Wyszedł z domu, poślizgać się na desce w pobliżu górki, na której się zawsze bawił. Znaleziono tam jedynie jego szalik. Po kilku tygodniach policja zatrzymała dwóch kuzynów, którym zarzucono brutalny gwałtu na 8-latku, i jego zabójstwo. Odsiadują teraz wyrok. Najprawdopodobniej wyjdą na wolność po 2030 roku. Ciała Mateusza nie odnaleziono. Sprawa zatem wydaje się nie zakończona.

W lutym 2006 roku 8-letni wówczas Mateusz Domaradzki mieszkał w Rybniku wraz ze swoimi rodzicami, a także z trójką rodzeństwa: 17-letnią siostrą, 13-letnim bratem i jeszcze jedną, 12- letnią, siostrą. Uczył się w szkole podstawowej.

Trwały właśnie ferie zimowe dla dzieci z województwa śląskiego. 6 lutego 2006 roku 8-latek, jak zawsze w czasie ferii,  poszedł do znajomych, którzy mieszkali przy tej samej ulicy w Rybniku. Miał na sobie niebieską, ortalionową kurtkę, spodnie typu moro w brązowe zielone plamy, a na głowie pomarańczową, wełniana czapkę, a na szyi wielokolorowy szalik. Obie rodziny znały się i utrzymywały ze sobą kontakty, a Mateusz był  tam częstym gościem. Przychodził oglądać bajki na telewizyjnym kanale dla dzieci. Tego dnia przebywał u nich do południa. Potem, jak zwykle, poszedł na obiad do szkolnej świetlicy. Z obiadów w szkole Mateusz korzystał nawet w okresie ferii zimowych.

Tamtego dnia jednak nie zjadł obiadu. Spóźnił się, docierając do świetlicy już po zakończeniu wydawania posiłków. Wrócił do znajomych i po 13.00, poszedł do domu. Akurat nie było matki, a ojciec zajmował się uruchamianiem samochodu, którego tego dnia, ze względu na mrozy, nie mógł odpalić. Potem ojciec położył się spać. Chłopak chciał wyjść na pobliską górkę, przy ulicy Za Torem, i poślizgać się na swej czerwonej, plastykowej desce. W domu włożył na siebie jeszcze dodatkowo, czarne spodnie ortalionowe.

– Czy pójdziecie ze mną? – zwrócił się z pytaniem w kierunku rodzeństwa, ale oni byli w tym momencie zajęci czymś innym i mu odmówili.

O 14.00 wyszedł więc z domu, zabierając ze sobą deskę.

Zajrzał po drodze do koleżanki, aby i ją namówić na ślizganie, ale nie było jej w domu.  Poszedł więc sam.

Znał swoich katów

Tego dnia, w pobliżu górki przy ulicy Za Torem kręcili się również 21-letni Łukasz N. i 25-letni Tomasz Z. Byli kuzynami. 21-latek był upośledzony umysłowo w stopniu umiarkowanym. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej znajdował się pod opieką poradni i leczył się psychiatrycznie. Gdy w 2005 roku zakończył naukę, wówczas przerwał leczenie. Postrzegano go jako osoba spokojną i sądzono, że nie stanowi zagrożenia dla innych. Inaczej było z 25-latkiem, również lekko upośledzonym umysłowo. Nigdy się nie leczył. Nie podejmował żadnej pracy i był agresywniejszy od swego kuzyna. Od 2000 roku korzystał z renty socjalnej. Tomasz Z. mieszkał ze swoja babcią, natomiast Łukasz N. z rodzicami. Zimą 2006 roku kuzyni widzieli się niemal codziennie. 21-latek regularnie jeździł autobusem do swej babci, z którą mieszkał jego kuzyn. Otrzymywał od niej torbę węgla, którym znajdująca się w złej sytuacji materialnej rodzina N. opalała swoje mieszkanie. 6 lutego 2006 roku, po obiedzie u babci, obaj kuzyni poszli po piwo do sklepu. Po drodze zobaczyli przy górce stojącego samotnie chłopca z czerwoną plastikowa deską pod ręką. Nie pierwszy raz wiedzieli go, jak tam zjeżdżał. Znali jego imię. Tomasz Z.  spotykał Mateusza nie raz.

Za pierwszym razem, podczas letnich wakacji w 2005 roku, spotkał go na boisku szkolnym. Chłopak był sam. Wiec przywołał go do siebie Tomasz Z. podarował mu paczkę chrupek. Kiedy dziecko jadło chrupki, dotykał ręką nogi 8-latka, jego pośladków, a także penisa i jąder dziecka, onanizując się przy tym. Ponieważ Mateusz zachowywał się spokojnie, Tomasz Z. kupił mu jeszcze kolejną paczkę chrupek. Po raz drugi dopuścił się molestowania seksualnego na dziecku jesienią 2005 roku, gdy ponownie spotkał Mateusza w pobliżu szkoły podstawowej. Gdy 8-latek również stał tam samotnie na boisku. I znowu powtórzyła się sytuacja z lata. Z tym, że tym razem oznajmił chłopcu:

 – Jak pójdziesz na wskazane przez mnie miejsce, to ci kupię dwie paczki takich chipsów.

Chłopiec bez żadnych oporów poszedł z 25-latkiem za róg budynku szkoły. Po raz trzeci molestował Mateusza w styczniu 2006 roku. Spotkał go w parku, koło szkoły. Znowu kupił paczkę chipsów. I ponownie poszli razem w ustronne miejsce. Za róg budynku szkoły. Ponieważ było zimno, tym razem 25-latek ogrzał najpierw rękę o swoje ciało.

 Gwałcili i bili

 Gdy 6 lutego 2006 roku po 14.00 Mateusz wyszedł z domu zabierając ze sobą czerwoną deskę do zjeżdżania, spotkanie z Tomaszem Z. i jego kuzynem nie było dla niego żadnym zaskoczeniem. Chłopiec nie był onieśmielony i nawet bez oporów podał na przywitanie rękę 25-latkowi. I również bez oporów przystał na propozycję Tomasza Z., by poszedł z nim oraz z Łukaszem N. pozjeżdżać na sankach. Jednak  nikt  ze świadków nie pamiętał na czym jeździł Mateusz.

– Chłopiec  zjeżdżał na „dupolocie” – zeznawał potem Tomasz Z. Na górce nie było w tym momencie żadnych dzieci, więc kuzyni byli z 8-latkiem sami. Chłopiec zjeżdżał, a oni mu towarzyszyli, ślizgając się na butach. W trakcie tej zabawy obaj postanowili nagle, że wykorzystają seksualnie ufające im dziecko. Aby mieć pewność, że nikt ich nie zauważy, 25-latek zaproponował podstępnie chłopakowi:

 – Chodź, pójdziemy dalej, tam jest lepsza górka.

 8-latek najpierw przystał na to. Po tym jednak zmienił zdanie, jakby coś przeczuwając.

 – Nie, wracam – odparł. Uniemożliwił mu to jednak Łukasz N. Pochwycił chłopaka i przytrzymywał. Mateusz zaczął się szarpać, starając wyswobodzić z uścisku 21-latka.

 – Puśćcie mnie! – krzyczał przy tym. A Łukasz. N. nadal go przytrzymał i przeniósł kilkadziesiąt metrów dalej, stawiając na śniegu. Przytrzymywał go za jego ręce, które uniósł chłopakowi ku górze. W tym czasie Tomasz Z. ściągał obezwładnionemu malcowi obie pary spodni. A potem jego majtki. Wykonując ruchy kopulacyjne, gwałcili 8-latka w sposób brutalny, i na różne sposoby. Zmieniali się przy tym, przez cały czas obezwładniając dziecko. Chłopak zalewał się łzami.

 – Puśćcie mnie! – błagał, a kiedy nie skutkowało, krzyczał również: – O wszystkim opowiem mamie! Najpierw nie reagowali, ale w końcu groźby chłopca przestraszyły ich. Wpadli w furię i zaczęli go bić. Jeden i drugi tłuk 8-latka pięścią po twarzy i po głowie. W końcu Mateusz stracił przytomność i osunął się na śnieg. Wtedy przetransportowali ciało chłopaka w głąb lasu i pozostawili dziecko na mrozie. Po czym uciekli.

Po godzinie 15.00., zgodnie z wcześniejszą umową, Tomasz Z. miał u znajomego zrzucić do piwnicy węgiel. Okazało się, że dostawca węgla spóźniał się godzinę. Po godzinie węgla nadal nie było. 25-latek oznajmił wtedy znajomemu, że źle się czuje i że w tej sytuacji pójdzie poprosić kogoś o pomoc. Przyszedł ze swoim kuzynem. Już wtedy cały czas przebywali razem u znajomego Tomasza Z. Po 18.00 rozładowali przywieziony w końcu węgiel i otrzymali za to zapłatę. Mieli alibi, tak sądzili. Potem wrócili do babci, a 21-latek wsiadł z workiem węgla do autobusu i pojechał do swoich rodziców.

Matka Mateusza poszukiwała już w tym czasie swoje najmłodsze dziecko. Na górce przy ulicy Za Torem znalazła jedynie wielobarwny szalik syna. Poszła do znajomych. Potem poszukiwała Mateusza na osiedlu. Na dworze szybko robiło się wtedy ciemno. Pytała napotkane na dworze dzieci. Po 16.00 Mateusza szukała nie tylko rodzina, ale wiele osób z dzielnicy. Poszukiwano trwały również nocą. I także przeszukano górkę przy ul. Za Torem. Do akcji włączyła się policja i psy tropiące.

 Urodzeni zboczeńcy

 Na przełomie stycznia i lutego 2006 roku Łukasz N. i Tomasz Z. znaleźli się w pobliżu jednego z gimnazjów w Rybniku i weszli do lokalu gastronomiczny. Pili piwo, a potem poszli w kierunku gimnazjum. Po drodze spotkali kilkunastoletniego chłopca, którego tożsamości nie ustalono do tej pory. Schwycili go. Odeszli z nim boczną uliczką w stronę nieużytków i tam się zatrzymali. Zdjęli mu spodnie. Obnażyli się przed nim i dotykali go po jego ciele. Sytuację tę z niewielkiej odległości spostrzegł przypadkowo przechodzący tamtędy jedenastolatek. Obaj zorientowali się, że są obserwowani. Przestali molestować kilkunastoletniego chłopaka, a Łukasz N. zaczął  biec w kierunku jedenastolatka, wygrażając mu. Lecz nie dobiegł. Potknął się, przewrócił, a jedenastolatek uciekł.

Tymczasem nadal trwały poszukiwania Mateusza. Pisała o nim prasa, telewizja pokazywała miejsca, w których mógł zaginąć. Pomagali detektywi, jasnowidze, wróżbici i radiesteci. Do poszukiwań chłopca użyto także urządzeń termowizyjnych. Napływały stale nowe informacje. Różne. Również fałszywe. Mateusza widywano w różnych miejscach w kraju. Wszystko sprawdzano. Nie potwierdzało się żadne zgłoszenie. Brano też pod uwagę porwanie chłopca, a nawet wywiezienie poza granice kraju. Poszukując zaginionego dziecka policjanci penetrowali także środowisko pedofilów i homoseksualistów. Rozpytywano sporą liczbę dzieci, które mogły coś widzieć. I to one poinformowały policjantów, że w dzielnicy i w okolicach szkoły podstawowej i gimnazjum kręciło się takich dwóch, zaczepiających dzieci. Funkcjonariusze natychmiast sporządzili rysopisy obu.

Ustalano i łączono fakty, i w stosunkowo krótkim czasie po tej informacji trafiono na Łukasz N. i Tomasz Z. Bardziej rozmowniejszy z nich obu był  Łukasz N. I to on najpierw zaczął o tym, co w ogóle robili w dwójkę, że molestowali dzieci. Zmieniał zresztą kilkakrotnie swe zeznania.

 – Nie zrobiliśmy Mateuszowi żadnej krzywdy, tylko zjeździliśmy z nim z górki – mówił. Śledczy byli zaskoczeni, kiedy dowiedzieli się również od Łukasza N. że w relacjach między kuzynami też dochodziło do sytuacji intymnych.

 – Inicjował zawsze wszystko mój kuzyn – relacjonował śledczym 21-latek. I okazało się, że z podejrzanego o zabójstwo 8-latka i gwałt na nim, Łukasz N. stał się również ofiarą swego kuzyna! Tomasz Z. od dzieciństwa przejawiał bowiem tendencje homoseksualne. I już podczas pobytu w domu dziecka, w Zabrzu, prowadzonym przez zakon sióstr Boromeuszek, dopuszczał się różnych czynności seksualnych wobec małych chłopców, również pensjonariuszy tego domu. Seksualne zachowania 25-latka wobec innych dzieci, w tym szczególnie wobec chłopców, nasiliły się, gdy powrócił do domu swojej babci. Wtedy właśnie dopuszczał się też seksualnych napaści na Łukasza N. Jego zachowania wobec 21-latka miały postać gwałtów analnych, których dopuszczał się na swoim ciotecznym bracie wbrew jego woli. Nawet przy użyciu przemocy. Wiec wszczęto w całej sprawie odrębne postanowienie, i w połowie lutego 2006 r. zatrzymano Tomasza Z. pod zarzutem gwałt na swoim kuzynie. Biegli orzekli, że wprawdzie 25-latek jest chory, ale nie na tyle, by nie zdawał sobie sprawy z tego, co uczynił. I że za seksualne molestowanie Łukasz N., od czerwca 2000 roku do grudnia 2005 roku, może odpowiadać karnie. W 2007 roku skazany został za to przez Sąd Rejonowy w Rybniku na 2 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności.

Okazało się również z zebranych w śledztwie materiałów, że Tomasz Z. molestował kiedyś syna swojej siostry. Jeździł do niej, a ona w dobrej wierze pozwalała by jej syn odwiedzał w weekendy babcię. Od piątku do niedzieli 25-latek wykorzystywał więc seksualnie swego siostrzeńca, który był wtedy w drugiej klasie szkoły podstawowej. Groził mu nawet, aby ten nie mówił o tym swej matce, a jego siostrze. W tej sytuacji chłopiec przyjmował bierną postawę, bojąc się stawiać jakikolwiek opór. Co tylko ułatwiało i wręcz umożliwiało 25-latkowi seksualne napaści na siostrzeńca. Dla dobra całej rodziny siostra Tomasza Z. nie złożyła jednak wniosku o ściganie swemu bratu.

Gdzie są zwłoki?

 Gdy z kolei Łukasz N. siedział w areszcie śledczym, przebywał w jednej celi z innym osadzonym. Nawet raz zaczął go obmacywać. A ten zdenerwował się i doszło pomiędzy nimi do bójki.

Biegli orzekli, że w sprawie zgwałcenia 8-latka, a następnie w sprawie jego pobicia i doprowadzenia do jego śmierci mogą obaj odpowiadać przed sądem.

W 2008 roku przed sądem w Rybniku, w Wydziale Zamiejscowym Sądu Okręgowego w Gliwicach, odbył się proces, w którym obaj starali się uniknąć kary. Jak w czasie śledztwa. Raz się przyznawali, to znowu zmieniali swoje zeznania.

 – Nie ma ciała, nie ma zbrodni. – oświadczył nawet raz buńczucznie Łukasz N. – Przykryliśmy jego ciało gałęzią choiny – zeznawali. 25-latek miał nawet zamiar wrócić na miejsce zdarzenia i zakopać ciało 8-latka w ziemi. Mówił, że mieli użyć do tego łopaty, którą przynieśli z posesji swojej babci.  Zeznali potem, że jeszcze żył, gdy odchodzili.

Potem zaprzeczali, aby w ogóle znali 8-latka.

– To policjanci wymuszali na nas takie zeznania. Bili nas.

Nigdy nie ujawnili miejsca ukrycia ciała zamordowanego dziecka.

Sąd Apelacyjny uchyli wyrok i sprawa ponownie wróciła do Rybnika.

16 lipca 2012 roku Sąd Okręgowy w Gliwicach Ośrodek Zamiejscowy w Rybniku podtrzymał wyrok z pierwszej instancji, z 2009 roku i po 27 rozpoznaniach sprawy skazał ostatecznie obu na 25 lat więzienia.  Wyjść na wolność mogą dopiero po 2030 roku.

Skoro nie ma zwłok, sprawa nie powinna być zakończona.

Gdyby Mateusz Domaradzki żył, miałby dziś 21 lat.

– Ze swojej strony zrobiliśmy wszystko, by przymknąć sprawców – mówi prokurator Joanna Smarczewska rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. – Nie słyszałam, by utworzono jakąś grupę poszukującą ciała chłopca.

Nie wie też nic o podobnej grupie poszukiwawczej rzecznik prasowy komendy policji w Rybniku.

– Trzeba się chyba zwrócić w tej sprawie do komendy wojewódzkiej w Katowicach, może oni coś wiedzą? – dodaje mł. asp. Bogusława Kobeszko oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Rybniku.

Do dziś z wojewódzkiej komendy policji w Katowicach nie nadeszła odpowiedź.

Rodzina Domaradzkich z Rybnika ma  prawo do odnalezienia zwłok swego syna i do złożenia jego szczątków w grobie.

Roman Roessler

Zobacz również: