Zapadli się pod ziemię

W lesie Dąbrowa, tuż przy terenach rekreacyjnych Zalewu Zemborzyckiego w Lublinie, 10 kwietnia 1998 roku przypadkowy przechodzień dokonał makabrycznego odkrycia. Z ziemi wystawała ludzka stopa w bucie. Okazało się, że pod 10 -centymetrową warstwą wapna i ściółki leśnej, rozkładały się ciała Marioli i Wiesława Makarewiczów spod Białej Podlaskiej. Było to sześć lat od ich zaginięcia.
Był już wieczór, gdy dyżurny Komendy Rejonowej Policji w Lublinie  odebrał telefon od anonimowego rozmówcy.
– Na Dąbrowie z ziemi wystaje noga. Właściwie but ze skarpetą w środku i chyba kością ludzką dyżurny nie wierzył własnym uszom, w pierwszej chwili pomyślał, że ma do czynienia z głupim żartem jakichś podchmielonych małolatów. Ale „dowcipniś” ani myślał żartować. Ze szczegółami opisał miejsce makabrycznego znaleziska.
Na polecenie dyżurnego udał się tam policyjny patrol. Gdy mundurowi weszli w las, zobaczyli mężczyznę, którym okazał się ich anonimowy informator.
– Byłem na spacerze, gdy to zobaczyłem. Tam muszą być ludzkie zwłoki – mówił z przejęciem.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Rzeczywiście, po odkopaniu ziemi okazało się, że to grób. W miejscu, gdzie wystawały kości strzałkowa i piszczelowa, widać było ślady świeżego kopania w ziemi. W dole o długości 150 cm, szerokości 66 cm i głębokości 30 cm, leżały dwa szkielety, ułożone jeden na drugim. Na zwłokach ujawniono fragmenty odzieży. Już po ubraniach można było stwierdzić, że pochowani to mężczyzna i kobieta. Przybyły na miejsce lekarz jedynie to potwierdził, wskazując ponadto, że zgon musiał nastąpić 5-6 lat wcześniej. Zwłoki były przysypane 10-centymetrową warstwą białej substancji (od spodu, z wierzchu, z boków). Było to wapno. Sprawcy tej makabrycznej zbrodni chodziło najprawdopodobniej o przyśpieszenie gnicia i rozkładu tkanki miękkiej i kości.
Zaginione małżeństwo
 Ekipa dochodzeniowa – pracująca na miejscu znalezienia zwłok – zabezpieczała ślady. W dole znaleziono zegarek damski, którego wskazówki zatrzymały się na godz. 7.26.
Szczątki zostały umieszczone oddzielnie w dwóch foliowych workach (podpisanych A i B) i przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej. Patolog, w trakcie oględzin zwłok A, stwierdził na odzieży w obrębie pleców (na swetrze, bluzie, koszuli) uszkodzenia typowe dla działania narzędzia ostrego. Korespondowały one ze zniszczeniami trzech warstw odzieży. Kości nie były całkowicie pozbawione tkanki. Po odpiłowaniu kości czaszki, stwierdzono resztki mózgu. Szczątki A okazały się około 30 –letnią kobietą. Patolog wydedukował, iż doznała ona 6-7 ran kłutych lub kłuto-ciętych, na plecach. Ostrze, które je zadało, musiało mieć długość nie mniejszą niż 11 cm.  Przyczyną zgonu było najprawdopodobniej wykrwawienie.

Zwłoki podpisane jako B – okazały się szczątkami około 30 –letniego mężczyzny. Ubrane były w kurtkę, spodnie dżinsowe, kalesony, koszulę, buty marki Sofix. W tym przypadku na podstawie uszkodzeń odzieży (spodni, majtek, kaleson) lekarz stwierdził iż denat doznał 9 ran w okolicach uda prawego, podbrzusza i okolic lędźwiowych. Oznaczało to, że ciosy zadawane były z różnych kierunków. A fakt uszkodzenia obuwia, wskazuje na próbę obrony poprzez kopanie w napastnika trzymającego nóż. Zgon musiał nastąpić w wyniku krwawienia wewnętrznego lub wykrwawienia.

Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie dokonanego w nieustalonym czasie zabójstwa mężczyzny i kobiety. Czynności prowadziła Komenda Wojewódzka Policji w Lublinie, która wysłała do wszystkich wydziałów kryminalnych KWP w kraju  telegram z zapytaniem czy na podległym im terenie od 1990 roku były przypadki zabójstw i przysypania ciał wapnem (Laboratorium Kryminalistyczne KWP wykazało, że biała substancja, którą posypano zwłoki, to węglan wapnia o właściwościach żrących).

Przeglądano wykazy osób zaginionych. Wszystko wskazywało na to, że ofiary to Mariola i Wiesław Makarewiczowie z Kolonii Wisznice. Gdy ich bliscy rozpoznali ubrania, prokuratura postanowiła zasięgnąć jeszcze opinii antropologicznej. W tym celu wystąpiła do Zakładu Antropologii Historycznej Uniwersytetu Warszawskiego z zapytaniem, czy czaszki znalezione w Dąbrowie są szczątkami Makarewiczów.

Biegły, z zakresu badań antroposkopowych i identyfikacji osób metodą superprojekcji, potwierdził przypuszczenia śledczych. Postępowanie nabrało tempa. Na biurko prokuratora trafiły zapomniane już akta, dotyczące zaginięcia młodego małżeństwa z Kolonii Wisznice.  2 lipca 1998 roku odwołano ich poszukiwania.
Tarpan za 45 milionów
Cofnijmy się w czasie. Była niedziela, 12 kwietnia 1992 r. Mariola (28 l.) i Wiesław (31 l.) Makarewiczowie z Kolonii Wisznice bladym świtem pojechali na giełdę samochodową do Lublina (wówczas mieściła się na ul. Zemborzyckiej, a nie jak obecnie w Elizówce).

wieslaw_makarwicz_z_archiwum_rodziny

Była to ostatnia giełda przed świętami wielkanocnymi, tak że ruch był spory. Makarewiczowie mieli konkretny cel – koniecznie chcieli sprzedać dwuletniego tarpana (koloru zielonego z silnikiem diesla). Wycenili go na 45 milionów starych złotych. Mieli też do spieniężenia przyczepkę samochodową (za 3 miliony zł). Czy dobili targu?
Rodzina z niecierpliwością czekała na ich przyjazd. Minęła niedziela, poniedziałek, wtorek, a Makarewiczowie nie wracali. W końcu, 15 kwietnia matka Wiesława zgłosiła na policji zaginięcie syna i synowej. Zarządzono poszukiwania. Zdjęcia małżonków zawisły na tablicach ogłoszeń, informacje o tajemniczym zaginięciu pojawiały się też w gazetach i telewizji.
Jak zeznał brat Marioli, który tydzień wcześniej był na giełdzie razem z siostrą i szwagrem, tarpan już wtedy miał potencjalnego kupca. Kto nim był, tego mężczyzna nie był w stanie powiedzieć.

mariola_makarewicz_z_archiwum_rodziny

– Wiem tylko tyle, że ktoś był zainteresowany kupnem i miał przyjechać na giełdę tydzień później, by sfinalizować transakcję – wyjaśniał na policji.
Śledczy poprosili urzędników z referatu komunikacji w Wisznicach, aby w przypadku zgłoszenia kupna tarpana, należącego do Makarewiczów, niezwłocznie poinformowali o tym najbliższy komisariat policji.

Tak też zrobili. Okazało się, że 27 kwietnia tarpan został przerejestrowany.

Kupił go Janusz W. z Lublina, 36 –letni właściciel fermy lisów, wcześniej notowany za kradzieże i włamania.

Mężczyzna zeznał na policji, jak doszło do transakcji, nawet własnoręcznie sporządził oświadczenie, w którym wszystko opisał.

– Mówili, że chcą kupić poloneza lub zamienić tarpana na poloneza. Chcieli za niego 45 milionów zł. Targowaliśmy się, w końcu spuścili do 42 milionów zł. Miałem tylko 40. Powiedzieli, że to za mało, więc odszedłem. Szukałem innego tarpana, ale nie znalazłem. Wróciłem do nich i zapytałem, czy się zastanowili nad moją propozycją. Najwidoczniej bardzo im zależało na opyleniu tego auta, bo zgodzili się. Chcieli mi jeszcze wcisnąć tą przyczepkę, ale nie była mi potrzebna i odmówiłem – tłumaczył policjantom.

Z relacji W. wynikało, że w trójkę udali się na jazdę próbną. Na ul. Diamentowej na parkingu przy Elektromontażu zostawili przyczepkę. Makarewiczowie mieli ją odebrać po świętach wielkanocnych. Co było potem?
– W samochodzie zapłaciłem im 40 milionów złotych. Pieniądze przeliczył Makarewicz, schował do woreczka foliowego i dał żonie. A ona wsadziła do torebki. Podpisaliśmy umowę kupna-sprzedaży, i gdy już załatwiliśmy wszystkie formalności, zawiozłem ich na giełdę i odjechałem.
Zniknęli bez śladu
Od tego momentu Makarewiczowie dosłownie i w przenośni zapadli się pod ziemię.
Byli małżeństwem z krótkim stażem (1,5 rocznym), mieli gospodarstwo rolne, zajmowali się też handlem obwoźnym, jeździli po bazarach i sprzedawali artykuły gospodarstwa domowego. Mieszkali razem z matką Wiesława. Wychowywali dwoje małych dzieci (10–letniego syna Marioli z pierwszego małżeństwa i 4 – letnią córkę Ewelinę).
Co rusz pojawiały się nowe hipotezy na temat ich zaginięcia, a to ponoć uciekli za granicę, aby nie spłacać kredytu, albo że Mariola zabiła męża, bo już nie mogła znieść tego, że zbyt często zaglądł do kieliszka, wszczynał awantury i bił ją.
– Mariola nigdy by nie zostawiła dzieci. Bardzo je kochała. Była troskliwą matką – zaprzeczała temu jej teściowa. – Musiała się stać jakaś tragedia.
Dwa miesiące po zaginięciu Makarewiczów, matka Wiesława – w towarzystwie kuzynów – udała się do Lublina. Do Janusza W.
– Gdy pytaliśmy go o transakcję, był bardzo zdenerwowany i wystraszony. Trzęsły mu się ręce, drgały mu ścięgna na szyi. W pewnym momencie zapytał „ile dzieci zostawili?”. Nie wiem, co miał na myśli, ale wydało mi się to bardzo dziwne – zeznawała na policji matka zaginionego.

Gdy rodzina Bieleckich straciła już nadzieję na odnalezienie Marioli i Wiesława żywych, postanowiła szukać chociażby ich ciał. W tym celu wynajęli różdżkarza z Białej Podlaskiej. Mężczyzna na mapie wskazał rzekome miejsce zakopania zwłok. Jego zdaniem należało szukać w lesie w okolicy Łęcznej. Przekopali ziemię we wskazanym przez różdżkarza miejscu, ale nic nie znaleźli.

Przegrali miliony

Kiedy już było wiadomo, że Makarewiczowie zostali zamordowani, podejrzenie padło na Janusza W. W okolicy należącej do niego fermy lisów, wszyscy mówili, że to on stoi za zabójstwem.

– Każdy, kto posiada fermę, ma też wapno, którym 2-3 razy w tygodniu dezynfekuje się klatki, by zapobiec rozkładowi padliny i w celu zabicia smrodu – zeznał na policji pracownik Akademii Rolniczej.

Policja jednak nie porównała wapna z fermy Janusza W. z wapnem znalezionym przy zwłokach. Nie poddano go również badaniu wariograficznemu.  Nie było oględzin tarpana.

Sam W. – być może, aby odsunąć od siebie podejrzenia – zeznał, że słyszał od znajomego, iż Makarewiczowie grali na giełdzie w tzw. kubki i przegrali 40 milionów.

Policjanci poszli tym tropem. Przesłuchali tego znajomego. Mężczyzna  potwierdził, że na giełdzie samochodowej pewna kobieta przegrała w tzw. kubki 40 milionów.

– Być może był to kwiecień 1992 roku.  Pamiętam, że ludzie śmiali się z niej, że miała na malucha, a chciała wygrać na poloneza. Mężczyzna, który był z nią, próbował ją odciągać od gry. A ona krzyczała, że ją okradli i że wezwie policję – zeznawał świadek. Niestety nie był w stanie rozpoznać jej na zdjęciu. I śledztwo utkwiło w martwym punkcie.
Znajdą  mordercę
 W kwietniu 1999 roku, czyli równo rok po znalezieniu zwłok Makarewiczów, postępowanie zostało umorzone, z powodu niewykrycia sprawcy zabójstwa.
Nadal jednak nad sprawą pracują policjanci ze specjalnej grupy zwanej Archiwum X KWP w Lublinie. Zbrodnia nie uległa jeszcze przedawnieniu (przedawnienie karalności następuje po 30 latach). Morderca zatem nie może spać spokojnie.
Ewelina Makarewicz, córka zamordowanych nie pamięta rodziców. W chwili ich zaginięcia miała zaledwie 4 latka. Bardzo zależy jej na tym, aby morderca jej matki i ojca trafił za kratki.
– Wychowywała nas babcia (mama Marioli). Zaraz po zaginięciu rodziców, wzięła nas do siebie do Parczewa. Starała się jak tylko mogła. W domu nie rozmawialiśmy o tym, co się stało. To był temat zbyt bolesny. Teraz również nie wracamy do tych dramatycznych chwil – wspomina córka Makarewiczów Kiedyś chciałam pojechać do tego człowieka co kupił od rodziców tarpana. Babcia mi opowiadała, jak dziwnie zachowywał się podczas jej wizyty. Pocił się, denerwował. Chciałam z nim szczerze porozmawiać, popytać, może coś nowego sobie przypomniał. Niestety zabrakło mi odwagi. Mam małą córeczkę.

Aneta Urbanowicz

 

 

Zobacz również: