Publikujemy fragment książki  Janusza Szostaka „Komando śmierci”

KSIĄŻKA TU DO KUPIENIA

Grzegorz K. pseudonim „Ojciec”, ma niewątpliwie bardzo rozległe kontakty w świecie przestępczym. Mimo że ostatnio posadzono go na ławie oskarżonych razem z „Mokotowem”, to zaczynał swoją bandycką karierę u boku osławionego „Dziada”.

O Grzegorzu K. zrobiło się głośno w 1996 roku. Było to w najbardziej gorącym czasie wojny „Pruszkowa’ z grupą ząbkowską, kierowaną przez „Wariata” i „Dziada”. Wówczas pod hurtownią Macro Cash & Carry doszło do gangsterskiej potyczki między „Pruszkowem” a ludźmi „Dziada”. Tymi drugimi dowodził „Ojciec”.

„Ojciec” od tego momentu był znany, jako zaciekły wróg „Pruszkowa”. Co zresztą przepłacił pobytem w więzieniu.

Historia, którą opowiem w tym rozdziale przeszła do historii polskiej kryminalistyki. Zaś dla bossów „Pruszkowa” stała się wstydliwym incydentem, o którym woleliby jak najszybciej zapomnieć.

W czerwcu 1996 roku gang pruszkowski porwał członka gangu „Dziada” – Sławomira B. oraz jego kolegę, który nie miał nic wspólnego ze światem przestępczym.  W zamian za ich wolność porywacze chcieli 20 tysięcy dolarów oraz kilogram amfetaminy.

Wówczas do akcji wkroczył „Ojciec”.

– To było tak, że pruszkowscy porwali mojego kolegę Sławka B. oraz jego znajomego. Sławek miał rzekomo mieć kilogram amfetaminy, który chciał sprzedać z komuś pruszkowskich. – objaśnia mi Grzegorz K. pseudonim „Ojciec”. – Ale ten, który chciał kupić amfę nie miał kasy, a Sławek w sumie nie miał tej amfetaminy.

– Tym kupcem był bodajże syn Zbigniewa S. pseudonim „Sajmon”, rezydenta „Pruszkowa” na Śląsku”?

– O nim mowa, ten młody „Sajmon” zwąchał się z „Bryndziakami”, najostrzejszą ekipą w grupie pruszkowskiej. Poleciał do nich i do „Masy” oraz „Chińczyka”.

–  Jest taki leszcz, któremu można zabrać towar i jeszcze narzucić mu karę – gorączkował się młody „Sajmon”.    No to pruszkowscy zawinęli Sławka B. i przewieźli go do piwnicy domu w budowie na Ochocie.

– Ja nawet zdecydowałem się pożyczyć Sławkowi te 20 tysięcy papieru – wspomina „Ojciec”. – Później rozmawiałem z „Masą”, że jak zapłacę, to oni wypuszczą Sławka po 10 minutach.

Tak to zdarzenie wspomina Jarosław Sokołowski pseudonim „Masa”: – Złodzieje od „Dziada” załatwili młodemu „Sajmonowi” narkotyki. Ale on uznał, że towar jest słabej jakości i chciał zwrotu hajsu. Ząbkowscy wzięli go jednak za frajera i stwierdzili, że o oddawaniu kasy nie może być mowy. Narzucili mu nawet karne odsetki. Zgodzili się jednak na spotkanie podczas, którego mieliśmy wspólnie rozwiązać sporne kwestie. Doszło do niego na parkingu pod Makro.

„Ojciec” na sali rozpraw. fot. Tomasz Radzik

Wraz z młodym „Sajmonem” negocjacje miał prowadzić „Masa” oraz „Bryndziaki. Nie trwały one jednak długo.

W kilka godzin po uprowadzenia Sławomira B. gangi ponownie umówiły się na spotkanie na parkingu pod „Makro”

– Z naszej strony pojechała tam niewielka, ale mocna ekipa” Marcin B. „Bryndziak”, Jacek M. „Matyś” oraz Damian K. „Kotlet – wylicza „Masa”. Ten tercet normalnie wszędzie budził grozę. Ale tym razem pruszkowscy się przeliczyli lekceważąc przeciwników.

Był 27 czerwca 1996 roku, około godziny 15. na parking przed Makro Cash and Carry zajechał nieco zdezolowany trabant kombi, a w nim ludzi „Ojca”, wszyscy ubrani w kombinezony robocze. Nie było szansy aby ktokolwiek wziął ich za gangsterów. Ot, ekipa remontowa, która podjechała po towar do hurtowni.

 – Ja przyjechałem tam oplem – zastrzega „Ojciec”.

Natomiast  trabantem zajechali: Zbigniew R. „Drakula”, były milicyjny antyterrorysta,. Jerzy K., Dariusz S. oraz Andrzej B.

Zatrzymajmy się na chwilę przy tym ostatnim, bo to postać ciekawa i zupełnie nie pasująca do policyjnych kronik. Andrzej B. do 27 czerwca 1996 roku miał całkowicie czystą kartotekę. Pewnie by tak był nadal, gdyby nie związała się z „Ojcem”. Był raczej materiałem na bohatera pozytywnego. „Express Wieczorny” w 1979 roku poświęcił mu obszerny reportaż, w którym pisano o tym, jak przyszły gangster zajmował się trudną młodzieżą z warszawskiego Grochowa. W tym czasie Andrzej B. miał zaledwie 20 lat. Prawdopodobnie pasją społecznika zaraził go ojciec, który przed laty był milicjantem zatrudnionym w Milicyjnej Izbie Dziecka. Był nawet odznaczony Orderem Uśmiechu, a w 1981 roku zakładał wolne związki zawodowe milicjantów. Co sprawiło, że podczas stanu wojennego popadł w niełaskę. A jego syn stracił zapał do społecznych działań.

Andrzeja B. usiłowano także wmieszać w zabójstwo Czesława K. pseudonim „Ceber” i Jerzego M. – słynnego przestępcy z czasów PRL. Aresztowano go w 20 listopada 1996 roku , początkowo pod zarzutem zabójstwa „Cebera”, a gdy to oskarżenie upadło, pojawiły się kolejne – dokonanie zamachu bombowego w Ursusie i udział wraz z „Dziadem” w porwaniu dwóch osób. Sąd wobec pojawiających  się stale nowych zarzutów na tej podstawie wciąż przedłużał mu areszt. Jednak z większości z nich go uniewinniono. Dopiero 15 kwietnia 1998 roku został uznany głównym sprawcą strzelaniny spod Makro Cash &Carry. Wróćmy zatem do tej historii.

–  Ludzie „Ojca”, gdy dostrzegli ekipię „Bryndziaka” od razu zaczęli do nich wygarniać z broni. Totalnie ich zaskoczyli tym trabantem i swoimi przebraniami. – twierdzi po latach „Masa”.

– Najpierw pruszkowscy przysłali do mnie na negocjacje tego kolegę Sławka. Był roztrzęsiony i zapłakany. Wygoniłem  go. Powiedziałem mu aby dał tego, co go do mnie przysłał. T się wyłonili „Bryndziak”, „Kotlet” i „Matyś”. Nie chcieli mi powiedzieć od kogo są. Chcieli szmal i towar. Wtedy podeszli nasi, w tych roboczych kombinezonach, i doszło do szarpaniny. Padły strzały. – wspomina „Ojciec”.

W strzelaninie ranni zostali pruszkowscy gangsterzy: Jacek M. pseudonim „Matyś” i Damian K. pseudonim „Kotlet”. „Bryndziak” zdołał cały uciec z miejsca akcji.

– W trakcie strzelaniny złapałem „Matysia”, włożyłem mu giwerę w krocze, i pytam od kogo jest? A on mówi, że od „Masy”. No bierzemy go na wymianę. Zjechaliśmy oplem na bok, pakujemy go do bagażnika, ale doszło jeszcze do bijatyki z pruszkowskim, w trakcie której zbili mi szybę. W końcu przerzuciliśmy „Matysia” do trabanta i odjechaliśmy.

Kilkadziesiąt minut później policjanci z drogówki zatrzymali do kontroli trabanta z gangsterami. Miało to miejsce pod Ożarowem Mazowieckim.

– Andrzej ich rozbroił i skuł kajdankami. – opowiada Grzegorz K., uczestnik tego wydarzenia – Niestety „Matyś” wykorzystał wówczas zamieszanie i uciekł skuty z trabanta.

Tym razem Jackowi M. się udało. Jednak kilka lat później nie zdołał uciec porywaczom, którzy uprowadzili go spod domu w Piastowie. Byli to prawdopodobnie „Mutanci”. Co się stało z „Matysiem” tego nie wiadomo. Do dziś figuruje na stronie internetowej Komendy Głównej Policji, jako osoba zaginiona. – Jacek  był bratem mojego ojczyma. – mówi  Grzegorz Ł. pseudonim „Mięśniak”, były podkomendny „Masy” –  Zaginął, został uprowadzony i nigdy się nie odnalazł. Po tylu latach można przypuszczać, że nie żyje.

W tym czasie, gdy ekipa „Ojca” uwoziła „Matysia”, „Bryndziak” wrócił po rannego „Kotleta”, którego zawiózł do szpitala w Pruszkowie. Tam natychmiast zjawili się pruszkowscy,  między innymi „Parasol”, który rzekomo miał wydać wyrok na więzionego członka gangu „Dziada” – Sławomira B. Ponoć wówczas w jego obronie stanął „Masa” i nie dopuścił do egzekucji. W książce „O porachunkach polskiej mafii” Jarosław Sokołowski twierdzi, że Sławomir B. sam uciekł z pruszkowskiej niewoli.

Inne światło na ten incydent rzuca „Ojciec”: – Po tym zamieszaniu pod Makro dzwonię ponownie do „Masy” i mówię mu, żeby wypuścili naszego chłopaka. A „Masa” na to, że niby jest w Słupsku, czułem że jest naćpany – wspomina „Ojciec”. – Puścisz go, czy ja mam się za was wziąć? Ale „Masa” się wykręcał, udał, że nic nie wie. To go szybko namierzyłem w pensjonacie pod Łodzią. Zadzwoniłem do tam, jak  już byłem pewien, że tam jest i mówię mu, aby podszedł do okna. A on to zrobił. „Stoję z bazooką pod oknem, a ty masz 15 minut i wypuszczasz Sławka, bo inaczej wszystkich was tam rozpierdolę. Przypadkiem nie odchodź od okna” – zagroziłem. Za 10 minut dzwoni do mnie Sławek, że go wypuścili z lochu.

– Był pan wówczas pod tym pensjonatem? – trochę się dziwię.

– A skąd, blefowałem. Byłem na podwórku przed domem „Dziada”, kilka osób słuchało tej mojej rozmowy z „Masą”. Od tego momentu zaczęło się niepłacenie ludziom z innych grupy za porwania naszych ludzi.

Tak wyglądało to do strony gangsterów. Tymczasem zdaniem policji i prokuratury ofiarami strzelaniny pod Makro byli członkowie grupy pruszkowskiej, którzy zeznawali w czasie procesu jako poszkodowani.

„Ojciec” drwi z tego: – To już lepiej w tej sprawie zachowali się policjanci, których rozbroiliśmy pod Ożarowem. Oni zeznawali, że nas nie rozpoznają. A te słynne pruszkowski urki chciały naszego ukarania, wskazywali na nas. – Grzegorz K. jest wyraźnie zdegustowany tak postawą i dodaje. – Napisałem nawet do „Super Expressu” list otwarty w obronie tych policjantów. Aby ich przełożeni nie karali za to, że dali się rozbroić. Oni po prostu nie mieli z nami żadnych szans.

Natomiast „Masa”, w książce „O porachunkach polskiej mafii” przyznaje: „Jakiś czas później przekazałem listę ząbkowskich uczestników strzelaniny pod Makro policji”.

Tym samym na ławie oskarżonych zasiedli jedynie ci, którzy zamierzali oswobodzić uprowadzonego kolegę. Sprawa jego porwania wcale nie była brana pod uwagę. Nikomu też nie postawiono z tego tytułu zarzutów.

Członkowie gangu pruszkowskiego w tym procesie zeznawali wyłącznie jako poszkodowani. Akt oskarżenia całkowicie pominął ich rolę w tym incydencie.

W procesie, który rozpoczął się pod koniec 1998 roku, skazani zostali: Zbigniew R. na 12 lat, a Andrzej B. na 15 lat a Grzegorz K na 4,5 roku, Jerzy K. na 4 lata a Dariusza S. uniewinniono.

– Mnie uratowało to, że świadek, który akurat szedł do Makro z żoną po zakupy, widział jak grożę  pistoletem „Matysiowi”.

– Nie zabijaj mnie, będę robił co każesz – błagał „Ojca” Jacek M.  według świadka. Według niego Grzegorz K. posługiwał się wówczas pistoletem hukowym: – Wiem, bo sam taki mam – zeznał, i te słowa uratowały Grzegorza K.

– W innym przypadku miałbym znacznie wyższy wyrok – przyznaje „Ojciec”.

Zdaniem skazanych , to pruszkowiacy pierwsi zaczęli strzelać. Miało być ich też znacznie więcej niż przedstawia to między innymi „Masa”. Nie trzech  a  nawet 30. Tak rzekomo miał twierdzić pruszkowski gangster Dariusz Sz. pseudonim „Fokus”, z którym Zbigniew R. „Drakula”  siedział w jednej celi, w areszcie na Rakowieckiej. „Fokus”  opowiadał, że także był pod Makro wraz z trzydziestu innymi uzbrojonymi pruszkowiakami, których dodatkowo obstawiali policjanci z Ochoty. Funkcjonariusze mieli potem pozbierać łuski i broń porzuconą przez pruszkowskich, rzekomo podmienili też kasety nagrane przez monitoring przy Makro.

Epizod pod Makro na pewno miał wpływ na zaognieni konfliktu między „Pruszkowem” a ludźmi „Dziada” i „Wariata”.   I jak zauważa w jednej ze swoich książek Jarosław Sokołowski, wówczas w przestępczym świecie rozbłysła gwiazda Grzegorza K.A jego ludzi przeszli pod Makro zwycięski chrzest bojowy w starcie z potężnym „Pruszkowem” (…).

Janusz Szostak

Zobacz również: