

Pochodzący z Gdyni gang braci B., którzy zasłynęli z tatuowania swoich prostytutek, został zatrzymany w Hiszpanii. Jego przywódcy są podejrzani o zlecenie zamordowania polskiej prostytutki w Danii.
To jedna z grup przestępczych, która gości kilkakrotnie na łamach „Reportera” od jego pierwszych numerów. „Braciaki” zostali najpierw zatrzymani w 2013 roku. Liczby, jakie wtedy podawali śledczy, musiały imponować: 6 kg przechwyconej marihuany, 0,5 kg kokainy, 1,2 kg amfetaminy, do tego 5 zlikwidowanych domów publicznych (tzw. mieszkaniówek), w których pracowało około 40 kobiet oraz zabezpieczenie majątku wartego 700 tysięcy złotych. Do aresztu trafiło wtedy 12 osób.
Synowie upadłego gliny
Ale to nie z liczb najbardziej zasłynęli bracia, lecz z tatuaży, jakie wykonywali prostytutkom, które dla nich pracowały.
– Robiono je za karę. Tym, które nie chciały pracować. Warunki były nieludzkie – twierdziła Klara, mieszkanka Trójmiasta, do której udało mi się wtedy dotrzeć.
Ona zdołała w końcu uciec z burdelu przez uchylone okno. Mówiła mi o horrorze, jaki przeżyła w mieszkaniówkach. O biciu, zastraszaniu i pigułkach podawanych w celu powstrzymania miesiączki. Twierdziła też, że gdy w lokalu zjawiał się Jan B. – ojciec braci, to wszystko musiało lśnić. Odniosła wrażenie, że to on jest prawdziwym szefem tego przybytku.
Jan przed laty był bardzo dobrym policjantem. Był szczególnie wrażliwy na dobro dzieci. Przeszedł jednak na drugą stronę i zajął się porywaniem ludzi dla okupu. Wpadł i trafił na wiele lat do więzienia.
Proces jego synów ruszył na początku 2015 roku. Na ławie oskarżonych zasiedli przywódcy szajki – trzej bracia B. – Aleksander, Leszek oraz Paweł. Oprócz nich oskarżono też „Pimpasa” oraz „Zamera” i kilkanaście innych osób. Chodziło głównie o przestępstwa związane z prostytucją i narkotykami. Jana B. nie było wśród oskarżonych.
„Braciaki”, dzięki wykonywanym tatuażom, stali się sławni na całym świecie. Pisało o nich wiele zagranicznych gazet. Taki akt oznaczania kobiet potraktowano jako bestialstwo. Na tatuażach można było znaleźć m.in. napisy o treści „Kocham Mojego Pana i Władcę Braciaka”, „Wierna Suka Leszka”, „Własność Olka”.
Bracia przebywali dwa lata w areszcie, jednak kilka miesięcy po rozpoczęciu procesu gdański sąd okręgowy ich wypuścił. Jego zdaniem nie było zagrożenia, że mogą zakłócać proces, więc wystarczy im dozór.
Chcieli opanować Danię
Od tego czasu co kilka miesięcy odzywał się do mnie ktoś z informacją, że wznowili działalność. Najbardziej konkretne były informacje od dwóch kobiet, które twierdziły, że pracowały w ich mieszkaniówkach w Danii.
Informowały mnie w mailach, że bracia wyjechali za granicę i tam oferowali
Polkom pracę w swoich domach publicznych. Co więcej, jak mi przekazano,
chcieli siłą zajmować inne burdele i tak stopniowo opanowywać całą Danię.
Gdy podesłałem im zdjęcie, rozpoznały „Pimpasa”. On zajmował się m.in. odbieraniem prostytutek z lotniska i zawożeniem do lokali. Miejsca pracy były zmieniane. Polki wiedziały jednak po co tam lecą i co będą robić.
– Nie rozumiem, dlaczego takie osoby wychodzą na wolność za śmiesznie niską kaucją. Przecież od razu wracają do tej samej działalności i to na szeroką skalę, by rozwinąć tak zwaną sieć tanich mieszkaniówek w całej Danii. Przy tym byli absolutnie bezkarni. Czy rzeczywiście w Polsce można odkupić się od każdego wyroku? Czy wyjście za kaucją oznacza, że masz czyste papiery? – pytała mnie rozżalona Mirella. – Chciałabym wierzyć, że można zrobić coś z tym, dopóki ktoś nie został poważnie skrzywdzony.
„Proszę z tym coś zrobić, bo znowu jakiejś dziewczynie stanie się krzywda. Niech mi pan uwierzy, że tego żadna z nas nie chce. „Pimpas” też tam był. Co ciekawe, gdyby mi koleżanka nie powiedziała kto to jest, to być może nie zorientowałabym się z kim mam do czynienia. Nie znałam w ogóle sprawy, a oni są na prawdę mili i uprzejmi. Oni rozkręcą biznes na dobre i tak jak planują wykurzą konkurencję”. – pisała do mnie Dagmara
Moje informatorki podesłały mi też link do ogłoszenia, które nie pozostawiało wątpliwości: była na nim rozebrana brunetka z tatuażem „Pana Olka” i sztucznymi piersiami. Ogłoszenie z jej fotografiami zamieszczono w duńskim serwisie internetowym. Reklamowało jej wdzięki w kilku językach.
Spalili żywcem Honoratę
W czerwcu 2016 roku uznałem, że sprawa jest poważna. „Braciaki” już w Polsce słynęli z brutalności, więc czego można się było spodziewać po nich za
granicą? Sporządziłem siedmiostronicowy raport z tych informacji i osobiście przekazałem wszystko trójmiejskim agentom gdańskiego Centralnego Biura Śledczego Policji. Byłem przekonany, że wkrótce dojdzie do zatrzymań. Zwłaszcza, że bracia mieli zakaz opuszczania kraju, więc można było ich ująć choćby pod tym pretekstem. A poza tym podałem też policjantom dokładny adres jednej z duńskich mieszkaniówek i link do ogłoszenia dziewczyny z tatuażem. Sprawę mieli podaną na tacy.
Ale nie stało się kompletnie nic. Nie było żadnych zatrzymań, aresztów, aktów oskarżenia. Jakby mojego zgłoszenia nie było. Jakby ktoś wyrzucił te wszystkie informacje do kosza.
Wiele miesięcy później śledczy poinformowali opinię publiczną o ujęciu podejrzanych o zabójstwo polskiej prostytutki w Danii. Doszło do niego w styczniu 2017 roku, a więc ponad pół roku po przekazaniu przeze mnie dokładnych informacji o ekspansji gangu „Braciaków” na Danię. Sprawa od
początku wyglądała na trójmiejską robotę, bo w Trójmieście często sutenerzy palili lokale konkurencji.
Tu było tak samo. Dziewięciu mężczyzn w maskach wtargnęło do budynku w
200-tysięcznym duńskim mieście Aalborg z butelkami z benzyną. Rozlali ciecz na meble i podłogę, po czym ją podpalili. Wśród krzyków i dymu jedna z Polek, 22-letnia Sandra zdołała wyskoczyć przez okno i uciec. Została ciężko poparzona, ale przeżyła. 31-letnia Honorata miała mniej szczęścia i spłonęła żywcem. Razem z nią w burdelu zginął jeden z napastników. Policja (ani duńska, ani polska) nie potrafiła potem ustalić jego tożsamości. Do dziś nie chce się przyznać, czy jej się to udało, mimo że minęły już ponad dwa lata od tego zdarzenia.
Z komunikatów mundurowych oraz prokuratury można było wtedy wnioskować, że ujęcie podejrzanych to ich wielki sukces. Ja jednak wiedziałem, że gdyby inaczej potraktowali moje zgłoszenie, to Honorata by żyła. Nie chcieli odpowiadać na moje pytania o sprawę ani się z niczego tłumaczyć. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji też nie. Twierdzili, że po moim raporcie wszczęli śledztwo i że dziękują mi za pomoc.
„W imieniu Komendanta Centralnego Biura Śledczego Policji chciałbym przekazać Panu podziękowanie za dotychczasowy wkład oraz działanie na rzecz poprawy bezpieczeństwa, a także za wsparcie merytoryczne w działaniach funkcjonariuszy Policji” – napisał w mailu Rafał Szymański z CBŚP.
Oficjalnie „Braciaków” w tej sprawie nie było. Ale od początku wiedziałem, że musieli mieć z tym związek. Na to wskazywały też nieoficjalne informacje, do których udało mi się dotrzeć. Zaatakowana mieszkaniówka należała do konkurencyjnej grupy, którą prowadzili inni gangsterzy z Trójmiasta.
Ojciec z synami za kratami
O tym, że „Braciaki” byli związani z duńskim zabójstwem, śledczy poinformowali dopiero w kwietniu tego roku. Pochwalili się wtedy zatrzymaniem dwóch z trzech braci. Trzeci z nich, Paweł, wciąż jest oficjalnie poszukiwany.
Leszek i Aleksander wpadli w Hiszpanii razem z „Pimpasem”, który według ustaleń ma być ostatnim z nieujętych dotąd podpalaczy z Aalborg . „Braciaki” mieli tylko zlecić to morderstwo, nie spalili mieszkaniówki osobiście. W Hiszpanii polscy gangsterzy zajmowali się uprawą narkotyków. Miejscowi kryminalni zarekwirowali im 220 kilogramów haszyszu i około 2500 krzewów konopi indyjskich.
Według szacunków można z nich uzyskać 750 kg marihuany. W akcję był zaangażowany Europol.
– Zatrzymane osoby zostaną przekazane na podstawie Europejskiego Nakazu
Aresztowania do Polski, gdzie prokurator przedstawi Aleksandrowi B. i Leszkowi B. zarzuty kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, zlecenia zabójstwa, czerpania korzyści z cudzego nierządu oraz posiadania znacznych ilości środków odurzających – zapowiada Remigiusz Signerski z Prokuratury Regionalnej w Gdańsku. – Natomiast Mateuszowi W. („Pimpasowi” – przyp. red.) zostanie przedstawiony zarzut zabójstwa i działania w zorganizowanej grupie przestępczej.
Krótko po zatrzymaniu braci do aresztu trafił ich ojciec Jan, który pod ich nieobecność miał rozwijać na Pomorzu biznes związany z mieszkaniówkami. Natomiast zarzuty za sieć burdeli w Danii usłyszała Marta M., ich wspólniczka.
Jeszcze inny wątek dotyczy adwokata Piotra J., który miał nakłaniać jedną z prostytutek do mówienia nieprawdy.
– Prokurator przedstawił podejrzanemu zarzut podżegania do składania fałszywych zeznań, który jest zagrożony karą do 8 lat pozbawienia wolności i skierował do sądu wniosek o jego tymczasowe aresztowanie. Sąd nie zgodził się na areszt prawnika – dodaje Signerski.
Prokuratura twierdzi, że bracia B. po zabójstwie w Danii uciekli do Hiszpanii. Tyle, że pięć miesięcy po tym morderstwie Tomasz Adamski z Sądu Okręgowego w Gdańsku zapewniał mnie, że nie dotarły do niego żadne informacje, aby łamali oni zakaz opuszczania kraju. Z jego odpowiedzi mogłem wnioskować, że stawiają się na terminy rozpraw.
Być może nigdy nie dowiem się, kto mówił w tej sprawie prawdę. Wiem natomiast, że prokuratura, jak i sąd oraz policja nie chcą się za bardzo z niczego tłumaczyć. Jednak któraś z tych instytucji mogłaby się kiedyś zdobyć na szczerość, choćby ze względu na rodzinę zamordowanej Polki.
Proces związany z zatrzymaniem „Braciaków” w 2013 roku wciąż jeszcze trwa.
Sprawa zabójstwa Honoraty, duńskich burdeli i hiszpańskich narkotyków będzie się toczyła odrębnym torem.
Mikołaj Podolski