Policja nie reagowała, gdy 31-latek wywiózł 14-letnią Agatę spod szkoły do domu swoich rodziców. Gdy matka dziewczynki przyjechała do nich po swoje dziecko, nie oddali jej córki. Policja nie zrobiła wówczas nic!  Zaś  zrozpaczoną matkę za najście na dom, sąd ukarał mandatem. Nigdy nie odzyskała dziecka. Od kilkunastu lat Agaty nie ma w domu. 

 Rabka, tu przy niewielkiej, gruntowej uliczce znajduje się posesja 56-letniej Marii Borowskiej. Obszerna willa, wokół pełny zieleni ogród. Najstarsza córka, 31-letnia Dorota, wychodzi właśnie do pracy, 32-letniego syna, Szymona, nie ma akurat w domu.

– Niech pan pozwoli na dół –  z wysokiego piętra kierujemy się do pomieszczeń parterowych, w których pani Maria przyjmowała do niedawna turystów. W jednym z pokoi znajdują się zgromadzone przez Borowską dokumenty związane z jej najmłodszą córka, 25-letnia Agatą. Stosy sądowych wyroków i różnej korespondencji. Nawet trudno to wszystko zliczyć. Popakowane w folię, w sporej wielkości torbie.

Od jedenastu lat Agaty nie ma w domu:  – Po prostu, uciekła ode mnie – dodaje matka. Minęło tyle czasu, że pani Maria przyzwyczaiła się już do tej sytuacji. Nie pogodziła się z nią jednak. – Nie zrezygnowałam z odzyskania córki. Żadna matka nie rezygnuje, chyba, że wyrodna.

Właściwie do dziś Maria Borowska nie wie, jak to się stało, że Agata opuściła dom rodzinny. Ani z Szymonem, ani z Dorotą, nigdy takich problemów nie miała.

 – Agacie imponowali chyba ludzie z pieniędzmi. –  tak dziś  ocenia kobieta sytuację sprzed lat. Inaczej nie może sobie wytłumaczyć ucieczki z domu najmłodszej córki. – Zawsze chciała mieć coś nowego, nowe buty, nowe ciuchy –  wspomina kobieta –  W 2005 roku było mi trudno, byłam bez pracy. Nie przelewało się nam w domu. Może to właśnie przyczyniło się do ucieczki córki z domu? – zastanawia się dzisiaj, i dodaje, że nigdy od Agaty nie otrzymała na to pytanie odpowiedzi. – Zdawała się wtedy rozsądną czternastolatką.

 Myślała, że ją porwano

 – Nic nie wskazywało na ucieczkę z domu, kiedy po raz ostatni widziałam, jak Agata szła na lekcje do gimnazjum.

Gdy dziewczyna nie wróciła z lekcji, matka zaczęła się niepokoić. W gimnazjum powiedzieli, że po skończonych zajęciach córka wyszła, jak zwykle. Ale gdzie poszła, tego nie potrafili powiedzieć. Dopiero od obcych kobieta dowiedziała się, że to wcale nie było tak.

 – Od jakiegoś czasu po Agatę podjeżdżał samochód, i gdzieś ją zawsze zabierał po lekcjach. Wsiadała do niego dobrowolnie, nikt jej nie przymuszał. Trwało to regularnie, aż tego dnia nie wróciła do domu.

Do dziś Maria Borowska ma pretensje do nauczycieli i dyrekcji gimnazjum: – Nikt o tym nie wiedział? Nie mogli mnie przestrzec, że ktoś obcy zajmuje się moim dzieckiem?- Jak twierdzi pani Anna, szkoła potem milczała, a nauczyciele bezradnie rozkładali ręce.

– W domu nie mieliśmy najpierw wątpliwości, że Agata została porwana – dodaje. – Powiadomiliśmy policję, ale oni powiedzieli, że trudno przecież zabronić dziewczynie wsiadać do samochodu, nawet obcego, choćby to było pod samym nosem szkoły. Tym bardziej, że szkoła o niczym podobnym policji nie informowała. Ale Agata była przecież jeszcze niepełnoletnia! I policjanci powinni odebrać ode mnie, jako od jej matki, takie zgłoszenie, i je sprawdzić. Ale tego nie zrobili.

Rozpacz w domu Borowskich była w tamtym czasie ogromna:  – Nie mieliśmy od niej żadnych informacji. Odchodziliśmy od zmysłów.

Sytuacja zaczęła się z wolna wyjaśnić, a Marii Borowskiej włosy jeżyły się na głowie z przerażenia i rozpaczy.

– Okazało się, że już od dłuższego czasu moją córką interesował się 31-letni wówczas Krzysztofa K.. I to on właśnie przyjeżdżał samochodem po nią pod gimnazjum. Jak się poznali, i kiedy, trudno mi powiedzieć. Agata jest ładną dziewczyną. On ponoć miał jej kupować różne rzeczy. Wabił ją, a jej to zapewne odpowiadało. I wsiąkła w ten związek.

Pani Anna nigdy nie poznała szczegółów tego co zdarzyło się z jej córka: – Mogłam  jedynie snuć przypuszczenia, a córka ciągle nie dawała znaku życia. Aż do czasu, gdy dowiedziałam się, że Agata rozsiewa o mnie po mieście różne nonsensy, że jestem złą matką. Wtedy dostałam list od niej. Najpierw strasznie się ucieszyłam, otwierałam nerwowo kopertę, odezwała się wreszcie do mnie, jest jakiś sygnał, nie została porwana! A potem zbladłam, gdy zaczęłam czytać. Musiał jej go ktoś podyktować, nie inaczej, bo powypisywała w nim do mnie takie bzdury i plotki, które do mnie docierały. I tylko tyle było w liście od mojej córki.

Dziś pani Anna wie, że ten list miał jakby uwiarygodnić plotki krążące o Borowskiej, że jest złą matką, od której uciekła córka.

– Tylko dlaczego, zastanawiałam się wtedy, Agata tak do mnie pisała?

 Ukarana  mandatem

Gdy Borowska dowiedziała się, gdzie mieszka Krzysztof  K. pojechała zabrać córkę: – Przez kilka godzin trwała awantura o Agatę, nie spotkałam się z córką, nie chcieli mnie również wypuścić, więzili nawet. Również i ten fakt zgłosiłam na policję. Jednak bez efektu. Za zachowanie wobec rodziny K. otrzymałam potem wezwanie do Sądu Grodzkiego w Nowym Targ, i za rzekome obelgi, które miałam kierować pod ich adresem wlepiono mi grzywnę! Niewielką wprawdzie, bo 50 złotych, ale liczył się fakt. Nie dość, że zabrano mi nieletnią córkę, to jeszcze zostałam za to ukarana przez państwo! A ja tylko chciałam, aby Agata wracała do domu. 

Mijały kolejne tygodnie bez Agaty, a pani Maria nadal odchodziła od zmysłów.

– Policja ciągle nic nie robiła w tej sprawie. Słałam pismo za pismem, z prośbą o pomoc. Do prokuratury również. W niektórych pismach kazano mi się odwoływać do instancji wyższych, więc się odwoływałam. –  gospodyni pokazuje na stole stos dokumentacji. – Odpowiedzi były wymijające, albo nie było ich wcale. Choć w sprawie Agaty przyjmowano mnie na różne rozmowy, to czułam jednak, że nikt mnie nie traktuje poważnie. Ta plotka o mnie, rozpowszechniana, zapewne również przez samą Agatę, jako o rzekomo złej matce, działa jednak w środowisku. Agata dawała się nabierać, mnie dodatkowo karząc. Za co? Byłam bezradna. Płakać mi się chciało od tego wszystkiego, ale się nie załamywałam. Czas jednak mijał, uciekały kolejne tygodnie, a potem miesiące.  Słałam następne pisma. Rosła moja desperacja, a od córki nie miałam nawet listu. W tych pismach stawiałam zarzuty rodzinie K. Zaczęłam wierzyć, że stoją za tym ich pieniądze, że wszystkich przekupują. Przecież Agatę też przekupili, w podobny sposób.

 Amator nieletnich

Wtedy Borowska zaczęła się bliżej interesować Krzysztofem K.

– No i wybuchła afera. Krzysztof K. był podejrzewany o kontakty z dwiema innymi nieletnimi, z 11-latką z okolic Sokółki i z 13-latką z Zieleńca. I coś się wreszcie ruszyło. W komendach i komisariatach całej Małopolski pokazał się telefonogram, w którym przestrzegano przed Krzysztofem K. Wynikało z niego, że Krzysztof K. miał się już od kilku lat dopuszczać czynów przestępczych o charakterze seksualnym, z udziałem małoletnich. Może policja w Rabce nie wiedziała o tym, kiedy zgłaszałam zaginięcie Agaty? W każdym razie zaczęłam działać. – wspomina Borowska.

Opowiada, jak w czerwcu 2005 roku. zatrzymywano Krzysztofa K. w związku z podejrzeniem o utrzymywanie kontaktów seksualnych z jej córką.

– Zaczęłam mieć takie podejrzenia, Agata się ze mną nie kontaktowała, nie wiedziałam nawet, czy uczęszcza do szkoły. Zatrzymany przez policję Krzysztof K. nawet uciekał z poddasza komisariatu, wyskakując  z wysokości 6 metrów, ale go schwytano.

Borowska dodaje, że wtedy zaczęli z kolei działać rodzice Krzysztofa K. – Przypuszczałam, że przetrzymują Agatę, aby ona nie zeznawała przeciwko ich synowi. Z obawy przede mną mieli Agatę ukrywać koło Andrychowa. – Borowska do dziś tak sądzi. – Tak mą córką zmanipulowali, że zapomniała o matce.

Jednak oficjalnie Agata była nadal poszukiwana.

– Może popełniliśmy wtedy błąd? Ale za namową i poradą nowotarskiego pedagoga szkolnego, aby wyrwać małoletnią Agatę z rąk K., postanowiliśmy przed sądem rodzinnym ograniczyć nasze prawa rodzicielski do córki. Aby ona, jak nas przekonywał pedagog, za pośrednictwem sądu mogła zostać jak najszybciej zatrzymana i umieszczona w ośrodku opiekuńczym dla dzieci. Wyrok sądu rodzinnego o jej zatrzymanie został wydany natychmiast. Nic to jednak nie dało. A potem tylko gadano o mnie w Rabce, jaka ze mnie wyrodna matka, skoro pozbywam się córki z domu. Zaczęłam otrzymywać dziwne telefony. Głuche. Zaczęłam się obawiać o resztę rodziny. Pisałam pisma do policji i prokuratura. Bez efektów.

 Zimny prysznic

W 2006 roku szykował się proces przeciwko Krzysztofowi K., w którym to procesie Borowska otrzymała status oskarżyciela posiłkowego i przyznano jej adwokata z urzędu. Jak dodaje, jej córka miała być w tym procesie jedną z oskarżycieli.

– Krążyły po Rabce plotki, że Agata czuje się wyśmienicie, a tylko uciekła od matki, która jest złą kobieta i gnębi swą zakochaną w Krzysztofie K. córkę. Robiono ze mnie zwyrodniałą kobietę, co musiało się odbić na reakcji otoczenia na mnie. Moje ciągłe skargi, że porwano mi córkę, zaczęły trafiać w próżnię. Nawet w centralnych instytucjach w Warszawie. Badano je, a potem znowu umarzano, albo skierowywano do ponownego rozpatrzenia, do niższych instancji. Czyli tych samych, które już raz tę sprawę rozpatrywały, i umarzały. Chciałam pomocy środków masowego przekazu. Też bez efektu. Jakby dziennikarze byli do mnie uprzedzeni. Dowiedziałam się, że to tylko moja, rodzinna sprawa. Sugerowano mi nawet delikatnie, że winę za nią ponoszę ja, a nie córka. I odstępowano od roztrząsania tego tematu.

Pani Maria  jest o tym przekonana, że za plotką rozsiewaną o niej, że była złą matką, stała ówczesna  adwokat Krzysztofa K. Chodziło o to aby osłabić znaczenie Agaty w procesie przeciwko jej klientowi. Oskarżonemu w końcu o pedofilię: – Rodzice K. chcieli bronić swego syna, i aby Agata zniknęła. Co się też w końcu udało, moja córka ciągle milczała i formalnie jej nie było.

img_1227-maria-borowska
– Od jedenastu lat Agaty nie ma w domu. Po prostu, uciekła ode mnie – mówi Maria Borowska/ fot. Roman Roessler

Maria Borowska doskonale  pamięta  dzień procesu w nowotarskim sądzie: – Nie sądziłam, że ujrzę Agatę. Gdy ją zobaczyłam wchodzącą na salę sądową, osłupiałam. Wprowadzała ją, jak się później okazało, owa adwokat. Nie wiedziałam, jak się zachować, chyba wołałam do Agaty, co była bardzo źle przyjęte w sądzie. Zaczęłam do niej krzyczeć! Przecież Agata była przez ten sam sąd poszukiwana, gdy zdecydowaliśmy się w rodzinie, za radą pedagoga, ograniczyć nasze prawa rodzicielskie wobec córki. Nic z tego nie rozumiałam, wtedy na tej sali sądowej. Przecież jest nadal poszukiwana, a stoi przed obliczem sądu! Jakiś cyrk, a nie sprawiedliwość. Przecież wezwanie dla niej, do sądu, też przyszło na nas adres w Rabce. Skąd się więc wtedy dowiedziała o sprawie, od kogo? Jedno wezwanie przyszło do Agaty, jako do poszkodowanej, a drugie jako do świadka.

A potem nastąpił zimny prysznic: – Agata zaczęła mnie przed tym sądem oskarżać i obarczać o wszystko, co się wydarzyło. Że to moja wina, i że ona bardzo lubi Krzysztofa K. Mówiła tylko ciągle o jego przyjaźni i dobroci, i że absolutnie nie miała z nim żadnych kontaktów seksualnych. A kiedy poznała Krzysztofa K., to myśmy ją mieli za to w domu głodować. Mieliśmy ją  prześladować i więzić w pokoju. Nogi się pode mną ugięły, gdy tego słuchałam. Nie życzyła sobie również kontaktów ze mną. Zaczęłam raz jeszcze krzyczeć do sędziny, że przecież jest wyrok tego samego sądu w sprawie zatrzymania Agaty, a sędzina na to, bym biegła szybko po te decyzję o zatrzymaniu Agaty do sądu rodzinnego. Pobiegłam więc. Ale było już za późno, było po 15. Widziałam natomiast, jak adwokat pobiegła szybko za Agatą i wołała, żeby uciekała, bo ją zaraz sąd zatrzyma.

Borowska denerwuje się na tamto wspomnienie, choć cały czas opowiadała ze spokojem historie swej najmłodszej córki: – Czy mogę zapalić? – zapytała i natychmiast sięgnęła po papierosa.

– Na dodatek w sądzie pani sędzina zwracała się wtedy do pani adwokat po imieniu. To był skandal moim zdaniem! Zażądałam zmiany sędzi, złożyłam stosowny wniosek, ale mi odmówiono.  Wtedy w sądzie byłam z synem.  – kontynuuje – Czekał na mnie na korytarzu. Szymon wiedział przez okno, jak adwokat zabrała Agatę swym samochodem. Widział to również jeden z prokuratorów, ale potem, jak go pytano o to, wymigiwał się, odpowiadając, że uległ mojej sugestii. A monitoring sądowy miał wykazać, że obie kobiety wychodziły z budynku osobno. Po paru minutach pani adwokat wróciła jednak do sądu sama, bez Agaty. 

 

Spiskowe teorie?

 

Borowska poskarżyła się na panią adwokat do Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie. W 2006 roku z Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie otrzymała odpowiedź, w której ówczesny sekretarz Rady poinformował ją, że  adwokat zaprzeczyła wszystkim zarzutom stawianym przez Borowską, czyli: przywiezieniu Agaty do sądu, ukartowaniu przesłuchania Agaty, manipulowaniu przesłuchaniem i zatajeniu jakichkolwiek istniejących w tej sprawie orzeczeń sądowych.

– Na dodatek poinformowano mnie również w tym piśmie, że wszystkie  postawione przeze mnie zarzuty wywodzą się z tego, iż nie rozumiem istoty wykonywania obowiązków obrońcy, szczególnie, że w sprawie Agaty, między mną a reprezentowaną przez panią mecenas stroną jest silny konflikt.

Borowska nie ukrywa, że wtedy, przed sądem, zachowała się niewłaściwie i histerycznie: – Byłam potężnie wzburzona i zupełnie skołowana. Poza pierwszy raz tym byłam w sądzie, i nie wiedziała, jak się zachować. I z tego wszystkiego wykrzykiwałam pod adresem sądu, i wymiaru sprawiedliwości w naszym kraju, różne złe rzeczy. I wykorzystała to pani adwokat. I tak w listopadzie 2007 roku poddano moje zachowanie w sądzie ocenie.  Oceniali psychiatra Niewiadomska-Marko i psycholog Zofia Bulas. Osoby te stwierdziły, iż mam tendencje do zniekształcania informacji w taki sposób, by potwierdzały one moje przekonania, iż otoczenie jest wobec mnie wrogo nastawione i działa na mą szkodę, i na szkodę mojej córki. I jeszcze, że mam poczucie racji niedostosowane do sytuacji, i zamiast koncentrować się na przywróceniu kontaktu z córką, walczę w oparciu o niepotwierdzone spiskowe wyjaśnienia wydarzeń dotyczących Agaty, i całego systemu prawnego. Na dodatek pani adwokat wysłała również tę opinię do Rzecznika Praw Obywatelskich do Warszawy, do którego w 2006  roku zwróciłam się o pomoc.

 Policja udaje, że szuka

 Dziwne było to wszystko, mówi dziś już ze spokojem w głosie.

– Sąd, Agata w nim, ja, adwokat rodziny K. Ale nikt wtedy w rodzinie Krzysztofa K. nie przyznawał się nadal, że w ich domu przebywa moja niepełnoletnia córka. A policja też chyba jedynie udawała, że nadal poszukuje Agaty, Pod koniec 2006 roku zdjęcie mojej córki, jako poszukiwanej, pojawiło się na wykazie zaginionych Fundacji Przeciwko Handlowi Ludźmi La Strada, trafiło także do Itaki, na strony internetowe, z moją prośba o powrót Agaty do domu. I znalazło się również na liście osób zaginionych Komendy Głównej Policji w Warszawie.

Jak mówi kobieta, można było od tego wszystkiego oszaleć, i dodaje; – Żeby było śmieszniej jeszcze, i tragiczniej zarazem, w lipcu 2007 roku otrzymałam od Doroty Krzysztoń, z biura Rzecznika Praw Obywatelskich w Warszawie pismo, w którym informuje mnie, iż ze strony krakowskiej policji otrzymała zapewnienia, że moja córka jest nadal poszukiwana. I cała sprawa jest nadal monitorowana. Żarty to chyba były wtedy, czy co? Były też później jeszcze dwa pisma od Rzecznika Praw Obywatelskich. Wysyłane na nasz adres domowy w Rabce. Jedno do mnie, że wyczerpane zostały wszystkie możliwości ustalenia pobytu mej córki, i drugie do Agaty! Rzecznik pisał do Agaty, że nigdy prokuratura nie prowadziła postępowania w sprawie znęcania się matki nad nią. Była to dla mnie dziwna treść pisma. Zapewne odpowiedź na jakieś pismo Agaty do Rzecznika, kiedy zarzucała mi to samo, co usłyszałam potem podczas procesu Krzysztofa K. Ale chyba Rzecznik nie spojrzał z uwagą na ten sam adres, pod który wysyłał obydwa pisma? Do mnie i do Agaty.

Borowska dodaje, że takich kuriozalnych sytuacji było w tej sprawie wiele.

 – Miałam już dość. W lutym 2008 roku napisałam rozpaczliwy list do wszystkich tych instytucji, które, uważałam, skrzywdziły mnie.  Na kolejnej rozprawie przeciwko Krzysztofowi K., w marcu 2008 roku, w procesie, który ciągnął się już trzeci rok, Agata była pełnoletnia, i miała swego pełnomocnika, z Myślenic. Przyjechała do sądu w towarzystwie rodziców Krzysztofa K. Po tak długim czasie niewidzenia, obserwowałam ją w sądzie. Wypiękniała jeszcze bardziej. Miała długie, czarne włosy. Chciałam zapytać, po prostu, jak to matka, czy jest jej dobrze. Nic więcej. Ale się nie udało, nie dopuszczono mnie do Agaty.

Pani Maria podkreśla, że Rzecznik Praw Obywatelskich również nie odpuszczał. I wyciąga dokumenty, które nadeszły do niej w połowie 2008 roku: – Rzecznik ustalił, iż rzeczywiście, że strony policji sprawa poszukiwania mojej córki była obarczona nieprawidłowościami. Rzecznik występował nie tylko do kolejnych komendantów wojewódzkich policji w Krakowie, ale również do Sądu Rejonowego w Nowym Targu, i do prokuratur rejonowej, i okręgowej. Odniósł się także do stanowiska Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie, do której wniosłam skargę na działalność pani adwokat, a która to Rada Okręgowa uznała, że działania pani adwokat są zgodne z zasadami, gdyż moje zachowanie wynika z konfliktu pomiędzy mną a rodzicami Krzysztofa K., którego broniła pani adwokat.  Dorota Krzysztoń z biura Rzecznika napisała m.in.: „Poza wyrażeniem wątpliwości, dotyczącej rzetelności podjętych przez Okręgową Radę Adwokacką działań w tej sprawie, wskazując na odpowiedź udzieloną matce Agaty Borowskiej, podniosłam, iż trudno zawarte w nim sformułowania o niezrozumieniu przez nią istoty obowiązków obrońcy potraktować  jako obiektywne i właściwe potraktowanie sprawy osoby w ciężkiej sytuacji życiowej. Sposób potraktowania zaginionego dziecka przez Okręgową Radę Adwokacką był w mojej ocenie nieludzki”.

Pani Maria dodaje, że wtedy sprawą Agaty zajął się również, jako chyba jedyny wówczas ze wszystkich mediów w kraju „Tygodnik Podhalański”. – W swym artykule „Trzy lata bez niej” z 2008 roku redaktor Jurecki przedstawił cały mój problem, i wtedy skończyły się wreszcie plotki o mnie – dodaje. – Bo ludzie dowiedzieli się prawdy.

Kolejny atak

Borowska nie spodziewała się jednak kolejnych sądowych spraw.

– Wtedy, w 2008 roku,, rodzina K. wytoczyła mi procesy o odszkodowanie, o naruszenie dóbr osobistych, i o pomówienie. W odszkodowaniu cywilnym żądali ode mnie 30 tysięcy złotych. Chcieli też dodatkowo 10 tysięcy złotych i przeprosin. I jeszcze córka oskarżała mnie o znęcanie się nad nią, i bicie. Krążyłam więc pomiędzy sądami, w Nowym Targu, Nowym Sączu a Myślenicami. Raz usłyszałam nawet od rodziny K., że mają już dość tych procesów ze mną. Ale to przecież oni mi je wytaczali. W tym czasie, 22 lipca 2008 roku, zapadł również nieprawomocny wtedy wyrok w ciągnącym się procesie Krzysztofa K. Został uznany winnym i skazany na 2 lata więzienia, w zawieszeniu na 5 lat, z dozorem kuratorskim. Apelowałam ja, prokurator i rodzina K. W apelacji, w nowosądeckim sądzie okręgowym 5 lutego 2009 roku, anulowano Krzysztofowi K. dozór kuratorski. Nadal miał dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu.

Borowska twierdzi, że w tych wszystkich sprawach przeciwko niej została uniewinniona. Agaty jednak nie odzyskała.

Kobieta pokazuje postanowienie Sądu Rejonowego w Myślenicach z 20 grudnia 2011 roku, w ostatniej już sprawie, o umorzenie prowadzonego przeciwko niej postępowania karnego o zniewagę i zniesławienie. Borowska została oskarżona w prywatnym akcie oskarżenia o szereg przestępstw popełnionych w okresie od 2006  do 2009 roku na terenie Skomielnej Białej, Rabki Zdrój i Nowy Targ. Wobec wątpliwości co do stanu jej zdrowia psychicznego oraz poczytalności w odniesieniu do zarzucanych jej czynów o zniewagę i zniesławienie, zaciągnięto opinii kolejnych dwóch biegłych lekarzy psychiatrów. Okazały się zbieżne. Zdiagnozowano u Marii Borowskiej zespół paranoiczny, psychotyczny z dezorganizacją osobowości. Nie można natomiast u Borowskiej ustalić: „stopnia prawdopodobieństwa ewentualnej innej agresji, niż słowna”. Ponadto: „z pewnością istnieje wysokie prawdopodobieństwo ponawianie podobnych czynów w postaci pomówień, zniewag z uwagi na poczucie krzywdy jakie oskarżona wiąże z osobą pokrzywdzonego i jego rodziną”.  Ustalono również, iż pani Maria „miała zniesioną zdolność rozpoznania znaczenia czynów i pokierowania swoim postępowaniem w czasie popełnienia czynu w rozumieniu art. 31 par. 1 k.k.”.

Sąd uznał również, że Borowska nie musi być leczona w zakładzie psychiatrycznym. Nie była też zresztą nigdy leczona w takim szpitalu. Stwierdzono również, iż nie ulega wątpliwości, że Borowska: „odczuwa poczucie krzywdy”.

Spotkanie z córką

Ale to jeszcze nie koniec: – W 2011 r. dzwoniła do mnie Agata z pytaniem, czy chcę się z nią pogodzić. Spotkałyśmy się nawet w parku zdrojowym. Powiedziała mi, że i tak pozostanie z Krzysztofem K. Ale przecież ja się z nią nigdy nie kłóciłam. Agata ma chyba Syndrom Sztokholmski, czyli czuje sympatię do osób, które ją porwały.

Maria Borowska jednak nie rezygnuje. Nadal walczy o córkę. Choć Agata jest już dawno pełnoletnią osobą, i chyba trudno ją będzie do czegokolwiek teraz zmusić.

Kilka lat temu, w sprawie swej córki spotkała się w Nowym Targu z Edwardem Siarką, posłem Prawa  i Sprawiedliwości. Ten jedynie uśmiechnął się wtedy do niej i oświadczył, że są akurat takie czasy, że trudno w sądach  doczekać się sprawiedliwości.

– Ale się przecież teraz te czasy zmieniły, prawda! – zauważa Maria Borowska, która ponownie spotkała się z posłem Siarką, w jego biurze poselskim: – Powiedział mi, że mnie poprzez teraz u ministra w sprawie Agaty, bylebym napisała stosowne pismo do Zbigniewa Ziobry, i przekazała ministrowi cały materiał.  Napisze na pewno, – dodaje Borowska.

Rzecznik prasowy do spraw karnych Sądy Okręgowego w Nowym Sączu sugeruje dziś, iż mogło już dojść do zatarcia kary Krzysztofa K. Ale nie jest w stanie tego ustalić, i sprawdzić.

– 31 sierpnia tego roku Szymon widział Agatę z Krzysztofem K. przy jednym ze sklepów w Rabce. Wyglądała źle. Gdy Agata zauważyła Szymona, to odwróciła się do niego bokiem. Udawała, że nie dostrzega brata. Miała także powiedzieć jednej ze swoich dawnych koleżanek, że za daleko już to wszystko zaszło, by wracać do domu.

Borowska nie wie, czy Agata wyszła za mąż, i czy ma dziecko. I nadal tęskni za dorosłą już córką, która pod nazwiskiem rodziny K. prowadzi własną firmę. O tym jej matka wie jednak jedynie z Internetu.

Roman Roessler

 

Reportaż z 2016 roku

 

Zobacz również: