Olsztyn był w szoku. Ludzie nie mogli pojąć, jak poślubiona przez inwalidę kobieta z pięciorgiem małych dzieci, mogła wydać na niego wyrok śmierci. I zleciła zbrodnię swemu kochankowi.

 „A jeszcze niedawno patrzyłem na tą bestię z szacunkiem. Byłem pełen podziwu dla niej, że tak wytrwale opiekuje się piątką dzieci i niepełnosprawnym mężem. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tak postąpiła” – pisze „kibic Warmii” na lokalnym forum.

– Jeżeli nawet brakowało jej seksu, to mogła inaczej to rozwiązać, albo zwyczajnie odejść, a nie od razu zabijać – racjonalizuje wydarzenie jeden z sąsiadów zamordowanego.

Wyprowadzony na śmierć

 We wtorek, 30 kwietnia 2013 roku około południa przypadkowy przechodzień trafił w krzakach – przy placu zabaw w Nagórkach – na ciało zmasakrowanego mężczyzny. Był bez ubrania, miał posiniaczoną twarz, a kilkanaście metrów dalej leżał wywrócony wózek inwalidzki. Wezwani policjanci stwierdzili, że ślady obrażeń wskazywały na działania osób trzecich. Na dodatek – w pobliskiej ruderze – znaleźli resztki spalonej odzieży. Z wstępnych ustaleń ekipy dochodzeniowo-śledczej wynikało, że zabójstwa mógł dokonać ktoś z bliskiego otoczenia ofiary.

– Martwy mężczyzna leżał pod drzewem, ale podczas przeszukiwania terenu znaleziono portfel ofiary, który musiał wypaść, gdy sprawcy przeciągali jego ciało. W portfelu był dowód osobisty z adresem, więc policjanci zaraz się tam pojawili i zastali żonę Piotra G. oraz „przyjaciela domu” Jacka P. Oboje udawali, że nie mają o niczym pojęcia – opowiada st. sierż. Krzysztof Wasyńczuk, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Olsztynie.

Gdy biegli stwierdzili, że 31-letni Piotr Gruszczyński został uduszony, natychmiast zatrzymano jego 29-letnią żonę Joannę oraz jej przyjaciela, 41-letniego Jacka P. Przyciśnięci przyznali się do winy i jako dodatkowego sprawcę wskazali 31-letniego Łukasza K., rówieśnika zamordowanego.

Według policji, prawdopodobnym motywem zabójstwa było to, że mąż Joanny G. przeszkadzał w jej romansie z Jackiem P. Dlatego zleciła jego zabójstwo.

Późnym wieczorem, 29 kwietnia wyprowadziła męża na spacer, zwiozła z osiedla na alejkę w okolice placu zabaw, a tam czekali już dwaj wspólnicy. Zdrowi, młodzi mężczyźni zarzucili Piotrowi skórzany pasek na szyję, którym dusili go, aż ten stracił przytomność. Mimo swego inwalidztwa, nie był ułomkiem i walczył do końca, ale napastnicy okazali się silniejsi. Gdy wypadł z wózka, bili go jeszcze i kopali po twarzy, potem zaciągnęli w zarośla, zdjęli z martwego ubranie i spalili w pobliskiej ruderze. Wcześniej zabrali komórkę Piotra, aby upozorować rabunek. Ale nie znaleźli portfela, który wypadł po drodze. Potem wrócili do mieszkania Joanny i do późnej nocy pili z nią alkohol. Dla uczczenia życiowego wyczynu, albo zabicia wyrzutów sumienia.

Skutki fatalnej operacji

 Dwanaście lat wcześniej na studniówce w IX Liceum Ogólnokształcącym Piotr Gruszczyński zatańczył tradycyjnego poloneza na wózku inwalidzkim, wspólnie z innymi maturzystami.

– Mimo swego kalectwa, był to chłopak, któremu promienisty uśmiech nie znikał z twarzy. Gdy tak w tym wózku tańczył na parkiecie, wszyscy się zachwycali – wspomina Stanisław Gierba, były dyrektor olsztyńskiego liceum, który do dziś nie może pogodzić się ze śmiercią swego ucznia.

Piotr nie zawsze był inwalidą.

– Pamiętam go jako kilkuletniego chłopaka, który biegał i jeździł rowerem po osiedlu – opowiada pan Adam, właściciel zakładu szklarskiego w Nagórkach –  Miał tylko zgięte ramię i jego matka chciała go wyprostować. Zawiozła go do kliniki na Śląsku i tam zrobili mu operację, ale tak fatalnie, że na zawsze został kaleką.

Mimo tego z optymizmem podchodził do życia, a że był mocno wierzący i służył do mszy w kościele, po maturze zaczął studia teologiczne na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim.

Sławosław, jeden z jego kolegów tak go wspominał:  – Znam Piotra, a właściwie znałem go kilkanaście lat. Najpierw ze spotkań oazowych, rekolekcji, potem z wydziału teologii, gdzie studiował na niższym roku niż ja. Przed oczami mam wiele wspomnień. Widzę jego mamę pchającą wózek przed kościołem, pamiętam rozmowy o pionizacji i jego nadzieję, że może uda mu się znów chodzić. Pamiętam, jak opowiadał o operacji, w czasie której uszkodzili mu kręgosłup, niechcący… Kiedyś pokłóciliśmy się, gdy nie mógł zrozumieć, dlaczego nie chcą przyjąć go do seminarium, bo trzeba być pełnosprawnym. Pamiętam też moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się o jego ślubie i zdjęcie ślubne na Naszej Klasie. On wyglądał na szczęśliwego, ona trochę jak zjawa, twarz kamienna, biała jak papier…

Inny z kolegów tak pisał o nim na forum: „Znałem go bardzo dobrze, bo studiowaliśmy w tym samym czasie na UWM, na Wydz. Teologii. To był bardzo zaradny człowiek, uczynny, serdeczny, miły i koleżeński (…) Pamiętam, jak kiedyś opowiadał, że jego niepełnosprawność była wynikiem źle podanego znieczulenia w kręgosłup przed jakąś operacją. Ale nigdy nie narzekał na swoje życie i cieszył się ze wszystkiego co los mu dał. Jak każdy normalny mężczyzna, chciał kochać i być kochanym. Myślał, że znalazł swoje szczęście i wreszcie stworzy normalną rodzinę. Niestety nie wiedział, że osoba, którą szczerze pokochał (jak również otoczył opieką jej liczną gromadkę dzieci), okaże się podłą, wyrachowaną zbrodniarką i wkrótce odbierze mu życie. Smutne…”

Miłość całego życia

 Znajomi Piotra wspominają go jako człowieka, który nigdy – w przeciwieństwie do większości niepełnosprawnych – nie uważał się za człowieka pokrzywdzonego. Co więcej, potrafił pomagać innym. Dlatego współpracował z instytucjami kościelnymi. Był między innymi koordynatorem Szkolnych Kół Caritasu (SKC) i jeździł po terenie diecezji warmińskiej, by przekazywać uczniom, w jaki sposób wolontariusze angażują się w różnorodne akcje charytatywne.

– Był u nas w 2009 roku, kiedy inaugurowaliśmy Pola Nadziei, czyli ideę sadzenia żonkili, jako symbolu walki z chorobą nowotworową. Przyjechał do nas fiatem uno przystosowanym dla inwalidy i bardzo zadziwił mnie swoją sprawnością. Był zdecydowanym facetem, który nie widzi żadnych przeszkód i z ufnością patrzy w przyszłość – wspomina Krzysztof Gajewski, opiekun SKC w odległych od Olsztyna o 20 km Butrynach.

W programie telewizyjnym na temat tej zbrodni ks. Henryk Błaszczyk, proboszcz parafii Relikwii Świętego Krzyża w Klebarku Wielkim opowiadał, jak Piotr przyjeżdżał tam – na wózku inwalidzkim – aby pomagać w Domu Pielgrzyma. Nigdy nie skorzystał z propozycji odwiezienia go samochodem do domu, choć miał do pokonania 8 kilometrów, w tym część po wyboistej drodze. Sanktuarium w Klebarku znane jest również z tego, że przyjeżdżają tam szukać pocieszenia nieuleczalnie chorzy. Niekoniecznie z nadzieją na poprawę własnego losu.

Pomagając potrzebującym w Ośrodku Interwencji Kryzysowej olsztyńskiego Caritasu, Piotr poznał Joannę D., młodą kobietę z czwórką małych dzieci. Z piątym była w ciąży i dlatego wyrwała się z patologicznej rodziny, jak twierdziła. Pochodząca z małej wsi w powiecie ostródzkim, Joanna już jako 16-letnia dziewczyna związała się ze starszym o 12 lat mężczyzną.

– W jej rodzinnym domu sytuacja materialna była trudna, ale nie patologiczna – zapewnia Urszula Mironowicz, dyrektorka GOPS w Łukcie – Jej rodzice mieli trochę ziemi, ojciec dorabiał w Domu Pomocy Społecznej, a matka jakiś czas była opiekunką PCK. Ale jak Joasia złączyła się ze swoim partnerem, który popijał, jej los się pogorszył. Dlatego skierowaliśmy ją do Szymonowa.

W Punkcie Interwencji Kryzysowej w Szymonowie koło Małdyt kobieta z dziećmi przebywała od stycznia 2010 roku.

– Ale w najbardziej krytycznym momencie – mówi kierowniczka ośrodka Ewa Siemaszko – Była w ciąży, płakała, że konkubent pije i ją bije, że w ogóle nie chce żyć. Po pierwszych trudnych dniach wyglądała jednak na taką, która chce pomóc sobie i dzieciom. Widać to było, jak jej córeczka Justyna czy starszy syn Łukasz przebywali krótko w morąskim szpitalu. Po trzech miesiącach pobytu u nas, ze względu na ciążę, została jednak przeniesiona do Olsztyna. Po jakimś czasie odwiedziła nas z Piotrem i opowiadała z radością, że się pobierają. Wyglądała na szczęśliwą. Przyjechała również po ślubie. Była zadowolona, że wreszcie ułożyła sobie życie, bo ma męża, mieszkanie i pieniądze.

Wszyscy go ostrzegali

 Jednak ludzie przyjaźni Piotrowi odradzali mu ten związek. Nie dość, że sam inwalida, to jeszcze chce brać na głowę kobietę z piątką dzieci?

– Ja też uważałam, że to niedobry pomysł – przypomina Grażyna Gizińska, kierująca Domem Dziennego Pobytu MOPS na osiedlu Nagórki – Znałam Piotra przynajmniej dziesięć lat, od kiedy z mamą przychodził do nas na rehabilitację. Ale on był nią zauroczony. Jego ojciec już nie żył, a mama była chora na Alzhaimera i chyba nie bardzo kojarzyła, co syn robi. Jednak po jego ślubie sprawiała wrażenie, że te dzieci dają jej radość, jak rodzone wnuki.

Małżeństwo z wielodzietną matką odradzał Piotrowi podobno też proboszcz osiedlowej parafii, ks. Józef Romanowski.

Nikomu nie odradzałem, bo nawet nie mam takich uprawnień – zaprzecza zdecydowanie proboszcz. Ksiądz Romanowski „wywiadów w tej sprawie nie udziela”. Nie chcą o tym oficjalnie rozmawiać także inni duchowni, którzy znali ofiarę zbrodni. W tym proboszcz parafii w podolsztyńskim Bartągu, gdzie w styczniu 2011 roku Piotr brał ślub z Joanną. Co potwierdza tezę, że jednak Piotr poróżnił się z proboszczem z Nagórek, gdy ten odradzał mu małżeństwo z „panną z parafii Łukta”.

– Wcale bym się mu nie dziwiła, bo chyba wszyscy przestrzegali go przed tym ślubem – uważa Elżbieta Bronakowska, dyrektor MOPS w Olsztynie.

Piotr postawił jednak na swoim. Joanna z dziećmi wprowadziła się do jego M-4  jesienią 2010 roku, kiedy mieszkał tam jeszcze z matką, która zmarła pół roku po jego ślubie (starsza siostra Piotra jest „gdzieś w Polsce”, a w Olsztynie pozostała tylko ciotka). Początkowo to niezwykłe małżeństwo wyglądało na wręcz wzorcowe.

– Ona nim się opiekowała, a on był bardziej zadbany niż wcześniej i wręcz uwielbiany przez dzieci – zapamiętała Grażyna Gizińska. Jej opinię potwierdzają mieszkańcy Nagórek.

– Podziwiałam go, jak z najmłodszym chłopcem na kolanach jechał do sklepu po zakupy, z boku szła dziewczynka, a starszy chłopiec popychał wózek. To był niesamowity widok – mówi pani Krystyna. Również właściciel warsztatu szklarskiego nie podejrzewał, że w tej rodzinie dzieje się coś złego.

– Jeszcze kilka dni przed tym morderstwem byłem u nich, bo czasami usuwałem w ich domu jakąś usterkę, i nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta kobieta szykuje taką zbrodnię – pan Adam do dziś nie może otrząsnąć się z szoku.

 Romans z sąsiadem

 Ale bardziej zorientowani dostrzegli kryzys, jaki w ostatnich miesiącach wkradł się do ich domu. Zwłaszcza od czasu, gdy jako przyjaciel domu zaczął Gruszczyńskich odwiedzać Jacek P., który mieszkał w skrajnej klatce tego samego bloku przy ul. Barcza. W miarę pogłębiania znajomości, między nim a Joanną zaczęło coś iskrzyć. Kiedy gospodarz wyjeżdżał poza Olsztyn, sąsiad zostawał na noc, a gdy Piotr dostrzegł rodzący się romans, nie mógł się z tym pogodzić.

Przychodził do nas i żalił się, że tak dłużej nie może i zapowiadał rozwód. Ale drugiego dnia już jej przebaczał i wszystko wracało do normy. Rozumiałam tę huśtawkę nastrojów, bo to była pierwsza prawdziwa miłość jego życia. Wcześniej miał koleżanki, ale nie był tak beznadziejnie zakochany – wspomina Grażyna Gizińska z Domu dziennego Pobytu. Jej podwładna Bogusława Glinka, w ramach swoich czynności, odwiedzała dom Gruszczyńskich i pamięta, że pod koniec stycznia tego roku doszło tam do poważnej awantury, zakończonej interwencją policji. Sąsiedzi pamiętają, że Piotr wyjechał na klatkę schodową, a ona za nim krzyczała.

– Istotnie, było zawiadomienie, że jej mąż się nad nią znęca, ale po zweryfikowaniu okazało się, że to nieprawda – odpowiada rzecznik olsztyńskiej policji.

W tym czasie Joanna była w kolejnej, szóstej ciąży, tym razem z kochankiem z bloku. Ciąża jeszcze nie była widoczna, jednak nastroje pani G. jak najbardziej.

– Były między nimi kłótnie, ale raz się na siebie gniewali, innym razem godzili. Piotr wiedział, że żona jest w ciąży z tym sąsiadem, dlatego złożył pozew o rozwód. Ale gotów był go wycofać, gdyby ona chciała z tamtym zerwać – dodaje Bogusława Glinka. Po raz ostatni odwiedziła ich mieszkanie we wtorek, 30 kwietnia o godz. 11, gdy Piotr już nie żył. Joanna siedziała z sąsiadem, dzieci biegały po domu, a na pytanie, gdzie mąż, odpowiedziała, że dzień wcześniej gdzieś wyjechał i nie wrócił na noc (co się zdarzało, bo jeździł po regionie i kraju).

Pani Bogusia doznała szoku, gdy kilka godzin później dowiedziała się o tej przerażającej zbrodni. Tak, jak cały Olsztyn, który płakał po śmierci Piotra. W jego pogrzebie wzięło udział mnóstwo osób, nawet tych, którzy znali ofiarę tylko z opowieści.

Jakie więc motywy przypieczętowały los Piotra? Czy pozew o rozwód, bo Joanna G. mogła obawiać się, że po udowodnieniu jej zdrady małżeńskiej będzie eksmitowana z mieszkania? A może uznała, że po śmierci męża pozbędzie się przeszkody na drodze do sformalizowania związku z Jackiem P. Kiedy ten pomysł zaświtał w jej głowie? Planowała zbrodnię z zimną krwią, czy może pod wpływem emocji? A może to kochanek podpowiedział jej takie rozwiązanie? Odpowiedzi na te pytania szukają biegli, których zaangażowała olsztyńska prokuratura.

– Troje podejrzanych po zatrzymaniu formalnie przyznało się do winy, ale musimy zweryfikować ich wyjaśnienia – zastrzega prowadząca śledztwo prokurator Aneta MolgaMam nadzieję, że w ciągu trzech miesięcy przekażemy akt oskarżenia do sądu, który uzna dowody przestępstwa.

Cała trójka, w tym Joanna w piątym miesiącu ciąży, przebywa w areszcie śledczym. Jacek P. to pracownik oponiarskiej firmy Michelin, wcześniej notowany za jazdę samochodem po pijanemu.  Jego kolega Łukasz K. pracował dorywczo, też był karany za jazdę w stanie nietrzeźwym i miał nawet nadzór elektroniczny, zaś „bransoletkę” zdjęto mu tuż przed zbrodnią. Dwóch chłopców Joanny przebywa w Domu Dziennego Pobytu na Nagórkach, a trzeci syn i dwie córki w rodzinie zastępczej.

Jeden z duchownych nie zgadza się z opinią, że Joanna zleciła zabójstwo z powodu rozwodu.

– Piotr obdarzył ją miłością caritas, czyli wspierającą. A ona była kobietą zepsutą, żyjącą w grzechu, z dala od Boga, co w konsekwencji doprowadziło do tego nieszczęścia – przekonuje kapłan, oczywiście anonimowo.

Joanna G. i Jacek P. skazani zostali przez Sąd Okręgowy w Olsztynie na dożywocie. Sąd uznał ich za wyjątkowo bezwzględnych i brutalnych, pozbawionych skrupułów ludzi. Trzeci z oskarżonych Łukasz K. ma do odsiadki 15 lat.

Jednak Sąd Apelacyjny w Białymstoku złagodził karę dla Joanny G. i Jacka P. z dożywocia na karę 25 lat więzienia.

Marek Książek

Reportaż z 2013 roku

 

 

Zobacz również: