Trzy miesiące na zwłokach żony

Nikt nie spodziewał się, że w liczącej zaledwie stu mieszkańców wsi, dojdzie kiedykolwiek do morderstwa. I na dodatek – podwójnego. Ta historia, która nadawałaby się na scenariusz thrillera, wydarzyła się naprawdę w Lechitowie, 100 km od Wrocławia. Dominik K. zabił najpierw swoją kochankę, a później żonę. Ciało tej drugiej ukrył pod podłogą pokoju ich trzyletniego synka.

 W jednej poniemieckiej kamienicy mieszkały dwie rodziny –  Justyna z mężem i trzyletnim dzieckiem, a także jej rodzice. Codziennie rano pod ich domem rozbrzmiewała melodia z busa, który jeździł po wsiach i sprzedawał chleb.

1

Gdy 13 grudnia 2010 roku do uszu Krystyny D. dobiegł ten dźwięk, od razu wciągnęła na siebie kurtkę i wybiegła po pieczywo. A, że była zapominalska, musiała szybko wrócić po portfel. Wtedy zobaczyła osowiałego zięcia.

Uciekła do kochanka

  Co się stało? – zapytała nieco wystraszona, tak, jakby przeczuła, że coś złego się wydarzyło.

– Justyna uciekła. Zabrała kilka szmat, bieliznę i poszła do kochanka – pani Krystyna relacjonuje słowa Dominika K.

Już zapomniała o chlebie, który miała kupić. Czym prędzej wbiegła do domu swojej córki, aby dowiedzieć się, co się stało. Zaraz zjawiła się reszta rodziny. Dominik spokojnie powtórzył to, co rzekomo się stało. Cała rodzina próbowała dodzwonić się do Justyny. Bezskutecznie, jej telefon milczał jak zaklęty.

– Moją uwagę zwróciły tabletki antykoncepcyjne córki. No bo jak? Uciekła do kochanka i je zostawiła? Coś mi tu nie pasowało – przyznaje Krystyna D. – matka Justyny.

Poszlak budzących wątpliwości było coraz więcej. Na zlewie w kuchni było widać krew. Zauważyła ją szwagierka zaginionej Justyny.

– Dominik, a jak wyjaśnisz tę krew?

– Aaa, teściu wczoraj robił w cebuli, przeciął się i był tutaj opatrzyć ranę – rzucił mimochodem, usypiając czujność rodziny. Podane przez niego usprawiedliwienie było dość prawdopodobne, lecz już kolejne zachowania budziły lawinę podejrzeń.

Dominik K., rosły mężczyzna zatrudniający się jako złota rączka, wrzucił do zlewu wszystkie naczynia i zaczął je szorować.

– To nie było zwykłe mycie. On chwycił w ręce „Pur” i zaczął je szorować tak, żeby się świeciły – mówi brat Justyny. Fakt, że Dominik uchodził za pedanta. Niemniej to zachowanie wydało się wszystkim dziwne.

Tymczasem rodzina cały czas próbowała dodzwonić się do Justyny. Nadal bezskutecznie. Nasunęło się pytanie, co z trzyletnim Kamilkiem?

Nie było innego wyjścia. Babcia zadeklarowała, że zaopiekuje się nim do czasu powrotu córki. I wyszła zgłosić na policję jej zaginięcie.

SMS od uciekinierki

 Gdy bliscy wyszli z mieszkania Dominika i szykowali się do wyjazdu na komendę policji, odezwały się  ich komórki. Przyszły sms-y od Justyny. „Nie szukajcie mnie, mam was w dupie. Zaopiekujcie się Kamilem.” – miała napisać. To znów uśpiło czujność rodziny.

Trzy miesiące
Justyna i Krzysztof – ofiara i kat

Babcia opiekowała się Kamilem – spała z nim w jego łóżku, czytała bajki i gotowała obiadki, a Dominik – mąż zaginionej –  chodził do pracy. Nadeszło Boże Narodzenie. Cała rodzina spotkała się w mieszkaniu Justyny. Chcieli chłopcu stworzyć świąteczną atmosferę,  aby chociaż na chwilę rozpogodził się. Udało się.

Jeszcze przed wigilijną wieczerzą – zanim podzielili się opłatkiem, podczas wspólnej modlitwy – każdy w duchu myślał o tym, że za chwilę Justyna zasiądzie przy pustym miejscu, przygotowanym na świątecznym stole. Każdy miał nadzieję, oprócz Dominika, który znał prawdę.

Święta minęły, a śladu po Justynie nie było. Od czasu do czasu przychodziły jedynie sms-y. Gdy bliscy próbowali oddzwonić na jej numer, zaraz po otrzymaniu wiadomości, telefon był wyłączony.

Nie było dnia, aby Kamilek nie zapytał o to, gdzie jest jego mama. Babcia starała się ją zastąpić, jak tylko mogła. Nawet w Sylwestra, gdy z okna wypatrywali pojawiających się na niebie fajerwerków. Gdzie był ojciec chłopca?

No gdzie? Pojechał na zabawę – rozkłada ręce pani Krystyna.

Na przełomie 2010 i 2011 roku, policjanci z Komendy Powiatowej Policji w Górze przyjęli zawiadomienie o zaginięciu Justyny K. Przesłuchali jej bliskich i męża. Na tym – według bliskich rodziny – się zakończyło.

Dopiero w lutym nastąpił przełom w sprawie. Wszystko działo się błyskawicznie, niczym w filmach akcji. Zabrakło tylko detektywa Rutkowskiego i konferencji prasowej.

Ciało pod podłogą

 Był początek lutego 2011 roku. Pod drzwiami domu niespełna 30-letniego Dominika K. zaparkował oznakowany radiowóz policji. Wysiedli z niego policjanci w zimowych mundurach. Sąsiedzi widząc tę scenę byli pewni jednego – Dominik zamordował swoją żonę. Do tego utwierdził ich jeszcze widok prowadzonego K. z kajdankami na nadgarstkach.

Pod tą podłogą przez 3 miesiące leżało ciało Justyny

Niestety. Chodziło o inną sprawę. Dominik K. został zatrzymany na 48 godzin za kradzież  200 metrów torów kolejowych, nieistniejącej już linii z Rawicza do Wąsosza.

W tym samym czasie, babci Kamila przyśniło się, że po rurze od centralnego ogrzewania w pokoju dziecka biegały myszy. Ze snu wyrwała ją sąsiadka, która przyszła na kawę. Pani Krystyna o wszystkim jej opowiedziała. Postanowiły zajrzeć w tamto miejsce, ze zwykłej ludzkiej ciekawości.

Co zobaczyły? Panele podłogowe były porozsuwane, listwa była wyrwana ze ściany z hakami… Oj, źle to wróżyło.

Ciężarna synowa pani Krystyny, też Justyna, zaproponowała odsunięcie mebli i uniesienie paneli.

– Nie, a jak ona tam jest? – matkę zaginionej zalały zimne poty. To co, dziecko, jeszcze z nerwów urodzisz? Nie ma mowy.

Nagle do mieszkania wszedł Dominik, dopiero co zwolniony z aresztu. Z bratem Justyny miał jechać na komendę policji odebrać swój samochód, który został zatrzymany przez funkcjonariuszy, gdyż w tym aucie znajdowały się kradzione szyny.

– Co tam dziewczyny kombinujecie? – zapytał widocznie przestraszony.

Usiadł przy ławie, wyjął blok i zaczął coś pisać. Kartkę wyrwał, zgiął i schował do kieszeni zimowej kurtki. Do dziś nie wiadomo, co tam napisał. Wtedy też zawołał swojego synka. Wyciągnął z portfela ostatnie pięćdziesiąt złotych i wręczył mu je.

Opiekuj się babcią – wyszeptał i mocno pocałował syna. Wtedy widział go po raz ostatni.

Dominik K. jechał już do oddalonej o 10 kilometrów Góry, gdy rodzina nabrała pewności, że to on zamordował swoją żonę i jej ciało ukrył pod panelami w pokoju swojego synka. Na zwłokach Justyny przez trzy miesiące spała jej matka i syn.

Nagle pani Krystyna odebrała  sms od Dominika: „Kocham Was i przepraszam za wszystko” – napisał.

Kobiety natychmiast zadzwoniły na numer 997. Policjanci zorganizowali obławę. Niepotrzebnie. Dominik K. sam przyszedł na komendę policji.

Zabił też kochankę

W toku sprawy wyszło na jaw, że Justyna zobaczyła – w bagażniku zdezelowanego opla kadeta  Dominika – komórkę i pierścionki jego kochanki. Prawdopodobnie zaczęła podejrzewać, że jej mąż  zabił dziewczynę. Prawdopodobnie zagroziła, że pójdzie na policję. Dominik z premedytacją, podczas gdy żona brała prysznic, uderzył ją w głowę samochodowym kluczem do kół. Do pokoiku syna ciało przewiózł na dziecięcej taczce. Zwłoki zamordowanej żony ukrył pod podłogą. Mieszkali w poniemieckiej kamienicy, więc nie było to trudne. Gdy odsunął panele podłogowe, zobaczył szerokie drewniane legary. Powierzchnia między nimi była zasypana piaskiem. Wystarczyło go przesypać w inne miejsce i schować ciało. Dlaczego nie było czuć rozkładającego się ciała? Ten proces został ograniczony do minimum. W tym czasie na dworze panował mróz, więc i ciało było wychłodzone. Na wszelki wypadek morderca przykrył je kilkoma ciuchami swojej żony.

To nie było jedyne zabójstwo, jakie popełnił.

O romansie Dominika  z Agnieszką nie wiadomo zbyt wiele. Prawdopodobnie ich relacje narodziły się przypadkowo – gdy podwoził ją do pobliskiej Góry samochodem. Wymienili się numerami telefonu, zaczęli esemsować i potajemnie spotykać się w pobliskiej żwirowni. Dominik K. bardzo dbał o dyskrecję. Jednak młoda kochanka postanowiła opowiedzieć żonie Dominika  o romansie, Nie mógł na to pozwolić. Zabił ją.  Ciało porzucił w żwirowni, która była świadkiem ich schadzek.

Dlaczego rodzina nastoletniej Agnieszki nie zgłosiła jej zaginięcia? Dziewczynie często zdarzało się uciekać z domu bez żadnego słowa. Tym razem przecież wysyłała – podobnie jak Justyna –  sms-y do swoich bliskich…

Dominik K. w sądzie próbował udawać człowieka niezrównoważonego. Po tym, jak sąd wyraził zgodę, aby dziennikarze mogli pokazywać jego twarz, zaczął bez przerwy krzyczeć „Wy k…, wy k…”.

Mimo to, został skazany na dożywocie.

– Zachowanie oskarżonego po zabójstwach nie było wynikiem zaburzeń preferencji seksualnych. Stan psychiczny mężczyzny, jego cechy osobowości oraz prezentowany poziom intelektualny, pozwalały mu kontrolować swoje zachowanie. Był świadomy konsekwencji własnego postępowania. Mógł stawać przed sądem i brać udział w toczącym się postępowaniu – tłumaczy prokurator Lilianna Łukasiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Legnicy.

Dziś Kamil – syn Justyny i Dominika K. – ma już 6 lat. Na szczęście pozostał w rodzinie. Brat zamordowanej i jego żona nie wahali się ani chwili – stworzyli dla niego prawdziwy, rodzinny dom. Wychowują go razem ze swoim młodszym synkiem. Chłopcy są jak bracia. Nie brakuje im miłości.
Adrian Grochowiak

logo REPORTER

Fot. Archiwum rodziny i Adrian Grochowiak

 

Zobacz również: