Kończył się czerwiec 2011 roku, gdy we wsi Skrzelczyce znaleziono ciała dwóch mężczyzn z poderżniętymi gardłami. Podejrzewano tło seksualne. Kilka dni później w Zabierzowie koło Krakowa zatrzymano dwie osoby podejrzewane o dokonanie mordu w Skrzelczycach. Nie była to jedyna zbrodnia tej pary.

Zatrzymani byli zaszokowani szybkością ich ujęcia. W jaki sposób ich odnaleziono? To proste, pomogła elektronika. W telefonie komórkowym, zabranym jednemu z zamordowanych, był zainstalowany GPS. I to on, jak po sznurku, doprowadził do morderców.

Wioska, jakich setki

Przez Skrzelczyce chodziło się kiedyś do lasów na jagody. Dziś wieś wzbogaciła się na tyle, że zatrudnia się tu robotników najemnych. Jeden z gospodarzy zamieścił w gazecie anons, że poszukuje pracowników rolnych.

Do pracy zgłosiła się ta para niebieskich ptaków, utrzymująca się z dorywczych zarobków, nie planująca przyszłości dalej niż na dziś, jutro i pojutrze. Nie pierwszy raz w swojej wędrówce po kraju zaczepiali się w jakimś miejscu, odbierali dniówki i szli dalej, nie planując przyszłości niż dzień, tydzień naprzód. Chodziło im o to, aby przeżyć, poszukać lepszego zarobku, a zwłaszcza przyjemniejszego miejsca. Uciecha kolejnych dni wyznaczała ich kalendarz.

Skrzelczyce niewiele mogły im zaoferować. Wioska oddalona od Kielc o 20 kilometrów, z dala od uczęszczanych traktów, włączona nie wiadomo dlaczego do gminy Pierzchnica (w powiecie Busko Zdrój) zamiast do bliższej Morawicy, najlepszej w swoim czasie gminy w kraju. Skrzelczyce, jeśli były znane z czegokolwiek, to z urodzin emigracyjnego pisarza Gustawa Herlinga Grudzińskiego („Inny świat” – pierwsza książka odkrywająca światu sowieckie łagry), którego ojciec dzierżawił tu młyn. Mało kto jednak podniecał się tu przedwojennymi urodzinami pisarza, który od wojny mieszkał w Neapolu.

Para morderców została błyskawicznie nazwana przez miejscowych dziennikarzy: Bonnie and Clyde – od pary amerykańskich młodych rzezimieszków rozsławionych przez film o tym samym tytule. Z amerykańskimi przestępcami mieli tylko tyle wspólnego, że działali razem w miłosnej wspólnocie. Tamci zdobywali forsę w napadach na banki, z morderstwami włącznie. Rodzimi kochankowie popełnili zbrodnie właściwie bez przyczyny. Zabili człowieka dla jego samochodu, a mogli go po prostu ukraść, gdyż właściciel był mocno  pijany. Auto porzucili, gdy w baku skończyło się paliwo. Zabili też mężczyznę, którego znali i podobno lubili, tylko dlatego, że był świadkiem ich zbrodni. Zabili trzeciego za propozycje seksualne w czasie wspólnej libacji. Były tylko zaczepki, nic więcej. Francuzi nazywają takie czyny actes gratuits, popełnione bez zrozumiałego powodu. Opisał je André Gide w książce „Lochy Watykanu”.

Róża C. tłumaczyła sędziom, że zaatakowała mężczyznę, ponieważ: Dobierał się do mnie i bałam się, że mnie zgwałci – zatem biła go rozbitą butelką po wódce i wezwała na pomoc swojego chłopaka. Rafał –  dziesięć lat starszy od niej – zadał rannemu mężczyźnie kolejne ciosy, w twarz, ramiona i szyję. Gdy oboje zorientowali się, że mężczyzna nie żyje, „Różyczka” uznała, że należy teraz zlikwidować drugiego uczestnika libacji: – Bo wszystko widział.

Trzeba dodać, że wszyscy pracowali u skrzelczyckiego gospodarza, a ze świadkiem nieraz biesiadowali w krzakach przy niedalekiej łące.

Zdjęcia z wizji lokalnej ukazują gęste krzaki kilkumetrowej wysokości tuż przy drodze, w oddali zabudowania. Przy linii zarośli dwa męskie ciała, jedno tylko w podkoszulku i bieliźnie, drugie w spodniach zsuniętych do kolan (oskarżeni szukali pieniędzy w jego ubraniu). Wokoło poniewierają się butelki po wódce i puszki po piwie, torba podróżna, prawdopodobnie własność któregoś z zamordowanych.

Aniołek  z duszą diabła

31-letni Rafał I., murarz średniego wzrostu, o mocnych rękach, pochodził ze wsi koło Sztumu (woj. pomorskie). Żonaty. W czasie kilkuletniego małżeństwa spłodził czwórkę dzieci wyłącznie jako rezultat seksualnych przyjemności. Nie zajmował się ich losem, jego żona także nie. Jedno dziecko wychowują rodzice jego ówczesnej partnerki, trójkę pozostałych – jego rodzice. Pracował dorywczo, gdy brakło pieniędzy radził sobie inaczej, toteż zarobił wyrok za kradzieże i rozboje.

Róża C., „Różyczka”, pochodziła ze wsi Zielona pod Malborkiem (woj. pomorskie). Dziesięć lat młodsza od Rafała, co w jej wieku oznaczało połowę życia mniej, była jednak mniej naiwna niż on, który zapadł się w uczucie do niej od pierwszego wejrzenia. Francuzi nazywają taką miłość coup de foudre – uderzenie pioruna. Ona natomiast doskonale umiała manipulować ludźmi. Wyglądała jak aniołek, a kryła w sobie duszę diabła, określił ją jeden ze świadków w czasie późniejszego procesu.

Poznali się na trasie pod Warszawą, gdy on jechał z kolegami furgonetką do roboty. Zatrzymała ich dziewczyna w letniej sukience, choć to był październik, ale ciepły. Wszyscy zachwycili się ślicznotką – delikatna twarz, gęste ciemne włosy związane nad karkiem – a ona zwracała uwagę tylko na Rafała, do niego się zwracała przez resztę drogi. Wysiedli razem, bo on postanowił zaopiekować się „Różyczką” –  delikatnym, królewskim kwiatem, jaki mu się trafił.

Podjęli życie wędrowców. Pracowali dorywczo, brali swoje dniówki i szli dalej. Spali w lesie pod sosnami lub u przygodnych gospodarzy na sianie, bo już doczekali lata. Gdy ich pytano o zapłatę za nocleg, zwijali manatki. Trafili w świętokrzyskie i zakolegowali się z 58-letnim Eugeniuszem K., bezrobotnym spod Ostrowca. Pracowali i nocowali u tego samego rolnika, wspólnie kończyli dzień pracy, często butelką wódki utrwalaną piwem. Gienkowi wybaczyli nawet propozycje seksualne pod adresem Róży.

Ładna dwudziestolatka wśród starszych samców musiała budzić pożądanie. Była zresztą przyzwyczajona do męskiej adoracji – okazywanej w różnorodnej formie, często prostackiej i wulgarnej, co tym razem doprowadziło do wybuchu jej agresji zakończonej zbrodnią. Lubiła podniecać mężczyzn, ale w granicach oznaczanych przez siebie. Którą kobietę nie cieszy uznanie dla jej urody?

Wbiła nóż w oko

Pokłócili się z gospodarzem i w trójkę z Gienkiem  postanowili ruszyć dalej. O pracę nie zwykli się martwić, gdyż tacy pracownicy jak oni, robotnicy fizyczni najniższej kategorii, mimo bezrobocia bez trudu znajdowali zatrudnienie. Byli tego najlepszym przykładem. Przed odejściem urządzili sobie piknik ukryci za krzakami przy drodze. Róża i Rafał nie mieli pieniędzy, gdyż wcześniej pobrali u gospodarza zaliczki, ale Eugeniusz K. dostał 250 złotych, kupił wódkę i piwo, a na zakąskę kilo kiełbasy i kiszone ogórki.

Alkohol wykończyli za szybko, więc uczynny kumpel wręczył odpowiednią kwotę parze kochanków i wysłał ich do sklepu po kolejną dostawę. Kupili i wrócili z nowym kolegą, 46-letnim Jerzym B. poznanym pod sklepem. Nowemu „Różyczka” także się podobała, czemu niedwuznacznie dawał wyraz. Nie wiadomo, czym dokładnie ją sprowokował, bo zbladła – świadkowie podwali, że gdy się rozzłościła bladła i wyrzucała z siebie przekleństwa – i ruszyła na niego z pięściami, a pustą butelką uderzała w głowę tak mocno, że szkło pękło i z rozciętej głowy trysnęła krew. Głośnymi krzykami i wyzwiskami wzywała kochanka do pomocy. I rzeczywiście, rozbitą butelką uderzył broczącego krwią mężczyznę, przeciął tętnicę szyjną i dokończył dzieła. Jego twarz była tak zmasakrowana, że choć mieszkał w tej wsi, sąsiedzi początkowo go nie rozpoznali.

W tym czasie Eugeniusz K. spokojnie obserwował działania pary kochanków. To Róża pojęła, że ten świadek będzie dla nich niebezpieczny. Rzuciła się na niego z butelką, wbiła w oko nóż, którym kroiła wcześniej wędlinę, i gestem pokazała Rafałowi, co powinien zrobić. Kochanek  zadał ostateczne uderzenia. Sekcja zwłok wykazała, że śmiertelny cios zadała jednak ona, w oko. Nóż przebił czaszkę i wszedł w mózg.

Zaciągnęli zwłoki mężczyzn w wysokie zarośla, przeszukali je dokładnie, zabrali dokumenty, 80 złotych i telefon komórkowy. Oboje byli ubabrani we krwi, sami także krwawili, zwłaszcza Rafał z głębokiej rany na ręce. Doprowadziwszy się jako tako do porządku, wezwali karetkę pogotowia i udało im się okłamać załogę wymyśloną bajeczką. W szpitalu w Chmielniku zostali opatrzeni i ruszyli dalej autostopem. Wcześniej jednak paru przechodniów spotkało pokiereszowaną parę i poszukujący morderców policjanci skojarzyli ich zeznania z pomordowanymi, słusznie wytypowali Rafała i Różę jako potencjalnych sprawców i ruszyli w pościg.

Tymczasem para kochanków dotarła do Krakowa, przenocowała u rodziny i rano kontynuowała ucieczkę. Na zastanawianiu się, co należy zrobić – myśleli m.in. o wyjeździe z kraju – zeszedł im dzień. Na noc zatrzymali się w lasku pod Zabierzowem. Rano o 5.30 dopadli ich policjanci. Było to 28 czerwca 2011 roku.

 Trup w bagażniku

Śledztwo prowadził szef Prokuratury Rejonowej w Busku-Zdroju Cezary Kiszka. Pierwsze doniesienia ze Skrzelczyc zbulwersowały policję, a następnie jego i resztę ekipy dochodzeniowej. Spokojni mężczyźni, w spokojnej wiosce, zostali brutalnie zamordowani bez wyraźnego powodu. Przesłuchiwany Rafał zaskoczył śledczych jeszcze bardziej. Natychmiast przyznał się do winy, opisał przebieg zdarzeń, a później ujawnił jeszcze jedno morderstwo popełnione miesiąc wcześniej.

Jechali oboje z roboty na Mazurach autostopem. W okolicach Grójca pod Warszawą zabrał ich kierowca białego audi 80. Jechał do Ożarowa Mazowieckiego, gdzie pracował. Kierując samochodem popijał piwo. Zatrzymał się na najbliższej stacji benzynowej i wręczył im pieniądze na następne puszki piwa. Teraz pili wspólnie. Kierowca zaproponował, aby urządzili sobie mały piknik, zatrzymał wóz w lesie na bocznej drodze i wyciągnął ze schowka butelkę wódki – wspólnie ją wykończyli. Gawędzili, było miło. Mocno pijany kierowca poczuł się zmęczony, usiadł za kierownicą i zasnął. Wtedy Róży wpadł do głowy pomysł, że można by go przydusić i zabrać auto. Czemu nie, zgodził się Rafał. Wręczyła kochankowi swój parciany pasek do spodni, a gdy on usiadł z tyłu za kierowcą, wyszła z samochodu, aby obserwować okolicę. On zarzucił kierowcy pasek na szyję i przycisnął do zagłówka. Gdy mężczyzna przestał się ruszać, przenieśli ciało do bagażnika i ruszyli na Pomorze, w rodzinne strony. Rafał znał miejsce, gdzie można było bez trudu pozbyć się zwłok.

Przesłuchujący go śledczy nie znaleźli jednak w dostępnej bazie danych żadnej informacji o śmierci mężczyzny, podejrzewali więc zatrzymanego o mistyfikację. Dopiero po dalszych poszukiwaniach znaleźli zgłoszenie rodziny o zaginięciu 46-letniego Stanisława D. Jego rozkładające się ciało wydobyto potem ze wskazanego przez zabójcę miejsca w bagnach nad Nogatem, odnogą Wisły przy ujściu do Bałtyku.

Mordercy musieli pozbyć się ciała, dokuczał im zwłaszcza zapach. Ciepło lata przyspieszało rozkład. Smród wypełniający samochód „Różyczka”Rafał używał w śledztwie określenia „partnerka” – bezskutecznie tłumiła odświeżaczem powietrza. Obawiali się, że ktoś domyśli się, jaki towar wiozą w bagażniku, bo po drodze złożyli szereg rodzinnych wizyt. U rodziców Rafała zjedli obiad, stamtąd pojechali na przyjęcie komunijne młodszego brata Róży. Dopiero po rodzinnych przyjemnościach pozbyli się koszmarnego ładunku.

Po utopieniu zwłok podróżowali, dopóki starczyło im paliwa. Bezużyteczny samochód porzucili w lesie i wrócili do autostopu. Dotarli na Kielecczyznę i trafili do Skrzelczyc.

Róża z kolcami

 Róża zaprzeczała swojemu udziałowi w zbrodniach – zabijał Rafał, nie ona. Konsekwentnie podtrzymywała swoją linię obrony w śledztwie, na sali sądowej odmówiła wyjaśnień. Nawet nie wie, jak dochodziło do morderstw. Rafał udusił kierowcę audi, gdy odeszła w las na pół godziny za potrzebą. Powiedział jej, że facet po prostu odszedł. Dlaczego miała nie wierzyć? Nawet się ucieszyła, że pojeżdżą sobie samochodem. Dopiero po zapachu zorientowała się, co kryje się w bagażniku, no to potem musiała pomóc przy ukryciu ciała. Rafał twierdził, że to ona zainicjowała zabójstwo: Bo chciała skorzystać  z samochodu.

Wyglądała jak aniołek, a kryła w sobie duszę diabła

Natomiast w Skrzelczycach była po prostu pijana i spała twardym snem. Obudziły ją krzyki w czasie bijatyki. Zobaczyła, że Rafał atakuje Jerzego B., usiadł na nim i zadawał mu ciosy. Rafał wyjaśnił: Biła go butelką i nożem z zapamiętaniem, bo jej robił nieprzystojne propozycje. Była tak rozwścieczona, że przytrzymała mu głowę do tyłu, abym poderżnął mu gardło.

Eugeniusza także zabił Rafał. Obu bił stłuczoną butelką i nożem. Był tak agresywny, że bała mu się sprzeciwić. Jedynie po wszystkim pomogła odciągnąć zwłoki w zarośla, a potem posprzątała miejsce. Rafał: Byłem przeciwny zabiciu Gienka, ale ona nalegała. Zrobiłem to, bo ja bym za nią w ogień skoczył.

 Piekielna moc

Związek Róży i Rafała trwał zaledwie pół roku. Przedtem oboje mieli grzechy i grzeszki na sumieniu, ale dopiero ich zetknięcie stworzyło piekielną moc, która kosztowała życie trzech ludzi. Gdyby się nie spotkali, prawdopodobnie ci trzej  dziś nadal by żyli.

Prokuratorzy żądali dożywocia dla obojga, sąd zaś musiał zważyć dokładnie ich winy i wymierzyć sprawiedliwą karę. Odwołał się do świadków i biegłych. Świadków zbrodni nie było, są natomiast ludzie, którzy znali oboje. Zdecydowali się zeznawać rodzice dziewczyny, choć prawo zezwala im jako najbliższym na odmowę. Przeżyli z córką krzyż pański od 13. roku jej życia. Wagarowała, kłamała z chęci uniknięcia kary i dla samej przyjemności oszukiwania ludzi, sama się posiniaczyła, aby móc oskarżyć niewinną osobę, okradła najbliższą koleżankę. Bezwzględnie dążyła do spełniania swoich pragnień. Gdy zaczęła interesować się mężczyznami (wcześnie) zagięła parol na miejscowego dentystę. Musiał się wyprowadzić, aby uniknąć jej natręctwa. Uciekała z domu i wracała z pieniędzmi, podejrzewali, że się prostytuuje, bali się, żeby nie przywlokła jakiejś choroby. Gdy miała 16 lat wylądowała w zakładzie poprawczym, ale i stamtąd uciekała. Z Rafałem odwiedziła ich trzykrotnie. Uważali go za spokojnego i kulturalnego mężczyznę, który całkowicie podporządkował się ich córce. Ona dominowała w tej parze.

Potwierdziła to sąsiadka kochanków z Malborka, gdzie jakiś czas mieszkali: – To ona rządziła.  Lubiła wypić, a potem się żaliła, że nic jej w życiu nie wychodzi, a on jest nieudacznikiem, który nic nie potrafi. Kłócili się i wyzywali.

O nim także sąd nie usłyszał dobrych opinii. Jego wcześniejsze kobiety twierdziły, że był agresywny, zwłaszcza po alkoholu, potrafił pobić partnerkę w ciąży, gdy odmawiała stosunków seksualnych, wdał się w złe towarzystwo, rozpił się, kradł, trafił do więzienia. Nieodpowiedzialny. Nie obchodziło go, co się dzieje z jego dziećmi. Inni musieli się nimi zająć, aby nie wylądowały w domu dziecka.

Biegli psycholodzy i psychiatrzy uznali, że Róża C. to typ osobowości socjopatycznej i kompletnie zdemoralizowanej. Jest patologicznym kłamcą, nie można wierzyć jej wyjaśnieniom. Natomiast Rafał I. nie radził sobie z emocjami i trudnościami, które wywoływały u niego agresję. Popełniając zbrodnie, wzajemnie się uzupełniali i motywowali. Ona dominowała, on się jej podporządkował i zrobiłby dla niej wszystko. I zrobił. Ich szanse na powrót do normalnego życia w społeczeństwie są minimalne.

Prokurator, kończąc swoje oskarżenie stwierdziła: Róża była inicjatorką zbrodni, jej partner – wykonawcą.

fot-2
Obojgu sąd wymierzył – za trzy zbrodnie – karę łączną dożywotniego pozbawienia wolności

W ostatnim słowie oskarżona prosiła o sprawiedliwy wyrok, natomiast on przekonywał, by sąd dał mu jeszcze szansę powrotu do społeczeństwa, bo gdyby nie spotkał Róży, nie popełniłby zbrodni. Sędziowie Sądu Okręgowego w Kielcach, pod przewodnictwem Marii Dereli, nie dali wiary zapewnieniom kobiety, uznali natomiast – zgodnie z argumentacją prokurator – za szczere, spójne i konsekwentne wyjaśnienia Rafała. Obojgu wymierzyli – za trzy zbrodnie – karę łączną dożywotniego pozbawienia wolności. Sąd Apelacyjny w Krakowie nie tylko utrzymał wyrok w mocy, lecz podwyższył jeden z wyroków jednostkowych z 13 do 25 lat. Skazani będą mogli ubiegać się o warunkowe zwolnienie po 25 latach.

Alicja Basta

Zobacz również: