Gdy Paulina poznała Martyna, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Spotykali się, razem pokazywali, wspólnie zaczęli planować przyszłość. Wszystko się zmieniło, kiedy Martyn dowiedział się, że dziewczyna jest w ciąży. Nie chciał tego dziecka i namawiał ją do aborcji, ale ona nie chciała o tym słyszeć. Ta decyzja kosztowała ją życie, które w odrażający sposób odebrał jej ukochany i ojciec ich nienarodzonego maleństwa.
Przez ponad pięć lat pobytu 20-letniego Martyna K. w Domu dla Dzieci im. Sybiraków w Szymonowie koło Morąga (woj. warmińsko-mazurskie), tylko raz odwiedziła go matka. Ojciec nie pojawił się nigdy. Sporadycznie kontaktowało się z nim cioteczne rodzeństwo ze strony siostry matki i to ono czasem zabierało go do siebie.
Gdy odszedł z placówki, nie wrócił w rodzinne strony do Susza, skąd pochodził, ale znalazł pracę w Morągu i tam zamieszkał w wynajmowanym mieszkaniu razem z poznanym kolegą, 36-letnim Maciejem L. W Morągu prowadził ustabilizowane życie, tam poznał również swoją przyszłą ofiarę, 20-letnią Paulinę Parypińską.
Albo dziecko albo on
Ładna, filigranowa blondynka spodobała się Martynowi, on też nie pozostał jej obojętny, bo po krótkim czasie dziewczyna zakochała się po uszy. Zazwyczaj spotykali się na „zatorzu” w jej dwupokojowym mieszkaniu przy ul. Bema, które podarowali jej rodzice. Wyglądało na to, że wszystko w ich związku układa się dobrze, jednak jak powiedział Zbigniew Świderski, zastępca prokuratora rejonowego w Ostródzie i szef Ośrodka Zamiejscowego Prokuratury Rejonowej w Morągu: – Prokuratura ustaliła, że do konfliktów i nieporozumień dochodziło już między nimi wcześniej.
Wyglądało jednak na to, że miłość była silniejsza od nieporozumień, aż do momentu, gdy Paulina zaszła w ciążę. Mimo, że ona nie widziała w tym żadnego problemu i postanowiła urodzić dziecko, to jej partner stanowczo się temu sprzeciwił. Dążył do wyperswadowania jej tej decyzji, twierdził, że są za młodzi i postawił jej ultimatum: – Albo usuniesz ciążę, albo nie będziemy razem.
Dziewczyna, choć zrozpaczona postępowaniem ukochanego, odmówiła poddania się aborcji. Wtedy przestał ją na jakiś czas odwiedzać i od czasu do czasu kontaktował się z nią pocztą elektroniczną, próbując nadal nakłonić do zmiany zdania. Jednak Paulina nie dała się przekonać i oświadczyła mu – w jednym z e-maili – że jako ojciec, będzie ponosił koszty utrzymywania dziecka, a jeśli nie, to wyegzekwuje sądownie alimenty. W głębi jeszcze się łudziła, że chłopak zmieni zdanie, że zaakceptuje nową sytuację i własne dziecko. Niestety to były tylko złudzenia.
Otworzyła ostatni raz
Mężczyzna zaplanował „pozbycie się kłopotu” w najbardziej odrażający sposób. Dramatyczne wydarzenia rozegrały się z piątku na sobotę, 12 grudnia 2009 roku. Umówił się z dziewczyną w jej mieszkaniu pod pozorem porozmawiania o ciąży. Paulina zgodziła się, bo nadal coś do niego czuła i zależało jej na nim. Kiedy otworzyła drzwi i wpuściła go do mieszkania, nie wiedziała, że robi to po raz ostatni.
– Martyn K. odwiedził kobietę bezpośrednio przed zdarzeniem i przyszedł do niej z zamiarem zabicia – zaznacza Zbigniew Świderski z prokuratury.
Chłopak zachowywał się spokojnie, rozmawiali o tym, co będzie po narodzinach maleństwa. Ucieszyła się na myśl, że będą razem, ale on zamydlił jej oczy i osłabił czujność. Zresztą nie musiała być czujna, bo jak mogła obawiać się czegoś złego ze strony kogoś, z kim była w ciąży.
Zbigniew Świderski podkreśla, że Martyn K. znany był też rodzicom Pauliny. Wiedzieli, że dziewczyna wiąże z nim swoją przyszłość, akceptowali go. Wiedzieli, że młodzi mieli w planach wyjazd za granicę, aby zapracować na wspólne życie. Wiedzieli, że córka jest z nim w ciąży i nie przypuszczali, do czego jest zdolny mężczyzna, którego kocha.
Po seksie podpalił ją
Tego wieczoru Martyn i Paulina uprawiali także seks, co potwierdza prokurator rejonowy Prokuratury Okręgowej w Ostródzie Zdzisław Łukasiak. – Bezpośrednio przed zdarzeniem, doszło między nimi do stosunku seksualnego – informuje prokurator.
Po wszystkim mężczyzna wstał, ubrał się, wyciągnął nóż i wbił go kilkakrotnie, leżącej dziewczynie w okolice serca. Potem wszedł do kuchni i odkręcił kurki kuchenki gazowej. Wrócił do pokoju, narzucił na dziewczynę koc i podpalił go wraz z pościelą.
Gdy wychodził z mieszkania usłyszał, że Paulina jęczy. Wrócił i zaczął dusić ją poduszką. Gdy przestała się ruszać wyszedł, po drodze pozbył się koszulki zaplamionej jej krwią, a gdy dotarł do wynajmowanego mieszkania, rozebrał się z reszty rzeczy i zwyczajnie zasnął.
Paulinę na drugi dzień znaleźli rodzice, którzy postanowili zajrzeć do niej przed południem. W mieszkaniu unosił się gęsty dym i swąd, ale ognia nie było. Gdyby nie zagasł samoistnie, w bloku doszłoby do wybuchu gazu. Ojciec Pauliny pootwierał okna, zakręcił kurki i zaczął wołać córkę. Szukał jej w zadymionym mieszkaniu, aż znalazł w pokoju już nieżywą, z nadpalonym ciałem. Sąsiedzi usłyszeli przeraźliwie rozpaczliwy krzyk obojga rodziców.
Pluli i życzyli mu śmierci
Policja jeszcze tego samego dnia zatrzymała zabójcę. Martyn K. przyznał się do morderstwa, ale obarczył nim także kolegę, z którym mieszkał na stancji. Wyjaśnił, że motywem zabójstwa była niechciana ciąża. 36-letni Maciej L. miał go namawiać do pozbycia się Pauliny i dziecka. Prokuratura wnioskowała o aresztowanie mordercy, który usłyszał zarzuty zabójstwa dziewczyny oraz usiłowania pożaru. Postawiła też dwa zarzuty jego koledze. Również według prokuratury Maciej L. miał namawiać Martyna K. do zabójstwa, twierdząc, że to rozwiąże problem ciąży.
– Maciejowi L. prokuratura postawiła dwa zarzuty. Podżeganie do zabójstwa oraz paserstwo przedmiotu pochodzącego z przestępstwa – informuje Zbigniew Świderski. Okazało się też, że Martyn K. ukradł wcześniej telefon i odsprzedał go Maciejowi L., który wiedział, że aparat pochodzi z przestępstwa.
W niedzielę, 14 grudnia na miejscu zbrodni odbyła się wizja lokalna. Policja przywiozła mordercę. Przed blokiem na ul. Bema wrzało. Zebrani ludzie i rodzina zamordowanej pluli i wykrzykiwali w jego stronę najgorsze słowa, życząc mu śmierci.
– Obyś zdechł bydlaku. Kara śmierci, to dla ciebie za mało za naszą Paulinkę – wykrzykiwali bliscy dziewczyny i gdyby nie służby mundurowe, zlinczowaliby mordercę pod blokiem.
Oczyszczony z zarzutu
Rozmawiam z mężczyzną, który Macieja L. znał osobiście.
– Mówili na niego Lew, na zabójcę Koper – opowiada i nie chce ujawniać imienia i nazwiska z obawy przed zemstą, ponieważ ten pierwszy został oczyszczony z zarzutu podżegania do zabójstwa i jest na wolności.
– Lew był byłym trepem na emeryturze wojskowej. Służył w jednostce w Morągu, potem pracował w Wimedzie, zakładzie po byłym Mafag-u i pochodził z Kutna. Z tym Koprem mieszkał razem na stancji, w budynku, gdzie zresztą mieszkał ówczesny komendant morąskiej policji. Tego Lwa to znałem osobiście. Miał postawiony zarzut podżegania i bardzo krótko siedział, a po wyjściu na wolność wrócił w swoje strony. Ciężko powiedzieć, czy zbrodnia jest też jego winą, ale z jego charakteru wnioskując, mógł mu coś tam podpowiedzieć – mówi znajomy Macieja L.
Sąd uznał Martyna K. winnym zabójstwa i skazał go na 25 lat więzienia. Akt oskarżenia dotyczył też wspólnika, ale ten został uniewinniony. Badanie lekarza sądowego wykazało, że Paulina była w 6 tygodniu ciąży. Nie stwierdzono w jej organizmie tlenku węgla, ale zgon poprzez nagłą śmierć, co oznacza, że dziewczyna długo nie cierpiała.
Spokojny chłopiec
Wychowawczyni z Domu Dziecka jest wstrząśnięta tym, co zrobił Martyn K. Chłopiec trafił do placówki w wieku 13 lat i opuścił ją, gdy stał się pełnoletni. Niecałe dwa lata później zabił Paulinę.
– To było dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo nigdy nie spodziewałabym się po nim, że do czegoś takiego jest zdolny – opowiada pani Zofia Pieczysta, wychowawczyni zabójcy z Domu dla Dzieci w Szymonowie.
– To był bardzo spokojny, uczynny i pracowity chłopiec. Trafił do nas z dwoma młodszymi braćmi, którymi się troskliwie opiekował. Nie miał problemów z nauką, skończył szkołę zawodową, potem uczył się w średniej szkole wieczorowej i pracował. Nie był żadnym chuliganem, bandytą, tylko normalnym, dobrze zapowiadającym się człowiekiem. Jak nas opuścił dzwonił do braci, odwiedzał ich. Cieszył się, że ma pracę, że uczy się w kolejnej szkole. Być może wtedy przestał się czuć kontrolowany, poczuł, że jest samodzielny i nie umiał do końca sprostać tej samodzielności? Trudno mi powiedzieć co się stało, dlaczego tak zareagował, dlaczego zabił.
Aneta Dzich