Bardzo mroźny styczeń 1987 roku. Młody, wówczas 21 – letni Jacek P. z Hrubieszowa, miasta leżącego tuż przy granicy polsko – ukraińskiej zgwałcił i zamordował ze szczególnym okrucieństwem 17 –letnią licealistkę. Uniknął kary śmierci. Sąd w Zamościu skazał go na 25 lat więzienia. Kary dożywocia ówczesny kodeks karny nie przewidywał. Od kilku lat morderca cieszył się wolnością. Wrócił na stare śmieci – do Hrubieszowa. Miejscowi żyją w strachu. I pytają, czy jego resocjalizacja oby na pewno się powiodła. Nie powiodła się. We wrześniu 2018 roku mężczyzna został zatrzymany za współżycie z 11-letnią dziewczynką.

Sprawa Jacka P. wstrząsnęła Zamojszczyzną pod koniec lat 80.  Jego ofiara Marta R., śliczna długowłosa blondynka miała zaledwie 17 lat, gdy w bestialski sposób została pozbawiona życia. Uczyła się w 3 klasie renomowanego Liceum Ogólnokształcącego im. Staszica w Hrubieszowie. Była kochającą i pomocną córką, wzorową uczennicą i bezinteresowną koleżanką. Mieszkała w bursie międzyszkolnej, sąsiadującej z barakami cieszącej się złą sławą ulicy Pobereżańskiej. Mieszkał tam najgorszy element w mieście, rozbite rodziny, alkohol, bójki, recydywa. Od budynków Zespołu Szkół Mechanicznych, baraki dzieliły jedynie boiska szkolne i betonowy płot. Tam właśnie rozegrała się ta okrutna zbrodnia.

Niedoszły matkobójca

12 stycznia 1987 r. Wyjątkowo mroźny poniedziałek (poniżej -24 st. C). Przed godz. 16 Rejonowy Urząd Spraw Wewnętrznych został poinformowany o rodzinnej jatce w barakach. Jacek P. – skończone zaledwie 7 klas podstawówki, wychowanek domów dziecka i ośrodków  wychowawczych –  po wypiciu 6 butelek piwa i doprawieniu się winem, wyładował agresję na własnej matce, salowej w miejscowym szpitalu. Kobieta poszła w odwiedziny do niedoszłej synowej i 10-miesięcznego wnuka (w tym czasie Jacek P. spotykał się już z Majką z Łaszczowa, którą poznał, gdy pracował w Zakładach Lniarskich, planowali nawet ślub). Wściekł się, że matka zabrała babce (którą szczerze kochał) rentę i nawet nie dała jej obiadu.

-Zabiję ją – krzyknął babce na odchodne, wziął z kredensu nóż i wyszedł szukać rodzicielki.

W mieszkaniu swojej byłej – w sąsiednim baraku – zastał matkę siedzącą na krześle i trzymającą jego syna na kolanach. Zażądał, aby zapłaciła za niego grzywnę.

– Musisz mi pomóc, potrzebuję 60 tysięcy złotych – krzyczał, nie zwracając uwagi na to, że kobieta trzyma na kolanach dziecko.

– Nic ci nie dam i tyle. Skąd mam wziąć tyle kasy – odmowa nie spodobała się synalkowi. Wpadł w furię. Zaszedł matkę od tyłu, przystawił nóż do gardła i przeciągnął nim po apaszce. Potem kilkakrotnie uderzył ją rękojeścią w głowę, po czym wyszedł. Milicję o zajściu zawiadomiła znajoma matki. Przestraszony widmem powrotu do więzienia, Jacek P. ukrył się w obrębie baraków.

 Zmasakrowana i półnaga

W tym czasie, w bursie międzyszkolnej, koleżanki Marty R. z niecierpliwością czekały na jej powrót z kursu nauki jazdy. Tego dnia po  lekcjach, 17–latka po raz pierwszy udała się na zajęcia do Cechu Rzemiosł Różnych.

morderca-4

Miały po nią wyjść przyjaciółki z pokoju, ale nie zgodziła się na to wychowawczyni, twierdząc, że Marta z pewnością nie zabłądzi. Jednak tuż przed godz. 22, dla świętego spokoju wychowawczyni powiadomiła milicję i zaraz potem udała się do domu. Tej mroźnej nocy nie zmrużyła oka.

Przed godz. 24 w dyżurce RUSW zadzwonił telefon. Jakiś chłopak, będąc po paru głębszych, mówił coś o trupie na boisku szkolnym i o uciekającym wzdłuż ogrodzenia mężczyźnie z bujną czupryną.  Na miejsce przyjechali milicjanci. Po kolei wzywano wychowawców bursy, by zidentyfikowali zwłoki. To była Marta.

Leżała w śniegu, tuż przy betonowym parkanie. Była do połowy naga (od pasa w dół), nogi miała rozłożone, twarz zmaltretowaną, powybijane i połamane zęby. Wszędzie było pełno krwi. Już po godzinie 1 w nocy na milicji zaczęły się pierwsze przesłuchania. Szybko ustalono podejrzanego. Robert S. z baraków, w uciekającym z miejsca zbrodni mężczyźnie rozpoznał Jacka P. Wcześniej widział, jak leży na śniegu twarzą w dół. Gdy podszedł bliżej, zobaczył, że pod nim jest dziewczyna.

Wtedy milicyjny pościg za Jackiem P. nabrał tempa. Gdy funkcjonariusze zjawili się w domu P., morderca spał w najlepsze. Na stole znaleźli coś na kształt testamentu. „Ja nieżyjący Jacek P. proszę o spełnienie mojej ostatniej woli. Proszę pochować mnie w Łaszczowie, tam gdzie jest mi przeznaczone. O śmierć moją obwiniam matkę”.

Sekcja zwłok wykazała, że Marta zmarła w wyniku urazu mózgu. Miała liczne rany cięte, głównie na dłoniach (broniąc się chwyciła za ostrze noża), świeże przedarcie błony dziewiczej.

Naszło go na seks

Co się działo z Martą tej tragicznej styczniowej nocy?

Gdy wracała do bursy było już ciemno. Na ulicy Zamojskiej zaczepił ją nieznajomy.  Chwycił ją za szyję, następnie zatykając jej usta ciągnął w stronę boiska szkolnego. Naszła go ochota na seks. Dziewczyna po dobroci nie uległa jego amorom, wtedy nożem próbował ją zmusić do uległości.  Marta broniła się jak mogła, w pewnym momencie złapała za nóż i wytrąciła go oprawcy z rąk. To go jeszcze bardziej rozwścieczyło. Zaciągnął ją pod płot, bił pięścią po twarzy, a gdy upadła złapał za włosy i uderzał głową w betonowy płot tak silnie, że tryskała krew. Dziewczyna straciła przytomność. Wtedy ułożył ją na śniegu, ściągnął do kostek spodnie i zgwałcił ze szczególnym okrucieństwem. W takiej pozycji zostawił półnagą na mrozie.

Przyszedł do domu, wyprał ubranie i wyszedł „na miasto”. Tuż przed Dziennikiem Telewizyjnym był widziany na ul. Zamojskiej przez dwóch wychodzących z sali gimnastycznej nauczycieli. Z zeznań świadków wynikało, że Jacek P.  wrócił na boisko po godzinie 23. Położył się na zmasakrowanym ciele, a gdy zobaczył, że jest obserwowany, uciekł.

Wielokrotnie zmieniał zeznania. Ostatecznie przyznał się tylko do gwałtu.

Trudne dzieciństwo

Jacek P. nie miał łatwego dzieciństwa. Wychowywał się w rodzinie patologicznej. Gdy rodzice przypadkiem nie odsiadywali jakiegoś wyroku (ojciec był wielokrotnie karany za kradzieże i pobicia, matka za zakłócanie porządku publicznego w stanie nietrzeźwym), mieszkał w domu z matką i babką. Większość czasu spędzał jednak w domach dziecka, placówkach wychowawczych, pogotowiach opiekuńczych.

Nienawidzę całej rodziny i już. Pijaki jedne – mówił będąc na obserwacji psychiatrycznej w Poznaniu – Matki nigdy nie obchodziłem. Babkę, która mnie wychowała, jedynie szanuję.

W ośrodkach wychowawczych nie mógł się zaaklimatyzować i co rusz uciekał, z powrotem dowożony przez milicję. Jako 14 –latek zaczął robić sobie sznyty, tatuaże. Pierwszy raz, gdy przyjechał z zakładu, a matka nawet mu jeść nie dała.

Do klasy VIII chodził w Zakładzie Karnym. Więzienne mury opuścił gdy miał 18 lat, po odbyciu 11 miesięcy pozbawienia wolności za rozbój (w związku z amnestią został przedterminowo zwolniony). Zatrudnił się w Zakładach Przemysłu Lniarskiego w Hrubieszowie, gdzie poznał swoją ukochaną Majkę. Po 2 latach rzucił robotę, bo „za dużo zabierał mu komornik”. Wolał dorabiać prywatnie.

Alkohol? Owszem spożywał, najczęściej wino i piwo. Ale odurzał się też butaprenem i płynem do zmywania skóry Roxi. Stale miał jego zapas w domu i jak tylko się zdenerwował, szedł do komórki i wąchał.

 Uniknął kary śmierci

Śledztwo trwało rok, a przewód sądowy niecałe 4 miesiące. 9 maja 1988 r. Sąd Wojewódzki w Zamościu skazał Jacka P. na 25 lat więzienia. Orzekł też pozbawienie praw publicznych na 10 lat, nawiązki min. na rzecz ojca ofiary.

Mimo szeregu okoliczności obciążających, sąd nie wymierzył mu kary śmierci. W uzasadnieniu wyroku czytamy: „Zgodnie z praktyką orzeczniczą, dla wymiaru kary śmierci nie wystarcza tylko obiektywne stwierdzenie wysokiego stopnia społecznego niebezpieczeństwa czynu, lecz konieczne jest też poddanie ocenie osobowości sprawcy, nasilenie jego woli przestępczej, czy zdemoralizowanie jest tak głębokie, że nie rokuje poprawy i zachodzi konieczność zastosowania kary eliminacyjnej zabezpieczającej społeczeństwo przed realnie mogącym grozić z jego strony nowym zamachem na życie ludzkie. U Jacka P. stopień demoralizacji nie jest jeszcze na tyle głęboki, aby wykluczał prognozowanie poprawy i przemawiał za zasadnością trwałego wyeliminowania go ze społeczeństwa”.

Rewizję od wyroku wniósł obrońca Jacka P. Sąd Najwyższy utrzymał wyrok w mocy.

W liście do ukochanej Majki (13 stycznia 1988 r.) ozdobionym pięknie wykaligrafowanymi literami pisał: „jaki zapadnie wyrok nie wiem, różnie mówią, żeby tylko nie duży, żebym chociaż miał start na nowo w życie i nie był stary, bo komu będę potrzebny. Chce mi się żyć, bo mam dziecko i ciebie”.

Dziecko ma już 26 lat i tak jak tatuś wie, co to wymiar sprawiedliwości. Co stało się z Majką? Miłość nie przetrwała próby.

Dzień dzisiejszy

Jacek P. (47 l.) opuścił już więzienne mury (ostatnio siedział w ZK w Strzelcach Opolskich). Z drelichem i kumplami spod celi pożegnał się w styczniu zeszłego rok. Odsiedział cały wyrok.

Już nie ma bujnej czupryny, przybyło mu też parę kilogramów. Pomimo ciążącej na nim zbrodni, jest absolutnie wolnym człowiekiem. Po jakimś czasie wrócił na stare śmieci. Do Hrubieszowa. Przez pół roku pobierał z Urzędu Pracy kilkaset złotych zasiłku należnego osadzonym, którzy opuścili Zakład Karny.

Nie jest objęty żadnym dozorem – ani policyjnym ani kuratorskim. Związał się z upośledzoną umysłowo młodą kobietą, z którą ma kilkumiesięczne dziecko.

– Cały czas monitorujemy sytuację tej rodziny. Do niedawna Jacek P. mieszkał u matki, ale ostatnio dostał mieszkanie komunalne w baraku i się wyprowadził. Mieszka teraz sam. Jakieś dwa miesiące temu, jego konkubina z dzieckiem wyprowadziła się do swojej matki. Były jakieś nieporozumienia między nimi, niezgodność charakterów – relacjonuje Elżbieta Lebiedowicz, kierownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Hrubieszowie. Twierdzi, że Jacek P. zachowuje się kulturalnie, chętnie współpracuje z pracownikami socjalnymi.

W podobnym tonie wypowiada się Grażyna K., matka konkubiny Jacka P., która pomaga córce przy dziecku. – Chyba wszystko będzie dobrze. Jacek przychodzi do dziecka, interesuje się. Poza tym remontuje mieszkanie socjalne, które dostał, by mogli we trójkę w nim zamieszkać. Mają duży pokój przedzielony na pół, kuchnię, łazienkę. Nigdy go nie pytałam, jak to było z tym morderstwem. Unikamy tego tematu jak ognia – opowiada niedoszła teściowa Jacka P.

Ale nie jest tak idealnie, jakby się mogło wydawać. Jacek P. jest skonfliktowany z braćmi (kryminalistami) swojej konkubiny. Co jakiś czas dochodzi między nimi do scysji. Sprawa jest już w sądzie. Tym razem Jacek P. jest pokrzywdzonym. To jemu grożono zabójstwem. Ale wierząc bratu konkubiny Jacka P., i jego ślubnej, morderca również im (i ich dzieciom) miał grozić śmiercią.

Wywróżona śmierć

Morderca twierdzi, że już odpokutował za swoje grzechy. I chciałby normalnie żyć. A jak czują się świadkowie oskarżenia, którzy doprowadzili do jego skazania, rodzina zamordowanej, mieszkańcy miasta? – Wiadomo, boimy się. Nie mamy żadnej pewności, że resocjalizacja tego mordercy powiodła się, i że nie wróci on na drogę zbrodni – mówią hrubieszowianie, prosząc o zachowanie anonimowości.

morderca-3

Rodzice Marty R., dziś już staruszkowie, nie chcą zemsty. On dla nich nie istnieje.

Nic nam Marty nie zwróci. To była taka kochana dziewczyna.  Gdy przyjeżdżała na sobotę i niedzielę ze szkoły, to zamiast pójść do koleżanek, chciała jak najwięcej pomóc nam w gospodarstwie. Nigdy nie miałam z nią żadnych zatargów, byłyśmy jak przyjaciółki. Córka nie miała przede mną żadnych tajemnic – choć od zbrodni minęło już tyle lat, mama Marty nie może zapomnieć, łzy same cisną się do oczu Gdy odeszła, moje cierpienie było podwójne – opłakiwałam stratę jedynej córki i przeżywałam jej cierpienia, wczuwałam się w to, czego musiała doświadczać w ostatnich godzinach swojego życia. To był po prostu koszmar. Pierwsze 10 lat od jej śmierci minęło jak rok. Obwiniałam się o ten kurs na prawo jazdy, że się zgodziłam. Teraz przypominam sobie różne rzeczy, które wcześniej mnie nie obchodziły. Tuż przed śmiercią, Marta z koleżankami na Andrzejkach wróżyły sobie. Po tym wieczorze przez kilka tygodni coś ją gryzło, chodziła jak struta, mało się odzywała. W końcu jednak powiedziała, co jej leży na sercu. Wywróżono jej rychłą śmierć. Strasznie się tym przejęła. Półtora miesiąca później już nie żyła.

We wrześniu 2018 roku mężczyzna został zatrzymany za współżycie z 11-letnią dziewczynką. 52-letni dziś Jacek P., to jej daleki kuzyn. Sześć lat temu wyszedł z więzienia i wrócił na stare śmieci. Policjanci mówili, że to tykająca bomba. I mieli rację. Tym razem zwyrodnialec zaspokajał swoje chore żądze z dzieckiem.

Aneta Urbanowicz

fot. archiwum autorki

Zobacz również: