Listy od kochanek trzymał w pudle z trucizną na uśpienie psa. Zabił nią swoją żonę. Zbrodnia Jacka Ch. związana była z tym, że w tajemnicy przed żoną prowadził podwójne życie.

Jest rok 2008, za kilka dni Boże Narodzenie. Zofia Ch. pomaga siostrze w myciu okien po malowaniu mieszkania. Spieszy się, bo chce jeszcze wieczorem w swoim domu ubrać choinkę.

– Trochę się przeforsowałam – mówi ale Jacek da mi dziś wieczorem na wzmocnienie kroplówkę. On od pewnego czasu aplikuje mi w ten sposób witaminy, żeby nie obciążać żołądka.

Jacek Ch., to mąż 34-letniej Zofii. Jest ratownikiem medycznym, od 15 lat pracuje w pogotowiu ratunkowym. Ponadto dorabia jako agent ubezpieczeniowy. Ostatnio często go delegują na szkolenia. Jego żona jest z tego powodu dumna, chwali się przed najbliższą rodziną. Ale nie znajduje zrozumienia.

Siostra uważa, że Zofia pozwala się wykorzystywać. Mąż jak nie w terenie, to na wykładach, bo jeszcze zaocznie studiuje. A w domu dwoje małych dzieci.

 – Dobrze, że dostałaś tę robotę w Biedronce – zauważa  siostra – Jackowi skończy się podawanie śniadania do łóżka.

– Badanie lekarskie wyszły dobre, w styczniu zaczynam – cieszy się Zofia, pokazując siostrze ślad na ręce po wkłuciu igły przez pielęgniarkę.

Bez sekcji zwłok

10 godzin później, czwarta rano. Dyspozytorka pogotowia w Rzeszowie odbiera zgłoszenie. To dzwoni kolega z pracy, Jacek Ch. Spokojnie informuje, że jego żona nie żyje, prawdopodobnie zmarła jakiś czas temu, bo są już widoczne plamy opadowe. Ratownik chce, aby przyjechała tzw. karetka wizytowa, nie „erka”, bo już nic nie można zrobić. Ostatnie pytanie: – Czy od razu dostanie kartę zgonu?

– Nie wiem – odpowiada dyspozytorka i składa kondolencje -To straszne, żona odeszła w tak młodym wieku.

Na wyjazd do domu kolegi, decyduje się dr Eleonora W. Po stwierdzeniu zgonu pacjentki i wysłuchaniu jej męża, że kobieta była zdrowa, dwa dni wcześniej robiła badanie krwi w związku z podjęciem pracy (dlatego ma na ręce ślad po wkłuciu), zauważa, że powinna być zrobiona sekcja zwłok.

On wręcz ją błaga, aby odstąpić od tego wymogu. Idą święta, chciałby oszczędzić dzieciom cierpienia. Lekarka ulega prośbie i wystawia kartę zgonu. Jako przyczynę wpisuje: nieznana, bezpośrednie zatrzymanie krążenia. Po pocieszeniu kolegi, wraca do karetki, gdzie czeka na nią kierowca, też wieloletni znajomy Jacka Ch. Rozmawiają o tragedii, lekarka dziwi się na głos, że Jacek potrafi trzymać nerwy na wodzy.

– Ale gdy cię błagał o zrezygnowanie z sekcji, to aż się trząsł, tak? W tym zgonie jest coś podejrzanego. Powinnaś zawiadomić policję – zauważa kierowca, z każdym słowem wzmagając niepokój lekarki.

Gdy jeszcze i dyżurny lekarz pogotowia mówi to samo, to Eleonora W. wraca do domu ratownika.

W ostatniej chwili, bo wdowiec zdążył już (jest godzina 4.40 rano) zawiadomić zakład pogrzebowy, aby zabrali ciało. Nim jednak dojedzie samochód tej firmy, doktor W. nie zważając na zdenerwowanie kolegi wystawia dokument, że sekcja jest wskazana. Zwłoki kobiety zostają w domu, bo ma przyjechać policja.

 O godzinie 5.27 Jacek Ch.. telefonuje do dyspozytorki z prośbą, aby się dyskretnie zorientowała, jak policja podchodzi do decyzji o sekcji. Bo może jednak dałoby się tego uniknąć.

ratwonik2

– Już do ciebie jedzie prokurator, sam z nim porozmawiaj, może go przekonasz – odpowiada współczująco dyspozytorka.

I Jacek Ch. dopina swego. Prokuratorowi wystarcza opinia biegłego lekarza, że śmierć nastąpiła około północy, prawdopodobnie na skutek zatrzymania akcji serca. Na ciele zmarłej nie ma żadnych uszkodzeń poza śladem wkłucia na prawej ręce: – To w laboratorium analiz, gdzie pobierano żonie krew do badań – wyjaśnia wdowiec.

O 7.30 wdowiec zawiadamia telefonicznie szwagierkę, że Zofia nie żyje. Mówi, że chcieli ją „pociąć jak świnię”, ale się nie zgodził.

– Czy dawałeś jej wieczorem kroplówkę? – docieka siostra zmarłej.

– Nie! A co, jak wzięła jakąś tabletkę, to pójdę siedzieć? – on odpowiada krzykiem.

Kolejnych telefonów od teściów i innych członków rodziny, Jacek Ch. już nie odbiera. Gdy wreszcie dodzwaniają się (podstępem) twierdzi, że nie wie, gdzie jest teraz ciało żony, ale wszystko już załatwione, pogrzeb nazajutrz. Kilka godzin później zawiadamia szwagierkę, żeby przyszła na odmawianie różańca za zmarłą.

Odkrycie toksykologów

Wiosną 2009 roku prokuratura rejonowa umorzyła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Zofii Ch. przez jej męża, bez czekania na wyniki badania toksykologicznego. Przyjęto za wystarczające wyjaśnienia ratownika, że wieczorem, po wypiciu kilku piw, położył się z żoną do łóżka, a rano po obudzeniu stwierdził, iż nie żyła już od kilku godzin. Nie podawał jej żadnej kroplówki.

Ze śmiercią 34-letniej kobiety, nie mogła się pogodzić jej rodzina.

 – Przecież była okazem zdrowia – płakała w prokuraturze okręgowej jej matka – Nie paliła papierosów, rzadko piła alkohol, cieszyła się, że idzie do pracy. Przyjrzyjcie się mojemu zięciowi, on nie zachowuje się jak pogrążony w żałobie wdowiec. Z ich mieszkania zniknęły wszystkie fotografie mojej córki, jej rzeczy osobiste. Błagałam Jacka podczas Wigilii, zaklinałam na pamięć mojej córki, aby powiedział prawdę, co się stało tamtej nocy, nie wierzę, że poszli zgodnie spać. Gdy znaleziono ją martwą, miała na sobie piżamę, której od dawna już nie używała, a jej włosy były ściągnięte gumką. Odkąd pamiętam, starannie je rozczesywała na noc.

Wznowiono postępowanie. Matka zmarłej mówiła prawdę. Śledczy ustalili, że Jacek Ch. niespełna dwa tygodnie po śmierci żony bawił się na imprezie sylwestrowej z Barbarą, poznaną wcześniej na zaocznych studiach. W styczniu 2009 roku – podczas sesji egzaminacyjnej – mieszkał z tą kobietą w jednym pokoju hotelowym, chodzili na dyskotekę.

Wyniki, które wreszcie przyszły z zakładu medycyny sądowej, były bulwersujące. Zofia Ch. miała przed śmiercią na prawej ręce założony wenflon. Nie było to wkłucie pielęgniarki z laboratorium analiz, gdzie dwa dni przed śmiercią pobierano tej kobiecie z lewej ręki krew do badania. Biegli z zakresu toksykologii leków i trucizn organicznych ustalili, że poziom stężenia ketaminy w nerkach i wątrobie zmarłej był olbrzymi, wręcz niespotykany dotąd w literaturze światowej. Ketamina, to lek usypiający, używany w medycynie i weterynarii do znieczulenia ogólnego. Medykament zaczyna działać po kilkudziesięciu sekundach, a zasadniczym objawem jest utrata przytomności, głęboka śpiączka, zatrzymanie akcji serca i oddechu. Nie było żadnych wskazań medycznych do podania kobiecie takiego leku, a ponadto Jacek Ch. nie miał do tego uprawnień. Ketaminę może zaordynować jedynie lekarz w szpitalu, podczas stałego monitorowania pacjenta. I nigdy w tak dużej, wręcz śmiertelnej dawce.

Zdaniem biegłych, zatrucie ketaminą może naśladować naturalne przyczyny zgonu, jak zatrzymanie akcji serca w wyniku zaburzenia jego rytmu. W organizmie zmarłej stwierdzono także obecność środków nasennych.

 Plejada kochanek

 O wiele bardziej wnikliwe niż za pierwszym razem śledztwo ujawniło, że ratownik już kilka miesięcy przed śmiercią żony szukał dostępu do leków znieczulających w szpitalu, gdzie wcześniej pracował. Swoje zainteresowanie tłumaczył zamiarem uśmiercenia psa.

– Prosił mnie – zeznał kolega z pogotowia – żebym się zapytał znajomego weterynarza, jakim środkiem najlepiej to zrobić. Zdziwiłem się, przecież on nie miał psa. Odpowiedział, że denerwuje go szczekanie psa sąsiada i chciałby z tym zrobić porządek.

Gdy oburzony kolega z pogotowia nie chciał w zabiciu zwierzęcia maczać palców, Jacek Ch. zdobył ketaminę dzięki znajomościom z pielęgniarzami oddziału intensywnej terapii i anestezjologii znanego mu szpitala. Okazało się, że w tej wojewódzkiej placówce leki psychotropowe przechowywano wprawdzie w kasetce zamykanej na klucz, ale klucz pozostawał w zamku. Likwidacja pozostałych po zabiegach resztek ketaminy, nie była nadzorowana. Ponadto – zużyte leki rozpisywano na fikcyjnych pacjentów. W tej sprawie wszczęto odrębne śledztwo.

Jacek Ch. został zatrzymany dwa lata po śmierci żony, w chwili, gdy wychodził z pracy. Nie potrafił wyjaśnić, skąd w organizmie zmarłej żony znalazła się ketamina. Ponowna,  tym razem dokładna, rewizja domu rodziny Ch. naprowadziła policjantów do piwnicy, gdzie było schowane pudło z urządzeniem do kroplówek i strzykawkami. W pojemniku leżały też ukryte miłosne listy kochanek ratownika.

Śledczy poszli również tym tropem. W 2006 roku na jednym ze szkoleń organizowanych przez firmę ubezpieczeniową Jacek zbliżył się do panny Grażynki. Spotykali się w hotelach, ona nie pytała czy jest żonaty, wystarczyło, że nie nosił obrączki. Rok to trwało, potem on napisał jej rozpaczliwy list, że chyba sobie odbierze życie, bo żonie ktoś doniósł. Musi zatem poświęcić swą wielką miłość na boku, dla dobra swych dzieci. Przy okazji Grażyna dowiedziała się, że jej kochanek ma syna i córkę.

Kilka miesięcy później poznał niejaką Annę, której zdarzył się niegroźny wypadek drogowy, a on akurat miał w pogotowiu dyżur. Spodobała mu się, wziął jej wizytówkę. Spotykali się dwa razy w tygodniu w podmiejskim hotelu, gdzie był już stałym gościem. Z czasem polecił ją agencji ubezpieczeniowej, dzięki czemu mogli razem wyjeżdżać na szkolenia. Romans zakończył w październiku 2008 roku, wysyłając kochance sms z informacją, że żona spodziewa się dziecka. Nie była to prawda, Jacek Ch. użył kłamstwa, bo przy jego boku stała już inna kobieta, z którą jeździł na zajęcia wieczorowych studiów.

 Wprawdzie Barbara była mężatką z dwojgiem dzieci, ale nie miała obiekcji z demonstrowaniem intymnej znajomości z Jackiem. Widzieli to studenci z roku, a także pracownicy pogotowia, bo nowa kochanka ratownika zwykła przychodzić do stacji „na nocki”, gdy Ch. miał dyżur.

Nie wiedziała tylko Zofia. Zajęta wychowywaniem dwojga małych dzieci, rzadko opuszczała dom. Poza tym bezgranicznie ufała mężowi. Gdy na miesiąc przed jej śmiercią zaczął ją przyzwyczajać do brania kroplówek – rzekomo na wzmocnienie organizmu – wierzyła, że dba o jej zdrowie. I była głucha na podszepty matki, aby wynająć detektywa który sprawdzi, gdzie mąż spędza tyle czasu poza domem.

Teściowa Jacka Ch. dopiero na procesie zięcia dowiedziała się, że na rok przed śmiercią żony wynajął mieszkanie dla Barbary i płacił za nią czynsz.

Przesłuchano właścicielkę tego lokalu. Twierdziła, że Ch. przedstawił jej Barbarę jako swą siostrę. Zobowiązał się sam płacić za wynajem. Od początku 2010 roku, czyli ponad rok po śmierci Zofii, należności przestały wpływać, a lokatorka potajemnie się wyprowadziła. Jacek Ch. w tym czasie zameldował Barbarę i jej dzieci w swoim domu, choć wtedy ona miała już innego partnera. Równocześnie wziął w banku kredyt 178 tys. zł, z czego 80 tysięcy przelał na konto byłej kochanki. Pieniądze dał bez żadnego pokwitowania.

Wszystko to działo się przed niespodziewanym dla ratownika aresztowaniem, dwa lata po umorzeniu postępowania.

To nie pomyłka

Zdradzał, to pewne, ale dlaczego zamordował? – zastanawiano się w prokuraturze. Wykluczono, by była to chęć uzyskania pieniędzy z tytułu ubezpieczenia Zofii. Wprawdzie jeden ze świadków zeznał, że Jacek Ch. przed śmiercią żony chciał ubezpieczyć jej życie na wysoką kwotę, ale ona się nie zgodziła.

zatrzymnie

Przyjęto, że zbrodnia Jacka Ch. związana była z tym, że w tajemnicy przed żoną prowadził podwójne życie. Bał się, że prawda wyjdzie na jaw, gdy małżonka pójdzie do pracy. Ludzie jej powiedzą, co mąż wyrabia. Wszak widziano go na mieście i w dyskotekach z coraz to innymi paniami. Znajdą się życzliwi, którzy otworzą zdradzanej oczy – na przykład, że częste wyjazdy służbowe to fikcja.

Ale jak zrozumieć postępowanie ratownika wobec Barbary po śmierci żony? Już nie byli razem, ona odeszła do innego mężczyzny, a on mimo to dał jej lekką ręką kilkadziesiąt tysięcy złotych i zameldował w swoim domu?

Czy Barbara – do której tuż po śmierci żony wysłał sms o treści: „Właśnie zostałem wdowcem” – była wtajemniczona w jego zbrodnicze plany i dlatego kupował jej milczenie? Prokuratura nie ciągnęła tego wątku.

Podczas procesu Jacek Ch. nie przyznał się do zabójstwa. Swoje małżeństwo uważał za udane, co do kroplówek, to robił je żonie z leków przeciwbólowych, gdyż często bolała ją głowa. Wydarzenia tragicznego 17 grudnia 2008 roku przedstawił w innej wersji niż podczas śledztwa.

Wieczorem, gdy żona wróciła od siostry, wypił cztery butelki piwa i położył się spać. Obudził się około godziny 21, bo Zofia narzekała, że boli ją głowa i prosiła o zastrzyk. Był zaspany, pod wpływem alkoholu, w pokoju panował półmrok. I popełnił tę straszną pomyłkę, dał żonie zastrzyk z ketaminy – leku, który miał na uśpienie psa. Ch. twierdził, że miał dwie fiolki tego specyfiku. Czyli, pomylił się dwukrotnie. Przypadkowo sięgnął po ten lek raz za razem zamiast za przeciwbólowy (nie podał, jaki) i rozcieńczalnik. Potem zasnął, a gdy się obudził, ona była zimna, a na podłodze leżały puste opakowania po lekach. Gdy dotarło do niego co się stało, w panice wrzucił je do pieca węglowego.

Ale z ekspertyzy biegłych wynikało, że ketamina przechowywana jest we fiolkach, a leki przeciwbólowe w ampułkach. Aby podać specyfik przeciwbólowy, konieczne jest odłamanie końcówki ampułki i dodatkowe napełnienie strzykawki również solą fizjologiczną. W przypadku zaś leków we fiolkach, nie dodaje się rozcieńczalnika.

Biegli odrzucili też wyjaśnienia, że na pomyłkę oskarżonego wpłynęły wypicie piwa i półmrok w sypialni. – Przygotowanie leków do podania dożylnie, a także wbicie igły (przedtem trzeba założyć wenflon i taki Zofia Ch. miała na ręce) wymaga dużych umiejętności oraz doskonałej koordynacji ruchów. Tego nie da się zrobić w stanie zamroczenia alkoholowego – twierdzili. Poza tym lekarka z pogotowia, która wypisywała akt zgonu, nie widziała w sypialni, gdzie leżały zwłoki, puszek po piwie. Nie czuła też zapachu alkoholu.

Czy Jacek Ch. naprawdę zamierzał zabić psa? I czyjego? – dociekał sąd, bo w materiałach z postępowania przygotowawczego nie była to kwestia wyjaśniona.

Rodzina oskarżonego, wezwana na świadków, usiłowała poprzeć jego linię obrony. Siostrzeniec twierdził, że mówiło się o uśpieniu schorowanego psa u jego matki, gdyż mieszkająca z nią konkubina obawiała się alergii. Ale zeznania te wypadły nieprzekonująco. Jacek Ch. mówił w śledztwie o zabiciu psa sąsiada, a poza tym świadkowie sami przyznali, że tylko raz padła kwestia zabicia psa, ale potem do tego już nikt nie wracał. Kundel zmarł ze starości. Natomiast matka oskarżonego, która miała częsty kontakt z córką, w ogóle nie słyszała, aby w rodzinie była mowa o uśpieniu jakiegoś psa.

xxx

Jacek Ch. usłyszał wyrok dożywotniego więzienia. O warunkowe zwolnienie będzie mógł się ubiegać po 25 latach. Orzeczenie Sądu Okręgowego w Rzeszowie utrzymał Sąd Apelacyjny. Kasacja do SN została oddalona.

Oskarżony w śledztwie nie przyznał się do winy, co uniemożliwiło prokuraturze jednoznaczne ustalenie oczywistego motywu zabójstwa. Ale jest wiele procesów poszlakowych, w których dowody pośrednie są stanowcze i nie mniej pewne niż dowody bezpośrednie. Ten do takich należał – stwierdził w uzasadnieniu postanowienia sędzia SN Rafał Malarski.

Helena Kowalik

Imiona ofiary oraz świadków zostały zmienione.

Zobacz również: