Tego dnia Robert K. obchodził swoje 41. urodziny. Postanowił je uczcić ostro zakrapianą imprezą i dużą ilością amfetaminy, od której był zresztą uzależniony. Po powrocie do domu, zabił czekającą na niego dziewczynę, 34 -letnią   Anię S. Opis zadanych jej cierpień przeraża i nie nadaje się do publikacji.

 Duszenie, wcześniej gwałt, który spowodował rozległy krwotok, bicie – to naprawdę delikatny zarys obrażeń, jakie spowodował 2 lutego 2012 roku. Po zadaniu śmierci, która nastąpiła w wyniku duszenia, napisał na ścianie ręką unurzaną w krwi dziewczyny: „Aniu to dla Ciebie”.

Potem pił dalej. Aż w końcu – w pijanym widzie – porwał się na swoje życie. Dwukrotnie – poprzez podcięcie żył, a po jakimś czasie –  ugodził się w brzuch. Też dwukrotnie i niecelnie.

Podróż ku śmierci

 Kiedy po kilku dniach znalazł go właściciel mieszkania przy ul. Białobrzeskiej w Warszawie, w pierwszej chwili nie poznał oskarżonego: – Był blady, sprawiał wrażenie nieboszczyka. Twierdził, że nie wie, co się stało – zeznał właściciel. Dodał, że w mieszkaniu panował nieprzeciętny bałagan, nigdy wcześniej takiego nie widział.

2

Badania psychologiczne Roberta K., przeprowadzone 28 października 2012 roku, nie wykazały choroby psychicznej ani upośledzenia. Rozpoznano osobowość nieprawidłową, uzależnienie od alkoholu oraz innych substancji psychoaktywnych. W odniesieniu do zarzucanych oskarżonemu czynów, jego stan psychiczny nie znosił ani nie ograniczał zdolności rozpoznania ich znaczenia.

„Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku” – takie słowa Ania S. wypisane miała na każdej kartce pamiętnika. Na jego pierwszej stronie widnieje rozwinięcie cytatu: „Niech więc ten zeszyt będzie moim pierwszym krokiem w podróż, w krainę wyobraźni, do lat tkwiących we mnie opowieści”. Tym pierwszym krokiem do podróży, która zakończyła jej doczesne życie, było poznanie Roberta K.

Siostrze zabitej, Monice, oskarżony nigdy się nie podobał, uważała, że nie pasują do siebie. Matka Ani, Danuta, widziała Roberta K. tylko dwa razy w trakcie ich 6-letniego związku. Ania wyprowadziła się z rodzinnego miasteczka do Warszawy, tam szukała szczęścia.

Więcej światła na ich relacje rzuca pamiętnik Ani, prowadzony przez nią na przestrzeni kilku lat, który został dołączony do akt sprawy. Wyziera z niego samotność dziewczyny i pustka, którą zamiast uczucia do ukochanego, wypełnia radość z posiadanego zwierzątka – tchórzofretki. Mężczyzna jej życia jawi się jako alkoholik, niewiele robiący sobie z jej próśb i uwag, aby przestał pić. „Robert doprowadził mnie wczoraj do szaleństwa (…) Pili jak menele na klatce schodowej. Myślałam, że ocipieję od dymu i głupot, które Robert opowiadał”. Gdzie indziej zapisała „Poszedł spać. A jego oddech… można by się upić wdychając opary”.

Robert twierdził, że Ania lubiła, gdy był pijany, bo bywał wówczas zabawniejszy. Jednak fragmenty pamiętnika dziewczyny świadczą, iż tak nie było. Zaś on próbował jedynie przedstawić siebie w dobrym świetle. Miał ponadto zdradzać Anię, a ich związek nie był oparty na szczerych relacjach. On pamiętnika czytać nie chciał, gdyż przywoływał – jak powiedział –  zbyt bolesne wspomnienia. Bolesne, dla kogo?

„Powinnam skończyć ten głupi związek, zanim się zaczął na dobre. (…) Nie potrafimy żyć ze sobą, ale kurczowo się siebie trzymamy”. Czy Ania chciała odejść? Czy Robert K. nie potrafił przyjąć tego do wiadomości? Związek z Anią miał być – Najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła –  jak zeznał.

Ania pisała: „Czasami zastanawiam się, co ja jeszcze z nim robię i to już prawie 6 lat. Chory to związek, ale jakoś trudno się rozstać”.

 Zabił już ojca

W tej sprawie przeraża nie tylko okrutne zabójstwo najbliższej osoby – okazuje się, że Robert K. ma na sumieniu także śmierć swojego ojca!

W 1989 roku – w wyniku rodzinnej awantury –  osiemnastoletni wówczas, Robert dźgnął dwukrotnie Marcina K. w ramię oraz serce. Nie został skazany, gdyż  biegli psychiatrzy orzekli wówczas niepoczytalność mężczyzny.

– To postępowanie (w.s. śmierci Ani – przyp. red) nie uwzględniało sprawy z 1989 roku – wyjaśnia Bartłomiej Lewandowski, obrońca Roberta K.

– Wątek, o który pani pyta, nie był poruszany podczas tego procesu. Nie byli też o to pytani biegli psychiatrzy – komentuje mecenas Michał Krysztofowicz, pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej.

W aktach sprawy zabójstwa Anny S., widnieje następująca informacja na temat zabójstwa z 1989 roku: „Istnieją rozbieżności pomiędzy zapisami w repertorium (istnieje zapis o brakowaniu), a spisami akt przekazanymi do brakowania (brak takich akt)”.

Prokuratura Okręgowa w Katowicach po tygodniach poszukiwań, ostatecznie potwierdziła, iż akta zostały zniszczone zgodnie z literą prawa pięć lat po umorzeniu sprawy. – Jeśli akta faktycznie zostały zniszczone, to oznacza, że jest to po prostu zły przepis, a okres przechowywania zbyt krótki. Być może u tego człowieka zdiagnozowano psychozę, schizofrenię, krótkotrwałe zaburzenia psychiczne. Mógł wręcz symulować chorobę, co często się zdarza, zwłaszcza w środowisku przestępczym – w związku z takimi przypadkami, których jest wiele, wprowadziłem pojęcie ‘depresja udawana’, czyli taka, w której chory udaje, że jest chory, a lekarz przymyka na to oko i poświadcza chorobę – komentuje sprawę  dr Jerzy Pobocha, Prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej. I zaznacza, że przypadek ten zgłosi do Prokuratora Generalnego z wnioskiem o rozpatrzenie zmiany istniejących przepisów, odnośnie okresu przechowywania akt sądowych.

Bardzo trudno mówić o tym, nie mając w zasadzie żadnej dokumentacji. Pytanie, czy gdybyśmy jednak mieli tamte akta, w jakikolwiek sposób wpłynęłoby to na ocenę tego zdarzenia sprzed ponad roku? – zastanawia się mec. Krysztofowicz. I dodaje: – W takim kontekście pojawia się wyjątkowo dużo pytań: o kwestię treści tamtej opinii psychiatrów (należy się domyślać, że taka była), kwestię dopuszczalności rozpoznawania sprawy już prawomocnie zakończonej, kwestię ewentualnego wpływu tamtej opinii na te sporządzane na potrzeby przedmiotowego postępowania, pomijając kwestie natury, np. moralnej.

Rodzice Roberta K. rozstali się, gdy miał 3-4 lata. Ponownie zeszli się, gdy chłopiec kończył 14. rok życia. Nigdy nie związał się emocjonalnie z ojcem, ich relacje były czysto formalne. Ojciec nadużywał alkoholu, był agresywny. Do tragedii doszło, kiedy Marcin K. pobił matkę Roberta, ten wówczas zabił ojca.

Cyniczny potwór

 Na sali sądowej nie było żadnych bliskich Roberta K. – matka już od dawna nie żyła, siostra zginęła w wypadku samochodowym. Zaś z bratem nie ma kontaktu, gdyż został oddany do adopcji po śmierci rodziców. Jednak Robert nie potrafił się nim zaopiekować, mimo nadanych mu praw rodzicielskich.

Rodzicem też był marnym – jest ojcem czwórki dzieci, z dwóch różnych związków. Wciąż jest formalnie żonaty. Córki z tego małżeństwa nigdy nie widział – urodziła się po odejściu K. od żony. Nie wypełniał obowiązku alimentacyjnego, w związku z czym w 2002 roku wystawiono za nim list gończy. Miał kilka spraw sądowych.

Rodzina nie wiedziała o jego mrocznej przeszłości, ani o poprzednich związkach, a tym bardziej o dzieciach z tych związków. Ania też najprawdopodobniej o tym nie wiedziała, dopiero pod koniec tej znajomości dowiedziała się o dzieciach; wspomina o tym w pamiętniku – wyznaje Monika, siostra zabitej.

Koledzy zeznali, że pił często i chętnie, po alkoholu bywał agresywny, uprawiał hazard. Prowadził nie zarejestrowaną działalność gospodarczą RobBud. Jeden ze świadków zeznał, że widział, jak K. podbiera Ani pieniądze. Ten sam świadek dodał, że Robert K. miał mu kiedyś wyznać, że w trakcie pracy w kopalni miał pchnąć nożem jakiegoś mężczyznę. K. w trakcie procesu zaprzeczył tym zeznaniom.

Pamiętał, że pił, nie pamiętał, że zabił: – Chyba ją udusiłem – miał powiedzieć K. jeszcze w szpitalu policjantowi nadzorującemu śledztwo.

W dniu, w którym doszło do zabójstwa, bawił się z kolegami, dużo pił, następnie wrócił do domu, wziął kąpiel, zjadł przyrządzoną przez Anię kolację, potem leżeli, kochali się. Następnie ma przebłysk, że leży na Ani i ją dusi. Nie pamięta już jednak, jak doszło do tak licznych obrażeń na ciele Ani – tortury miał zadać dziewczynie m.in. butelką po winie, stąd rozległy krwotok dróg rodnych. Według mecenasa Krysztofowicza nie był to normalny akt seksualny, ale gwałt. W mowie końcowej adwokat powiedział:  – Po dokonaniu tego odrażającego czynu, próbuje popełnić samobójstwo. W mojej ocenie ta próba jest tylko cyniczną grą. Teatr, który chce zaprezentować organom ścigania. Jeśli ktoś wcześniej nie ma żadnego problemu, by gołymi rękoma zadać śmierć – jak możliwe jest, iż nie potrafi dokonać samobójstwa? Wierzę, że w całym mieszkaniu znalazłoby się odpowiednie narzędzie, aby skutecznie popełnić samobójstwo. Tymczasem oskarżony teatralnie próbuje podciąć sobie żyły scyzorykiem. Następnie nacina sobie brzuch.

Z oględzin ciała dziewczyny wynika, że próbowała się uwolnić ze śmiertelnego uchwytu. Świadczą o tym ślady krwi na jej stopach, jakby umazane od prób odepchnięcia się, podniesienia się z łóżka. Robert K. twierdzi, że Ania się nie broniła. Nie potrafi powiedzieć, dlaczego ją udusił. Nie pamięta co czuł, kiedy ją dusił, ale wydaje mu się, że nie był zły.

 –  Skoro nie ma motywu, to nie ma żadnego usprawiedliwienia dla oskarżonego, który zabił bez żadnego powodu osobę najbliższą. Nie mogła spodziewać się śmierci z rąk swojego mężczyzny. To oznacza, że oskarżony jest sprawcą niebezpiecznym, jeśli bez motywu zabija najbliższą sobie osobę. Nie ma usprawiedliwienia dla tego czynu – podkreślał w mowie końcowej prokurator Arkadiusz Dura.

Adwokat oskarżonego, Bartłomiej Lewandowski próbował zmniejszyć wymiar tej okrutnej zbrodni, przywołując przyznanie się Roberta K. do zabójstwa.

 – Oskarżony w znacznym stopniu nie kwestionował swojego sprawstwa. Jest to tragedia dla całej rodziny, ale i oskarżonego, który stracił najbliższą osobę. Postawa oskarżonego jest spontaniczna, sygnalizuje chęć odkupienia winy. Działanie oskarżonego nie było podyktowane premedytacją. Po wytrzeźwieniu, chciał popełnić samobójstwo. Słuchał się Ani – podjął leczenie (zażywał antikol – lekarstwo stosowane w walce z choroba alkoholową – przyp. red.).

Robert K. w swym ostatnim słowie wyznał:  Wiem, że stała się straszna rzecz dla mnie i rodziny Ani. Byliśmy parą od dłuższego czasu i wydaje mi się, że nasz związek miał trudne momenty. Moje problemy z alkoholem wpływały na to, ale byliśmy szczęśliwą parą. Razem jeździliśmy na wczasy. Wiem, że zasługuję na karę. Nie mogę sobie wybaczyć tego, co się stało. Proszę o sprawiedliwy wyrok.

Czy taki zapadł? Na razie nieprawomocny, 25 lat pozbawienia wolności. Robert K., jeśli nie otrzyma zgody na warunkowe przedterminowe zwolnienie, wyjdzie jako 70 -letni mężczyzna.

Ta sprawa wymyka się potocznym kategoriom. Niezwykle mną poruszyła, jak chyba żadna do tej pory – podsumował mecenas Krysztofowicz. Adwokat podkreślał też, że pamiętnik Ani – choć nie daje wyjaśnienia, dlaczego młoda dziewczyna zginęła z rąk ukochanego i jednocześnie oprawcy – to przynajmniej jest jej pośmiertnym obrońcą.

Słowa z pamiętnika Ani brzmią mi do dziś w uszach, jak okrutna przepowiednia jej losu: „Moje życie jest jakieś bez przyszłości, bez nadziei na ładny rysunek – jakby już nic nie miało mnie miłego spotkać”.

Gabriela Jatkowska

Fot. Gabriela Jatkowska

Zobacz również: