłam policjantom, że się boję, że może chce mnie porwać. Pytałam, czy dadzą mi podsłuch, a oni: „A po co to pani? Za dużo filmów się pani naoglądała”. „Skoro on coś będzie opowiadać, chcę, żebyście to słyszeli. W tych emocjach mogę coś przekręcić, dlatego wolę, żeby to było nagrywane”. Ale mieli inne zdanie.
Zrezygnowała pani z tego spotkania?
Nie. W Media Markt kupiłam dyktafon za 800 złotych. Trzymałam go gdzieś w torebce i nagrałam całą tę rozmowę. Policjanci mieli być w tym McDonaldzie, żeby nas obserwować i zobaczyć, gdzie on dalej pójdzie. Nie dość, że nikogo nie widzę, to idę tam jak na skazanie, bo boję się, że on mnie zamorduje. No ale myślałam, że policjanci są po cywilnemu, nie muszę ich przecież widzieć. Nagrywam tę całą historię, on opowiada o powiązaniach, mafii, półświatku. Twierdzi, że zna te wszystkie kulisy, wie, jak się porywa dziewczyny, i temu podobne. Powiedziałam mu, że na razie pieniędzy nie mam, muszę je od kogoś pożyczyć, że wszystkie pieniądze, oszczędności wydałam na poszukiwania i w tej chwili jestem bez grosza. A żebym mogła dostać te pieniądze, to osoba, od której je pożyczę, będzie chciała przyjść razem ze mną – tak mu powiedziałam.
I on w to uwierzył?
Przyjął do wiadomości. Umówiliśmy się za dwa dni w Alfa Centrum przy kinie Helios. Tymczasem dzwonię do policjantów, gdzie oni są, ta moja obstawa. A oni mi mówią, że go zgubili. Byłam niewyobrażalnie zdenerwowana. Po dwóch godzinach policjanci przyjechali do mnie. Włączyłam im dyktafon. Posłuchali i następnego dnia zaprosili mnie na komendę, musiałam złożyć zeznania. Siedziałam tam sześć czy siedem godzin. Wszystko jeszcze raz musiałam wałkować. Ale dobra, trudno. Idziemy jeszcze raz na spotkanie z tym niby-gangsterem. Umówiliśmy się tak, że moim „bratem” z tymi pieniędzmi będzie policjant. No i na moje hasło: „Wy się dogadajcie panowie, a ja wyjdę do toalety” – mój „brat” przekaże mu pieniądze. Nagle ten policjant wstaje, a ja zaczęłam uciekać, myślałam, że sobie nogi połamię na schodach. Bo tych policjantów wyłoniło z dziesięciu i go skuli. To było coś nieprawdopodobnego. Po tej akcji byłam nieprzytomna, nie pracowałam przez kolejny miesiąc.
Kim był ten człowiek, rzeczywiście gangsterem?
Okazało, że to był taki patologiczny oszust. Oszukiwał wszystkich, kogo się tylko dało. Doszło do sprawy w sądzie, gdzie i ja byłam obecna. To, co przeszłam przed salą rozpraw, to dopiero był dla mnie horror! Podchodzi do mnie skulona pani w wieku 70-80 lat, schorowana, zapłakana, o lasce. Pada przede mną na kolana i mówi: „Niech pani wybaczy mojemu synowi”. To było po prostu straszne. Ta kobieta ważyła z 90 kilogramów i padła na kolana, a chodziła o lasce. Ona płacze, mówi, że nie wie, dlaczego jej syn posunął się do czegoś takiego, dlaczego ode mnie, na mojej tragedii chciał wyłudzić pieniądze. Też zaczęłam płakać. Nie mogłam się skupić na sali. Ryczałam z powodu tej kobiety. Tej sceny po prostu nie zapomnę. Jej 26-letni syn dostał wtedy niewielki wyrok, chyba pięć miesięcy.
Janusz Szostak